10.06.1945, południe - 3 kilometry na wschód od Oppach. Tym razem szedł już szosą. W tobołku miał świeży, z rana upieczony chleb, trochę białego sera zawiniętego w szmatkę oraz kilogram mięsa, zawekowanego w dwóch słoikach. - Dobry, niemiecki zwyczaj - rozmyślał, przypomniawszy sobie niby pokorne, a w gruncie rzeczy nienawistne spojrzenia starszego małżeństwa, do którego zaszedł nad ranem. A teraz szedł śmiało drogą na zachód. Był chyba ponad trzydzieści pięć kilometrów od Nysy i nie spodziewał się tu żadnych niemiłych niespodzianek. W każdym razie takich, które zagrażałyby jego życiu, więc nie bawił się już w ukrywanie. Widział co prawda, jak przechodzący Niemcy zdejmowali czapki z głów na widok przejeżdżającego rosyjskiego samochodu czy motocykla, ale on, jako rzeczywisty i formalny - co potwierdzały posiadane przez niego dokumenty - Polak, przecież nie mógł się tak zachowywać. Wcale go więc nie zdziwiło, gdy już czwarty czy piaty motocykl zawrócił. Dwó