Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 46

 

       Maj 1944 – Berlin, mieszkanie Trudy.


       Był tu po raz pierwszy. Umiejscowione w oficynie pokój, kuchnia i toaleta nie robiły nadzwyczajnego wrażenia. Zresztą, cała ta robotnicza dzielnica Berlina była jakaś szara i przygnębiająca. Rozglądał się po ścianach, gdzie jakimś cudem nie było portretu Hitlera. Wisiał za to ślubny portret młodej pary, ubranej w stroje noszone dobre trzydzieści lat wcześniej.

     - Patrzysz na moich rodziców ?

- Tak. Byli ładną parą.

- Szkoda tylko, że tak krótko.

       Nie odpowiedział. Znał tę historię. Opowiedziała ją już kilka lat temu. Matka zmarła na gruźlicę, jeszcze w dzieciństwie Trudy. Opiekował się nią ojciec, który też chorował. Zaraził się prawdopodobnie od żony. Nie przeszkodziło mu to jednak udzielać się w komórkach organizacyjnych Komunistycznej Partii Niemiec, której szersza działalność zamarła po fali represji dopiero w połowie lat trzydziestych. To wtedy właśnie na trop berlińskiej organizacji wpadło SD i Truda została zaszantażowana. Albo odda się obleśnemu typowi mającemu w ręku wszelkie dowody nielegalnej i zakazanej działalności ojca, a następnie wyląduje w ekskluzywnym burdelu, gdzie dodatkowo będzie źródłem informacji, albo rodzic natychmiast znajdzie się w obozie koncentracyjnym. A tam … Długo nie pożyje. Może dwa tygodnie, może miesiąc czy półtora i będzie można spodziewać się pudełka z jego prochami. A może nawet i nie jego …

          Jej poświęcenie zapewniło ojcu jeszcze pięć lat życia. Odwiedzała go trzy, cztery razy w tygodniu. Do dzisiaj nie wie, czy stary domyślał się, że opowieść o pracy nocnej telefonistki na centrali w Küstrin, osiemdziesiąt kilometrów od Berlina, jest tylko miłą bajką, aby zagłuszyć ewentualne wyrzuty sumienia. Jego i jej.

          Teraz, gdy zaczęła pracę w szpitalu, wróciła do starego mieszkania. Jedno łóżko, stół, parę krzeseł. Kilka pieczołowicie doglądanych kwiatków na parapecie. No cóż … Majątku w Złotym Orle się nie dorobiła. Ale przynajmniej teraz miała już jakiś tam spokój.

     - Henryku, wiesz, że von Drebnitz całkowicie już odzyskał przytomność ?

- Tak ? Masz z nim styczność ? Mówił coś ?

- Leży na sali, którą i ja obsługuję na swoich dyżurach. A czy mówił ? Owszem. Poznał mnie i zaczął się zastanawiać, jakim cudem znalazł się w szpitalu. I jeszcze jedno. Pamięta wszystko, ale tylko do momentu, gdy dobiegał do drzwi schronu. A ja muszę o tym wszystkim pisać raport do Modera.

- Hm … To zostaw tę herbatę i usiądź przy mnie. Pomyślimy, co masz napisać i co oboje zgodnie mamy mówić. W razie czego nie możemy się przecież plątać w zeznaniach. Acha … I jeszcze jedno. Na wszelki wypadek i dla naszego wspólnego dobra, kup i powieś na ścianie portret führera …

 

       Maj 1944 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       - No, przekonywujące. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. Jak to mówią – „CHWD”. Chroń własną dupę ! Jeszcze dzisiaj złożę memorandum w kancelarii Kaltenbrunnera, za pokwitowaniem na kopii. Wtedy obaj będziemy czyści. Ty, jako główny nadzorujący i recenzent programu, ja, jako twój przełożony, który czujnie reaguje na każde zagrożenie. Napijesz się ?

- Chętnie.

       Umoczyli usta w złocistym płynie wypełniającym pękate kieliszki.

     - Francuski. Z niedawnej dostawy.

- A czy przełożony mógłby czasem w ramach uznania ofiarować podwładnemu choćby jedną butelkę ?

- Ha ! Umiesz się przymówić. Dobrze, jedna jest twoja. Możesz ją wziąć do siebie. Ale zanim to zrobisz, jest jeszcze jeden temat do omówienia. Drebnitz !

- Drebnitz ? A co z nim ? Leży przecież w szpitalu.

- A leży, leży … I myśli. Chyba ma zaniki pamięci, bo wymyślił, że nie mogło go być w schronie.

- Jak to nie mogło go być ? Sam go stamtąd wynosiłem !

- No właśnie. I to by się zgadzało z zeznaniami jednej z panienek. Ale on twierdzi, że wszystko pamięta tylko do momentu, gdy dobiegał do schronu.

- To może niech go zbada jakiś psychiatra. Może za dużo już przeszedł tego bicia po głowie. Po Kursku, uderzony w głowę w pociągu i z zanikami pamięci, o których zresztą sam mówił. Teraz walnięty tak, że ma pęknięcie czaszki. To nie może pozostać bez skutków. W końcu może się okazać, że jest niebezpieczny dla otoczenia.

- Niebezpieczny, to on jeszcze długo nie będzie. A tak naprawdę, niebezpieczny to on już był.

- Jak to był ? Nie rozumiem.

- Siedzisz w technice i nie myślisz o innych sprawach. A ja muszę myśleć o wszystkim. I przyznam ci się, że przez te pół roku, gdy go tu nie było, drżałem każdego dnia.

- Ale dlaczego ? Co się stało ?

- Na szczęście nic. Nie mogłem ingerować w wyrok Sądu Honorowego, ale gdy zgodzili się na półroczny pobyt Drebnitza na froncie wschodnim, to ciarki mnie przeszły. Popełniono cholerny błąd. Przecież on za dużo wie. Wie o programie, o części postępów, o ludziach, o wielu szczegółach. Był nawet pod Kurskiem. I gdyby tak wpadł w łapy sowietów … Myślisz, że dla ratowania życia, chociażby na krótko, nie wyśpiewał by im wszystkiego ?

- Nie wiem. Ale dlaczego mieli by go pytać o takie rzeczy ?

- Wcale by nie pytali. Sam by im powiedział, by ratować życie. I nie wpadł by na to, że z taką wiedzą już by go nigdy nie wypuścili. Wycisnęli by jak cytrynę, a później kulka w łeb. Tak … Wysyłanie go na front wschodni było cholernym błędem. Całe szczęście, że bez następstw.

- Więc kamień z serca …

- Nie do końca. Kiedyś wyzdrowieje i trzeba go będzie gdzieś przydzielić. Pełnej sprawności raczej nie odzyska. Pewnie będzie się nadawał już tylko jako nadzorca, do zabezpieczania obiektów. A może nawet jedynie jakiegoś obozu koncentracyjnego ? Tam wreszcie mógłby się wyżyć …

 

       06 czerwiec 1944, wieczór – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       A więc stało się !!! Henryk nigdy jeszcze nie widział Modera tak zdenerwowanego. Aż wylał na tackę część koniaku, którym napełniał dwie lampki.

     - Napijmy się ! Do dna ! To może ostatni francuski koniak, jaki pijemy tej wojny.

- Ależ standartenführer ! Bądźmy dobrej myśli. We Francji są przecież nasze dywizje pancerne. I podobno dowodzi nimi feldmarszałek Rommel. Powinni zepchnąć desant do morza, jakikolwiek by on nie był.

- Nie całkiem Henryku. Nie całkiem. Nie powiedziałbym tego komukolwiek innemu, ale tobie chyba mogę. Te dywizje się spóźniają. Rozmieszczone były nie tam, gdzie trzeba. I wiem też nieoficjalnie, że führer nie pozwolił ich ruszyć przez wiele godzin. Pewnie spodziewał się desantu pod Calais. Angole i Jankesi nas przechytrzyli.

- Ja bym powiedział inaczej. Nie da się ukryć przygotowań ani celu takiej inwazji. To nasz wywiad źle pracuje.

- No … Moder przeciągle popatrzył na Henryka. - Może masz i rację. W końcu nie bez powodu zostałeś powołany na stanowisko, jakie zajmujesz. Tak, oczywiście – dodał nagle rozpromieniony. - To ich działka, a nie nasza. Zawalili ją na całej długości.

- Ale my standartenführer, naszej roboty nie możemy zawalić. Właśnie z Paryża otrzymałem wiadomość dalekopisem od firmy „Auergessellschaft”. Pytają, co w związku z sytuacją mają robić.

- Nie kojarzę o co chodzi z tą firmą …

- To ta, która przed wojną produkowała pastę do zębów, pod nazwą „Doramad”. Była wzbogacana torem dla ich wybielania oraz, żeby uśmiech aż się świecił.  Teraz pracują dla naszego programu. Przetwarzają i dostarczają uran.

- A tak, już wiem. Ale o co im konkretnie chodzi ?

- We Francji jest olbrzymi zapas toru. Formalnie należy do francuskiej firmy „Terres Rares”. A my nie możemy pozwolić, aby ten zapas trafił w ręce wroga. Przecież służy on do wytwarzania izotopu uranu 233.

- Wystarczy. Wiesz, że w tych waszych oznaczeniach uranu, izotopach, proaktynach, plazmach, rozszczepieniach i syntezach po prostu się gubię.

- Powiem więc krótko, standartenfuhrer. Ten zapas trzeba tam zabezpieczyć i wysłać do nas. Najlepiej do macierzystej siedziby zakładów „Auer” w Oranienburgu. I to jak najszybciej !

- A ile tego jest ? Czym można to przewieźć ?

- Na chwilę obecną nie jestem w stanie udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Ale kilkaset ton. Trzeba będzie załatwić ze dwa pociągi. Praktycznie natychmiast.

- Cholera ! Wiesz, że to nie będzie łatwe ? Pierwszeństwo mają nasze dywizje pancerne przerzucane do Normandii.

- Pierwszeństwo mają dla ludzi niezorientowanych w naszym programie. Jeżeli parę dywizji spóźni się o dzień, czy dwa, to rzeczywiście będzie duża szkoda. Ale jeżeli spóźnimy się z wywozem toru, to kto nam zaręczy, że za rok Amerykanie czy Anglicy, jako pierwsi nie zrzucą nam bomby atomowej na Berlin ?

 

      07 czerwiec 1944 – Berlin, mieszkanie Henryka.


       Musiał. No, musiał po prostu poruszyć tę sprawę. Nie dało się bowiem, nawet w takiej lawinie pism, poleceń i wiadomości, ukryć tego dalekopisu. Był już rejestrowany w sekretariacie, gdy dostał go do ręki. Z wielkim napisem u góry. BARDZO PILNE !

       Przypomniał sobie nagle, z jakim to zbolałym wyrazem twarzy Moder sięgnął po słuchawkę i poprosił o połączenie z samym szefem, obergruppenführerem Ernstem Kaltenbrunnerem. Ogarniał go pusty śmiech, gdy Moder, laik w sprawach fizyki jądrowej, usiłował tłumaczyć konieczność wywozu toru drugiemu laikowi. Zacisnął jednak zęby i tylko drgające delikatnie szczeki uważnemu obserwatorowi pozwoliły by określić jego prawdziwy nastrój. 

       No, cóż, rzadko w życiu sytuacje są jednoznaczne. Musiał przyczynić się do przewozu toru, ale jednocześnie wstrzymał ruch dywizji pancernej. Na kilka godzin, ale zawsze. Plus i minus. Ale czy się równoważą ?

       Błądził oczami po pokoju i nagle, z zakamarków pamięci wypłynęła dawno już zapomniana książka. Przez chwilę ją identyfikował, aż wreszcie sobie przypomniał. Daniel Defoe i „Przypadki Robinsona Cruzoe” ! Czytał ją tak dawno, ale dobrze pamiętał jeden z rozdziałów. To było chyba wtedy, gdy Robinsona ogarnęła rozpacz i zwątpienie. Sporządził wtedy swoiste rozliczenie dobra i zła, plusów i minusów swojego położenia. Henryk nie pamiętał szczegółów tego rozliczenia, ale wiedział, że Robinsonowi pomogło.

       Przymknął oczy. Spłynęła na niego fala jakiegoś wewnętrznego spokoju. On sam jest jak Robinson. Samotna postać w bezmiarze wrogiego oceanu, gdzie czyhają potwory, ludożercy i inne niebezpieczeństwa. Gdzie czai się tylko śmierć i trzeba pilnować się na każdym kroku.

       Zanurzył się w ten bajkowy, tropikalny świat i przez chwilę dał się ponieść wyobraźni. Słońce, złota plaża, zieleń palm. Błękit morza i kolorowe papugi … Dość ! Jego świat też jest na pozór kolorowy. Ale tak naprawdę jest zły i brunatny. Krzykliwy i krwiożerczy. Przecież taki, niby przyjacielski Moder, jest jednym z najgroźniejszych ludożerców. Wystarczy się potknąć. A taki Bomke ? Niechby tylko dostał rozkaz ! Niby go lubi, ale przecież nie miał by wyboru …

        Otworzył oczy. Tak ! To można zrobić. Uporządkować sobie ten świat. Określić, co jest dobre, a co złe. Ponownie znaleźć swoje miejsce w tym otoczeniu, tak kompletnie pomieszanym. Obcy dla swoich, swój dla obcych. Męczył go już czasem ten stan niedopowiedzenia. Wyciągnął rękę. Arkusz papieru jakby sam znalazł się przed nim. Jeszcze pióro. Już można zaczynać. Zamyślił się przez chwilę. Pierwsze linijki będą złem. Ale drugie dobrem. Zaczął pisać …                                                    

1.     Zamordowano mi brata.

           Ale ja przeżyłem. Dzięki silnej dłoni i mądrości dziadka – przeżyłem.

2.     Zrobiono to na moich oczach.

           Ale dzięki temu widziałem sprawcę.

3.     Nie mogłem nic zrobić.

            Ale teraz mogę się zemścić.

4.     Sprawca odszedł nie niepokojony.

            Ale go znalazłem i zidentyfikowałem.

5.     Sprawca pozostaje bezkarny.

           Ale właściwie mam go w rękach. Już nawet porządnie go połamałem. A    wkrótce - mam nadzieję – dokonam ostatecznej pomsty.

6.     Dla zemsty musiałem porzucić rodzinny dom.

            Ale poznałem wielu ciekawych ludzi i fascynujący świat nauki.

7.     Chodzę w obcym mundurze.

            Ale jestem i pozostanę Polakiem.

8.     Dla swoich jestem obcy.

           Ale dla obcych jestem swój. I mam nadzieję, że kiedyś się to odwróci.

9.     Żyję w ciągłym niebezpieczeństwie dekonspiracji.

          Ale gdybym pozostał w Colonnowskiej, powołano by mnie do Wehrmachtu. A na froncie, zwłaszcza wschodnim, byłbym w większym niebezpieczeństwie.

    10. Nie mam kontaktu z tym, który mnie tu wysłał.

       Ale taki kontakt oznaczał by wzmożone niebezpieczeństwo oraz zagrożenie dla mojej działalności i zemsty.

     11. Pracuję dla zbrodniczego systemu.

            Ale w ten sposób, że go nie umacniam. Nie podpowiadam rozwiązań, które mogą go umocnić. Umacniam tylko swoją pozycję.

     12. Pisałem memoranda, dotyczące usprawnienia badań i działań systemu.

            Ale była to zawsze musztarda po obiedzie i umacniała tylko moją pozycję.

      13. Awansuję w zbrodniczym systemie.

            Ale to akurat jest dobre. Więcej wiem i mogę.

      14. Przyczyniłem się do ocalenia dla Niemiec zapasów toru.

             Ale przyczyniłem się tym samym do opóźnienia wojskowych transportów zmierzających do Normandii. Niby niewiele, ale jednak.

      15. Dotychczas niewiele zrobiłem dla osłabienia Rzeszy.

             Ale jestem jak wilk w owczej skórze. W sprzyjających okolicznościach skoczę wrogowi do gardła. Albo włożę kij w przysłowiowe szprychy. W newralgicznej chwili i wtedy, kiedy kompletnie się tego nie będzie spodziewał …

       Skończył. Odłożył pióro. Posiedział jeszcze chwilę nad kartką, ale nic mu już nie przyszło do głowy. Zaczął czytać. Raz, później drugi i trzeci. Z każdą chwilą czuł, jak jego życie porządkuje się, tworząc czysty, klarowny obraz. Przeanalizował napisane zestawienie. To jak klincz w boksie – pomyślał. Albo jakiś niepotrzebna, nieszczęsna umowa czy konkordat, podpisany bez głębszego zastanowienia się i na kolanach, który teraz jeszcze trudno jest zerwać. Ale nadejdzie taka chwila …

       Poukładał to sobie w głowie. Jakoś jednak dobro przeważyło zło. Chyba … Znów wiedział kim jest i po co tu jest. I miał cele do spełnienia. Odetchnął głęboko. Ale nie … Jeszcze jest coś do wykonania. Otworzył  drzwiczki stojącego w kącie pieca. Błysk zapałki i kartka zaczęła płonąć. Nie tylko ta jedna. Również dwie, które były pod spodem. Pisał co prawda piórem, ale naciskał dość mocno. Kto wie, czy tekst nie odcisnął się na tyle, że nie byłby do odczytania w jakimś laboratorium. Dopiero, gdy wszystkie trzy kartki zamieniły się w kupkę popiołu, dodatkowo wymieszaną pogrzebaczem, poczuł pełną ulgę. I był gotów do dalszej walki.

 

Komentarze