Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 17

 

       25 wrzesień 1935, późne popołudnie – Berlin, gmach SD.


       Trwało to już tak długo, że Moder zdjął marynarkę, poluzował krawat i odpiął guzik przy kołnierzyku koszuli. Popatrzył na von Drebnitza, siedzącego dotychczas w nienagannym umundurowaniu, na stos przejrzanych teczek i na kilkanaście następnych, jakie jeszcze pozostały do omówienia.

- Zamówcie kawę w sekretariacie, untersturmführer – rzekł wreszcie. Zdejmijcie też tę marynarkę, bo spocicie się jak mysz. A tu jeszcze ze dwie godziny przed nami.

       Kilkanaście minut później doszli do litery „R”. Na wierzchu, przypisana do tej litery, leżała teczka opisana jako Reschke Heinrich. Hauptsturmführer wziął ją do ręki, przerzucił kartki, westchnął z rezygnacją i przesunął w kierunku von Drebnitza.

- Referujcie untersturmführer. Ale zwięźle.

- Hauptsturmführer ! Tu zastrzeżeń nie ma. Rocznik 1904. Czysty aryjczyk. Ojciec, odznaczony Żelaznym Krzyżem, poległ w czasie Wielkiej Wojny. Studia na Uniwersytecie Technicznym w Monachium. Od 1922 roku w NSDAP i SA. Numer legitymacji partyjnej bardzo niski. Poniżej dziesięciu tysięcy. Był z führerem w Coburgu i w czasie puczu monachijskiego – tu sam skarcił się w duchu – przepraszam, nie puczu, a próby przejęcia władzy w celu odrodzenia Wielkiej Rzeszy. Jednym słowem, „stary bojownik” i to u boku samego führera. Odznaczony za Coburg i Monachium oraz wyróżniony Złotą Odznaką NSDAP. Od 1927 w Berlinie. Zawarł wtedy osobistą znajomość z gauleiterem Josephem Goebbelsem. Dalsze studia i doktorat z fizyki na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma. Prace nad promieniotwórczością i kilka patentów w tej dziedzinie. Świetny matematyk. Znajomość zagadnień chemicznych. Dotychczas kawaler …

- Homoseksualista ?

- Nie. Są raporty z Monachium o kilkuletnim związku z właścicielką pensjonatu, aryjką, Elizą Wagner. Ponadto ma znajomości w berlińskim sztabie SA, gdzie urzęduje jego dawny znajomy z Monachium, wysoko teraz postawiony w hierarchii, Fritz Schaube. Mamy jeszcze meldunki informatorów. Blokowy NSDAP z jego kwartału zamieszkania donosi, że w pokoju stołowym u figuranta wisi duży portret führera. W sypialni, koło łóżka, leży oprawiony w skórę egzemplarz Mein Kampf. Reschke pokazywał go informatorowi, szczycąc się posiadaniem tego dzieła, które, jak stwierdził, otrzymał z rąk samego führera. I to z osobistą dedykacją, z okazji odznaczenia Orderem Krwi. Daje też hojne datki na Pomoc Zimową, a w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, od października do marca, spożywa „Eintopf”. To idealny Niemiec.

- Ale, czy nie zbyt idealny, untersturmführer ? Doskonały Niemiec, który mógłby być równie doskonałym szpiegiem …

       - No dobrze - stwierdził po chwili, podczas której  von Drebnitz ze zdziwienia nawet nie zdążył zareagować. - Odpuśćmy sobie takie żarty, bo mogłoby to nas zbyt daleko zaprowadzić. I czasem nie tam, gdzie byśmy chcieli. Nie wnosimy więc zastrzeżeń do doktora Reschke, ale rutynowo, jak i innych, raz na pół roku proszę sprawdzać. Wyniki sprawdzeń wpisywać do teczki i na bieżąco ją aktualizować. Kto następny ?

 

       Październik 1935 – Polska, poligon artyleryjski pod Wesołą.


       Porucznik Wroński jeszcze raz sprawdził wszystkie nastawy swojego działa. Stara, ale dobrze utrzymana i mało zużyta „prawosławna putiłowka”, wzór 1906/26, przekalibrowana w Starachowicach z 76,2 milimetra na 75 milimetrów, stała już na stanowisku. Wyznaczony do ostrzału cel znajdował się prawie półtora kilometra przed nimi. Nie byłoby nic dziwnego w tym strzelaniu, gdyby nie celownik. Dziwny jakiś … Już tydzień temu porucznik oglądał go starannie i nie dostrzegł żadnych oznaczeń czy napisów, mogących zdradzić jego pochodzenie. Nie mógł wiedzieć, że trzy tygodnie wcześniej przeszmuglował go przez granicę wysłannik polskiego wywiadu. Celownik pochodził z fabryki Henryka, a on sam zadbał, aby na tej nadprogramowo wyprodukowanej sztuce nie znalazły się jakiekolwiek oznaczenia. Również instrukcja mocowania, zastosowania i obsługi celownika była mocno nietypowa. Było to kilka kartek maszynopisu, z paroma odręcznie wykonanymi rysunkami i schematami. Całość miała jednak sens i porucznik Wroński dwa dni temu bez trudu przestrzelał swoją armatę z nowym celownikiem. Zdumiała go jego doskonała optyka i precyzja, a próbne strzelanie wypadło rewelacyjnie. Mimo to był spięty, bowiem dzisiaj właśnie miała przybyć inspekcja nadzorująca oficjalne próby. Obecność kilku wyższych oficerów nie poprawiała Wrońskiemu humoru, lecz mocno wierzył, zarówno w umiejętności swoje, jak i wyszkolonej przez siebie obsługi.

       Tarcza, w kształcie sylwetki czołgu, w dali ledwo majaczyła. Poprzednio rzadko kiedy udawało się trafić w taki cel, ale porucznik wiedział, że dzisiaj będzie inaczej. Kiedy więc nadeszła pora, wydał odpowiednie komendy, sam wycelował i pociągnął za sznur spustowy. Po chwili usłyszał szmer uznania, dochodzący od oficerów, skupionych obok kilku ustawionych na statywach, silnych lornet artyleryjskich. Nie zwrócił na to większej uwagi. Skupiony, powtórzył czynność jeszcze dziewięć razy. I kiedy wreszcie skrzynka amunicyjna była pusta, stanął na baczność obok działa.

     - Doskonale poruczniku ! Doskonale. Major, który podszedł i wyraził swoje uznanie, nie krył zadowolenia. Zapraszam do samochodu. Powinien pan z bliska zobaczyć swoje osiągnięcia.

        Po trzech minutach jazdy poligonowymi wertepami byli już na miejscu. Wszystko było dokładnie widać, bowiem użyto stalowych  granatów, wzór 1917. Nie zastosowano zapalników, aby precyzyjnie określić miejsca trafień.

       To co zobaczyli, przeszło wszelkie oczekiwania. W tarczy widniało siedem dziur, dobitnie podkreślających jakość nowego celownika.

     - Brawo poruczniku – zwrócił się do Wrońskiego jeden z pułkowników. To był doskonały pokaz. I dowodzący pańskiego znakomitego wyszkolenia. A teraz proszę wrócić do działa, zdemontować celownik i wraz z otrzymaną przez was instrukcją oddać panu majorowi – wskazał na postawnego oficera z oznaczeniami artylerii.

- A czy – tu Wroński się zawahał – możemy oczekiwać w sensownym czasie więcej takich celowników ? Są przecież rewelacyjne ! 

- Spokojnie poruczniku ! Przyjdzie czas, to się pan dowie. A na razie … wykonać !

       W czasie powrotu na stanowisko działa milczeli. Dopiero pół godziny później, już w czasie powrotu z poligonu, major – artylerzysta zapytał przewodniczącego komisji.

- To co robimy z tym celownikiem panie pułkowniku ? Wdrażamy ?

- Co robimy ? Nic ! Trzeba go zniszczyć …

- Jak to zniszczyć ? Przecież to rewelacja ! Z takimi celownikami, skuteczność  naszej artylerii wzrośnie co najmniej dwukrotnie. A przy walce z czołgami co najmniej trzykrotnie !

- Zapomnijcie o tym majorze. Tego celownika nie ma … I nas tu też nie było.

- Ale jak to, panie pułkowniku ? Dlaczego ?

- Dlaczego ? To proste. Nie możemy go kupić, bo nikt go nam nie sprzeda. A gdyby nawet, to nie mielibyśmy na to pieniędzy. Państwo polskie jest na to zbyt ubogie. Nie jesteśmy też w stanie go skopiować. Nie mamy takich możliwości technicznych. Nasza optyka aż tak wysoko nie stoi. Jak by więc nie patrzeć, jest w tym momencie dla nas bezużyteczny. Złom ! Szmelc ! Proszę więc zapomnieć o wszystkim. Nawet o tej rozmowie. Jutro z rana oczekuję na protokół jego zniszczenia. I niech was ręka boska broni, gdybyście jednak coś z nim jeszcze chcieli kombinować !

 

Listopad 1935 – Berlin, Instytut Fizyki.

 

       - Kolego Reschke – znajomy głos profesora Otto Hahna zatrzymał go w połowie korytarza. Zapraszam do mnie do gabinetu. Przedstawię panu kogoś szalenie interesującego.

       Nie odmawiało się takiemu zaproszeniu. Mimo, że spieszył się na zbiórkę swojego oddziału SA. Przeszedł więc kilkanaście kroków, wszedł do pomieszczenia i znalazł się naprzeciwko szczupłego mężczyzny przed trzydziestką.

     - Poznajcie się – głos profesora Hahna był uroczysty. To jest – wskazał na Henryka – nadzieja niemieckiej fizyki. Doktor Heinrich Reschke. Wybitny umysł. A to – wskazał na szczupłego mężczyznę – drugi wybitny umysł. Manfred von Ardenne. Baron. Chociaż nie z  powodu jego tytułu go przedstawiam.

- Domyślam się – Henryk postanowił być enigmatyczny. Miło mi poznać …

       Słyszał już o nim. Genialny wynalazca. Samouk. Eksperymentator z własnym laboratorium. Podobno przeprowadzał w nim bardzo tajemnicze doświadczenia.

     - Przejdźmy do rzeczy – profesor był bardzo zasadniczy. Mam dzisiaj mało czasu i chcę wszystko załatwić ekspresowo. Co pan wie o Olimpiadzie w Berlinie ?

- No cóż … Miała być już w 1916 – tym. Nie było jej. Wiadomo. Wojna … A teraz będzie w roku przyszłym.

- To wie każdy. Ale kierownictwo państwa chce zaprezentować na niej naszą najlepszą i najnowszą technikę. A herr von Ardenne jest w stanie spełnić to zadanie. Konstruuje mikroskopy elektroniczne i przy okazji zajmuje się przesyłaniem obrazu na odległość. Ale do rzeczy. Co pan w ogóle wie o telewizji ? Orientuje się pan w tym zagadnieniu ?

- Owszem. O takich sprawach jak to, że nadajnik w Berlinie nosi nazwę „Paul Nipkow”, nie muszę chyba mówić. Chociaż może i powinienem. W końcu, był to wielki, chociaż trochę niedoceniany niemiecki wynalazca. Może dlatego, że pochodził z Lauenburga, a nie z Berlina czy Lipska ? Niemniej jednak, to jego konstrukcja, zwana „Tarczą Nipkowa” jest podstawą działania naszej aparatury. Znam tę konstrukcję. Bardzo pomysłowa i oryginalna. Już zastanawiałem się nawet nad jej zastosowaniem do aparatury rentgenowskiej.

- Brawo doktorze, brawo ! A może oglądał już pan jakiś program telewizyjny ?

- Owszem. Byłem w sali Muzeum Poczty przy Leipzigerstrasse. Dwudziestego drugiego marca, na inaugurację nadawania. Zaprosił mnie tam minister Joseph Goebbels.

- I co ? Jakie wrażenia ?

- Nieszczególne. Odbiornik mały, podobno 18 na 22 centymetry. Ale za to spikerka, Ursula Patschke … Pierwsza klasa ! Wspaniały, aryjski typ urody.

- Widzę, że jest pan czuły na kobiety doktorze. Ale mnie chodzi o względy techniczne.

- No cóż … Ciekawa rzecz. Z tym, że to dopiero pierwsze kroki tej techniki.

- Nie szkodzi. Właśnie robione są następne. Jeżeli wyrazi pan zgodę, będziecie z panem baronem pionierami na skalę światową. Jest plan, aby z olimpiady przeprowadzić bezpośrednią transmisję telewizyjną. Drogą kablową, do dziewiętnastu odbiorników na terenie Berlina. Planowana jest też transmisja do co najmniej kilku największych miast w Rzeszy. Większość odbiorników będzie ustawiona w miejscach publicznych. Wchodzi pan w to ?

- Oczywiście ! Jest to zgodne z moimi zainteresowaniami.

- Doskonale ! Wiedziałem, że mogę liczyć na pana. Przy takich dwóch umysłach, wszystko na pewno się powiedzie. To teraz porozmawiajcie sobie panowie już sami. Ja muszę pędzić gdzie indziej. Acha … Jak już będziecie wychodzić, nie zabierajcie klucza z drzwi. Po was, przyjdzie tu jeszcze sprzątaczka.

       To była długa rozmowa. I wielce owocna. To tutaj Henryk ze zdziwieniem dowiedział się, że na ostatnim etapie jest już konstrukcja  pierwszych mobilnych kamer telewizyjnych. Na razie wielkich, po półtora metra długości. Ale to wszystko da się zmniejszyć i ulepszyć. Może nawet jeszcze przed olimpiadą. I on będzie w tym wszystkim uczestniczył …

 

       Czerwiec 1936 – Berlin Lichterfelde – laboratorium Manfreda von Ardenne.

 

       Esesmani, którzy wpadli do laboratorium, robili wrażenie nieczułych na nic buldogów.

- Kto tu jest kierownikiem ? Szybko !

       Henryk nie zareagował. A raczej zareagował, ale w sposób dla gości zupełnie nieoczekiwany. Powoli zdjął biały, laboratoryjny fartuch i z oparcia stojącego przy biurku krzesła podniósł brunatną kurtkę SA. Włożył ją jeszcze bardziej powoli, specjalnie przeciągając w czasie zapinanie jej guzików i podszedł do dowodzącego grupą, prezentując pełen zestaw najważniejszych w Rzeszy odznaczeń.

- A kto pyta ? Co ?!!!

       Przez chwilę nie było odpowiedzi. Esesman, jak sparaliżowany wpatrywał się w Odznakę Coburga, szewron Starego Bojownika, wstążkę Orderu Krwi i Złotą Odznakę Partyjną. Wreszcie, z widoczną na twarzy, chociaż dobrze maskowaną niechęcią, wyprężył się na baczność i wyrzucił rękę w nazistowskim pozdrowieniu.

- Heil Hitler ! Jestem obersturmführer Franz Huber. Z osobistej ochrony ministra Josepha Goebbelsa !

- A co ? Joseph chce nas tu odwiedzić ?

       Nie doczekał się odpowiedzi. Skrzypnęły drzwi i pojawiła się w nich znajoma, utykająca na prawą nogę sylwetka.

- O ! Witaj Heinrich ! Miło cię znów widzieć.

- Witaj Joseph ! Nie spodziewałem się ciebie tutaj. Stało się coś ?

- A czy to zaraz musi się coś stać, aby odwiedzić starego przyjaciela ? Po prostu ciekawy jestem, jak wam idzie robota. Zdążycie na olimpiadę ?

- Na sto procent. Führer stawia zadanie, my je wykonujemy.

- I takiej odpowiedzi oczekiwałem. A gdzie von Ardenne ?

- W sąsiednim laboratorium. Nadzoruje końcowy montaż pierwszej serii mobilnych kamer.

- Oczywiście wszystko zadziała ?

- Oczywiście. Wstępnie przetestowaliśmy prototyp i zachowuje się rewelacyjnie. Teraz już tylko montaż serii i transmisja będzie jak marzenie. Gotowość osiągniemy na 10 lipca. To wystarczający okres, aby wszystko zadziałało bez pudła.

- Cudownie. Jeżeli wszystko będzie tak jak mówisz, wystąpię dla was o nagrody państwowe. Z rąk samego führera !

- Dziękuję. Ale pozwól, że najpierw zrobimy swoją robotę. A o jakichś nagrodach powiesz nam później. Jak wszyscy uznają, że na nie zasłużyliśmy.

- Skromny jesteś. To dobrze. Potrzeba nam ludzi twórczych, ale skromnych. Świadomych swoich sił i możliwości, a nie jakichś narcyzów. A propos … Coś ty taki wystrojony ? Myślałem, że będziesz tu w jakimś białym fartuchu …

- Byłem. Ale obecny tu obersturmführer raczył mnie potraktować, jak jakiegoś ciecia. Musiałem mu pokazać, z kim ma do czynienia.

- A więc zawarłeś już z nim znajomość ? No cóż … Manierami może nie grzeszy, ale to wszystko dla mojego bezpieczeństwa.

- Rozumiem. Nie było tematu. Ale może mógłbyś go nauczyć, jak zwracać się do nieznajomych ? Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi …

- Słyszysz Franz ?  Ucz się od pana doktora. A teraz przejdźmy może do tego następnego laboratorium. Do von Ardenne. Ty – Goebbels kiwnął ręką w kierunku Hubera – zostań tutaj. Nie będziesz tam potrzebny. W końcu jestem wśród przyjaciół.

 

 

Komentarze