Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 32

 

       Połowa czerwca 1942 – Berlin,  siedziba SD.


       Awanse ! Tego się Henryk nie spodziewał. Wprawdzie chodziły po gmachu jakieś plotki i ploteczki, ale ile takich już było … Mówiło się nawet, że przybędzie na uroczystość sam Heinrich Himmler, ale właśnie teraz miał on inne priorytety i problemy.

          Raptem półtora tygodnia temu, 4 czerwca zmarł szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, a jednocześnie zastępca Protektora Rzeszy w Czechach i na Morawach, SS – Obergruppenführer i generał policji Reinhard Heydrich. Z tego co było już wiadomo, 27 maja na ulicy w Pradze zaatakowało go dwóch wyszkolonych w Anglii czeskich komandosów. Niby nic wielkiego, bo bomba rzucona przez jednego z nich raniła Heydricha pozornie niegroźnie. Do tego stopnia, że wysiadł on z samochodu i wraz ze swoim kierowcą wdał się z napastnikami w wymianę ognia. Ale później zasłabł, trzeba mu było usunąć śledzionę oraz dopadła go sepsa … Nie dało się jej opanować i Heydrich zmarł.

       Tak więc Himmler, po zorganizowaniu 9 czerwca w Berlinie uroczystego pogrzebu, zajęty był zarzadzaniem aparatem terroru i represjami wobec ludności czeskiej oraz innymi czynnościami związanymi z tym wydarzeniem.

       Henryk nie był specjalistą od fizycznego zabezpieczania osób, ale w dostępnych relacjach uderzyło go kilka faktów. Heydrich jeździł bez eskorty, rzucającym się w oczy odkrytym Mercedesem W 142, a do tego z rejestracją SS – 3. To już były trzy duże błędy, wynikające z pychy. Tak, pycha kroczy przed upadkiem. I jeszcze jedno. Kierowca popełnił kluczowy błąd. Zamiast dać pełny gaz i mimo zniszczenia prawej tylnej opony uciekać z miejsca zdarzenia, kierując się - nawet profilaktycznie - do najbliższego szpitala, posłuchał szefa i zatrzymał samochód. Ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka – pomyślał Henryk. Nie wystarczyły Heydrichowi pierwsze ostrzeżenia losu, kiedy to rwał się do walki jako pilot pułku myśliwskiego JG 77. Latał w Norwegii, Holandii i Grecji, delikatnie mówiąc, z miernymi rezultatami. Trzynastego maja 1940 roku nie opanował samolotu przy starcie, przewracając go do góry kołami. Po tym zdarzeniu, dostał zakaz lotów od samego Himmlera. Mimo to, latem 1941 roku udał się na front wschodni i jako pilot Messerschmitta 109 wziął udział w locie bojowym na osłonę jakiegoś zasranego mostu na Dniestrze, pod Jampolem. Zestrzelony  przez sowiecką artylerię przeciwlotniczą wylądował awaryjnie na ziemi niczyjej i o mało co nie zgarnęli go Rosjanie. W ostatniej chwili musiał go ratować zwykły patrol piechurów.

       Ale dość tych myśli. W imieniu Himmlera, mamy dziś u siebie standartenführera Winklera, zaufanego człowieka z osobistego sztabu reichsführera. Chyba doceniają ich pracę. Moder właśnie odebrał nominację na obersturmbannführera, von Drebnitz na hauptsturmführera, on sam na obersturmführera. Nie ma co ! Trzeba będzie jakoś przeżyć wieczorny jubel ! I nie za dużo wódki ! Lepiej być zdrowym i czujnym. Wódka rozwiązuje języki i wiele dziwnych rzeczy można się wtedy dowiedzieć. Ale i wypaplać …

 

       25 czerwiec 1942 – Lipsk.


       Polec można nie tylko na froncie. W laboratorium również. Kiedy tydzień temu wsiadali z von Drebnitzem do pociągu, żaden z nich nie przypuszczał, że dla Henryka może być to ostatnia podróż. Mało brakowało, a byłaby to również ostatnia podróż von Drebnitza.

       Już za Berlinem, tak gapił się przez okno na przechodzący szosą w strojach gimnastycznych oddział dziewcząt z Bund Deutscher Mädel, że aż całym ciężarem ciała oparł się o drzwi przedziału.

       To była okazja ! Wystarczyło wstać, prawą ręką nacisnąć klamkę w dół, a lewą popchnąć von Drebnitza. Pociąg już się rozpędził, a tory przebiegały sporym nasypem. Tylko kto zaręczy, że von Drebnitz na pewno zginie ? A gdyby przeżył ? Co wtedy ?

       I jeszcze jedno. Przecież obiecał sobie, że zanim go zabije, musi w jego oczach zobaczyć strach ! Musi mu powiedzieć, kim jest i dlaczego go uśmierca. Nie… To nie był dobry pomysł. Trzeba czekać. Jeszcze go dopadnie. Jeszcze będzie taka okazja, że zobaczy jego przerażoną twarz. Na razie kontroluje sytuację. Ma go w zasięgu ręki i zawsze może go zabić. Ale nie tak po prostu. Von Drebnitz musi wiedzieć, że umrze i musi to trwać. Tyle lat przygotowań i poszukiwań nie może przecież iść na marne. Nie może zginąć, nie wiedząc kiedy i za co. Musi wiedzieć. Musi …

 

       W Lipsku Henryk udał się prosto do laboratorium. Heisenberga poznał już wcześniej, a i ten wiedział, kogo Henryk reprezentuje. Na razie wspólnie obejrzeli plansze ze schematami i rezultatami trzech poprzednich eksperymentów. To już było coś. Od wiosny bowiem Heisenberg i jego asystent doktor Robert Doepel budowali niejednorodny reaktor z pięciuset siedemdziesięcioma dwoma kilogramami naturalnego uranu, zamkniętymi w aluminiowych, sferycznych puszkach, przekładanych warstwami parafiny. Zostało to zanurzone w stu czterdziestu litrach „ciężkiej wody”. Źródłem neutronów była sprasowana mieszanka radu i berylu, w postaci kapsułki. Całość ważyła blisko tonę i sprawiała wrażenie dość niepozorne. Reaktor ten nie osiągał stanu krytycznego i Heisenberg zdecydował się na zmiany. Tym razem pusta w środku kula z uranem o średnicy około osiemdziesięciu centymetrów, wypełniona dwoma warstwami „ciężkiej wody”, przedzielonej dodatkowo warstwą uranu w postaci metalicznego proszku, miała naprawdę zadziałać. Chociaż doświadczenie rozpoczęło się już dwa tygodnie wcześniej, pozornie nic się nie działo.

       Jednak było to przeświadczenie zwodnicze. Detektory pokazały, że w reaktorze powstawało więcej neutronów, niż emitowało źródło.

       A więc zachodziła reakcja łańcuchowa ! Neutrony się rozmnażały. Było ich coraz więcej i dwa dni temu reaktor był już bliski osiągnięcia stanu krytycznego.

       A teraz nastąpiło to … Z masy uranu zaczęły wydobywać się pęcherzyki, które doktor Doepel zidentyfikował jako wodór. Uznawszy, że przyczyną jest nieszczelność pomiędzy aluminiowym przykryciem sproszkowanego uranu a „ciężką wodą”, wydał polecenie otwarcia zaworu odpowietrzającego.

       Dalej poszło już w sposób niekontrolowany. Ulatniający się gaz i drobnoziarnisty, metaliczny uran, w zetknięciu z powietrzem natychmiast uległy samozapłonowi i tego pożaru nie dało się już opanować.

       Stojący dalej Henryk, choć był tylko obserwatorem, pierwszy zorientował się w sytuacji. Już wcześniej zastanowiło go, że reaktor nie ma żadnego urządzenia sterującego. Rzucił się więc do drzwi, a za nim pognała reszta zgromadzonych. Ledwo wybiegli na zewnątrz, gdy laboratorium dosłownie eksplodowało !

 

       Dwa dni straż pożarna gasiła zgliszcza ! I chociaż istniały hipotezy, że reaktor osiągnął stan nadkrytyczny, Henryk go nie podzielał. Nie mogła przecież zajść reakcja „ciężkiej wody” i uranu, poprzedzona wzrostem temperatury i uszkodzeniem aluminiowego płaszcza. Przy tak zwiększonej mocy, doszło by z pewnością do wytworzenia promieniowania jonizującego, może nawet w dawkach śmiertelnych. A liczniki Geigera takich dawek nie pokazały.

       Geiger – pomyślał Henryk. Sześćdziesiąt lat, profesor. Dwojga imion. Hans – Wilhelm. Wielki uczony, a jednocześnie kanalia ! Wszyscy wiedzieli, że wydawał swoich żydowskich współpracowników. No, cóż … Wykształcenie często nie idzie w parze z moralnością i człowieczeństwem.

       Ale na razie jest dobrze ! Reaktor wybuchł i sporo czasu musi upłynąć, zanim znów jakiś uruchomią. I tu nie tylko chodzi o Lipsk. Już od grudnia 1940 – go Heisenberg wraz z Dieterem, Wirtzem i von Weizsackerem budowali w Berlinie – Dahlem inny reaktor, o kryptonimie B – III. Powstawał w drewnianych barakach, w pobliżu Instytutu Fizyki. Teren Należał do Instytutu Biologii i Wirusologii tworząc doskonały kamuflaż. Stosował go już wcześniej von Ardenne i znakomicie się to sprawdzało. Nikt nie chciał się zbliżać do „Virushaus”, aby się czymś przypadkiem nie zarazić. Tak więc można tam było spokojnie pracować, nie martwiąc się o jakikolwiek przeciek tajemnicy … Był też jeszcze Hamburg. Tam pracował profesor Paul Harteck, wraz ze swoim kolegą Johannesem Jensenem. Oni z kolei pracowali nad separacją izotopów. Byli w tym tak dobrzy, że prototyp ich centryfugi przyjęto do produkcji. Ukończyli właśnie ostatnie doświadczenia, które doktor Wilhelm Groth przeprowadził w Celle, na południe od Hamburga. Teraz pałeczkę przejąć miała, wytypowana wcześniej przez von Ardenne firma „Anschutz”.

       Zbliżają się więc do celu. Ale powoli. Jest jeszcze czas dla aliantów. Cholera, a jak oni pierwsi zrzucą mi tę pieprzoną atomówkę prosto na głowę ? I tak źle, i tak niedobrze ! Co tu wymyślić ? Chociaż właściwie … Jedną stronę praktycznie już mamy z głowy. Po konferencji z czwartego czerwca z udziałem ministra Speera, feldmarszałka Erharda Milcha i generała Wilhelma von Leeba, odpowiednie sprawozdanie przedstawiono führerowi. Henryk  wiedział, że na chwilę obecną program atomowy był dopiero na szesnastym miejscu ważności. Nie był to więc już priorytet. Front potrzebuje nowych dział, czołgów i samolotów. I to natychmiast ! Zaś program, który zmierza do opracowania nawet takiej broni jak bomba atomowa, siłą rzeczy musi być w dalszej kolejności. To pocieszające. Bez ludzi, pieniędzy, koncentracji sił i środków rozproszonych po pobocznych programach, Niemcy tracą oddech. Trzeba tylko pilnować, aby nie zaczerpnęli świeżego powietrza.

 

       Październik 1942 – Berlin, Instytut von Ardenne.


       - I co na to powiesz ?

       Von Ardenne nawiązał do rozmowy sprzed kilku dni, kiedy to obaj dostali do analizy i zaopiniowania nowy wniosek patentowy. Autorami byli doktorzy Walter Trinks i Erich Schumann. Do zapoznania się nie dano go już Heisenbergowi. Teraz Henryk i von Ardenne mieli zadecydować, czy jest to realne i czy rząd ma dać pieniądze na realizację tego wniosku. Ponieważ Manfred uważał, że pomysł jest obiecujący, Henryk nie mógł zająć innego stanowiska. Musiał go poprzeć, chociaż wiedział, że droga jaką zaproponowali obaj naukowcy, naprawdę mogła skończyć się apokalipsą.

        To była po prostu rewolucja ! Już nie trzeba było wzbogacać uranu do stanu koncentracji 80 %. Już nie trzeba było kilkudziesięciu kilogramów, aby osiągnąć masę krytyczną. Wystarczy kilkadziesiąt gramów ! To będzie niewielka kulka uranu 233, pokryta wodorkiem litu, umieszczona w zagłębieniu miedzy dwoma stożkowymi wkładkami wzbogaconego litu – 6. Na zewnątrz wkładek doktor Trinks proponował umieścić szybkie materiały wybuchowe, których energia skierowana byłaby do wewnątrz. Jednym słowem implozja i kumulacja! Ta siła miała topić lit – 6 i kierować go na uranowy rdzeń. Dalej była już czysta fizyka. Ciśnienie i temperatura powinny zrobić swoje. Ciężki wodór powinien ulec fuzji jądrowej i przekształcić się w tryt, uwolniony zaś strumień szybkich neutronów uderzał by w uranową kulkę. Tam inicjować się miała łańcuchowa reakcja rozszczepienia. Jak oni to nazwali ? Rozszczepienie wzmocnione syntezą. To pozwalać miało na rezygnację z osiągnięcia masy krytycznej. Nie trzeba było gromadzić dobrych sześćdziesięciu kilogramów wysoko wzbogaconego uranu. Można było mieć pięćdziesiąt czy sto gramów, z czym powinny dać sobie radę pierwsze, właśnie wyprodukowane prototypowe wirówki.

       Ale to nie wszystko. Już wcześniej profesor Heisenberg ustalił, że ze stosunkowo nieszkodliwego toru, poprzez bombardowanie go protonami, można wytworzyć proaktyn 233. Pozostawiony w spokoju przez dwadzieścia siedem dni, w naturalny sposób rozpadnie się na czysty izotop uranu 233. I już mamy materiał na głowicę bomby !

        No tak … Teraz jeszcze tylko zapłon. Tu już musi zadziałać von Ardenne i jego laboratorium. To jedyne miejsce w Niemczech, gdzie można skonstruować i wyprodukować zapalniki implozyjne. Najlepiej na podczerwień. Von Ardenne już jest gotowy rozpocząć pracę. Co prawda zaangażowany jest w projekty akceleratora cząstek o pojemności 18 – tu Megaelektronovoltów, ale czasu mu wystarczy i na jedno, i na drugie. Nie musi się spieszyć. W końcu ta bomba znajduje się dopiero we wniosku patentowym. Na papierze.

       - Pytałem, co o tym sądzisz !

- A, tak … Przepraszam cię Manfred. Zamyśliłem się przez chwilę. Oczywiście. Popieram twoją opinię. Projekt jest obiecujący i przyszłościowy. Wniosek patentowy należy przyjąć. Chociaż obawiam się , że jeszcze wiele czasu upłynie, zanim zmaterializuje się w postaci prawdziwej broni.

 

       Grudzień 1942 – Berlin, siedziba SD.


       Wieści z frontu wschodniego stawały się coraz gorsze. Niby propaganda karmiła Niemców wizją niezłomnego oporu, ale co trzeźwiej myślący wiedzieli już swoje. Przecież jeszcze niedawno oficjalna linia propagandy mówiła o niewątpliwym i ostatecznym zwycięstwie !

        To już druga rosyjska zima, a przełomu widać nie było. Stalingrad ! To słowo przewijało się już od dłuższego czasu w codziennych komunikatach z frontu. Poszły bowiem dwa uderzenia. Jedno na miasto Stalina, drugie na Kaukaz, aby dorwać się do zasobnych w ropę złóż kaspijskich, odcinając przy tym Sowietów od tego najważniejszego surowca wojny. Cóż z tego, że przy okazji dokonano spektakularnego wyczynu, za sprawą strzelców alpejskich zdobywając szczyt Elbrusu i zatykając na niej flagę ze swastyką ? Pusty gest, nie mający jakiegokolwiek militarnego znaczenia.

       Znaczenie ma teraz co innego. Coraz częściej Henryk w analizowanych materiałach znajduje donosy. Donosy jednych naukowców na drugich. Z punktu widzenia kogoś, kto ma wkładać kija w szprychy, to by było nie najgorsze. Skoro nikomu nie można ufać, to w takiej atmosferze trudno osiągnąć jakiekolwiek wartościowe rezultaty.

       Przeciągnął się, wstał i pospacerował po swoim gabinecie. Jaka to różnica miedzy powszechnymi wyobrażeniami, a prawdziwym życiem. Jeżeli ktoś myśli, że pomiędzy tak wysoko wykształconymi ludźmi winna istnieć jakaś więź i szacunek, to jest w grubym błędzie. Czasem jeden drugiego, jakby mógł, utopił by w łyżce wody. Tak samo jest w mojej sytuacji – pomyślał po chwili. Przyszła mu na myśl jakaś książka szpiegowska, której tytułu już nawet nie pamiętał, czytana przezeń jeszcze w Monachium. Wpadła mu w ręce przez przypadek, a jej fabuła mocno go wciągnęła. Nie to, aby szukał tam jakichś inspiracji dla siebie. Po prostu, napisana ze swadą, dobrze się czytała. Ale teraz miał jeszcze jedną refleksję. Jak bardzo taka literatura odbiega od prozy życia. W książce agent wywiadu był przystojny, uwodzicielski, otoczony kobietami, szastający pieniędzmi na lewo i prawo. Przekupywał kogo chciał, wydzierał najcenniejsze tajemnice, włamywał się do strzeżonych sejfów. Brał udział w zasadzkach, strzelaninach, ucieczkach i pościgach. I zawsze z tego wszystkiego wychodził cało. Śmiać mu nagle zachciało, porównując powieściowego agenta ze sobą. To wszystko były bzdury dla laików. W dzisiejszych Niemczech taki agent nie przetrwał by trzech dni. Zaraz by się na czymś wkopał, począwszy od braku znajomości nowych zwyczajów czy przepisów, a skończywszy na rodzajach kartek żywnościowych. Zaraz by poszedł donos jeden czy drugi, a nadgorliwi mieszkańcy sami dokonali by obywatelskiego zatrzymania. A jak nie oni, to wkroczyło by Gestapo, Abwehra czy SD. Nie miałby najmniejszych szans. Tylko taki ktoś jak on, pozornie swój, uplasowany we właściwym miejscu i zdobywający informacje w sposób naturalnie związany ze środowiskiem zawodowym, mógł się uchować. A, że jego wywiadowcze życie, jak dotychczas, w dużej mierze było właściwie szare i nudne ? Trudno ! Takie też jest prawdziwe życie. Więc jeżeli wcześniej spodziewałby się tu jakichś fajerwerków, byłby pewnie idiotą !

       Wrócił do wcześniejszych rozważań. Niepokojące były ostatnie reakcje Modera. Uruchomił on von Drebnitza i razem ze swoimi zbirami z pionu wykonawczego zaczęli systematycznie i po kolei sprawdzać wszystkich zadenuncjowanych. Co robili ? Z fragmentów kilku raportów, jakie Henryk dostał na biurko, szybko można było wyciągnąć odpowiednie wnioski. Obserwacja, prowokacja, tajne przeszukiwanie mieszkań, kontrola korespondencji, podsłuchy. Otoczenie siatką agentów, systematycznie raportujących o każdym aspekcie życia zawodowego i osobistego. To mogło spotkać każdego.

       Każdego ? A więc nawet i jego. Skoro tak bardzo rozpędzili się z tą akcją …

 

       Luty 1943 – Berlin.


       Żałoba narodowa. I to trzydniowa ! To nie było dobre określenie tego, co właśnie wydarzyło się daleko od centrum Rzeszy. Jeszcze daleko …

       To był szok i katastrofa ! Cała Szósta Armia, wraz z nowo mianowanym feldmarszałkiem Friedrichem von Paulusem i całym gronem generałów, została rozgromiona i dostała się do niewoli. Oficjalna kapitulacja została podpisana 31 stycznia. Już więc wiadomo. Nie będzie wojny daleko od Niemiec, alianci są coraz mocniejsi. Nawet naloty alianckiego lotnictwa bombowego, startującego z brytyjskich baz, są coraz bardziej niszczące. I już nie tylko angielskie maszyny latają nad Niemcami. Pojawiają się też samoloty amerykańskie.

       Siła złego na jednego – pomyślał Henryk. No, może jednak nie na jednego. Niemcy mają przecież sojuszników. Ale, cóż oni są warci ? Finowie odzyskali tylko swoje granice z 1939 roku i dalej iść nie chcieli. Włosi uwikłali się w ciężkie walki w Afryce i idzie im tam coraz gorzej. Zresztą, włoski żołnierz w swej masie nie chce walczyć, a Benito Mussolini jest u siebie coraz słabszy. Słowacja ? Pusty śmiech ! Węgry i Rumunia ? Ponieśli ciężkie straty pod Stalingradem  i też już nie chcą walczyć. Chorwaci ? Zajęci są własną, ludobójczą bałkańską wojenką i eksterminacją wewnętrznych przeciwników. Są jeszcze ochotnicy, ale ilu ich jest ? „Błękitny Legion” z Hiszpanii, a reszta to nędzna zbieranina. Jacyś nieliczni Francuzi, Holendrzy, Belgowie, Duńczycy. Trochę Norwegów od Quislinga, sporo ochotników ukraińskich, litewskich, łotewskich i estońskich. Jest też pewna liczba Rosjan, ale tym nie wolno wierzyć i dawać im jakiejkolwiek poważniejszej broni do ręki. To wszystko śmiechu warte. Tu Henryk wyłapał, że w tej wyliczance nie ma jego rodaków. Tak … Polacy pozostali dumnym narodem i jako całość nie plamią się współpracą ze znienawidzonym okupantem. Chociaż mieliby wiele powodów, aby razem powalczyć ze wschodnią dziczą …

       A tu też nikomu nie jest do śmiechu. Propaganda szaleje i z założenia nikt nie może pozostawać poza jej wpływem. Nawet oni, kadrowi funkcjonariusze SD. Siedzieli już trzecią godzinę na pozornie ważnej naradzie, a Moder marudził, przeciągał i opowiadał jakieś slogany o opracowywaniu nowych broni. To nawet byłoby interesujące, lecz dane były tak enigmatyczne i fragmentaryczne, że Henryk przestał na to zwracać uwagę. Propagandowy bełkot, na materiałach otrzymanych z góry. Siedział więc na naradzie mając poczucie traconego czasu.

       Ale, ale ! Na naradzie nie było von Drebnitza ! Samo w sobie nie było w tym nic specjalnie dziwnego, ale Henryk miał jakieś nieodparte wrażenie, że tym razem coś jest nie tak. Moder też nie zachowywał  się normalnie. Nawet podczas kilkuminutowych przerw podchodził do niego, aby pogawędzić o świetlanej przyszłości i cudownych broniach.

 

      - Szefie ! Obiekt na pewno jest odpowiednio zajęty ?

- Mówiłem już. Jest na naradzie. A nasz wspólny przełożony zadba, aby nie wyszedł z niej pod żadnym pretekstem. Do roboty.

        Szczęknęły po kolei dwa zamki zabezpieczające drzwi. Wytrychy zniknęły w kieszeni jednego z wchodzących. Stary, dobry fachowiec – pomyślał von Drebnitz. Jeszcze z czasów Republiki Weimarskiej. Kto wie, czy nie ze złodziejską przeszłością.

     - Jak zawsze ?

- Co się pytasz ? Przecież wiesz. Najpierw jak zwykle. Pułapki stosowane przez szpiegów. Kawałek krawata wystającego z drzwi szafy, nitka czy włos zabezpieczający szufladę, zapałka pod jej dnem i ta cała, rutynowa reszta. Nie będę was przecież uczył. Sami wiecie. Jeżeli stwierdzicie coś takiego, natychmiast meldować. Wtedy temu panu przyjrzymy się baczniej. Bo przecież niewinni czy nieprzeszkoleni nie zabezpieczają się tak, prawda ?

       Nie komentowali. W milczeniu jeden z nich wykonał serię zdjęć wnętrza mieszkania. Wyjął film z aparatu i wręczył go stojącemu przy drzwiach. Ten cicho uchylił drzwi i wyszedł na korytarz. Sprężystym krokiem zszedł na dół, wsiadł do stojącego nieopodal służbowego auta i pognał do laboratorium. Trzeba się spieszyć. Najdalej za półtorej godziny gotowe zdjęcia w formacie 20 na 30 centymetrów muszą być z powrotem w rękach von Drebnitza. Bo przecież po ich wizycie wszystko musi pozostać tak, jak było …

     - Czysto, hauptsturmführer. Nie ma żadnych pułapek.

- To szukajcie normalnie. Bez żadnej fuszerki. To, że ten właśnie obiekt akurat jest poza wszelkim podejrzeniem, powinien zmusić was do jeszcze większej uwagi.

       Trzy postacie po cichu rozeszły się po pomieszczeniach. Sprawdzali każdy szczegół. Pod dywanem, chodnikiem, czy pod dnem dwóch stojących na parapecie doniczek. W obudowie wanny i zlewu, w podstawie nocnej lampki, w okładkach książek, w koszu na śmieci, a nawet w ramie dużego portretu führera wiszącego na ścianie.

     - Książki na półkach też fotografujemy, hauptsturmführer ? Jest ich tu od cholery i wszystkie naukowe.

- Z książek tylko tytuły. Jeżeli są tam notatki, to kartka po kartce.

- Bo tu na biurku też właśnie są książki. I jakieś obliczenia …

- To co się głupio pytasz ? Fotografować ! A później sprawdzą to wszystko odpowiedni fachowcy.

 

       Dopiero późnym wieczorem Henryk wrócił do domu. I od razu jakimś zmysłem wyczuł niebezpieczeństwo. Jakby jakiś obcy zapach wisiał w powietrzu. Zapach kogoś, kogo ubranie przesiąkło nikotyną.

       Spocił się w jednej chwili, ale nie stracił zimnej krwi. Wyciągnął i przeładował pistolet. Po kolei zapalając światła, sprawdził wszystkie pomieszczenia. Nikogo. To teraz sprawdzenia innych elementów. Podszedł do biurka i już po sekundzie wiedział. Ktoś przeszukał mu mieszkanie. Kto ? Mógł się tylko domyślać. Ale chyba nie bez powodu Moder przez parę godzin pieprzył trzy po trzy, a von Drebnitz akurat był nieobecny. Bo na biurku było jak zawsze. No, prawie zawsze … Prawy, dolny róg notatek przesunięty był w lewo od słoja drewna blatu, pociągniętego przezroczystym lakierem. Niewiele. Może centymetr, ale jednak. Henryk już dawno zauważył, że róg notatek, położonych na długość ołówka od krawędzi, sięgał jasnego słoja. Teraz zaś sięgał ciemnego. Wyciągnął więc ołówek i sprawdził. Nie pomylił się. Notatki były przesunięte. Sprawdził lewy górny róg. Tu też było przesunięcie o dobre pół centymetra. Podszedł do szafy. Pozornie wszystko było w porządku, ale i tym razem ołówek wykazał przesuniecie wieszaków.

       Nie było już żadnych wątpliwości. Ktoś przeszukał mu mieszkanie. A więc byli i u niego ! Czy to na skutek jakiegoś donosu ? Czy może sprawdzają wszystkich ? A może wpadli na jakiś trop ?

       Zimny pot wystąpił Henrykowi na czoło. Co mogli znaleźć ? Nic ! Albo prawie nic ! Przecież na biurku są jego notatki. Te, których obliczenia wskazują na błąd profesora Bothe ! Na pewno je sfotografowali. Teraz dadzą komuś do zweryfikowania. Ile to może potrwać ? Tydzień lub dwa … Co robić ? Może najpierw kawa …

       Poszedł do kuchni i zaparzył mocny napar. Powoli wracał mu spokój. I wraz z nim przyszedł do głowy pewien pomysł. Już wiedział … Za kilka dni znów będzie górą. Przepisze wszystko na czysto i wraz z odpowiednim pismem wręczy Moderowi. A historia, którą mu opowie, będzie prosta. Od kilku tygodni studiował obliczenia i wyniki doświadczeń profesora Bothe. Sprawdzał punkt po punkcie i właśnie wszystko to  ukończył. Przez ostatnie dni sprawdzał, czy sam nie popełnił błędu.

       Nie popełnił. Można pójść drogą znacznie krótszą i łatwiejszą. Czysty grafit ! To jest właściwy materiał do spowolnienia neutronów w reaktorze. „Ciężka woda” też, ale to droga długa i kosztowna. Pozostaje więc grafit ! To jest przyszłość, a w dodatku z jego osobistego punktu widzenia bezpieczna. Bo skoro najnowocześniejsze w całej III Rzeszy zakłady w Ratibor nie zdołały wyprodukować go w odpowiedniej klasie czystości …

       I jeszcze zaproponuje napisanie następnego memorandum. Bothe się wścieknie, ale co z tego. Henryk i tak umocni swoją pozycję. Nikt już później nie zapyta, dlaczego odkrywszy błąd, trzymał to w tajemnicy.

        Nie trzymał. Odkrył, sprawdził i przyniósł do przełożonego. Tu nie będzie żadnych wątpliwości. I jeszcze jedno. Jak to dobrze, że tych obliczeń nigdzie nie ukrył. Gdyby znaleźli je w jakiejś skrytce, to od razu byłby na czarnej liście. Bo niby dlaczego i dla kogo je ukrywa ? Skoro zaś leżały na biurku, na samym wierzchu ? Nie było i nie będzie podstaw, aby cokolwiek mu zarzucić.

 

Komentarze