Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 62

 

       22 styczeń 1945 – wczesne popołudnie, Colonnowska.


       Z Mercedesa wyskoczyli jak stado hartów w pogoni za zającem. Nareszcie ! Są u celu i zaraz się to skończy. A więc ? Co trzeba robić ?

    - Słuchajcie uważnie, bo nie zamierzam powtarzać. Szukamy grobu rodziny Reschke. To bardzo ważne dla Rzeszy. Jak znajdziemy, natychmiast zapominacie o sprawie. Przypomnieć sobie możecie tylko na mój wyraźny rozkaz. Jasne ?

- Jawohl, hauptsturmführer !

- No ! Ja z kierowcą przeglądam groby po prawej stronie cmentarza, wy dwaj po lewej. Idziemy !

       Daleko jednak nie zaszli. Tu nie wystarczyło proste oglądanie grobów i odczytywanie napisów. To, że alejki były zawalone śniegiem do kolan, nie było problemem. Tkwił on w czym innym. Zawiane śniegiem były też groby ! Tam, gdzie ze śniegu sterczały krzyże i pionowe ściany nagrobków, często dało się jeszcze odczytać napisy. Ale tam, gdzie groby przysłonięte były płytą poziomą, ich istnienie zdradzały jedynie śnieżne pagórki. Rozejrzeli się bezradnie, popatrzyli wokół.

     - To co robimy, hauptsturmführer ? Przecież tu prawie połowa grobów jest zasypanych.

- Przecież kurwa widzę ! Ale musimy wykonać to zadanie. Zrobimy więc tak … Idziemy i sprawdzamy tylko groby z pionowymi płytami. Jeżeli któryś jest przysypany, odgarniamy śnieg i odczytujemy nazwiska. Może szczęście nam dopisze i będzie tam to, czego szukamy. Jeżeli się nie uda, będziemy musieli odśnieżać groby z napisami na poziomych płytach. No, co się patrzycie ? Do roboty !

 

       Mimo, iż przebywał wewnątrz stodoły, niskie dudnienie ciężkich silników dotarło do jego uszu. Alois Pajonk znieruchomiał. Przez chwilę nasłuchiwał i utwierdzał się w przekonaniu, że to nie złudzenie. Odetchnął głęboko. No cóż, stało się. Trzeba będzie wyjść i pogadać ze zwycięzcami. A skoro będzie można to uczynić w ich języku, jest szansa na pozytywne rozwiązania.

 

    - Hauptsturmführer, chyba coś mam !

       Rzucili się w tamtą stronę. Przebiegali alejkami, skakali przez groby. I kiedy wreszcie stanęli zdyszani, nie było powodu do radości.

     - Bałwan ! Kretyn ! Co ja kurwa mówiłem ? Reschke, debilu, Reschke. A tu co jest ? Czytaj tumanie !

- Recke …

- No to naucz się czytać od nowa. Bo jak jeszcze raz się pomylisz, to nawet nie zdążysz pożałować. Sabotażu tolerować nie będę. Szukamy dalej !

 

      - Towarzyszu majorze, dym !

- Gdzie ?

- Tam, po prawej. Z komina. Ktoś tam jest.

- Zatrzymać się ! Z wozów. Wyłączyć silniki. Cisza !

       Kilka machnięć chorągiewką sygnalizacyjną i wszystkie osiem ciężarówek stanęło. Wysypała się z nich ponad setka żołnierzy z bronią automatyczną. Była i drużyna snajperów. Dowódcy plutonów podbiegli do Rogozina.

      - Zwiadowcy naprzód. Przepatrzeć okolicę. Snajperzy zajmują stanowiska do ubezpieczenia. Dwa pierwsze plutony otaczają gospodarstwo. Po cichu. Brać żywcem. Strzelać tylko w ostateczności.

 

     - Hauptsturmführer ! Nie ma. Trzeba będzie odśnieżać te leżące płyty.

- To na co czekacie ? Ułamać z tych krzaków pod murem po kilka gałęzi i do zamiatania. To chyba nawet już mniej niż jedna trzecia. Jeszcze trochę i będzie po sprawie.

 

       Nie wypuszczając grabi z rąk, Alois Pajonk wyszedł ze stodoły. Rozejrzał się. Nikogo. Ale i warkot silników ucichł. Zdawało mu się ?

 

      Starszyna Mitrochin zobaczył go pierwszy. Mężczyzna stał pośrodku podwórka po drugiej stronie ulicy. A w ręku trzymał … No właśnie, co on właściwie trzymał ? Mitrochin nie przyznawał się nikomu, ale już dobre dwa lata temu, pod Stalingradem, odkrył, że powoli staje się krótkowidzem. Do dywizyjnego lekarza jednak nie poszedł. Jeszcze by tego brakowało, aby zaczął nosić okulary ! Wyglądał by w nich przecież, jak jakiś gryzipiórek. Gdzie wtedy podział by się jego autorytet, jako weterana i dowódcy drużyny ? Teraz jednak nie było czasu, aby to roztrząsać.

- Ruki w wierch, swołocz ! Rzuć broń !

       Mężczyzna obrócił się w jego kierunku. Zobaczył go i podniósłszy ręce do góry, zaczął nimi wymachiwać. Broni jednak nie porzucił …

-  Zdrastwujtie, druzja. Ja charoszij czeławiek …

- Rzuć broń mówię !

- Popatrz Mitrochin. Szwab wygraża  i coś ci ubliża. Trzeba go nauczyć szacunku.

       Krótka seria z Diegtiariowa trzymanego przez stojącego obok Fiodorowa, w zamierzeniu miała pójść na wysokości kolan. Nie poszła. Odrzut wystrzeliwanej serii i śliskość pod butami sprawiły, że ostatnie trzy pociski poleciały na wysokości brzucha. Pierwszy z nich rozwalił szybę na parterze, kalecząc szkłem twarz stojącej tam i ciekawie wyglądającej na podwórze dziewięcioletniej Helgi. Dwa następne trafiły Pajonka w okolicy pępka, niszcząc kręgosłup i wątrobę, a następnie wyrywając krwawe dziury w dolnej części pleców. Stał jeszcze przez sekundę, a następnie zwalił się ciężko w śnieg, zastygając z wyrazem bólu i niedowierzania na twarzy.

 

       Huk nieodległych wystrzałów wyprostował ich jak na komendę. Zdyszani i zmęczeni gorączkowym odśnieżaniem kolejnych grobów, stanęli z gałęziami w ręku, nasłuchując w kierunku ich dobiegania.

     - Horst, do mnie !

- Jestem, hauptsturmführer.

- Na drogę i zobacz co się dzieje. Kto strzelał. Tylko ostrożnie. A my pracujemy dalej. Szybciej !

 

       Śmierć Aloisa oglądały jeszcze jedne oczy. Berty. Została tylko ze względu na ojca. Wbrew sobie, ale została. Widziała, jak wali się ten ich świat i od dawna podskórnie przeczuwała, że wraz z nim zawali się też jej życie. A skoro tak, to i córki również. Przecież nie zostawi jej samej ! Na pastwę sowietom ? Nigdy ! A jeszcze łudziła się. Jeszcze parę minut temu … Teraz jednak, gdy wraz z padającym w śnieg ojcem usłyszała brzęk szyby i przeraźliwy krzyk Helgi, coś w niej pękło. Szarpnęła ją za rękę. Chodź ! Nie dam cię pohańbić !

       Ciągnąc dziewczynkę po schodach, w kilkanaście sekund była na strychu. Nigdy nie powiedziała ojcu, ale od tygodnia, gdy z głośnika „Volksempfangera” usłyszała wiadomości o nowej ofensywie sowietów, uczyniła stosowne przygotowania. Dwa odpowiednio przycięte sznury leżały za kominem. Przyniosła też stołek z dołu, a pod belkę stropową podtoczyła niewielką beczułkę.

       Teraz działała jak w transie. Przerzuciła sznur przez belkę. Zwisający koniec zawiązała na drugiej. Pętla była już wcześniej przygotowana.

     - Chodź – wyciągnęła rękę do córki. - Chodź …

- Ale co chcesz zrobić ? Mamusiu, co ty chcesz zrobić ? – oczy dziewczynki rozszerzyły się z przerażenia. Zrozumiała. Szarpnęła się do tyłu.

- Nie ! Nie chcę ! Mamo, nie rób tego ! Mamo …

       Nie wydała już z siebie żadnego dźwięku. Ręce Berty z nadspodziewaną siłą zacisnęły się na jej cienkiej szyi i zdławiły krtań. Kilkanaście sekund jeszcze drgała i charczała, usiłując oderwać ręce matki od swojej szyi, a później nagle zwiotczała. W końcu puszczona, miękko osunęła się na podłogę.

       Nastała chwila ciszy. Dysząc, jak po ciężkim biegu, Berta stała jeszcze przez chwilę, wpatrując się w martwą już twarz córki.

       I nagle, znów jak w transie przystąpiła do działania. Impulsem był trzask łamanych na dole drzwi i okrzyki w obcym, nienawistnie brzmiącym języku.

       Nie dam się ! Wskoczyła na podsunięty pod zwisającą pętlę stołek. Głowa w pętlę ! Oficjalnie, jako aktywistka BDM była niewierząca, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie ten gest, którego nauczyła ją matka. Znak krzyża. Drżącą ręką przeżegnała się. Potem jeszcze raz, jakby nie do końca chcąc rozstać się z życiem. Czy to naprawdę już ? Łomot ciężkich butów na schodach zadecydował. Skoczyła ze stołka w chwili, gdy w otwieranych z trzaskiem drzwiach zobaczyła czerwoną od mrozu i wódki twarz, z równie czerwoną gwiazdą na czapce uszance. Nie usłyszała już trzasku swoich miażdżonych i rozrywanych kręgów szyjnych, ani rozpaczliwego krzyku czerwonoarmisty.                                         

- Stoj !!!

 

    - Szybciej, szybciej, niewiele już zostało !

      Gałęzie gorączkowo omiatały kolejne groby. A może tu nie ma tego, czego szukamy ? Ale trzeba dociągnąć do końca. Już niewiele …

       Nagły huk bliskich już wystrzałów znów poderwał ich na baczność. To był huk serii wystrzelonej z MP – 40. Znany odgłos. I jeszcze inny, znany von Drebnitzowi z frontu wschodniego. Huk serii wystrzelonej z pepeszy.

     - Hauptsturmführer, uciekajmy ! Idą tu wszędzie – krzyk biegnącego Horsta dobiegł już spod bramy cmentarza. Są pięćdziesiąt metrów za mną. Zaraz będzie za późno !

       Skoczył w kierunku samochodu. Po drodze złożył się jeszcze i posłał długą serię w głąb ulicy. Nie czekając już na nic, rzucili się w kierunku zbawczego pojazdu i szarpiąc za drzwi, wskoczyli do środka.

       Nie wszyscy. Serie z sowieckich pepesz , jeszcze w bramie cmentarza skosiły jednego z dwóch pozostałych członków obstawy von Drebnitza. Zobaczył to, ale nie zatrzymał się, aby go ratować. A choćby nawet sprawdzić, czy żyje. Pognał dalej i gdy wylądował w samochodzie, wydał tylko jeden okrzyk.

- Gazu !!!

 

    - Co za kutas strzelał ? I z kim mam teraz w tej pieprzonej dziurze rozmawiać ? Przecież mówiłem, aby brać żywcem ! No, który to ? Wystąp, bo jak nie, to i tak się dowiem. A wtedy będzie naprawdę źle !

       W szeregu zrobił się ruch. Powoli, ze spuszczoną głową, przed szereg wystąpił jeden z nich.

     - Fiodorow ? Ty, stary żołnierz ?

- Przepraszam, towarzyszu dowódco. Ale ten stary Niemiec wymachiwał i krzyczał w moim kierunku. Moim oraz starszyny Mitrochina. I nie rzucił broni.

- Co wy mi tu Fiodorow pieprzycie ? Chcecie ze mnie wała zrobić ? Przecież ten stary miał w ręku tylko grabie !

       Ryk śmiechu przetoczył się po szeregach. I Rogozin, który już miał go oddać pod sąd wojenny, zmienił zdanie. Wykrzywiły mu się usta do uśmiechu, ale zacisnął szczeki. Nie można pozwalać na rozluźnienie dyscypliny. Poprawił rękawiczki na dłoniach. Podszedł niedbałym krokiem i z zamachem, z całej siły walnął żołnierza pięścią w twarz. A później jeszcze, leżącego, z całej siły kopnął kilkanaście razy.

     - Swołocz ! Nie wykonał rozkazu. I tylko z uwagi na wcześniejsze zasługi, wyjątkowo nie postawię go przed sądem wojennym. Ale jeżeli się to zdarzy jeszcze raz … Do szeregu !

       Przez chwilę patrzył, jak skopany usiłuje podnieść się na nogi.

- Zabrać go na miejsce !

       Kilku rzuciło się i wciągnęli Fiodorowa do szeregu.

     - Leitienant Sołowiew ! Ten z bramy cmentarza … Nic nie powiedział ?

- Nic, towarzyszu dowódco. Kiedy do niego dobiegliśmy, już umierał. Dostał całą serię. Z dokumentów miał tylko książeczkę służby wojskowej. Ostatni wpisany przydział pochodzi z Berlina. Diabli wiedzą, co tu robił.

- A pozostałym pozwoliliście uciec ?

- Nie, towarzyszu dowódco. To nie tak. Ręczę słowem komsomolca. Byliśmy za daleko, żeby ich dopaść. A oni mieli swojego obserwatora na czatach. To on otworzył ogień. Z daleka. Nic więcej nie można było zrobić.

- Załóżmy. A co oni robili przy tym cmentarzu ?

- Raczej  na cmentarzu, towarzyszu dowódco. Zamiatali groby.

- Co ? Coście powiedzieli ?

- Zamiatali groby, towarzyszu dowódco. Sam sprawdzałem. Mogę pokazać.

       Rogozin rozejrzał się. Śmiechu nie było. A więc to wszystko na poważnie …

- Posterunki obserwacyjne zmieniać co godzinę. Pierwszy pluton w gotowości alarmowej. A wy, Sołowiew, ze mną. Pokażecie mi ten cmentarz.

 

      22 styczeń 1945 – późne popołudnie, Oppeln.


       Niech to szlag trafi ! Wszystko na nic. Jednego ochroniarza stracił, drugi ranny w biodro. Niby niegroźnie, ale krwawił jak świnia. Trzeba go było opatrzyć w wojskowym szpitalu. Zostawić go tam von Drebnitz nie chciał. Nie może przecież, nawet przypadkiem, wpaść w ręce wroga. Gdyby bowiem zaczął gadać o „Centrum” ? I nagle zrobiło mu się gorąco … Przecież nie wiadomo, co z tym drugim. Tym z bramy cmentarza. Może był tylko ranny. A on nie sprawdził. I jeżeli tylko tamten zacznie gadać … Bolszewicy mają swoje sposoby. Co wtedy ?

       Po trzykroć, kurwa mać !!! Znów wszystko przez tego Reschke ! Jeszcze się z nim policzy. A na razie, trzeba zrobić parę rzeczy. Odpowiednio pogadać z kierowcą i rannym ochroniarzem. Muszą potwierdzić, że sprawdził zgon tego pozostawionego. Trzeba też napisać raport do przełożonego. Ale którego, kurwa mać ? No przecież nie do Reschkego ! Ale tym, później będzie sobie psuł głowę. Trzeba jeszcze, choćby prowizorycznie, naprawić samochód. Potłuczona tylna szyba i kilkanaście dziur po kulach w karoserii, nie były dobrym pomysłem na podróż powrotną, przy minus dwadzieścia. A jeszcze nie mają zapasu. Przestrzelone prawe tylne koło, do niczego się już nie nadaje. Wymienili je z kierowcą dobre pięć kilometrów za Colonnowską, kiedy to zaczęli jechać już na samej feldze. A jeszcze to zakrwawione tylne siedzenie, gdzie leżał ranny … Narobiło się. Niech to szlag !

 

       22 styczeń 1945 – późne popołudnie, Colonnowska.


       To było rzeczywiście zadziwiające. Trup esesmana z Berlina w bramie cmentarza i ślady zamiatania grobów. Nigdy z czymś takim się nie spotkał. O co tu chodzi ? Czego tu szukali ?

       To ostatnie zdanie mimo woli wypowiedział na głos i od razu usłyszał logiczną odpowiedź.

- Grobu, towarzyszu dowódco. Grobu.

- Ale po co, czyjego ?

- Nie wiadomo. Ale jedno jest pewne. Roboty nie dokończyli i niczego nie znaleźli. Jeżeli więc rozumujemy prawidłowo, to zagadka musi się kryć pod śniegiem. W tych nieodśnieżonych grobach.

- Myślisz ? – Rogozin popatrzył na młodego oficera. Ma łeb. Dobrze, że zrobiłem go dowódcą pierwszego plutonu.

- Tak jest, towarzyszu dowódco. To jedyne logiczne wytłumaczenie.

- Dobrze. Zapada zmierzch, ale i w ciemności ojczyzna nie zwalnia z obowiązków. Licz nieodśnieżone groby po prawej, a ja po lewej stronie głównej alejki. Spotkamy się przy końcu.

       Nie trwało nawet i dziesięć minut, gdy spotkali się przy murze.

- Siedemnaście, towarzyszu majorze.  

- A u mnie dwadzieścia sześć. Razem czterdzieści trzy. To teraz ganiaj do zastępcy. Niech poderwie drugi i trzeci pluton. Za pięć minut chcę tu widzieć czterdziestu trzech żołnierzy z saperkami w ręku. Każdy stanie przy jednym, nieodśnieżonym grobie i oczyści go w minutę. Wtedy zobaczymy, co dalej.

- A można jeszcze słówko ? Ja już chyba się domyślam, czego szukali.

- Tak ? No to mów. Śmiało !

- Ja myślę, że szukali grobu rodziny. Rodziny Reschke !

- Nielogiczne, leitienant. Po co mieliby szukać grobu ? To co ? Reschke nie wie, gdzie leżą jego bliscy ? A inni Niemcy też tego nie wiedzą ? Przecież, gdyby to on ich wysłał, to by im powiedział, gdzie szukać. Na przykład, druga alejka po prawej, siódmy grób po lewej stronie. Więc jak ?

- Pozwolę sobie zameldować, że te poszukiwania mogą się toczyć za jego plecami. Bez jego wiedzy. W tajemnicy. A w grobowcu musi być coś ukryte. I to nie jakieś śmieszne rodowe srebra, czy też pamiątki po mamusi czy babci. Coś innego i znacznie bardziej cennego. Inaczej nie ryzykowali by takiej akcji.

- Jeżeli tylko się to potwierdzi … Wtedy przedstawię was do awansu. I odznaczenia. A teraz ganiaj po plutony. Zmierzch zapada.

 

Komentarze