Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 33

 

Marzec 1943 – Hamburg.


       Plany betatronu były rzeczywiście imponujące. Chociaż nie zrobił ich Niemiec ! Były dziełem przymuszonego do współpracy Norwega, doktora Rolfa Wideroe. Zaś przed wyjazdem Henryk uzyskał od Modera krótką informację na jego temat.

       Szantaż ! Środek prosty i skuteczny. Jeżeli się ma młodszego brata zamieszanego w działalność ruchu oporu, cóż może być prostszego ? Viggo Wideroe za swoją działalność dostał dziesięć lat więzienia. A starszemu bratu szybko uświadomiono jak się to skończy. Albo współpraca, albo … Raz, dwa się przekona, jak łatwo młodszy brat możne stracić życie w więzieniu. Podetnie sobie żyły, albo powiesi się na kracie. A więc ?

       Nie to jednak było najważniejsze. Pozycja Henryka wzrastała. Moder przekazał memorandum Bothemu i już nieoficjalnie wiedzą, że sprawdzający obliczenia będą musieli przyznać mu rację. To olbrzymi sukces Henryka. Bo skoro sam Moder poklepuje go przyjaźnie po ramieniu ?

        Już za poprzednie memorandum odznaczono go wysoko. „Kriegsverdienstkreuz ohne Schwerter 2 Klasse”. Bez mieczy, bo przecież nie walczył. Niemniej odznaczenie jest wysokie. Skoro pominięto trzecią klasę … Teraz, z różnych półsłówek można wnioskować, że znów coś dostanie.

       Ale to nie czas na takie rozważania. Początkowo miał jechać razem z von Ardenne, lecz ten ostatnio zajęty był konstruowaniem wirówek do uranu. Praca priorytetowa …

       Pojechał więc sam. W rozmowie z hamburskim kierownikiem wydziału nadzorującego naukowców sturmbannführerem Gablerem ustalił, że sprawozdania od Wideroe mają spływać regularnie co miesiąc. Jak u innych. Henryk podzielił niedawno te ośrodki, aby nie wszystko spływało na jeden termin i nie na raz. Część ma spływać na piętnastego, a część na koniec każdego miesiąca. To ułatwia pracę  i orientowanie się w całości zagadnienia. No, może nie do końca w całości. Dopiero niedawno zorientował się, że w Zellendorfie istnieje Akademia Techniczna SS. Całkowicie tajna ! Co tam robią ? Nigdy stamtąd nie otrzymał żadnego sprawozdania. Nie wypadało też o to pytać Modera. W końcu o Akademii dowiedział się na popijawie, po lutowej konferencji. Mocno już nietrzeźwy standartenführer Klein powiedział o parę słów za dużo. Co oni kombinują, że wszystko jest tam tak utajnione ? I padła tam jeszcze jedna nazwa. „AHNENERBE”.  Klein nawet wyjął z kieszeni i pokazał ich znak. Swastyka, jakby na nogach. A na górnych krawędziach dwa krótkie słowa. „VOLK SIPPE”. Naród i klan ? Plemię ? A może krew, w znaczeniu więzów krwi ?

       Więcej się już nie dowiedział. Klein musiał szybko udać się do toalety, skąd kilka minut później jego adiutant wywiózł go ze spotkania.

 

       Tego wieczora Henryk nie zaznał spokoju. Zmęczony, kładł się już do hotelowego łóżka, gdy gdzieś w pobliżu zawyła syrena alarmowa. Za chwilę następna i po pół minucie słychać było w holu głośny tupot licznych nóg. Alarm przeciwlotniczy ! Do schronów !

       Już przy zameldowaniu portier wskazał mu właściwy kierunek. Wymalowaną na ścianie dużą, czarną strzałę i trzy litery. LSR ! Prawie nigdy nie pisano pełnej nazwy. Może dla oszczędności miejsca i farby, a może, aby nie podawać pełnej, dosłownej nazwy. Bo po co pisać zaraz o schronie ? „Luftschutzraum” ! To wywoływało różne skojarzenia. Bo skoro potrzebne są schrony …

       Na razie jednak trzeba się zabezpieczyć. Wskoczył w spodnie, włożył buty. Koszula, marynarka i płaszcz. Co prawda w schronie nie jest zimno, ale jak zbombardują hotel ? Chodzić później w samej marynarce ? W marcu ? Przez chwilę pomyślał, że przecież w miejscowym biurze SD, jakby co, dadzą mu jakiś płaszcz. Ale co tam. Umiesz liczyć, licz na siebie ! Złapał jeszcze swoją skórzaną teczkę. Nie miał tam nic tajnego ani wartościowego, ale w razie czego, po co miała iść na zatracenie ? Chwilę później zbiegł schodami na dół. W drzwiach schronu tłoczyło się kilkunastu ludzi. Kilku porządkowych z opaskami na rękawach z trudem opanowywało panikę kobiet i dzieci. Ale i liczni mężczyźni już jej ulegli. Przez chwilę stanął na schodach i patrzył na to, jak widz w teatrze. Otrzeźwił go dopiero pobliski wybuch. Zatrzęsły się ściany, zabrzęczały szyby.

       Nie było na co czekać. Skoczył do drzwi, które zaraz później obsługa zatrzasnęła z hukiem. Nie było już wiadomo, czy większy był ich łoskot, czy odgłos wybuchającej gdzieś nieopodal bomby. Zajął miejsce zaraz przy drzwiach i rozejrzał się po wnętrzu. Nie było wypełnione w pełni. W zasadzie schron przeznaczony był tylko dla gości hotelowych. Tu prawie każdy budynek miał takie pomieszczenia. Niewielkiej mocy żarówki nadawały wszystkim twarzom ciemną karnację.

     - Jakby co, tu są kilofy i szpadle – usłyszał nagle głos starszego cywila z opaską straży pożarnej na rękawie. Tam jest woda, a tam piasek i gaśnice. Toaleta jest tam, ale proszę korzystać oszczędnie. A tam – wskazał ręką – wentylatory i filtry powietrza. Jeżeli będziemy musieli tu siedzieć dłużej niż godzinę, trzeba będzie kręcić tą korbą. Ale to będzie zadanie dla mężczyzn. Jasne ?

       Odpowiedziały mu niewyraźne pomruki. Cóż tu było rozważać ? Trzeba było siedzieć i czekać.

       Godzinę później cywil z opaską wyznaczył Henryka i jeszcze jednego młodszego mężczyznę do pierwszej pary mającej kręcić korbą wentylatora. Przyjęli to bez słowa protestu. Było już duszno i gorąco. Henryk domyślał się, że na zewnątrz też pewnie nie jest dobrze. Słyszał już o burzach ogniowych, o schronach, w których z braku tlenu umierali wszyscy tam obecni. Aż spocił się na tę myśl, ale kręcenie korbą skutecznie zagłuszyło obawy. Bo skoro jeszcze działają mu mięśnie, oddychają płuca … Jest nadzieja.

       Na ulicy znalazł się dwie i pół godziny później. I chociaż teoretycznie wiedział, co może zobaczyć, zaskoczył go widok zniszczeń. Zwalone, wypalone kamienice, leje po bombach. W wielu miejscach strzelały jeszcze jęzory ognia po bombach zapalających, a jednostki straży pożarnych bezskutecznie i chyba tylko z obowiązku walczyły z ognistym żywiołem. Aż wreszcie scena, która na długo zapadła mu w pamięć. Czterech ludzi, prowadzonych pod strażą dwóch żandarmów. Lotnicy z zestrzelonego bombowca ! Osmaleni na twarzach, w popalonych kombinezonach. Obrażani, opluwani, kulący się przed lecącymi w ich kierunku kamieniami, rzucanymi przez rozjuszonych mieszkańców. Widział strach w ich oczach i nienawiść w oczach tłumu. Przez chwilę im współczuł, ale z drugiej strony jak nie było nie współczuć tym, którzy dopiero wyszli ze schronów. Zderzony twarzą w twarz z tym dylematem, w jednej chwili uświadomił sobie ponury bezsens i tragizm tej wojny. Tej i każdej innej, na których jak zwykle, zawsze najgorzej wychodzą zwykli ludzie.

        Idąc rano do nieodległej siedziby SD, jeszcze raz oglądał zniszczenia. Widział takie już w Berlinie, ale to co zobaczył, przerastało jego wyobraźnię. Całe szczęście, że w widoczny sposób głównym celem nalotu była stocznia. Może dlatego jeszcze żył ? A Wideroe ? W tych warunkach nie zbuduje swego betatronu. Przynajmniej  nie tutaj. Trzeba więc będzie napisać, że w takich warunkach Norweg nie ukończy swojego dzieła. To opóźni całą sprawę. Ale czy nie zarzucą mu defetyzmu ? Trzeba to będzie zredagować bardzo ostrożnie, aby nie narażać się na takie zarzuty. Kiedy fanatycy dochodzą do władzy, zastraszają naród i siebie nawzajem. Zero krytyki, albo stajesz się wrogiem ! A to, że można mieć rację ? Nie ma to wtedy żadnego znaczenia !

 

       13 kwiecień 1943 – Berlin, mieszkanie Henryka.


       Rzadko słuchał radia. Męczyły go te propagandowe głupoty. Włączał odbiornik praktycznie tylko na przemówienia Hitlera i to na cały regulator. Niech słyszą wokół. Niech donoszą, jaki jest gorliwy i prawomyślny.

        Zjadł śniadanie i właśnie miał udawać się do pracy, kiedy ktoś załomotał w drzwi. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, na klatce schodowej dały się słyszeć podniesione głosy.

       Co się dzieje ? Przyszli po niego ? Ale zaraz … Jaki mieli by niby powód ? Wszystko przecież szło normalnie. A w dodatku, jakby co, nie robili by takiego hałasu.

       Znów łomotanie do drzwi. Co robić ? Sekundę później spłynęło na niego błogie odprężenie. Poznał dobiegający przez drzwi przytłumiony i zniekształcony głos sąsiada.

     - Panie Reschke ! Słyszał pan już ?

       Otworzył drzwi. Zobaczył aż podskakującego z przejęcia lokatora spod szóstki.

     - Słyszał pan już, panie Reschke ?

- Ale co ? Dopiero wstałem i zjadłem śniadanie.

- To pan nic nie wie ? Radio Berlin trąbi już o tym od pół godziny. O zdziczałych  Sowietach. Podobno wymordowali polskich oficerów. Włącz pan radio, to usłyszysz !

       Nieproszony przestąpił próg i rozejrzał się wewnątrz. Gdzie ma pan radio ? Trzeba je włączyć.

        Henryk nie zaprotestował. Jeżeli i on donosi, niech widzi, że radio nastawione jest na rządową, niemiecką stację, a nie jakieś inne, podejrzane zakresy. Przekręcił gałkę włącznika i poczekali chwilę, aż lampy wewnątrz się rozgrzeją. Kilka sekund później usłyszał komunikat i znajomy głos ministra propagandy, doktora Goebbelsa.

        Przekaz był jasny i dobitny. Niemcy odkryli największy dowód barbarzyństwa bolszewików. W Kosogórach, na terenie Katynia, odkryto masowe groby ze zwłokami dziesięciu tysięcy zamordowanych polskich oficerów. Zamordowanych w 1940 – tym przez Sowietów. Polscy oficerowie – przypominał komunikat – wzięci przez nas do niewoli w 1939 – tym, do dzisiaj spokojnie siedzą w obozach jenieckich, traktowani zgodnie z międzynarodowymi konwencjami. Tymczasem bolszewicy barbarzyńsko wymordowali kwiat narodu polskiego, katowskim strzałem w tył głowy !

       Henryk słuchał skamieniały. Czyżby to była prawda ? Musiała być, skoro trąbią o niej sami Niemcy. Nie ryzykowali by, aby samemu ich wymordować, a później zwalić winę na Sowietów. Muszą mieć mocne dowody na potwierdzenie swoich słów. Swołocz ! Dzika, wschodnia swołocz – przelatywało mu przez głowę. Z dostępnych w SD materiałów czytał o różnych sprawach, jakie działy się na frontach tej wojny. Po tej i po tamtej stronie. Zbrodnie popełniali wszyscy. Ale żeby aż taką ? Nie mającą precedensu ani swojego odpowiednika w całej nowoczesnej historii ?

        Z rozmyślań tych wyrwał go głos sąsiada.

     - No i słyszał pan ? Teraz najlepiej wiemy, czemu führer uderzył na tę czerwoną, bolszewicką zarazę !

 

       Kwiecień 1943 – Berlin, siedziba SD.


        - Kiedy ostatnio był pan nad morzem, obersturmführer ?

- Wstyd się przyznać, ale nigdy. Nie było ani okazji, ani potrzeby. Cały czas nauka, praca, działalność w SA, a teraz służba tutaj. Raz mundur, raz biały, laboratoryjny fartuch. Nie ma czasu na wypoczynek.

- No, to trzeba będzie to naprawić. Nie mówię tutaj o wypoczynku, ale o morzu. A swoją drogą, na życie prywatne też nie ma pan czasu … Tu Moder z nieco drwiącym uśmieszkiem popatrzył na Henryka.

- Nie bardzo, obersturmbannführer. Czasami oczywiście trzeba się trochę odprężyć, ale żeby tak na stałe …

- Dobrze. Ale nie o tym mamy rozmawiać. Opiniował pan niedawno , wraz z von Ardenne – tu Moder użył „von”, żywiąc jakiś wewnętrzny podziw i szacunek do naukowców – wniosek patentowy doktorów Trinksa i Schumanna.

- Opiniowałem, obersturmbannführer.

- Właśnie. A teraz führer postawił im zadanie. Mają do pierwszego lipca zbudować tę bombę !

- Do pierwszego lipca ? Przecież to niemożliwe ! To tylko niespełna dwa i pół miesiąca !

- Z tego, co się przy panu dotychczas nauczyłem, to i ja o tym wiem. Ale führer niestety nie wie i żąda takiej bomby. W wyznaczonym przez siebie terminie.

- Niemożliwe obersturmbannführer ! Pierwsze wirówki dopiero zaczęły pracę. Jeszcze nie mamy wzbogaconego uranu. Do pierwszego lipca może się uda wyprodukować ze 100 gramów, ale to wszystko. Cyklotrony i betatron dopiero w budowie. Poza tym nie robiliśmy jeszcze żadnych doświadczeń. Nie wiemy, jakie materiały wybuchowe zastosować. A jeszcze zapalniki … To wszystko z von Ardenne dopiero opracowujemy. To musi potrwać. A wkładki litowe ? Istnieją jeszcze tylko w teorii.

- Teorię trzeba przekuć w czyn, obersturmführer. Takie jest stanowisko führera. W związku z powyższym, pojedzie pan na Rugię. Tu jest już wypisana delegacja na siedem dni. Wraz ze specjalną przepustką, do tajnego ośrodka doświadczalnego Kriegsmarine, mieszczącego się na tej wyspie. Pracują tam nad najnowszymi materiałami wybuchowymi do torped. I nie tylko. Tam też skierowano obu panów doktorów. Będą mieli wszelkie niezbędne warunki, aby w ciszy i spokoju pracować jak najbardziej efektywnie. I bezpiecznie. Bo gdyby coś spieprzyli przy tym swoim cacku, polecą do nieba wraz z fragmentem wyspy, a nie na przykład z połową Berlina !

- A jakie w tym wszystkim jest moje zadanie ?

- Pan pojedzie jako konsultant i koordynator. Sprawdzi co i jak robią, czy zdążą i jakie mogą mieć trudności. Naukowe lub materiałowe. Po powrocie napisze pan raport. Oceni, jaki są szanse na pozytywny rezultat ich pracy i w jakim terminie. Co potrzeba do dotrzymania terminu wyznaczonego przez führera. I jak najwięcej szczegółów. Nawet wymiary i waga bomby są niezmiernie ważne. Musimy przecież dostosować jej gabaryty do możliwości posiadanych nosicieli.

- Ale jakich nosicieli ma pan na myśli, obersturmbannführer ?

- Samoloty oczywiście ! Przecież trzeba jakoś szybko i skutecznie zrzucić to na łeb tym przeklętym bolszewikom.

- Więc to przeciw nim ma być użyta ta bomba ?

- Nie wiem i nie muszę wiedzieć. O tym zadecyduje führer. Jeżeli się zdecyduje zrzucić ją na łeb Churchillowi, to zmieciemy Londyn. A jeżeli Stalinowi, to pewno Moskwę !

 

       Kwiecień 1943 – Berlin – Stralsund.


       Nocny pociąg z Berlina nad morze nie był zapełniony. To nie był ten czas i ten kierunek. Główny transport odbywał się na linii wschód – zachód. Na wschód jechali żołnierze i sprzęt. Coraz więcej sprzętu.

        Jeszcze na dworcu Henryk miał okazję obejrzeć trzy wojskowe eszelony, do granic możliwości załadowane ludźmi i czołgami. I chociaż sprzęt przykryty był brezentem, to i spod niego widać był zarysy potężnych maszyn. To chyba te nowe Tygrysy. Henryk dotychczas nie zetknął się z nimi, choć debiutowały na polu walki jeszcze w ubiegłym roku pod Leningradem. Z wewnętrznych biuletynów SD wiedział, że są znacznie groźniejsze od czołgów sowieckich i wszystko mówiło, że rzeczywiście tak jest. Mało kto natomiast zadawał sobie pytanie, czy są liczniejsze. Ile czasu potrzeba było na wyprodukowanie jednego egzemplarza ? Tu Henryk był pewny, że proste, czasem wręcz prymitywne bolszewickie czołgi produkowane są w większej ilosci. Tam nikt się nie silił, aby jakieś spawy przelecieć szlifierką. Miało być szybko i prosto. To przekładało się na ilość. „Non Hercules contra plures” – przypomniał sobie jeszcze ze szkoły starą, rzymską sentencję. Jak to brzmiało po polsku i swojsko ?  „I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa”, jak to czasem mawiał dziadek Gustaw.

       Tak … Odwykł już od ojczystego języka. Języka rodziców, dziadów i pradziadów. Nie miał okazji używać go już od prawie czterech lat. Od czasów spotkań z łącznikiem. Ale przecież będzie jeszcze potrzebny. Trzeba będzie do niego wrócić i chociaż trochę sobie przypomnieć. Ale jak ? Trzeba będzie coś wymyślić.

       Na razie jednak zaciemniony pociąg ruszył powoli w stronę północy. I nagle Henryk znów poczuł się dziwnie. Tak, jak wczoraj, gdy poszedł do Modera odebrać ostatnie instrukcje.

       Nie tego się spodziewał. Nie tego, że zostanie tak potraktowany. Nie tego, że Moder zarezerwuje mu w pociągu cały przedział ! I jeszcze przydzieli ochronę. Musiał mieć wielce zdziwioną minę, gdy Moder mu tłumaczył, jak bardzo ważną osobą teraz będzie.

       Stał się znany na samym szczycie RSHA ! Przepustkę do ośrodka podpisał mu bowiem Szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, obergruppenführer Ernst Kaltenbrunner ! Dawała dostęp do całego terenu, wszystkich  laboratoriów i pomieszczeń. Mógł żądać wszelkich wyjaśnień, jakie by uznał za stosowne przy przydzielonej misji. I jeszcze ten ochroniarz !  Podobno jeden z najlepszych goryli  w całej centrali, o ponurym wzroku i łapskach wprost stworzonych do chwytania za gardło.

       - Ty już za dużo wiesz Henryku, aby cię tak puścić samego w podróż. Nawet sobie nie chcę wyobrażać, gdyby stało ci się coś złego. A już nie mówiąc o tym, gdyby cię porwano !

- To niemożliwe, obersturmbannführer ! Kto by chciał mnie porwać ?

- Nie wiem, ale lepiej dmuchać na zimne. Agenci angielscy, a nawet sowieccy, nie zasypiają gruszek w popiele. Oni też pracują i mają swoich specjalistów. Co prawda, to my pracujemy w najlepszym na świecie aparacie do wykrywania kłamstw – tu Moder sam roześmiał się z własnego dowcipu – ale czujność trzeba zachować zawsze. A teraz poznasz swojego anioła stróża. Powinien już czekać za drzwiami. Scharführer  ! – wydarł się głośno.

       Otworzyły się drzwi i do wnętrza wszedł wysoki, mocno zbudowany i krótko ostrzyżony cywil.

       - Jawohl, obersturmbannführer !

- Henryku ! To jest Johann Bomke. Ma być na każde twoje zawołanie. Możesz mu rozkazywać robić wszystko ! Albo prawie wszystko – dokończył z szelmowskim, dwuznacznym uśmiechem. - Nawet gdyby trzeba było kogoś zabić. Oczywiście w interesie Rzeszy !

       Dzisiejsze zdziwienie było jednak inne. Henryk słyszał, jak żyją partyjni bonzowie, te „złote bażanty” jak ich nazywano, ale wiedział też, jak żyją niżej postawieni, przeciętni Niemcy. Nie zastanawiał się nad tym dotychczas, aż zetknął się z tym zjawiskiem przed chwilą. Czy ja też jestem już takim „złotym bażantem”, zapytał sam siebie, widząc Bomkego przygotowującego rozkładane siedzenie przy ścianie wagonu, na wprost jego przedziału. Nie tak powinno być. Zakazana morda, ale przecież może być użyteczny. Napotkawszy więc jego czujny wzrok, nie wahał się ani chwili. I zaskoczyło go zdumione spojrzenie draba, gdy zaprosił go do wnętrza swojego przedziału.

       Widać nie tak z nim dotychczas postępowano. Henryk wiedział, że bezpośrednim przełożonym scharführera był von Drebnitz i tym bardziej postanowił to wykorzystać. Wyjął z kieszeni pieniądze i wysłał Bomkego do wagonu restauracyjnego, każąc przynieść dwie porządne kolacje. Mimo wojennego niedostatku i kartek na większość produktów, w nielicznych już wagonach restauracyjnych prowadzonych przez przedsiębiorstwo „Mitropa”, wciąż jeszcze można było kupić to i owo.

       Wymusiwszy więc na Henryku obietnicę tymczasowego zamknięcia się od wewnątrz, zdumiony Bomke wyruszył po posiłek i wkrótce jedzenie mieli w przedziale. Henryk nie dochodził, jakich sposobów użył jego opiekun, ale wózek pełen smakowitości przyciągnął sam szef wagonu restauracyjnego. Wprawdzie mieli przed sobą tylko kilka godzin podróży, ale co tam … Zjedli i wypili wszystko, jakby na zapas. Wyciągnął się później na kanapie, wskazując drugą towarzyszowi podróży.

       Obudzony został wczesnym rankiem i gdyby nie osoba budzącego, mógłby stwierdzić, że zrobiono to w sposób delikatny i troskliwy. Dojeżdżali właśnie do Stralsundu, gdzie miał na nich czekać służbowy samochód miejscowego SD. Z pewnym rozbawieniem patrzył, jak Bomke sprawdza korytarz, poprawia szelki kabury pistoletu pod lewą pachą i kaburę drugiego, przy pasku spodni. Dopiero po chwili okazało się, że ma też kastet w kieszeni i sztylet w lewym rękawie marynarki.

         Mroczny zbir, ale napotkawszy spojrzenie Henryka, jakoś tak niezdarnie, jakby się nawet uśmiechnął …

 

Komentarze