Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 168

 

21.09.1945 - Środkowy Atlantyk, U - Boot As Pik.

 

     - Może jakąś witaminkę? - Vogel znów grzebał w swojej medycznej torbie. - Na wzmocnienie.

- Taką, jak ta z Gross - Rosen?

- Żartujesz. Zwykła multiwitamina.

- Nie, dziękuję. Piję dużo soku jabłkowego, więc to chyba wystarczy.

- Pewnie tak. Ale o sokach będziesz musiał wkrótce zapomnieć. Z tego, co wiem, wystarczy ich najwyżej na trzy tygodnie. A nasz pobyt w morzu, to jeszcze minimum półtora miesiąca.

- Jakoś to wytrzymamy.

- Też mam taką nadzieję.

- A co, źle się czujesz, Maks?

- Ja? Całkiem dobrze. Ale führer…

- Zachorował?

- Nie, to nie to. Chyba nie zdradzę tajemnicy lekarskiej, ale jest bardzo wyczerpany. Codziennie daję mu środki wspomagające. Widziałeś go, jak parę dni temu wychodził na pokład?

- Widziałem. Słabo mu to szło.

- Słabo? Gdyby nie moje środki, nie wszedł by na górę.

- Jeżeli to żart, to nie najlepszy.

- Zdziwiony? - Vogel lekceważąco popatrzył na Henryka. -  Jeszcze nie wiesz o wielu rzeczach, jakie dzieją się na tym okręcie.

- Na przykład?

- Może kiedy indziej….

- Skoro tak uważasz…  Jak to powiedział reichsleiter Bormann, czasem lepiej nie wiedzieć. Spokojniej się śpi.

- Można i tak. Ale jakbyś potrzebował…

- Informacji? - Henryk zaryzykował.

- Yyy… Lekarstwa oczywiście.

- Też tak myślałem. Ale wolałem się upewnić.

- No, to mamy jasność sytuacji. Ale teraz już przepraszam. Idę do führera.

 

            Prowokacja? Chcą go sprawdzić? Czy może wciągnąć w jakiś spisek, celem przejęcia ładunku. A może to tylko próba lojalności? Sprawdzą, czy powtórzy tę rozmowę. Bo właściwie, co miało znaczyć, że o wielu rzeczach na tym okręcie nie wie? A ta propozycja? Tak dwuznaczna. Jakbyś potrzebował? Po namyśle doszedł do wniosku, że trzeba zaatakować. Mała jest szansa, aby Vogel uczestniczył w jakimś spisku. A nawet jeżeli uczestniczy, to warto podważyć jego pozycję.

 

            Nie czekał więc długo i jeszcze tego samego popołudnia zapukał do kajuty Hitlera.

- Naprawdę tak powiedział? - Hitler z głębokim zainteresowaniem, aż pochylił się ku Henrykowi.

- Dokładnie tak, mein führer. Nie wiem co to znaczy i o jakie tajemnice może tu chodzić. Nie wiem też o co Maksowi chodziło, ale ta jego propozycja była mocno dwuznaczna. A potem, jakby się nagle zreflektował. Uznałem, że musi się pan o tym dowiedzieć.

- Brawo, herr doktor. Brawo. Mówił już pan komuś o tym?

- Nie. Przyszedłem tylko do pana, mein führer.

- Wierność i zaufanie! Najważniejsze cechy prawdziwego Niemca! Dziękuję, doktorze Reschke. Po raz kolejny dowiódł pan swojej lojalności.

- To mój obowiązek.

- Nie wszyscy tak to pojmują. A o naszej rozmowie, ani Vogel, ani nikt inny nie ma prawa się dowiedzieć.

- Jawohl, mein führer!

- Dobrze. Na razie muszę wszystko zostawić tak, jak jest. Niech dalej spełnia swoje funkcje. A po wylądowaniu…

- Tak?

- Na razie nieważne. Zastanowię się nad tym. Ale jeżeli moje przemyślenia będą dla niego negatywne, może go wtedy czekać przykra niespodzianka.

 

25.09.1945 - Środkowy Atlantyk, U - Boot As Pik.


            - Zostanie pan teraz zapoznany z najważniejszym dokumentem na pokładzie - Bormann uważnie popatrzył na Henryka i podniósł swój wzrok na Hitlera, który skinął głową na znak przyzwolenia. - Proszę to traktować jako największe wyróżnienie, które zaakceptował sam führer.

- Dziękuję za zaufanie. Postaram się nie zawieźć, zarówno pana, mein führer, jak i pana, reichsleiter.

- Tego właśnie oczekujemy. A ponieważ moim mottem jest niezłomne i niezwłoczne działanie, zdecydowałem, że już teraz zostanie pan wstępnie zapoznany z planem odbudowy Rzeszy. Będzie miał pan w tym zadaniu bardzo znaczący udział - Hitler aż ujął i z lekka uścisnął opartą o stół dłoń Henryka. - Martin, zapoznaj pana doktora z tym, co już zrobiliśmy w tej sprawie.

- Dziękuję, mein führer - Bormann nabrał powietrza w płuca. - Chciałbym jednak uświadomić doktorowi Reschke, że jakakolwiek zdrada tych tajemnic, a nawet zwykłe gadulstwo, ściągną na jego głowę karę śmierci.

- Jestem gotów, reichsleiter. Dla Rzeszy oddam wszystko!

- A więc, do rzeczy. Już w sierpniu ubiegłego roku zorganizowaliśmy w pewnym hotelu w Strasburgu ściśle tajną naradę z udziałem kilkudziesięciu najbardziej zaufanych przemysłowców naszego kraju. Reprezentowali największe i najważniejsze gałęzie gospodarki. Aby nie przestraszyli się osobistej odpowiedzialności za przedstawione propozycje i podejmowane decyzje, reprezentował nas posiadający stosowne uprawnienia i pełnomocnictwa doktor Scheid z SS, osobisty wysłannik Himmlera. Przyjęliśmy tam plan, mający na celu zachowanie tej newralgicznej substancji i odrodzenie Rzeszy, na wypadek niekorzystnego rozwoju sytuacji politycznej i wojennej.

- Już w ubiegłym roku?

- My musimy myśleć dalekosiężnie. Ale niech pan słucha dalej. Zezwoliliśmy wtedy na przenoszenie części aktywów tych przedsiębiorstw za granicę. Dodatkowo wzmocniliśmy te aktywa poważną częścią zasobów państwa i partii. Pieniądze te przełożyły się na transfer do praktycznie siedmiuset pięćdziesięciu już istniejących filii tych przedsiębiorstw oraz do firm nowo tworzonych. To mocna sieć, powoli, ale skutecznie i potajemnie oplatająca coraz rozleglejsze sektory światowego biznesu.

- A nie zachodzi obawa, że środki te zostaną sprzeniewierzone, albo zagarnięte przez obce państwa?

- Nie ma takiej obawy. Zostały zakamuflowane pod różnymi szyldami i są zarządzane przez naszych zaufanych, ale mniej znanych ludzi, którzy już od ubiegłego roku byli specjalnie w tym celu szkoleni i wysyłani za granicę. Żaden z nich nie ośmieli się ich zagarnąć, bo wszyscy wiedzą, co ich wtedy czeka.

- A obce rządy? Nie położą na tym łapy?

- Jak już mówiłem, te firmy i fundusze zostały zakamuflowane. Zrobiliśmy tak, aby nikt ich z nami nie łączył i nie kojarzył. Ponadto wybraliśmy kraje, w których tym przedsięwzięciom i firmom nic nie grozi. Są to kraje ściśle neutralne, takie jak Szwajcaria, albo kraje formalnie neutralne, ale nam sprzyjające, tak jak Hiszpania i Portugalia. Generał Francisco Franco czy portugalski premier Antonio Salazar krzywdy nam nie zrobią. Są też inne kraje, jak na przykład Argentyna. Mimo formalnego i do tego w ostatniej fazie działań zbrojnych przystąpienia z nami do wojny, sprzyjają nam tamtejsze służby specjalne i liczne rzesze wpływowych osób czy polityków, na czele z wiceprezydentem, a jednocześnie ministrem wojny, Juanem Domingo  Peronem. Znamy się z nim zresztą od dawna. Był u nas attaché wojskowym, a na dodatek jest absolwentem berlińskiej Akademii Wojennej. Mówi po niemiecku prawie samo tak jak ja, czy pan. Zresztą, na samym Peronie przecież nie bazujemy. Już w latach dwudziestych w argentyńskim Sztabie Generalnym było pięciu niemieckich oficerów pełniących tam funkcje doradców. Podobnie było z ich systemem bankowym, gdzie doradcą argentyńskiego ministra finansów był Heinrich Dorge, przedstawiciel Niemieckiego Banku Przemysłowego. Może więc pan nie dać wiary, ale między innymi z tych powodów w samej Argentynie utworzyliśmy ponad setkę naszych, starannie zakamuflowanych i dobrze prosperujących przedsiębiorstw. Przez podstawionych ludzi kupiliśmy też lub założyliśmy od podstaw parę tamtejszych banków.

- Banków też?

- Oczywiście. Jest przecież takie stare powiedzenie… Chcesz skutecznie prać pieniądze? Kup sobie lub załóż bank. Musimy przecież jakoś legalizować to, co tam przywieziemy i co już przetransferowano. Łatwo też wtedy o przelewy, na przykład z banków szwajcarskich, gdzie mamy kilkanaście tysięcy kont. Wystarczy wtedy trochę podwójnej księgowości i sam diabeł się w tym wszystkim nie połapie.

- Rozumiem. Pieniądz robi pieniądz.

- Właśnie. Napoleon Bonaparte podobno mawiał, że do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy. Po pierwsze, pieniądze, po drugie, pieniądze i po trzecie pieniądze. My zastosowaliśmy to w praktyce, tworząc strukturę, która będzie podwaliną IV Rzeszy.

- Ale samymi pieniędzmi przecież się jej chyba nie zbuduje?

- Oczywiście, że nie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może też oczekiwać, że na przykład zaczniemy w Argentynie budować czołgi, które skierujemy na północ przeciwko Amerykanom. To ma działać zupełnie inaczej. Po prostu zakładamy rozpad zawiązanej przeciwko nam koalicji.

- Mówi pan o konflikcie pomiędzy zachodnimi aliantami a bolszewikami? O trzeciej wojnie światowej?

- Dokładnie. Ich sojusz oparty był tylko na tej starej zasadzie, ze wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. A kiedy brakuje już takiego wspólnego wroga, powstaną tendencje, aby rzucić się sobie do gardeł. A wtedy my, Niemcy, będziemy znów potrzebni. Europie i światu.

- Zachód na to pójdzie?

- Nie będzie miał innego wyjścia. My, z najlepiej rozwiniętym, najlepiej zorganizowanym, największym i jednocześnie najbardziej zaawansowanym technologicznie przemysłem w Europie, będziemy wtedy wręcz nieodzowni. Nawet jeżeli do takiej wojny nie dojdzie, do obrony przed apetytami Stalina znów będzie potrzebna potężna armia. Armia, którą wystawimy my. A gdy już będziemy mieli tę armię, przemysł i pieniądze, ponownie będziemy najpotężniejszym krajem na Starym Kontynencie.

- No i bombę atomową - wtrącił Hitler.

- A, tak. Jesteśmy pierwszym krajem, który ją skonstruował i wyprodukował, więc nie będzie problemu, aby i w taką broń się wyposażyć.

- Mówiłem już, mein führer, że to nie taka prosta sprawa - Henryk postanowił ochłodzić rozgrzane głowy swoich rozmówców. - Trzy ładunki, które zbudowałem, leżą pogrzebane w wysadzonym przeze mnie obiekcie.

- Szkoda, że się pan jakoś nie wstrzymał.

- Mein führer! Gdyby nie to, już by były w łapach sowietów!

- I tylko ta okoliczność pana usprawiedliwia. Naprawdę nie da się ich stamtąd wyciągnąć?

- Sądzę, że jest to praktycznie niemożliwe. Tam teraz Rosjanie. Tropią i jeszcze przez kilka lat będą tropić każdy, najmniejszy nawet ślad naszych prac i osiągnięć. A tych ładunków nikt nie wyciągnie bez zaawansowanych robót górniczych, bo przecież nie da się ich tak po prostu wynieść po schodach. No, chyba żeby je rozmontować na części… Ale do tego ktoś musiałby zorganizować transport, ochronę, bezpieczny przerzut przez granicę i kilkudziesięciu silnych, a jednocześnie pewnych ludzi z odpowiednim uzbrojeniem i sprzętem, bo przecież nie moglibyśmy tego robić przez tydzień czy dwa. Sowieci by nam na to nie pozwolili. Pomijam jednak to, że ten ktoś najpierw musiałby dokładnie wiedzieć, jak do tego obiektu się dobrać. No i pozostaje jeszcze zagadnienie promieniowania radioaktywnego… 

- Dość! Porozmawiamy jeszcze o tym. A góry Hartzu?

- Tam - Bormann zabrał głos - sprawa jest stosunkowo łatwiejsza. Są elementy, z których można złożyć jeszcze dwie bomby. Wejście zostało wysadzone, ale tak, aby w stosunkowo prosty sposób ponownie je udrożnić. A zachodni alianci nie są tak wścibscy, namolni i zdeterminowani jak Rosjanie. Oni już mają swoje bomby i nawet ich użyli. Nie muszą więc tropić naszych rozwiązań.

- Dobrze. To znaczy, że o ile w Argentynie nie znajdziemy odpowiednich warunków, nasz doktor pojedzie z powrotem i zmontuje co trzeba.

- Wszystko zobaczymy. Na razie jednak myślę, że możemy przedstawić doktorowi Reschke listę naszych przedsiębiorstw w Argentynie, wraz z krótkimi opisami ich działalności. Doktor dokona selekcji tych, które w naszym programie atomowym mogą się najbardziej przydać. A już na miejscu, po niezbędnym okresie adaptacyjnym, ruszy w objazd. Zorientuje się w ich prawdziwych możliwościach, które i do czego będą najbardziej przydatne, a później przedstawi nam raport.

- To będzie jakiś okres adaptacyjny?

- A co pan myślał? Że płyniemy w ciemno i bez żadnego przygotowania wyślemy pana w taką misję? Nic z tych rzeczy. Wie pan już, że załoga zostanie rozdzielona na kilka naszych osiedli. To takie państwa w państwie, gdzie znikną dla wszelkich miejscowych władz. Natomiast my…

- Tak?

- My najpierw pojedziemy w pewne zakamuflowane miejsce, o którym wie tylko kilku ludzi. Znajdzie się tam führer, jego żona, dziecko, ja, pan i doktor Vogel. Sześć osób, jak sześć komór nabojowych w klasycznym, starym, dobrym i niezawodnym rewolwerze Colta. Jednym słowem, będziemy zaczynem nowej, śmiercionośnej dla naszych wrogów broni.

- Czyli wszystko jest już zorganizowane?

- I to od dawna. Jeszcze z początków  naszego ruchu i działalności, dobrym duchem führera w tych stronach została rodzina Eichhornów. Mieszkają tam, w Argentynie. Mają wielkie wpływy, możliwości i bogactwa. Począwszy od najbardziej luksusowego hotelu w całej Ameryce Południowej, a skończywszy na wielkich posiadłościach ziemskich. W tym hotelu do dzisiaj działa potężna radiostacja, jedna z tych, które zaprojektowano specjalnie dla Kriegsmarine. Prawie do ostatnich dni, moja kancelaria utrzymywała z nią łączność.

- A będzie to bezpieczne? Nikt tego nie namierzył?

- Spokojnie, doktorze. Hotel jest odosobniony, ogrodzony i aktualnie częściowo zamknięty pod pozorem remontu. Zarówno budynek jak i przyległy do niego obszar całodobowo pilnowany przez specjalnych strażników. W pobliżu mają też własne, prywatne lotnisko. Tyle, że na nieproszonych gości czekają tam przeszkody ustawione w poprzek pasa startowego. Bez ich usunięcia nikt tam nie wyląduje.

- Czyli, jest to swego rodzaju, przez nikogo nie kontrolowana enklawa.

- Jak najbardziej. Tam znajdziemy pierwsze schronienie, o ile nic się jeszcze nie zmieni. Później zostaniemy rozśrodkowani. Führer z żoną i dzieckiem oraz doktorem Voglem w jednym miejscu, a my w drugim.

- A ile to potrwa?

- Co najmniej kilka miesięcy. Aż będziemy pewni naszego bezwzględnego bezpieczeństwa.

- Czyli, znowu będziemy się nudzić…

- Myślę, że panu to nie grozi.

- Dlaczego?

- A, co? Niby to nie wiemy, iż ze słownika uczy się pan języka hiszpańskiego? Że dodatkowo studiuje pan atlas geograficzny, a szczególnie karty odnoszące się do terytorium Argentyny?

- Ale…

- Tak, oczywiście… Pański umysł nie znosi próżni. Więc dla dobra naszej wspólnej sprawy załatwimy panu, ale i sobie odpowiednie lekcje. Kto wie, na co jeszcze mogą się przydać. A na razie tu jest lista przedsiębiorstw o których mówiliśmy. Nazwy, miejscowości, profile działalności. Są też dane osobowe naszych ludzi, którzy tym wszystkim zarządzają. Być może, czego nie można wykluczyć, z wcześniejszej działalności kogoś z nich pan już zna. Byłoby to pewnie jakimś ułatwieniem. Niezależnie od tego, będzie pan to czytał wyłącznie tu, u mnie - Bormann położył specjalny akcent na to ostatnie. - Nawet gdybym pozostawił pana samego, nie wolno panu tego wynosić, ani nikogo postronnego tu wpuszczać. Musi to pozostać naszą najściślejszą tajemnicą. Myślę, że po jakimś tygodniu będzie pan miał ogólne pojęcie, co z tego możemy wykorzystać. Wtedy napisze pan ocenę. I przypominam. Jakby co, tajemnicę tej listy, na pokładzie naszego okrętu zna tylko führer i ja. Pan będzie trzeci. Więc jeżeli coś z tego wyjdzie na zewnątrz, od razu będzie wiadomo kto zdradził!

 

Komentarze