Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 60

 

       18 styczeń 1945 – popołudnie, Waldenburg.


       - To pan, hauptsturmführer ? Myśleliśmy już, że po drodze stało się coś złego.

- Nic się nie stało. Zaspy na drogach, maszerujące wojska, kontrole żandarmerii polowej.

- No tak … Bo my mieliśmy oczekiwać na pana rano. Najdalej do południa.

- Ale jestem teraz. A wy, scharführer nie mędrkujcie już, tylko siadajcie z nami i prowadźcie, gdzie trzeba.

- Jawohl, hauptsturmführer. Zamelduję tylko telefonicznie untersturmführerowi Wenzlauowi, że pan już jest. Kazał obowiązkowo się poinformować.

- Nie pieprzcie mi tu. Skoro się już pojawiłem, to ja tu wydaję rozkazy. A Wenzlau dowie się, jak już będziemy na miejscu. Jedziemy !

 

      19 styczeń 1945 – obiekt Centrum.


       - A wiec, untersturmführer, żebyście sobie za dużo nie myśleli. Ja wydaję rozkazy i od tej chwili to ja decyduję co, kto, gdzie i kiedy ma robić. A to, że jesteście moim zastępcą, do niczego was jeszcze nie upoważnia. Macie robić to, co ja powiem. I chcę wiedzieć o wszystkim, co się tu dzieje. O wszystkim i o wszystkich.

- O kierownictwie obiektu też ?

- Jakim znów kierownictwie ? Ja tu jestem kierownictwem !

- Z całym szacunkiem, hauptsturmführer, ale według instrukcji otrzymanych z Berlina, od gruppenführera Kammlera, dowódcą obiektu Centrum wyznaczony został sturmbannführer Heinrich Reschke. Poza tym, my odpowiadamy tylko za bezpieczeństwo i ochronę. Pracami budowlanymi i wyposażeniowymi, niezależnie od nas, kierować ma inżynier Dormann.

- A widzicie tego Reschkego gdzieś tutaj ? Albo może jakiegoś jego zastępcę ?

- No …

- Żadne, „no”. Dopóki nikogo takiego tu nie ma, ja, jako dowódca ochrony jestem najważniejszy. Czy coś się nie zgadza, untersturmführer ?

- Nie, wszystko jasne.

- A więc do roboty. Za godzinę chcę przejrzeć wszelkie posiadane tu przez nas dokumenty ochrony. A na jutro …

- Tak ?

- Na jutro rano, powiedzmy na ósmą, chcę też mieć przygotowany do jazdy samochód. Sprawdzony i zatankowany do pełna. Z zapasowym kanistrem paliwa. Zaopatrzony w żywność na trzy dni. Z dobrym kierowcą i dwoma najlepszymi ludźmi uzbrojonymi w pistolety maszynowe. Zanim zabiorę się za obowiązki na miejscu, mam tu w okolicy jeszcze coś do zrobienia …

 

       20 styczeń 1945 – południe, Oppeln.


       Samochód von Drebnitza był jeszcze dobre dwadzieścia kilometrów od miasta, gdy z przeciwka napotkał konwój autobusów przebijających się przez zaspy śniegu. Wyminęli się na przysłowiowy „wcisk” i powoli, zmagając się z trudnymi, zimowymi warunkami, pojechali dalej. Raz tylko zatrzymywani na rogatkach Oppeln przez patrol żandarmerii polowej, pokonali most na Odrze i trafili do gmachu rejencji. Nie było to trudne, bowiem już z daleka widać było stojącą tuż obok wysoką wieżę, jeszcze średniowiecznego, piastowskiego zamku, rozebranego przed wojną. To właśnie na jego fundamentach stał teraz nowy gmach.

       Ulice były puste. Nieodgarniany i zwiewany silnym wiatrem śnieg zaczynał już tworzyć na jezdniach trudne do przejechania zaspy. Okutany w gruby kożuch wartownik, przy wejściu zatrzymał ich głośnym „Halt” ! Jednocześnie otworzyły się drzwi i z wnętrza budynku wyszło kilku innych żołnierzy z bronią gotową do strzału. Opuścili ją jednak na widok umundurowanych funkcjonariuszy SD i po krótkiej chwili cała grupa weszła do budynku. Przy okazji, na zamontowanym przy wejściu termometrze, starym nawykiem pochodzącym jeszcze z frontu wschodniego von Drebnitz odczytał aktualną temperaturę. Minus osiemnaście …

     - Sekretariat ! Gdzie jest sekretariat ?

- Pierwsze piętro, herr hauptsturmführer – usłużnie poinformował jeden z żołnierzy. Na wprost schodów.

       Na górę prawie wbiegli. Drzwi ustąpiły jak pod wpływem huraganu i na piętrze rozległ się donośny głos.

     - Jestem hauptsturmführer von Drebnitz z SD. Co tu się dzieje ? Czemu miasto jest puste ? Kto pozwolił ? I kto tu jeszcze zarządza ?

       Siedząca za biurkiem w grubym swetrze oniemiała sekretarka, nie zdążyła odpowiedzieć. Z prawej strony otworzyły się drzwi i pojawił się w nich mężczyzna w ciemnym garniturze.

- Co tu się dzieje ? Kim panowie są ?

- To ja się pytam, kim pan jest ! 

 - Ten pan jest … – zaczęła sekretarka, ale umilkła spojrzawszy na cywila.

- Spokojnie, Gerdo. Ja powiem. Jestem doktor Herbert Mehlhorn, prezes rejencji opolskiej, a jednocześnie oberführer SS. Czy dowiem się teraz, co to za krzyki ?

- Melduję się, oberführer. Jestem hauptsturmführer Walter von Drebnitz. Przyjechałem tutaj z ważnym dla Rzeszy zadaniem. Muszę wykonać pewne sprawdzenia. Ale zastałem prawie puste miasto i chciałbym się dowiedzieć …

- To nie jest żadna tajemnica. Zarządzono ewakuację ludności Oppeln i została ona wzorowo wykonana.

- Jak to ? Przecież …

- Posłuchaj, hauptsturmführer. Cztery dni temu bolszewicy weszli na teren Kreis Loben i do dzisiaj zajęli go prawie w całości. Na chwilę obecną są czterdzieści kilometrów stąd. Toczymy ciężkie walki, ale niestety musimy się cofać. W związku z tym, już 14 stycznia musiałem zarządzić pogotowie dla rejencji opolskiej, a 17 stycznia rozpocząć ewakuację. Decyzję podjąłem wraz z nadburmistrzem Ernstem Lauschnerem i kreisleiterem NSDAP, Karlem Seetnikiem. Zatwierdził ją katowicki gauleiter NSDAP, a jednocześnie naczelny prezes prowincji górnośląskiej, Fritz Bracht. Coś jeszcze ? Chyba SD nie ma do tego zastrzeżeń ?

- Przepraszam, oberführer. Nie chodzi o ewakuację. Nie wiedziałem też, że sytuacja tak się przedstawia.

- A co wy tam wiecie ! Musiałem zorganizować własny system informacji i gdyby nie on … Ale wspomniał pan o jakimś zadaniu.

- Jawohl, oberführer. Mam do sprawdzenia ważną rzecz w Colonnowskiej.

- Gdzie ? Mamy taką miejscowość ?

- Musi być, oberführer.

- Ciekawe. Jestem tu od 1942 roku i nie przypominam sobie czegoś takiego. A pani, Gerdo ?

- Ja też nic nie słyszałam.

- No właśnie. Ale … Proszę do mojego gabinetu. Mam na ścianie mapę całej rejencji. Może tam pan znajdzie to, czego szuka.

       Mapa była bardzo szczegółowa. Jej skala, 1 : 50 000 pozwalała umieścić na niej wszystkie, nawet najmniejsze wioski czy siedliska.

- No i gdzie znajduje się ta pańska, jak jej tam, Colonnowska ?

       Von Drebnitz patrzył na mapę ogłupiały. Przecież poznał już te okolice. Dwadzieścia parę lat temu, ale jednak. Sięgnął do zakamarków swojej pamięci, odtwarzając szlaki bojowe.

- No … to musi być gdzieś tutaj. Na terenach jeszcze niezajętych przez sowietów. Chyba gdzieś w Kreis Gross – Strehlitz.

- Gerdo, ma pani pod ręką spis miejscowości naszej rejencji ?

- Oczywiście, panie prezesie. Podeszła do stojącej pod ścianą szafy i wyciągnęła segregator.

- Tu jest urzędowy spis, panie prezesie. Proszę.

        Otworzyli i poszukali litery „C”. Później, dla pewności przejrzeli jeszcze literę „K”. A Colonnowskiej dalej nie było.

- To niemożliwe. Niemożliwe ! Przecież byłem tu podczas tłumienia buntów śląskich w 1921 roku – Drebnitz nie wierzył własnym oczom.

- Gerdo, stary Kurt już wyjechał ?

- Chyba jeszcze nie, panie prezesie. Miał jechać ostatnim autobusem do Glatzu. A on planowo ma odjechać za dwie godziny.

- Jeżeli jeszcze jest, to zawołaj go. Może on coś wie.

       Telefon wykonany na portiernię zaowocował ciężkim człapaniem po schodach i po chwili w sekretariacie pojawił się starszy mężczyzna w baranim bezrękawku.  

- Kurt, znasz te tereny ?

- No, jak mam nie znać panie prezesie ? Przecież ja tu od urodzenia …

- A słyszałeś o jakiejś Colonnowskiej ?

- No, jak nie ? Oczywiście, że słyszałem. To Grafenweiler. Przemianowali tak Colonnowską, bodajże w lipcu 1936 roku. I stację kolejową też. Była Vossowska, a teraz jest Vosswalde.

       Jest !!! Popatrzyli na siebie. Gdyby nie ten stary …

- Dobrze Kurt. Dziękujemy. Możesz już iść.

       Poczekali chwilę, aż wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi.

- A więc, co do tej Colonnowskiej, hauptsturmführer ?

- Muszę tam sprawdzić miejscowe rejestry zgonów. To bardzo ważne.

- Ale tam już raczej nikogo nie ma. Ewakuowaliśmy, kogo się tylko dało. W całym mieście Oppeln pozostało na przykład tylko około sześciuset ludzi, niezbędnych do obsługi infrastruktury. A wyjechało pięćdziesiąt dziewięć tysięcy. Ewakuowaliśmy nawet robotników przymusowych z dwudziestu sześciu miejscowych obozów pracy. W Colonnowskiej, czy jak to teraz, Grafenweiler, będzie podobnie.

- A dokumenty urzędów ?

- Też ewakuowane. Pozostały tylko spisy meldunkowe. Gdzie kto mieszka.

- A te miejsca ewakuacji ?

- Część odjechała już do Glatzu. A część na razie jest jeszcze tutaj. W podziemiach gmachu. Ale to ponad setka skrzyń i do tego nieopisana. Opisane ewakuowaliśmy już wcześniej. Wie pan, jak to jest z ludnością cywilną. Panika. Aby to wszystko przejrzeć, trzeba by chyba kilku ludzi i ze dwa dni czasu. A jeszcze w sytuacji, gdy ma pan interes do nieboszczyka …

- Do nieboszczyka ?

- A tak. Sam pan przecież mówił, że interesuje pana rejestr zgonów.

- Rzeczywiście. Ale czasem trzeba coś wiedzieć o nieboszczyku, aby mieć temat do rozmowy z żywym. Pozwoli więc pan, oberführer, że z moimi ludźmi przejrzymy te skrzynie ?

- W zasadzie nie widzę przeszkód. Życzę wiec powodzenia, chociaż to może być syzyfowa praca.

 

       21 styczeń 1945 – Oppeln.


       - Otwierać natychmiast ! Lenie ! Moczymordy !

       Walenie pięścią w drzwi i dzikie krzyki von Drebnitza odniosły w końcu skutek. Drzwi uchyliły się i stanął w nich jeden z tych, podobno najlepszych, których zabrał w tę podróż.

- Co, nie mogliście się powstrzymać, ochlapusy ? Jeżeli powiedziałem, że można wypić kieliszek na rozgrzewkę, to nie znaczy, żeby zaraz chlać, jak te świnie !

- Przepraszamy, hauptsturmführer, ale to ze zmęczenia i niewyspania. Sam pan wczoraj obiecał, że dziś odpoczniemy.

      Obiecał ? Rzeczywiście. Do rana otwierali i przeglądali skrzynie. A do tego jeszcze to zepsute światło w piwnicach. Każdą skrzynię musieli więc wyciągnąć na górę, otwierać łomem i przeglądać w holu. A później jeszcze zabić gwoździami. Koszmar ! Całe szczęście, że Mehlhorn pozwolił im te skrzynie pozostawić w holu. Ale i tak pozostało im jeszcze ze trzydzieści.

- No, dobrze. Obiecałem. Ale jest wojna. I znów bierzemy się za robotę. Do północy trzeba to skończyć. O 14.00 chcę was z powrotem widzieć w pełnej gotowości.

 

       Nie skończyli. Gmach rejencji zastali obstawiony przez wojsko i chociaż po dłuższych wyjaśnieniach zostali wpuszczeni do środka, nic nie mogli zrobić. Przyczyna tego całego zamieszania nie została przed nimi utajniona. Do Oppeln, w ramach zleconej przez führera inspekcji, zjechał minister do spraw amunicji i uzbrojenia Rzeszy, Albert Speer. Zjechał też minister komunikacji Julius Dorpmüller oraz nowo wyznaczony dowódca Grupy Wojsk Armii Środek, generał Ferdinand Schörner. Wprawdzie zatrzymali się w hotelu i tam już konferowali, ale nie mogli przecież nie zajechać do gmachu rejencji. Nie spotkać się, chociażby kurtuazyjnie, z kierownictwem połowy prowincji górnośląskiej.

 

       Tak więc dopiero późno w nocy podjęli dalszy i jak się okazało, daremny trud. Były tam co prawda skrzynie z Kreis Gross – Strehlitz, ale część nadpalonych i rozsypujących się. Kurwa mać ! Cała ta parszywa robota na nic ! Żeby jeszcze jakiś wynik. A tak, tyraj do rana dnia następnego i to bez żadnego efektu. Niech to szlag trafi !

 

       22 styczeń 1945 – rano, wschodnia część Kreis Gross – Strehlitz.


       - No, i … Macie coś ciekawego ?

- Na razie nic specjalnego, towarzyszu majorze. Regularne wojska wroga wczoraj wieczorem wycofały się na nową linię obrony. Podobno zarządził to jakiś nowy dowódca wysokiego szczebla. Generał.

- Z czym wy tu do mnie przychodzicie, towarzyszu leitienancie ? Co to za nowy dowódca ? To trzeba wiedzieć !

- Wybaczcie, towarzyszu majorze. Przechwyciliśmy tylko drużynę Volkssturmu. A oni gówno wiedzą. Słyszeli tylko takie pogłoski. Też mieli się wycofać, ale zawiodła ich łączność. Przerwana linia telefoniczna. Zresztą, właśnie po przewodach tej linii doszliśmy do miejsca ich zasadzki.

- To te dziadki urządziły na nas zasadzkę ?

- Nie sami, towarzyszu majorze. Był z nimi oficer. Poległ w walce, a wtedy oni natychmiast się poddali. Ale mówią, że to był ktoś od dywersji. Z organizacji Werwolf.

- Wilkołak ? Znają jakieś szczegóły ? Przesłuchaliście ich ?

- Tylko wstępnie. Nie było czasu, towarzyszu majorze. Na razie przyniosłem zdobyczną mapę i ich dokumenty. Oraz dokumenty tego zabitego oficera. A oni sami czekają na zewnątrz. Jak trochę przemarzną, to zaraz skruszeją. Jak zające na pasztet.

       Dokumenty … Rogozin sięgnął po wyjętą przez leitienanta mapę i książeczki wojskowe. Mapa standardowa, niemiecka „dwudziestka piątka”. Czysta. Bez jakichkolwiek notatek, symboli czy naniesionych pozycji. Nic, czego by już nie mieli. Przysunął do siebie książeczki. Na wierzchu leżała oficerska. Sięgnął po nią i z kupki położonej na stole przez leitienanta, kilka zsunęło się na podłogę. Odruchowo schylił się, aby je podnieść, i tak już pozostał w bezruchu.

       Colonnowska ! W książeczce jednego z volkssturmistów, otwartej po upadku, wyraźnie widniał ten wyraz, bijący go teraz po oczach ! Drżącą nagle ręką podniósł książeczkę, wyprostował się, podniósł zza stołu i podszedł do okna. Nie, to nie był sen. Nic nie chciało się zmienić. Dalej w książeczce żołnierza widniał ten napis. Odwrócił się gwałtownie.

- Jak mówiłeś ? Gdzie oni są ?

- Na zewnątrz. Kruszeją. Pilnuje ich …

- Nieważne ! Dawaj tego ! Natychmiast !

       Leitienant spojrzał w książeczkę i wybiegł jak poparzony. Nie minęło i pół minuty, jak drzwi otworzyły się z hukiem i do izby wszedł, a raczej został wrzucony szpakowaty cywil pod sześćdziesiątkę, z opaską „Deutsche Volkssturm” na lewym ramieniu.

- Name ! Vorname ! Schneller !

       Wytrenowany krzyk Rogozina, mający już od początku skołować i zastraszyć przesłuchiwanego, spełnił swoje zadanie. Niemiec drżącym głosem wydusił z siebie to, o co go pytano.  

- Gdzie się urodziłeś ? Gadaj !

- Colonnowska, herr offizier. Colonnowska.

- Gdzie to jest ? Gdzieś tutaj ?

- Tak. Przecież Volkssturm jest z miejscowych.

- Pokazuj na mapie. Gdzie ? 

 - Na mapie ?

- A ty co, ogłuchłeś ? Pokazuj ścierwo, bo zaraz staniesz pod murem !

- Nie, herr offizier, nie. Powiem wszystko. I pokażę.

- No, więc ?

- To tutaj - drżący palec Niemca wskazał punkt. - Grafenweiler.

- Nie kłam, swołocz ! Miałeś pokazać Colonnowską !

- Ale to właśnie jest Colonnowska. Tyle, że zmienili nazwę. Chyba jeszcze w 1936 – tym. A to jest nowa mapa. Trzeba wziąć starą, to tam jest tak, jak mówię.

- Sprawdzimy. Ale jeżeli kłamałeś, to od razu pod mur !

- Mówię prawdę. Przysięgam na głowy moich wnuków.

- No, dobrze. A znasz nazwisko Reschke ? Tylko nie kłam !

- Nie znam, herr offizier. Pierwsze słyszę.

- Kłamiesz ! Urodziłeś się w Colonnowskiej, tak samo jak i on.

- Ale ja naprawdę nic nie wiem. Jak miałem siedem lat, przeprowadziliśmy się z rodzicami do Guttentag.

- Kiedy to było ?

- W 1895 –tym.  A stamtąd kilka lat później do Gross – Strehlitz. I nikogo takiego nie znałem.

- A inni ? Jest jeszcze ktoś z Colonnowskiej ?

- Nie wiem, herr offizier. Ale chyba nie.

- Leitienant ! Odprowadzić jeńca. Odseparować od pozostałych. Przesłuchać wszystkich pod tym kątem. Jeżeli by coś ktoś wiedział, natychmiast dostarczyć go do mnie.

       A wiec jednak ! Dziwne przeczucie, które go nie zawiodło. Zrobiony pierwszy krok. A jakby jeszcze tego Reschkego udało się złapać ? Są już tylko kilkanaście kilometrów od celu. Uniesiony tą myślą, Rogozin sięgnął po słuchawkę telefonu.

- Dyżurny ? Za piętnaście minut dowódcy plutonów do mnie. Wykonać !

 


Komentarze