Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 54

 

       31 październik 1944 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.    


       - No i jak tam ? Pozałatwiałeś wszystko jak trzeba ?

- Jawohl, oberführer. Zaraz też zabieram się za pisanie stosownych sprawozdań.

- Świetnie. Rozumiem, że oddzielny raport będzie w sprawie akceleratora, a oddzielny w sprawie Centrum ?

- Jak najbardziej.

- A tak na gorąco, to jak to wygląda ?

- Nieciekawie. Von Ardenne stworzył i zrealizował genialny projekt. Jest jednak jedno „ale”. Brak w nim właściwych zabezpieczeń przed promieniowaniem wyjątkowo silnych wiązek cząsteczek. Dwóch techników, obecnych przy próbnym rozruchu i będących w bezpośredniej bliskości urządzenia, już zmarło. Jeden z inżynierów poważnie zachorował. Trzeba będzie wykonać mnóstwo obliczeń, zaprojektować nowe osłony, wyprodukować, zamontować i sprawdzić. To niestety musi potrwać. Tak więc plutonu szybko mieć nie będziemy.

- Niech to szlag ! Czy nic w tym kraju nie może być załatwione od ręki ? Czy naprawdę na wszystko musimy czekać ?

- Oberführer ! Von Ardenne dostał założenia projektowe z Akademii Technicznej SS w Zellendorfie. To tam nikt nie pomyślał o skutecznej ochronie obsługi. A von Ardenne swoje zadanie wykonał. Do końca nie wiedział, co SS chce z tym zrobić i w jaki sposób.

- Dość ! Kto i w jakim terminie może zrobić obliczenia i zaprojektować osłony ?

- Może to zrobić von Ardenne. Ale z tego co wiem, jest potwornie zajęty projektami APS.

- Co znowu za APS ? Jakiś nowy, naukowy żargon ?

- Nie. To skrót nazwy ośrodka ministra Ohnesorge w Miersdorf. Amt für Physikalische Sonderfragen der Forschungsanstalt der Deutschen Reichpost.

- Więc co ? On w tym urzędzie do spraw specjalnych problemów fizyki będzie sobie coś tam robił, a ja mam zaakceptować, że się nie da ?

- Absolutnie nie, oberfuhrer. Oczywiście, że się da. Ja to mogę zrobić.

- Ty ? A dlaczego nie ci partacze z Zellendorfu ?

- Oni już pokazali, co potrafią. I jakoś im nie wyszło. A ja przedstawiłem realne czynności naprawcze. Już załatwiłem przesłanie do nas kopii planów urządzenia.    I mogę to zrobić w miesiąc.

       Zapadła cisza. Uroczysta. Bo oblicze Modera rozjaśniło się nagle, jak słońce wychodzące zza burych chmur. Wreszcie skierował się za biurko, skąd wyciągnął pękatą butelkę i dwie lampki. Nalał.

     - Henryku ! Oficjalnie wypiję twoje zdrowie. Jeżeli nie zawiedziesz, to … Wystąpię o nagrodę z rąk samego führera. Prosit !

- Przyjmowałem już osobiście z jego rąk Odznakę za Coburg i Order Krwi. Oraz Mein Kampf z osobistą dedykacją.

- No tak, zapomniałem. Chciałem powiedzieć, że cię ozłocę.

- Może nie tak prędko. Jest jeszcze druga sprawa. Obiekt Centrum.

- A właśnie. Co z nim ?

- Też niedobrze. Są opóźnienia.

- Co ? Przecież to absolutny priorytet ! Kto jest za to odpowiedzialny ?

- Na dobrą sprawę, personalnie nikt. Zawodzą dostawy cementu, stali, urządzeń. Fabryki są bombardowane.

- Ale to nie może być usprawiedliwienie. Przecież mamy różne fabryki. Jak nie jedna, to druga produkuje to, co nam potrzeba.

- Teoretycznie tak. Wszyscy jednak mają plany i są związani jakimiś kontraktami, często związanymi z centralnymi urzędami a nawet z ministerstwami. Nie da się tak po prostu coś komuś zabrać lub nakazać zerwanie kontraktów. Zwłaszcza, że praktycznie wszystkie one są zbrojeniowe. Trzeba by więc stworzyć specjalne stanowisko koordynatora, z nieograniczonymi kompetencjami dla tego projektu. Wtedy może coś się zmieni. 

- W porządku. Przedstawię ten pomysł gruppenführerowi Kammlerowi.

- No to jeszcze jedno …

       Już podczas podróży Henryk obmyślił plan i teraz właśnie postanowił zagrać „va bank”. Trzeba było usunąć Krupińskiego. Jako dowódca ochrony Centrum, zbyt mocno podkreślał swoją niezależność. Był zbyt brutalny, wścibski i za dużo wiedział. Zbyt dużo, aby go nie wyeliminować. Zwłaszcza w sprawie tajnego wyjścia ewakuacyjnego.

      - Mam mieszane uczucia, co do zabezpieczenia obiektu Centrum. Wie pan, oberführer, jak nazywa się dowódca jego ochrony ?

- Nie. A ma to jakieś znaczenie ?

- Może tak, a może nie. Ale ja bym go zmienił. Nazywa się Krupiński. To nie jest czysto niemieckie nazwisko. To polskie nazwisko. I do tego jest strasznie ciekawski. Wręcz wścibski. Powinien skupić się tylko na zapewnieniu bezpieczeństwa obiektu i zachowaniu tajemnicy. A on jest wszędzie i węszy wszędzie. W jakim celu ? Warto by go gdzieś wysłać. Ale nie na front. Bo gdyby wpadł w ręce wroga …

       Popatrzyli na siebie. Wreszcie Moder sięgnął do szuflady, wyjmując niewielki notatnik. Odkręcił wieczne pióro i rzucił krótko – Krupiński ? A jak on ma na imię ?

- Hermann. Hermann Krupiński.

- Dobrze. Przyjrzymy się więc panu Krupińskiemu. A teraz do rzeczy. Kiedy obiekt będzie gotowy ?

- W stanie półsurowym i z ogrzewaniem do końca roku. Dopiero wtedy będzie można zacząć montaż urządzeń. To jeszcze dwa miesiące. Pod warunkiem, że prace będą prowadzone właściwie.

- A będą ?

- Myślę, że tak. Inżynier Dormann jest bardzo sprawny. To dobry organizator i fachowiec. Tymi siłami i środkami jakimi dysponuje, dokonuje cudów.

- Jego więc zostawiamy. Niech robi swoje. Jeszcze jakieś uwagi ?

- Myślę, że na stanowisko z nieograniczonymi kompetencjami dla projektu Centrum, no i oczywiście dla akceleratora von Ardenne, dobrze byłoby wyznaczyć gruppenführera Jakoba Sporrenberga. Jest niesamowicie sprawny. Doskonały organizator. Dobrze się rozumieliśmy przed pierwszą wizytą w Ludwigsdorfie – Henryk śmiało zgłaszał kandydaturę, z kilku ploteczek wiedząc już, iż jest ona nieaktualna.

- Sporrenberga ? To już niemożliwe.

- Jak niemożliwe ? Coś mu się stało ?

- Jemu ? Nic. Ale osobistą decyzją reichsführera Himmlera wkrótce zostanie przeniesiony do Norwegii. Będzie kierownikiem północnej drogi kontaktów z Japonią. I ewentualnej ewakuacji strategicznej.

- Jakiej znowu ewakuacji ? Czego ?

- Wszystkiego. Jak będzie trzeba, to nawet i ludzi. I to nie tylko do Japonii. Nawet do Ameryki Południowej.

- Ale po co ?

- Jeszcze nie rozumiesz ? Na wszelki wypadek. Bo jeżeli nie zdążymy z bombą …

- A to nie jest defetyzm ?

- Nie. To działanie racjonalne. Sytuacja jest taka, że wszystkie możliwości trzeba brać pod uwagę. Nawet taką, że trzeba będzie budować nową, IV Rzeszę !

       Lampka koniaku podnoszona przez Henryka do ust, zawisła w połowie drogi.

- No, co się dziwisz, sturmbannfuhrer ?

- Ja … Nigdy o czymś takim nie słyszałem. To jest …

- No więc teraz słyszysz. Zresztą, i tak wkrótce byś się dowiedział. Już podjęliśmy pewne działania i mikrofilmujemy najważniejsze dokumenty. Twoje też będą podlegały tej procedurze … Co, dalej się dziwisz ? Nie my pierwsi to zaczęliśmy. To rozpoczęto już rok temu. Zorganizowano specjalną grupę do mikrofilmowania ważnych, technicznych i politycznych dokumentów. Kierował nią oberst Sauer. Jego biuro znajduje się tu w Berlinie, przy Potsdamerstrasse 88. Zarządził to minister Speer, po pierwszych silnych nalotach na Berlin. Kopiowali również ważne dokumenty SS – Hauptamtu, ale ostatnio gruppenführer Kammler się temu sprzeciwił. Teraz robimy to sami i dla naszych celów. W trzech kopiach. Każda trafi do osobnej, tajnej skrytki. I oby się nam one nigdy nie przydały.

       Zamilkli. Lampki z koniakiem podniesione do ust, zostały opróżnione do samego dna. Wreszcie głuchą ciszę przerwał Henryk.

- Ale dlaczego Sporrenberg ? Był już wciągnięty w projekt akceleratora i w ogóle …

- Dlaczego ? Jest najbardziej pewny. On nie zdradzi w żadnych okolicznościach.

- A skąd to możemy wiedzieć ?

- Słyszałeś o akcji „Erntefest” ?

- Dożynki ? Nie. A co to takiego ?

- Było. W listopadzie ubiegłego roku. Jakob był wtedy wyższym dowódcą SS i Policji Dystryktu Lubelskiego. W Generalnym Gubernatorstwie. Na polecenie reichsführera zaplanował i przeprowadził akcję likwidacji ostatnich pozostałych w dystrykcie, czterdziestu trzech tysięcy Żydów. W obozach Majdanek, Trawniki i Poniatowa. Rozumiesz ? Wszystkich ich dorżnął. Do ostatniego plemnika. Stąd „Dożynki”. Zresztą, on sam wymyślił ten kryptonim. Po czymś takim, nie może spodziewać się litości od kogokolwiek. Kiedy kilka miesięcy temu te tereny wpadły w łapy bolszewików, tymczasowo przesunięto go do Radomia. Ale tam był już właściwy dowódca i w Radomiu Sporrenberg nie miał nic do roboty. Ściągnęliśmy go więc do siebie. A teraz Himmler kieruje go do Norwegii.

- Kto więc będzie to wszystko koordynował ?

- Zobaczymy. To będzie decyzja Kammlera, kto i w jakiej formie. Na razie zaś, powiedz mi jeszcze jedno. Co z Drebnitzem ?

- Leczy się. Zostawiają go na drugi turnus rehabilitacyjny. Potem jeszcze zwolnienie lekarskie. Może będzie gotowy do służby z początkiem roku. Nowego roku.

- Acha. Nie tęsknię za nim. A jak się już z powrotem pojawi … Zobaczymy, na jaki odcinek go skierujemy. Oczywiście zgodnie z jego aktualnymi możliwościami. Fizycznymi i intelektualnymi.

 

       25 listopad 1944 – Berlin, siedziba SD, gabinet Henryka.


       Obliczenia i projekty dotyczące osłon akceleratora miał już gotowe. Na luźnych kartkach, odręcznie pisane, ale gotowe. Nie spieszył się jednak z ich przepisywaniem na czysto. Trzeba odwlekać ile się da. Każde opóźnienie może uniemożliwić zbudowanie bomb. Bo nie chodzi tu przecież o jedną, a co najmniej o kilka, i to na sam początek. Później zaś …

       Przeciągnął się nad papierami. Popatrzył. Poukładał je w taki sposób, że gdyby ktoś wziął je teraz do ręki, nie od razu by się zorientował, że nie są we właściwej kolejności. Musiałby to być dobry fizyk i matematyk zarazem. Tylko jedna kartka, umieszczona na wierzchu, wskazywała czego to wszystko dotyczy. „Die Glocke”. Nazwa, która niczego nie wyjaśniała. Taki kryptonim urządzenia von Ardenne nieoczekiwanie narzucono z osobistego sztabu Himmlera i od tygodnia taką nazwą miał się posługiwać. Co prawda, urządzenie nie przypominało żadnego dzwonu, nie wydawało też żadnych kojarzonych z tym instrumentem dźwięków, ale coś tam innego też mogło być na rzeczy. Wspominał już o tym untersturmführer Witte podczas jego drugiego tam pobytu. Coś opracowywano w Zellendorfie, coś rewelacyjnego miało być robione. Ciekawe co ? Witte sam nie wiedział. Kazano mu tylko zamówić ponad tysiąc sto litrów rtęci i potężne kondensatory, na trzech wagonach kolejowych. A do tego jeszcze prawie kilometr grubego jak ramię atlety miedzianego kabla.

       Co to mogło być ? Co prawda, raz już Moder wspomniał o jakiejś antygrawitacji, ale wówczas Henryk założył, że ten nie rozumie o czym mówi. Trudno, może z czasem się wyjaśni. Na razie więc przesunął papiery dotyczące akceleratora na skraj biurka i ponownie przejrzał najnowszy raport Schumanna. Wędrował do niego pocztą specjalną z Rugii przez dwa dni i od tygodnia znajdował się w jego rękach. Raz jeszcze przerzucił kartki. Raport był taki, jak myślał Henryk. Erich zakładał skonstruowanie i zbudowanie nadającej się do bojowego użytku bomby dopiero w połowie przyszłego, 1945 roku. To dobrze. To bardzo dobrze. Nawet jeżeli zachodni alianci do tego czasu nie będą mieli swojej, to i tak, wraz z bolszewikami zgniotą Niemcy. Ale wtedy …

       Cholera z tymi bolszewikami ! Nie była to sytuacja, której ktokolwiek myślący chciałby sobie życzyć. Nie chodziło tu też o ich możliwości prac nad taką bronią. Henryk wiedział, że w ich wyniszczonym kraju, z przetrzebioną kadrą naukową, było to fizycznie niemożliwe. A jeszcze ten brak uranu ! Sowieci mieli co prawda niewielkie złoża w Kazachstanie, ale tak ubogie, że nie warto było ich w ogóle rozpatrywać. Jeżeli cokolwiek mogli zrobić, to ukraść po prostu cudze pomysły, wyniki badań, urządzenia i uran. No i ludzi. O to chwilowo można było być spokojnym. Teraz chodziło jednak o co innego.

       Już od miesiąca wszystkie gazety i kroniki filmowe epatowały obywateli Rzeszy obrazami mordów, gwałtów i zniszczeń po przejściu sowieckiej hordy.

       Nemmersdorf ! Ta nazwa była na ustach wszystkich. Nikt nie słyszał o tej dziurze w Prusach Wschodnich, aż do 21 października, kiedy to zajęli ją Rosjanie. Dzień później niemiecki kontratak odbił ruiny miejscowości. Kronika pokazywała spalone i zburzone domy. I wszędzie trupy. Na ulicach, w pomieszczeniach, obejściach gospodarstw. Nawet w kościele. Martwe dzieci, mężczyźni z przestrzelonymi „katyńskim strzałem” głowami. I wreszcie kobiety. Z zadartymi spódnicami, ze śladami gwałtów i tortur. Nie ! Nie można było koło tego przejść obojętnie. I nie można było wpaść w ich łapy. Nigdy i za żadną cenę !

       Ale na razie dość tych myśli. Trzeba dotrzymywać terminów. Chociażby na ostatni dzień. Chociażby przyszło przesiadywać w biurze po nocy, zamawiając u sekretarki kolejne filiżanki kawy. A co ! Niech wszyscy widzą, z jakim to zaangażowaniem się pracuje !

 

Komentarze