Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 34

 

       Kwiecień 1943 – Rugia.


       To był obraz nędzy i rozpaczy. W dniu przyjazdu Henryka obaj doktorzy dopiero zaczynali rysować plany konstrukcyjne. Polecenie führera przyszło dwa tygodnie temu, dzień po ogłoszeniu zbrodni katyńskiej.

        Co można było zrobić w takim okresie ? Spakować się, pożegnać z rodzinami. A jeszcze trzeba było przekazać współpracownikom polecenia odnośnie dalszego ciągu prowadzonych prac i doświadczeń. I trzeba było wytypować oraz  skompletować nowy zespół współpracowników. Wprawdzie tu, w ośrodku Kriegsmarine byli znakomici specjaliści, ale nie z zakresu fizyki jądrowej. Oczywiście byli przydatni do prac związanych z tradycyjnymi technologiami, ale nie z tak nowatorskimi. Wszystko więc trzeba było zaczynać od nowa.

       Henryk przy tym nie doradzał. Obserwował tworzenie koncepcji konstrukcji, pojawiające się wątpliwości i trudności. Ostatecznie obaj doktorzy uznali, że przy około stu gramach wzbogaconego uranu, bomba ma mieć kulisty kształt o średnicy prawie dwóch metrów. Dawało to zawrotną masę około czterech ton i zmniejszyć tego na  chwilę obecną nie było można. Za późno było też na zaprojektowanie i wykonanie specjalnie odlanych, sferycznych kształtów materiału wybuchowego, mającego zapewnić implozję. Obaj konstruktorzy poszli więc w kierunku opracowania bomby prymitywnej, z zawartością tradycyjnych kostek trotylu. „Prabomby”, jak to określił Schumann. Złożone zostały zamówienia na półkule litu – 6 , na kulkę uranu, wstępnie określono kulisty kształt korpusu. Ponieważ zapalniki implozyjne o idealnie równym czasie zadziałania dopiero miały być konstruowane, zdecydowano wyselekcjonować najlepszą partię tradycyjnych zapalników górniczych. Przewody elektryczne, czy to położone w pobliżu źródła prądu, czy też po drugiej stronie kuli, miały mieć jednakową długość. To powinno zapewnić jednoczesny impuls zapłonu.

       I jeszcze jedno. Bomba miała opadać na spadochronie. Z tym nie przewidywano problemów, dysponowano bowiem ciśnieniowymi urządzeniami  samoczynnego otwierania spadochronów, od roku 1940 – go produkowanymi przez wspólną już fabrykę Henryka i inżyniera Fischera. Nastawiało się niezbyt skomplikowany mechanizm membrany na określoną wartość i już ! Spadochron otwierał się na określonej wysokości.

        Teraz jednak postanowiono to wykorzystać nieco inaczej. Dla pewności spadochron miał rozwinąć się za pomocą linki, tuż po opuszczeniu samolotu, a dla odmiany ciśnieniowo zadziałać miał mechanizm odpalania. Tu już musiał być jednak specjalista, który bezpośrednio przed zrzutem ustalić miał aktualne ciśnienie atmosferyczne i nastawić mechanizm. Nie można było dopuścić, aby bomba wylądowała na ziemi i ewentualnie dopiero eksplodowała. Miała wybuchnąć dwieście do trzystu metrów nad ziemią, tak, aby wyzwolić możliwie największą siłę niszczącą. Poszło więc również zapotrzebowanie na skonstruowanie i uszycie odpowiedniego spadochronu. Musiał zmieścić się wraz z bombą w luku bombowca, prawidłowo rozwinąć i zapewnić opadanie na poziomie nie przekraczającym prędkości opadania spadochroniarza. Inaczej mógłby nie zadziałać mechanizm odpalania.

       Roboty było więc huk. Tym bardziej, że należało teraz określić, jak sobie z tym wszystkim poradzić.

       Ale to już nie moja sprawa – myślał Henryk. Ja mam tylko złożyć sprawozdanie. Co będzie dalej, zobaczymy. Tymczasem, chociaż raz trzeba się przejść plażą, poczuć na stopach chłód spokojnego dzisiaj Bałtyku. Cieszyły go niewielkie, zielonkawe fale, wiosenne słońce, piasek i potargane sosny przy brzegu. Ale to był tylko dodatek. Mały bonus od życia. Życia, które właśnie zostało zagrożone przez pracujących opodal naukowców.

 

       Maj 1943 – Berlin, siedziba SD.


       Czytając sprawozdanie, Moder aż dwukrotnie napełniał szklankę wodą sodową. Maj bowiem przyszedł ciepły i od kilku dni słońce prażyło niemiłosiernie.

       A jeszcze ten wariacki pośpiech. Już wiedział od Henryka, że z zadziałaniem bomby będzie problem. Na dwoje babka wróżyła. Henryk był zdecydowanie za tym, że nie odpali. Zbyt mało uranu, brak doświadczalnej możliwości określenia ilości wzbogaconego litu, brak możliwości określenia skutków implozji i tego, co mogło wydarzyć się później. Zbyt dużo niewiadomych.

       W dodatku pojawiły się problemy z samolotem. III Rzesza nie produkowała ciężkich, strategicznych bombowców. Użyć Focke – Wulfa Condora ? Przecież zestrzeli go początkujący myśliwiec wroga. Trzeba by wysłać ze sto myśliwców aby go ochraniały, a i tak łatwo mógłby paść ofiarą artylerii przeciwlotniczej. A może – co Moder już wiedział po konsultacjach z Luftwaffe – użyć średniego bombowca, jedynego mogącego wystartować z takim ciężarem, Dorniera Do 217 w bombowej wersji E - 2 ? Tylko jego też trzeba było przerobić, zabudować w kadłubie powiększoną komorę bombową i wyrzucić z środka wszystko, co go obciąża. To też zadanie na wczoraj.

     - Za dużo tego – myślał Moder. O wiele za dużo. Ale czy jest inne wyjście ? A do tego jeszcze ta największa niewiadoma … Odpali czy nie ? A jak nie odpali i wpadnie w sowieckie łapy ? Co wtedy ?

- Słucham ?

- Nie, nic obersturmführer. Zaczynam już głośno myśleć. Zastanawiam się, co się stanie, jeśli bomba przypadkiem nie wybuchnie. Nie wybuchnie i praktycznie nie uszkodzona wyląduje ze spadochronem na ziemi. Przecież nie możemy dopuścić, by Sowieci dostali taki prezent !

- Zastanawiałem się nad tym obersturmbannführer i myślę, że znalazłem sposób. Trzeba dodatkowo zainstalować zapalniki uderzeniowe. Gdyby nie eksplodowała nad ziemią, wtedy one powinny zadziałać. To prosty i wypróbowany element uzbrojenia. Nawet jeśli eksploduje sam trotyl, sowietom nie wpadną w ręce żadne jej szczątki. A ponadto, oprócz myśliwców ochraniających nasz bombowiec, dodatkowo wysłałbym eskadrę bombowców nurkujących Ju – 87.

- Stukasów ? Po co ?

- Gdyby bomba nie eksplodowała również na ziemi, niech ją zbombardują i ostrzelają z działek pokładowych. To musi zadziałać i w razie czego stanowić będzie nasze ostatnie zabezpieczenie.

- Trafią w coś takiego ? Jakoś nie jestem przekonany …

- A mamy inne wyjście ? Trzeba tylko załatwić, aby była to eskadra prawdziwych   asów. Najlepiej dowodzona przez największego z nich. Hansa – Ulricha Rudla !

- No … – w głosie Modera słychać było nieskrywany podziw. - Czy ja już panu mówiłem, herr doktor, że ma pan głowę nie od parady ? To świetny plan. I nawet, gdyby bomba nie zadziałała,  będzie to wina panów pracujących na Rugii. Nie nasza !

 

       Czerwiec 1943 – Berlin, siedziba SD.


       Idąc korytarzem ze sprawozdaniem w ręce nie spodziewał się niczego nadzwyczajnego. Moder rzadko podnosił głos i zazwyczaj w jego gabinecie panowała cisza.

       Tym razem jednak było inaczej. Jego krzyki słychać było nawet przez grube, obite skórą drzwi.

     - Pan jest beznadziejnym sadystą Drebnitz ! Kto kazał go zakatować ? Spieprzył pan robotę od „a” do „z” ! Za takie wykonywanie obowiązków powinienem pana wysłać na front wschodni ! Jeszcze jeden taki numer i wyleci pan stąd prosto w rosyjskie stepy. Do karnej kompanii ! A teraz proszę zejść mi z oczu !

       Henryk nie czekał. Cofnął się od drzwi gabinetu Modera i szybkim krokiem przeszedł za załom korytarza. Postał tam kilka sekund i dopiero gdy za wychodzącym von Drebnitzem zamykały się drzwi, jakby nigdy nic, normalnym krokiem ponownie podążył w poprzednim kierunku. Po drodze prawie zderzył się z wychodzącym. Ten szedł dysząc gwałtownie, z nienawiścią w oczach.

      - I jak tam dzisiaj u szefa ? W humorze ?

- W humorze ? – von Drebnitz zazgrzytał zębami. - Nawet nie pytaj. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale machnął tylko ręką i ciężkim krokiem poszedł dalej.

 

     - Można ? Przyniosłem sprawozdanie o które pan prosił.

- Siadaj, herr doktor – Moder właśnie wyciągnął butelkę i wlewał sobie koniak do lampki. Popatrzył na Henryka, a później na nalewany alkohol. - Proszę się nie dziwić – kontynuował. Muszę uspokoić nerwy po wyczynach tego kretyna !

- Stało się coś złego ? – zaryzykował pytanie Henryk.

- Stało ? No stało się. Jak cholera ! Angielscy agenci zaczynają węszyć przy naszych najtajniejszych programach. Najpierw sabotaż z 27- go lutego w Norsk – Hydro i półtorej tony „ciężkiej wody” w pizdu ! A teraz jeszcze ten agent, ujęty w Hamburgu. Złapano go, jak robił zdjęcia budowy betatronu. Anglik, a może Polak. Nie zdążył rozgryźć ampułki z cyjankali. Ten kretyn Drebnitz – Moder nie znosił tych szlacheckich „von” i prawie zawsze je pomijał – dostał zadanie, aby go przesłuchać. I zakatował go. Na śmierć !

- No, ale przecież zasługują oni na śmierć !

- Tak. Ale to my powinniśmy decydować, kiedy mają umrzeć ! Najpierw mają wyśpiewać wszystko, co wiedzą. Kto ich przysłał, jakie mieli zadania, kontakty, łączność, pozyskane do współpracy osoby, zdobyte informacje … Wszystko. A tymczasem ten idiota – tu Moder machnął ręką – wszystko spieprzył. Tępy sadysta. Wychylił trzymaną w ręku w ręku lampkę i wstrząsnął się. - Tępy sadysta – powtórzył. Tu zaś trzeba głowy. Może nawet takiej jak twoja, obersturmführer.       Te twoje opracowania i wykryty błąd dotyczący grafitu … Pan jest lepszy niż całe stado tych pajaców. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy to nie panu powierzyć pewnych zadań, związanych ze szpiegowskimi próbami penetracji naszego programu.

- Mnie ? Ale ja się w ogóle na tym nie znam !

- Nie szkodzi. Czasem nowa głowa pracuje lepiej niż stara, bo nie wchodzi w myślowe schematy. A jeszcze te partykularyzmy – tu Moder nalał sobie drugą lampkę koniaku. - Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się od naszych ludzi - a mamy ich wszędzie - że Abwehra od końca 1936 – go roku poszukuje polskiego agenta, który przekazywał dane dotyczące prób rakietowych von Brauna.

- Von Brauna ? Był taki na Politechnice Berlińskiej. Ale to było jeszcze chyba w połowie lat trzydziestych. Później gdzieś zniknął.

- Nie zniknął obersturmführer. Nie zniknął. Pracuje dalej nad rakietami, na ściśle tajnym i strzeżonym poligonie. Nie mogę powiedzieć, gdzie. Ale pracuje nad bardzo ważnymi zagadnieniami i konstruuje broń, która wkrótce zadziwi świat !

- No, a co z tym agentem ? Naprawdę Abwehra go nie znalazła ?

- A skąd ! Tyle lat i dalej nic o nim nie wiedzą. Mieli nawet plan, aby wprowadzić nas w ten pasztet i w ten sposób podzielić się odpowiedzialnością za swoje niepowodzenia, ale nic z tego nie wyszło. Chyba liczyli, że złapią go sami. A być może ten agent nadal pracuje, i to blisko von Brauna.

- Ale przecież nie może to wiecznie trwać ! W końcu na jakimś tajnym poligonie musi istnieć ściśle określona grupa osób dopuszczonych do takich tajemnic.

- Niby tak, ale im nic z tego nie wyszło. Tak samo, jak z niejakim „Janusem”.

- Z kim, obersturmbannführer ? – wewnętrzne gorąco zalało Henryka.

- Co, nie dosłyszał pan ?  Z „Janusem”. To taki pseudonim. W 1939 – tym w Warszawie, pod Fortem Legionów gdzie Polacy mieli swoje wojskowe archiwa, znaleziono fragment spalonej teczki personalnej. Była tam notatka o sposobie nawiązania z nim kontaktu na czas wojny. Abwehra próbowała  podstawić swojego człowieka, a lokal i miejsce nawiązania kontaktu obserwowała przez blisko dwa lata.

- I co ?

- I nic ! Teraz my będziemy musieli się tym zająć i ponownie przeanalizować całość materiałów. Wprawdzie stary lis Canaris nie lubi dzielić się swoimi sekretami, ale gdy Kaltenbrunner wystąpi poprzez reichsführera, będą musieli nam je oficjalnie przekazać.

- Współczuję obersturmbannführer. Z tego, co pan mówi, dostaniemy jakieś fragmenty informacji, a za miesiąc czy dwa szef zażąda od pana konkretnych wyników.

- No i znowu ma pan rację, obersturmführer. Bez urazy, ale ma pan łeb i to nie od parady. Ale ja już wiem, co zrobię … Kiedy wreszcie dostaniemy te materiały, dam je do analizy i rozpracowania hauptsturmführerowi Kluge. Zanim jednak dostanie je na biurko, pan się z nimi zapozna. Nieoficjalnie, u mnie w gabinecie. Może pańska głowa coś tu poradzi. Jeżeli nie, nie będę miał pretensji. Pan jest przecież, „de facto” naukowcem, powołanym w nasze szeregi z ważnych, wojennych powodów. Ale w głębi duszy czuje się pan raczej cywilem, co ?

- Właściwie … – Henryk westchnął głęboko – to w pewnym sensie tak.

- Wiedziałem – tu Moder po raz pierwszy w czasie tej rozmowy uśmiechnął się. - Ale, żeby było tak całkiem po cywilnemu, nie mam tego panu za złe, herr Reschke – tu znów się uśmiechnął. - Tylko zobowiązuję pana do zachowania najściślejszej tajemnicy.

- Jawohl, obersturmbannführer.

- No ! To dobiliśmy targu. A teraz proszę dać sprawozdanie. Przeczytam je wieczorem. I jeszcze raz … Najściślejsza tajemnica !

- Jawohl !

 

Czerwiec 1943 – Berlin, siedziba SD.


       - Zapraszam obersturmführer. Wezwałem pana w związku z naszą rozmową sprzed tygodnia. Wie pan o co chodzi ?

- O materiały z Abwehry ?

- Oczywiście. Proszę siadać z drugiej strony – Moder wskazał na swoje biurko. - Tu jest komplet. Długo to panu nie zajmie, bo materiały są tak naprawdę fragmentaryczne. Jedne dotyczą tego, który pracował już w 1936 –tym, drugie dotyczą „Janusa”. Zapoznanie się z tym wszystkim zajmie tylko kilkanaście minut. A potem powie mi pan, co o tym myśli.

       Usiadł za biurkiem i przejrzał dwie cienkie teczki. Materiały dotyczyły niejakiego „Księżycowego” i „Janusa”. Czyżby jego samego ? Prowokacja ? Nie … Chyba nie … Raczej nie byli by tak wyrafinowani, aby podsunąć mu materiały dotyczące jego samego. To raczej dziwny zbieg okoliczności. Prawie jak we śnie, albo nawet w kinie. Ale jednak przypadek.

       Przeczytał z uwagą zawartość obu teczek. Materiały dotyczące „Księżycowego” były tylko po niemiecku. Notatka ze spotkania. A później dodatkowe, szczegółowe rozpytywania agenta podsłuchującego rozmowę w polskim kasynie, przeprowadzone przez oficera prowadzącego. Cholera, przecież to niewątpliwie  dotyczyło zarówno wuja Zajezierskiego jak i jego samego ! A jest jeszcze analiza, wykonana przez Abwehrę. Tę od razu odsunął na bok.

- Nie czyta pan tego, herr doktor ?

- Na razie nie. Nie chcę się sugerować czyimiś opiniami. Muszę najpierw sam to przemyśleć. Dopiero wtedy sięgnę po opinię.

- Ciekawe ma pan podejście, herr doktor. Chyba naukowe. Ale proszę dalej.

       Dalej były materiały z pewnością dotyczące jego samego. Zawierały nadpaloną okładkę oraz pisaną na maszynie i po polsku notatkę. To chyba pisał sam wuj Albert - ogarnęło go wzruszenie. Co się teraz z nim dzieje ? Zamyślił się przez moment i po chwili wrócił do analizy dokumentu. Na polski tekst rzucił tylko okiem, jakby w ogóle nie znał tego języka. Wgłębił się natomiast w niemieckie tłumaczenie.

     - To wierne tłumaczenie, obersturmbannführer ? – zapytał po chwili.

- Sądzę, że tak. Robili to najlepsi specjaliści z Abwehry.

- Ja jednak myślę, że sam powinienem to przetłumaczyć. Musimy tylko sprowadzić wielki słownik polsko – niemiecki. A pan musi na to wyrazić zgodę.

- A po co to panu ?

- Trzeba to przetłumaczyć pod innym kątem. Nie przez zawodowego tłumacza, skażonego pracą operacyjną i być może tłumaczącego nieco dowolnie. Trzeba znaleźć konteksty i podteksty tej notatki.

- Nie rozumiem …

- Podam przykład. Jeszcze za czasów Monachium, rozmawiałem kiedyś z człowiekiem, który pewnego razu znalazł się na polskiej stacji kolejowej. Słyszał zapowiedź pociągu, który na tej stacji kończył trasę. Wie pan, jak to brzmiało ?

- Skąd mogę wiedzieć ?

- Już mówię. Zapowiedź brzmiała dosłownie – „pociąg kończy bieg i odjedzie w tory postojowe”. A teraz analiza tego tekstu. Dosłowna. Wynika z niej, że do stacji docelowej pociąg nie jedzie, tylko biegnie ! A widział kto kiedy biegające pociągi ?  I jeszcze jedno. Z analizy wynikało by, że do stacji pociąg biegnie, ale ze stacji już nie biegnie, tylko odjeżdża !

- No … Potwierdza pan, że jest dobrym analitykiem. Ale dobrze. Niech panu będzie, herr doktor. Każę sprowadzić słownik i wykonać fotokopię materiałów. W zamian proszę nad tym porządnie popracować !

 

Komentarze