Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 28

 

       Marzec 1940 – Ratibor.

 

       Inżynier Erwin Schmidt był człowiekiem spokojnym i o takim właśnie życiu zawsze marzył. Nie angażował się więcej niż musiał w całe te niewydarzone nazistowskie pomysły i przedsięwzięcia, kryjąc się przy tym ze swoimi przekonaniami. Prywatnie, uważał też, że rządy Hitlera do niczego dobrego Niemiec nie doprowadzą. Ale kto w tym kraju i w tych czasach uczciwie by go wysłuchał i zrozumiał ?

       Siedział więc cicho i robił swoje. Kiedy jednak przed paroma dniami trafiło do jego rąk zamówienie na bloki grafitowe o niespotykanej dotąd czystości chemicznej, poczuł się nieswojo. Wprawdzie dokument ten podpisał sam profesor Walther Bothe z Uniwersytetu w Heidelbergu, ale Schmidt czuł przez skórę, że coś tu śmierdzi. Jako główny technolog firmy SIEMENS – PLANIA – WERKE AG fur KOHLFABRIKATE w Ratibor, widział i przyjmował już różne zamówienia, to jednak napawało go nieokreślonym niepokojem. Nie było normalne, że jeden z najbardziej znanych w kraju fizyków zamawia wielkie bloki grafitu, specjalnie ukształtowanego i w klasie czystości chemicznej sięgającej pogranicza możliwości tego, bądź co bądź, najnowocześniejszego technologicznie zakładu w Niemczech. Coś było grubo nie tak. Tylko co ?

       Naziści znowu coś knują, doszedł do wniosku po dłuższych rozważaniach. I na pewno nie będzie to nic dobrego. Wciąż kombinują, krzycząc o przestrzeni życiowej i posłannictwie aryjskiego człowieka, a wojna rozlewa się jak pożar, żądając od Niemców coraz większych ofiar. Trzeba działać !

       Zdziwił by się ktoś postronny, gdyby wieczorem zobaczył inżyniera w magazynie. Do beczek z grafitem, z których uformowane miały być bloki, dodawał po garsteczce pirytu, wapnia i siarki. Wiedział, że nie wpłynie to na dające się wykryć właściwości. Ilości były bowiem śladowe, ale inżynier czuł, że tu właśnie tkwi zasadniczy wymóg. Zawsze interesował się fizyką i wiedział, że przy pewnych badaniach czy procesach, nawet takie ilości zafałszują wyniki. Niech więc ten grafit będzie nieprzydatny, do czegokolwiek chcieli by go wykorzystać. Może w taki cichy sposób przyczyni się do tego, że na tej przeklętej wojnie zginie chociaż jeden człowiek mniej !

 

 Marzec 1940 – Berlin, siedziba Abwehry.


       Admirał Wilhelm Canaris, szef Abwehry, wszedł niespiesznym krokiem i jak zwykle, w nieskazitelnym mundurze. Na ten widok, zgromadzeni w Wielkiej Sali siedziby Abwehry przy Tirpitzufer 76, zerwali się na równe nogi.

       Było ich tam wielu, bo i było co świętować, a admirał znany był z tego, że nie skąpił zaszczytów w przypadku sukcesów. Teraz też był  sukces, więc na naradzie nie było zwykłego w takich sytuacjach napięcia.

     - Witam, panowie. Siadajcie. Zaczynamy naradę sumującą wyniki osiągnięte w naszej grze przeciwko Polsce. Byłej Polsce. A właściwie może i nie byłej, bo hydra się odradza. Wszystkich jej głów nie odcięliśmy i znów mamy informacje o formowaniu się polskiego wojska, tym razem na terenie Francji. A jak wojska, to i wywiadu. Dzisiaj jednak zajmiemy się tym, co zostało zrobione. To nam pomoże określić naszą pozycję na dziś i zadania na jutro. Proszę, herr oberst – tu admirał zwrócił się do starszego wiekiem oficera, trzymającego w ręku skórzane okładki z zawartością kilkunastu kartek.

- Dziękuję panie admirale. Panowie – tu oberst efektownie zawiesił głos – nie będę czytał całości sprawozdania, które zawiera wiele znanych już wam szczegółów i jest wyjątkowo długie. Za zgodą pana admirała skupię się na najważniejszych tylko informacjach, abyśmy wiedzieli co osiągnęliśmy i co jeszcze przed nami. Ogólnie można powiedzieć, że osiągnęliśmy duży sukces. Zdały egzamin Lotne Grupy. Trzeba przyznać, że w dużym stopniu nasz sukces jest też zasługą samych Polaków. Popełnili coś, za co każdy z naszych oficerów palnął by sobie w głowę, a gdyby tego nie zrobił, stanął by przed plutonem egzekucyjnym jako parszywy zdrajca i nieudacznik. Trudno tu mówić o indywidualnej ich odpowiedzialności, faktem jest jednak, że nie ewakuowali oni, ani nie zniszczyli w całości swoich archiwów. Rzeczą psychologów jest określenie, czy naprawdę uwierzyli w to swoje durnowate, „nie oddamy nawet guzika”. W polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Warszawie przejęliśmy całość dokumentacji. Nikt jej nawet nie próbował ukryć. Oczywiście wykorzystamy to propagandowo. Powołany został zespół pod kierownictwem byłego ambasadora w Warszawie, hrabiego Hansa von Moltke, który przygotowuje na podstawie tej dokumentacji odpowiednią „Białą Księgę”. Nie będą się nad tym rozwodził, bo to działania czysto propagandowe, chociaż i nam udało się tu wiele ustalić. Wpadła też w nasze ręce kompletna dokumentacja Komisariatów Polskiej Straży Granicznej w Międzychodzie, Wolsztynie, Rybniku, Śmiłowie, Sypniewie i Lesznie. W Warszawie, w tak zwanym Forcie Legionów, gdzie mieściła się siedziba ich Centralnego Archiwum Wojskowego, odnaleźliśmy z kolei kompletne teczki spraw, prowadzonych przez Polaków na kierunku niemieckim. Była tam między innymi pełna dokumentacja i archiwum placówki wywiadu z Bydgoszczy, kierowanej przez majora Żychonia. Jedynie z tego fortu wywieźliśmy sześć pełnych ciężarówek dokumentacji. To, że nasz przeciwnik, wspomniany już tutaj major Żychoń pozostawił w Bydgoszczy na biurku tylko swoją wizytówkę, nic mu nie dało. Ja wiem – tu oberst uśmiechnął się szeroko – że dla Szefa Grupy Operacyjnej Policji Bezpieczeństwa Helmuta Bischoffa był to swoisty policzek, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Tu składam podziękowania dla hauptmana Bulanga, który odnalazł to archiwum w Forcie Legionów – oberst skinął głową w kierunku siedzącego nieopodal oficera.

       Wracając do tematu, odnaleźliśmy też w Pyrach pod Warszawą książki szyfrowe, w tym książki służące do łączności z Oddziałem II polskiego Sztabu Generalnego. Pozwoliło nam to odczytać już bardzo wiele, zwłaszcza  przechwyconych meldunków agentów, ze znajdujących się w naszych archiwach zapisów łączności radiowej przeciwnika.

       Analizę zgromadzonych materiałów, przez specjalnie powołany zespół, przeprowadziliśmy najpierw w Danzig, a następnie w Berlinie. Tu należy wspomnieć o szefie naszej rezydentury w Danzig, majorze Oskarze Reile. Panie majorze, wykonał pan kawał dobrej roboty, a wcześniejsze zarzuty kierowane pod pańskim adresem były nieuzasadnione. Nikt w końcu nie mógł przewidzieć, że aż szesnastu naszych agentów, skierowanych do pracy w Polsce przez pańską placówkę, zostanie wydanych przez kochankę jednego z naszych oficerów, Reinholda Kohtza. Swoją drogą sprawdzamy, czy to tylko głupota tego oficera, czy też celowe działanie. Możecie jednak panowie być pewni, że poniesie on i już ponosi najsurowsze konsekwencje.

       Wracając do zagadnień analizy, już w Danzig stworzyliśmy specjalny formularz, rozbity na dwie kolumny. Zdradzony materiał i pochodzenie nieznane. Zdobyte dokumenty pozwoliły nam na chwilę obecną ujawnić  ponad sto osób, które aresztowano i częściowo już skazano. Nie będę wchodził w szczegóły, ale nasze sądy pobłażliwości dla nich nie mają i kilkanaście głów już spadło pod ostrzem topora lub gilotyny. Dokumenty pozwoliły ustalić winę osób dotychczas nam nieznanych, a związanych ze znaną wszystkim sprawą Jerzego Sosnowskiego. Dowiedziono zdrady, miedzy innymi byłego leutnanta Güntera Rudloffa i byłego podpułkownika Richarda von Falkenheim, których kompletne teczki pracy znaleźliśmy w Forcie Legionów. Ten pierwszy popełnił w więzieniu samobójstwo, ale drugi śpiewa. Dowiedziono zdrady Wiktora Katlewskiego, zatrudnionego w Urzędzie Uzbrojenia Kreiegsmarine, który przekazał przeciwnikowi informacje między innymi dotyczące naszego tajnego poligonu doświadczalnego w jednej z nadmorskich miejscowości. Ci z panów, którzy zetknęli się z tym zagadnieniem, wiedzą o czym mówię, pozostali wiedzieć nawet nie powinni.

       Namierzono kurierkę Sosnowskiego, Marię Runge, kontakt Sosnowskiego w ambasadzie Polski w Berlinie, rotmistrza Tadeusza Mroczkowskiego i jeszcze jednego rotmistrza związanego z tą sprawą, Tadeusza Likiernika. Namierzono związanego z Katlewskim, Konrada Smoczyńskiego i tę, o której już mówiłem czyli  Paulinę Tyszewską – Muchlen, która wydała Polakom szesnastu naszych agentów. Namierzono zdrajców, Hermana Schlafke z Kattowitz i Georga Frocha z Gleiwitz, zatrudnionego w zakładach obróbki stali specjalnych HULDS CHINSKY WERKE. Ujawniono innych polskich agentów, takich jak …

- Wystarczy – ruch ręki admirała wstrzymał wystąpienie obersta. Nie będziemy już słuchać tej litanii polskich nazwisk, z brzmienia których nic nie wynika. Ja chciałbym panów teraz zapytać, czy czujecie się spełnieni ? – spojrzenie admirała przebiegło powoli całą salę i momentalnie zagęściło atmosferę. Wszyscy niby wiedzieli, że „stary” – jak miedzy sobą nazywali admirała – zawsze ma coś w zanadrzu, co nie pozwoli im spokojnie spać, ale dzisiaj, po takim sukcesie, niewielu spodziewało się, że jak zwykle, znów poderwie ich na baczność.

- Ogólne kierunki naszych najbliższych działań omówimy później – podjął znów Canaris. Teraz zaś chciałbym wiedzieć, czy możecie panowie spać spokojnie, bo jeżeli chodzi o mnie, to ja nie. Jeżeli nie wiecie o co chodzi, to powiem tylko dwa słowa. „Księżycowy” i „Janus” !

       Zapanowała martwa cisza, w czasie której admirał kontynuował.

     - Cieszymy się naszymi sukcesami. I słusznie. Są wielkie. Ci, którzy się do nich przyczynili, już zostali nagrodzeni i pewno będą jeszcze. Nie należy jednak zapominać o tym, co stanowi naszą porażkę i wyznacza działania na przyszłość. Wiecie tu wszyscy o poszukiwaniach „Księżycowego”. Wiemy, że taki agent pracuje od lat, wiemy, że jest wysoko uplasowany, wiemy tu wszyscy jakie informacje zdobywał dla przeciwnika. I co ? Agent prawdopodobnie pracuje sobie dalej, a my nawet nie mamy pewności, czy to jego prawdziwy pseudonim ! I druga sprawa. Pseudonim „Janus”. Zostaliście wszyscy zapoznani z tą sprawą już półtora miesiąca temu. I znów nikt nie potrafi nic na ten temat powiedzieć. A tu wiemy, że taki agent jest na pewno. Znamy jego pseudonim i awaryjny sposób kontaktu, który dotychczas, niestety do niego nie doprowadził. Wiemy, że jest wyjątkowy, bo teczek jego pracy nie znaleźliśmy. Wiemy też, że jest chroniony w specjalny sposób, wobec nikogo nie praktykowany. Ktoś zniszczył jego teczkę personalną jeszcze w Warszawie, w okolicznościach co najmniej dziwnych. Niestety, nawet staranne poszukiwania w terenie, gdzie ją odnaleziono i przesłuchania miejscowej ludności, nic nie dały. Ale on jest, działa, a my nadal nic o nim nie wiemy. Jeżeli zachowała się dokumentacja takich osób o których wcześniej mówiliśmy, to kim musi być agent, którego teczki nawet ewakuować nie zaryzykowano ?

- Panie admirale – po chwili podniósł rękę prosząc o głos jeden z młodszych oficerów, siedzących przy końcu sali. A może – zawahał się – a może „Księżycowy” i „Janus” to jedna i ta sama osoba ?

- Dobre pytanie ! Też już się nad tym zastanawialiśmy. Ale wy wiecie leutnancie, co by to znaczyło ? Że mamy u siebie jakiegoś  superszpiega, zakonspirowanego jak nikt inny, i że w tej sytuacji podejrzanym może być każdy i na każdym stanowisku. Łącznie z tymi najwyższymi !

- A jeszcze …

- Mówcie, mówcie, nie krępujcie się. Nigdy nie wiadomo, co kto wymyśli.

- Panie admirale ! Skoro jest to agent tak zakonspirowany, a ślady jego obecności   i działalności są tak nikłe, to może on w ogóle nie pracuje z jakąkolwiek siatką ? Może jest to taki samotny wilk ?

- No to … – tu Canaris zawiesił głos – mamy problem. I to większy, niż by nam się wydawało …

 

       Kwiecień 1940 – Berlin.


       Obliczenia Henryka nie pokrywały się z obliczeniami doktora Suessa. Otrzymał je wraz z kompletem innych dokumentów, ukazujących stan prac obu zespołów, pracujących w programie uranowym. Dla zespołu profesora Heisenberga nadal najważniejszym wyzwaniem przy budowie „maszyny uranowej” było określenie sposobu spowalniania neutronów. Doktor Suess optował za tlenkiem deuteru i jego obliczenia wskazywały na ten właśnie rodzaj substancji spowalniającej. Tu jednak był problem. W Niemczech „ciężką wodę” wytwarzało się jedynie w ilościach śladowych i tylko jako produkt uboczny.

       Może to i dobrze. Henryk nie miał obowiązku sprawdzania obliczeń, opartych zresztą w dużej mierze na danych szacunkowych, a z dokumentacji wynikało, że wyniki doktora Suessa dodatkowo weryfikował będzie profesor Walther Bothe. Nie było więc po co wybiegać przed szereg. Według Henryka, znacznie lepszym i łatwiejszym w produkcji i zastosowaniu byłby czysty grafit. Ale przecież nie będzie pomagał wrogom ! W każdym razie, nie więcej niż będzie musiał, aby osiągnąć swój osobisty cel.

       Cel – zamyślił się. Teraz zabicie von Drebnitza wydawało mu się zadaniem pobocznym, chociaż jeszcze wiosną ubiegłego roku było absolutnym priorytetem. Teraz priorytet był inny i Henryk sam go sobie wyznaczył. Nie wolno było dopuścić do skonstruowania,  wyprodukowania i użycia przez Niemców bomb atomowych. Dałoby to im panowanie nad całym światem.

       Aż wstrząsnął się na tę myśl. Ale trzeba wracać do dokumentów. Jeżeli dalej chce mieć dostęp do wszystkiego w tym programie, trzeba wykazać się przydatnością.

       Zastanowił się … Tak ! To będzie to ! Jeszcze w marcu, Norwegia, największy na świecie producent „ciężkiej wody” przekazała cały swój zapas Francji. Teraz znajdował się on pod czujną opieką zięcia Marii Skłodowskiej – Curie, profesora Fredericka Joliot – Curie i Henryk wiedział, że profesor zrobi wszystko, aby w razie czego  zapas nie wpadł w ręce Niemców. Liczył na niego, jak na Zawiszę – przypomniało mu się stare, polskie przysłowie. W końcu to Joliot – Curie już wiosną 1939 – go, w czasopiśmie „Nature” pierwszy zwrócił uwagę na możliwości wywołania reakcji łańcuchowej. Wie o co chodzi i w co się tu gra. Będzie się więc starał, aby uchronić posiadany zapas, a w tej sytuacji pomysł Henryka niczym nie groził.

 

       Kwiecień 1940 – Berlin, siedziba SD.


       - A więc, panowie – tu Henryk przypomniał sobie stare napomnienie dziadka, że nie zaczyna się zdania od „a więc”, ale co tam ! Spojrzał przeciągle najpierw na Modera, później na von Drebnitza i kontynuował. - Postuluję utworzenie specjalnego komanda do przejęcia w Paryżu wszelkich zapasów „ciężkiej wody” posiadanych przez Francuzów. Musimy na tym ogniu upiec dwie pieczenie. Rzucić Francję na kolana, o co niewątpliwie wkrótce postara się nasz führer Adolf Hitler, oraz przejąć zapas tlenku deuteru, o co postarać się musimy właśnie my.

      Henryk mówił śmiało o aktywnej fazie wojny z Francją, bo wszyscy już spodziewali się jej lada chwila.

    - Tak więc, komando takie jest niezbędne, abyśmy bez przeszkód realizowali cele wyznaczone przez führera dla naszego „Uranverein”. Ponieważ trzeba tu pewnego zasobu wiedzy specjalistycznej, a jednocześnie wyszkolenia wojskowego, przy czym nie widzę potrzeby włączania kogokolwiek następnego w tak tajny program, proponuję – tu spojrzenie Henryka wolno przesunęło się na von Drebnitza – aby dowódcą tego komanda został obecny tu obersturmführer von Drebnitz !

       Widząc zdumienie obu rozmówców, Henryk postanowił kuć żelazo, póki gorące.

     - Obersturmführer ma wykształcenie i wyszkolenie wojskowe, doświadczenie bojowe z końca Wielkiej Wojny – tu Henryk celowo  nie wspomniał o powstaniach śląskich – wie wszystko o programie atomowym i o jego znaczeniu dla fuhrera. Nie znajdziemy nikogo lepszego do kierowania taką akcją. Zabijaków od brudnej roboty i walki z nożem w zębach znajdziemy w jednostkach naszych spadochroniarzy. Kto tam dowodzi ?

- Generał Student – odparł mimo woli wciąż zaskoczony Moder.

- To niech wydeleguje na nasze potrzeby z pięćdziesięciu twardych facetów, a obersturmführer stanie na ich czele. Przy odrobinie szczęścia da to ponad 180 litrów „ciężkiej wody” i od razu popchnie nasz program do przodu. Doktor Suess już policzył, że będzie to najlepsze rozwiązanie, chociaż profesor Bothe będzie to jeszcze weryfikował.   A więc czas na działania mniej naukowe, a bardziej siłowe !

- No, nigdy bym się nie spodziewał, że nasz untersturmführer jest taki bojowy ! Ale brawo, brawo ! To mi się podoba. A panu, obersturmführer ?

- Pomysł untersturmführera – tu von Drebnitz w widoczny sposób się zawahał – jest bardzo śmiały. Ale trzeba by załatwić i to chyba przez samego reichsführera, oddelegowanie takiego oddziału. Opracować zadania, zorganizować odpowiednie wyposażenie. No i przydał by się na miejscu jakiś fizyk, oby ocenić to, co mamy zdobyć. Rozstrzygnąć, czy to naprawdę „ciężka woda”, czy też zwykła, z  kranu.

- Słusznie obersturmführer, słusznie. Nie jestem w stanie wam jeszcze powiedzieć, kiedy wejdziemy do akcji, ale to pewnie będzie już niedługo. Tak więc, proszę natychmiast zacząć działać, bo to wszystko trzeba załatwić na wczoraj. A co do fizyka – tu Moder popatrzył na Henryka – nasz herr doktor jest zbyt cenny, aby go narażać. On nam tylko wytypuje odpowiednią osobę. Fizyka, który będzie wiedział tylko tyle, ile będzie musiał. Reszta na waszej głowie obersturmführer. Łącznie z planem, który przedstawimy reichsführerowi. Do roboty !

 

 

Komentarze