Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 63

 

       22 styczeń 1945 – wieczór, Oppeln. 


       Jeszcze raz musieli nocować w opustoszałym hotelu. Zimno, cholera ! Z całej obsługi pozostał jedynie kierownik i konserwator. Ten pierwszy otworzył magazyn i wydał im czystą pościel, ten drugi poszedł do kotłowni, podrzucić do pieca trochę węgla. Ale ciepło, będzie chyba dopiero nad ranem.

       Do rana też warsztat kompanii remontowej stacjonującego nieopodal pułku grenadierów pancernych doprowadzi do porządku ich służbowego Mercedesa. Najważniejsze są koło zapasowe i tylna szyba. Jeżeli jeszcze jakoś zaszpachlują i prysną lakierem te kilkanaście dziur w karoserii, to już będzie super. A na razie …

       Na razie trzeba pomyśleć. A później porozmawiać z ludźmi. Tu już von Drebnitz miał gotowy plan. W swoich aktach miał parę znaków zapytania, dotyczących ludzi pochodzących z terenu okolic Oppeln. Było ich wprawdzie tylko trzech, ale lepsze to niż nic. Wyjazd więc można było uzasadnić. Magiczna formuła – „Względy bezpieczeństwa Rzeszy”. Tak, to będzie najlepsze. A straty ?  Zaatakował ich na drodze ruski samolot. To mogło się zdarzyć wszędzie i każdemu. Zabitego pochowali na cmentarzu, we wschodniej części Oppeln, po prawej stronie Odry. Za dwa czy trzy dni nikt już tego nie sprawdzi, bo ruscy są cholernie blisko. Sami przecież byli świadkami, jak minowano mosty na rzece podczas ich przejazdu. Wszystko ma być gotowe do wysadzenia na 23 stycznia. Trzeba tylko nacisnąć tych dwóch, aby potwierdzili to, co on wymyślił. Będzie dobrze. A na razie trzeba się odprężyć.

- Horst !

- Jawohl ?

- Idź do kierownika tej budy. Niech skombinuje żarcie. I dużą flaszkę sznapsa. Dla każdego !

 

 

 

                                                                                    Rozdział VII

 

                                                                               CZAS SABOTAŻU

 

       22 styczeń 1945 – wieczór, Berlin, siedziba SD, gabinet Modera. 


       - Heil Hitler ! Melduję się oberführer !

- Nie tak oficjalnie Henryku. Rozmawialiśmy już przecież, że jedziemy na tym samym wózku. Więc takie formalności zostaw sobie na inne okazje. Wtedy, gdy będą z nami nasi przełożeni lub gdy nie będziemy sami. A teraz siadaj. Napijesz się koniaku ?

- Chętnie, ober … - machnął ręką – chętnie.

- No widzisz ? To nie takie trudne. Koleżeństwo w SS to podstawa.

       Nalał dwie lampki i jedną z nich podał Henrykowi.

- Wezwałem cię , bo zaistniały nowe okoliczności.

- Stało się coś ?

- Stało. Ale coś dobrego. Zostałem mianowany dowódcą Centrum.

- Pan ? Przecież … 

- Wiem, co chcesz powiedzieć. Ale to właśnie jest dobre, i ta wiadomość, i ta okoliczność. Ty jesteś jeszcze tylko sturmbannführerem. Wysoko, lecz i nie za wysoko. Co prawda, jesteś starszy stopniem, ale Drebnitz mógłby w pewnych sytuacjach próbować cię ignorować. Że niby jest starszy wiekiem i stażem w służbie. A mnie, jakby co, nie podskoczy. I nie będzie miał nic do gadania. Ty natomiast będziesz moim jedynym zastępcą. Do spraw zarówno naukowych, jak i wszelkich innych.

- Więc będzie pan …, to znaczy, będziesz tam ze mną na miejscu ?

- Nie od zaraz. Mam tu w Berlinie jeszcze mnóstwo roboty. Ty będziesz rządził w „Centrum” w moim imieniu i ze wszelkimi kompetencjami. Twoich decyzji, wydanych z mojego upoważnienia, będzie tam musiał słuchać każdy. Nawet Drebnitz. To da nam pełne panowanie nad sytuacją. Również w tych najnowszych  uwarunkowaniach.

- Jakich  znowu uwarunkowaniach ?

- Acha, rzeczywiście. Dzisiaj w południe przyszła wiadomość od inżyniera Dormanna. Przebito się do „Centrum” od strony „Wolfsberga”.

- Już ? Przecież to ponad półtora kilometra ! Myślałem, że to potrwa jeszcze z miesiąc.

- Gruppenführer Kammler dał większy przydział więźniów i załatwił więcej specjalistycznych maszyn. Wydarł je z gardła oberstowi Geistowi. Złośliwej bestii. Pamiętasz go z Rugii ?

- Tak, pamiętam. U Speera jest odpowiedzialny za przydziały wszelkich materiałów. A nas traktował jakby po macoszemu …

- Teraz się to zmieniło. Teraz my rośniemy w siłę i Kammler go poskromił. Ale do rzeczy. Gruppenführer kazał się skoncentrować głównie na tym zadaniu i mamy rezultat.

- To znaczy …

- To znaczy, że przechodzimy do następnego etapu. Niezależnie od budowy i wyposażenia „Centrum”, przystępujemy do jego kompleksowego maskowania. Rozbierzemy linię kolejki wąskotorowej. Brama wjazdowa będzie zamaskowana sztuczną skałą i dodatkowo przysypana skalnym rumoszem. Za dwa miesiące to miejsce będzie wyglądało bardziej naturalnie, niż przed rozpoczęciem budowy. Inżynier Dormann właśnie otrzymał odpowiednie wytyczne oraz instrukcje z Ohrdruf. Tam już testowano tę metodę i sprawdziła się znakomicie. Od tej chwili wszelkie dostawy docierać będą tunelem od strony „Wolfsberga”. Pełna skrytość. A gdy już wszystko będzie gotowe, to zobaczymy co dalej. W razie czego tunel będzie zaminowany i w każdej chwili gotowy do wysadzenia. A decyzję w tej sprawie, w zależności od sytuacji podejmę ja lub ty. Albo też podejmiemy ją wspólnie.

- Czyli, przygotowujemy się na każdą okoliczność ?

- Każdą. Nawet taką, o której dziewięćdziesiąt dziewięć procent naszego społeczeństwa  boi się głośniej wspomnieć. I zresztą słusznie. Dzisiaj jeszcze, za taką szczerość mogliby zbyt wiele zapłacić. Nawet życiem.

- A my ? Przecież tak samo.

- O to się nie martw. Ale o takich sprawach możesz rozmawiać tylko ze mną. A z mojej strony nic ci nie grozi. Pamiętasz ? Nawzajem się potrzebujemy. A teraz druga sprawa. Jutro rano jedziesz z Bomkem na Rugię. Do Schumanna.

- Ma jakieś nowe wyniki ?

- Nie. Ale nad morzem będziesz rozmawiał nie tylko z Schumannem. Wykonasz jeszcze jedną misję. Czytaj. I nie zadawaj pytań.

       Tych kilka wyciągniętych w jego kierunku niewielkich kartek wstrząsnęło Henrykiem. A więc to tak … III Rzesza nieodwracalnie upada i  wielu myśli już tylko o własnej skórze. Albo o IV Rzeszy. A o czym myśli Moder ? I co z tego wynika dla niego ?

- Skończyłeś ?

- Tak …

- To przeczytaj jeszcze raz. Uważne !

       Przeczytał. - W co ja się pakuję ? Przecież jeżeli się to nie uda … Wystawia mnie na odstrzał, czy jak ?

- Daj te kartki.

       Podał bezwiednie i z zaskoczeniem patrzył, jak Moder je pali, a następnie rozgniata popiół w dużej popielniczce.

- Masz zrobić tak, jak napisałem. Dokładnie. I pamiętaj … Gdyby przyszedł ci do głowy jakiś głupi pomysł i na przykład chciałbyś mnie pogrążyć, czy to po cichu i za moimi plecami czy też oficjalnym raportem, popełnisz cholerny błąd. Beze mnie, szanse na uratowanie głowy spadają ci właściwie do zera. U mnie zresztą też tak to działa. A jakbyś miał jakieś wątpliwości, przypomnij sobie naszą rozmowę z Sylwestra.

- Ale dlaczego ? I dlaczego ja ?

- A chcesz ocalić własną głowę ? Umiesz myśleć, więc zakładam, że tak. Ponadto, tak samo jak i ja, masz dla kogo żyć i wiesz o kim w tej chwili myślę. Bo niby kto miałby to zrobić ? Tylko z tobą mogą rozmawiać jak naukowiec z naukowcem. Tylko ciebie nie będą się nadmiernie bali. I liczę na to, że się zrozumiecie. Że ci się uda. Dla naszej wspólnej przyszłości.

 

        22 styczeń 1945 – wieczór, Colonnowska.


       - I co, Sołowiew ? Dupa !

- Ale znaleźliśmy grobowiec rodziny Reschke, towarzyszu majorze. Jesteśmy na dobrym tropie.

- A czytaliście kiedyś „Przygody Tomka Sawyera” Marka Twaina ?

- Sawyera czy Twaina ?

- Dobra. Widzę, że nie rozumiecie. Była taka powieść. W Ameryce. Mieli powiesić Indianina. Za morderstwo. Ale najpierw trzeba było go złapać. I detektyw powiedział, że jest już na tropie. A wtedy ktoś słusznie zauważył, że przecież tropu nie powiesisz.

- Aaaa …

- Beee … Ruszcie głową, Sołowiew. Bo jutro musimy zameldować generałowi. A on lubi wyniki.

       Umilkli. Sięgnęli po szklanki i wypili po dobrym łyku wódki. Faktycznie. Nie było się z czego cieszyć. A przecież wszystko szło tak dobrze ! Znaleźli Colonnowską, chociaż nie było jej na żadnej mapie. Znaleźli cmentarz, a na nim grobowiec rodziny poszukiwanego. Mało, że znaleźli ! Jako, że był starego typu, ze sporą piwniczką, odsunęli płytę wejściową u jego stóp i weszli do środka. Z latarkami w rękach obejrzeli każdy kąt. Zajrzeli nawet do trumien. I nic.

     - Proponuję, towarzyszu dowódco, aby jeszcze raz. Jutro.

- Co jeszcze raz ?

- Jeszcze raz trzeba będzie przeszukać ten grobowiec. Rano. Przy świetle dziennym. Wyciągnąć trumny. Sprawdzić wszystko. Każdą szparę. Nawet nieboszczyków.

- A jeżeli nic nie znajdziemy ?

- To znaczy, że to, po co przyjechali, jest w innym grobie. Jednym z tych pozostałych czterdziestu dwóch, których nie zdążyli odśnieżyć. No bo przecież nie przyjechali tu po nic. Albo żeby zapalić znicze.

- To co proponujesz ? Mamy otwierać i rozkopywać nie tylko grobowiec Reschke, ale i pozostałe czterdzieści dwa ?

- A mamy inne wyjście, towarzyszu majorze ? Gdybyśmy tego nie zrobili, zawsze ktoś może nam zarzucić niedopełnienie obowiązków. A jeżeli to zrobimy, to nawet jak nie będzie wyników, będziemy kryci. Nikt nie powie, że się nie przyłożyliśmy, albo zlekceważyliśmy sprawę.

- Dobrze gadasz, Sołowiew. Niezależnie od tego co robimy, zawsze trzeba chronić własną dupę. Wypijmy więc do końca i porządnie się wyśpijmy. Bo jutro, od godziny 08.00, rozpoczynamy wykopki.

 

       23 styczeń 1945, godzina 08.00 - Colonnowska, cmentarz. 


       - Uwaga żołnierze ! Każda dwójka kopie w jednym grobie. Aż do wyciągnięcia trumny lub szczątków. Ci, który mieli trochę szczęścia i trafili na grobowce z piwniczką, wchodzą i wyciągają trumny. Sprawdzać wszystko. Nawet kieszenie w ubraniach nieboszczyków. Każda piwniczka musi być też dokładnie sprawdzona. Ci, którzy coś znajdą, mają mi natychmiast meldować. I nie bójcie się, że zmarzniecie. Po robocie każdy otrzyma po 200 gram wódki.

- Hurra !

- Spokój. Słuchać dalej. Jeżeli stwierdzę, że ktoś coś sobie wziął, jakiś krzyżyk, medalik, obrączkę, złoty ząb czy cokolwiek, kula w łeb na miejscu. Zostanie pochowany w grobie, który sam wykopał. Bo każda rzecz czy szczegół może mieć znaczenie.

- Ale czego mamy szukać, towarzyszu dowódco ?

- O ! I to jest właściwe pytanie. Odpowiem krótko. Nie wiem ! Ale musi być to coś niecodziennego, czego normalnie w grobie nie powinno być. Dokumenty lub kosztowności. Jakaś metalowa kasetka, pojemnik, bańka na mleko, butelka, teczka, walizka. Cokolwiek takiego. Może być nawet rolka filmu w kieszeni nieboszczyka. Kto znajdzie, będzie nagroda.

- A jaka ?

- Zastanowię się. Ale myślę, że będzie to może szybsze zwolnienie do domu po zwycięskiej wojnie. A na razie, kopać !

 

       23 styczeń 1945 – rano, Oppeln.  


        Warsztaty miały dobrych fachowców. - Solidnych, niemieckich fachowców – pomyślał von Drebnitz. Dopasowali szybę z jakiegoś innego auta, załatwili nowe koło zapasowe, zaszpachlowali dziury w karoserii i nawet prysnęli je lakierem, który zdążył już odpowiednio stwardnieć w ogrzewanym garażu.

       Jedynie z tylnym siedzeniem był problem. Nie zdążyło wyschnąć po intensywnym czyszczeniu, które i tak nie było w stanie do końca usunąć krwawych zacieków. Ogólnie jednak warsztatowcy spisali się całkiem dobrze i von Drebnitz odetchnął z ulgą.

       Jest dobrze. Samochód z powrotem na chodzie, a i z dwoma pozostałymi towarzyszami podróży nie było problemów. Wytłumaczył im co i jak, a oni przyrzekli, że pary z gęby nie puszczą. I gdyby nie narastający, zbliżający się od wschodu do miasta huk dział, byłoby całkiem w porządku. No, może z wyjątkiem wypadu do Colonnowskiej. Ale o tym, nikt poza nimi nie wie. I raczej trudno przypuszczać, aby ktokolwiek się dowiedział.

 

       23 styczeń 1945, południe, Colonnowska, cmentarz.


       Wyznaczone do przeszukania części cmentarza nie przypominały już czegokolwiek. Rozwalone grobowce, góry piachu i ziemi, doły, poniewierające się szczątki trumien i zwłok. A do tego smród z kilku świeżych jeszcze grobów. Chcąc nie chcąc, Rogozin musiał więc wcześniej wydać te obiecane 200 gram wódki na łba. Załatwione z polowego szpitala pięć par gumowych rękawic nieco ułatwiło sprawę, lecz i tak koniec poszukiwań nastąpił dopiero teraz.

       Popatrzył na zegarek. Natyrali się cztery godziny i nic. Rogozin osobiście sprawdzał grobowiec rodziny Reschke, każdą szparę i cegłę. Ostukiwał ściany, płytę nagrobną, sprawdzał dna i wieka trumien. I nic ! Nawet przeszukanie szczątków nieboszczyków nic nie dało. No, cóż … Przynajmniej nikt im nie powie, że się nie przyłożyli.

       Rozejrzał się jeszcze raz. Krajobraz był iście księżycowy. Tyle trudu na marne ! Ale przynajmniej nie będzie problemów. Wiedziony tą myślą sięgnął za pazuchę i wyciągnął zdobyczny, niemiecki aparat fotograficzny. „Leica” ! - Mają szkopy łeb – pomyślał. - Zrobić takie cacko ! A teraz właśnie przyda się ono, aby dodatkowo udokumentować to, co właśnie wykonali. Trzymał ten aparat w cieple pod płaszczem, pamiętając, jak łatwo na tęgim mrozie delikatny mechanizm może odmówić posłuszeństwa. Jedna fotka, druga, trzecia. Cały film ! A co ? Jakby ktoś nie wierzył raportom, fotografiom musi uwierzyć.

       Skończył, schował aparat.

- To co, chłopaki ? Powrzucać teraz to wszystko do dołów i zasypać. Nie musi być równo.

        Z zamyśleniem patrzył, jak wykonują rozkaz. Łapali na chybił trafił szczątki trumien, zetlałe resztki zwłok, ubrań, kości i czaszki. Nogami spychali to wszystko do dołów, rzucali na kupę, tam gdzie bliżej, gdzie popadło. Łopatami i saperkami przysypywali głębiej wykopaną oraz nie zamarzniętą jeszcze ziemią i po pół godzinie było po wszystkim. A, że wyglądało tak, jakby ryło tu stado dzików ? A, że wszędzie leżały porozwalane płyty nagrobne, a grobowce ziały czarną pustką ?

       Chuj z tym. To nie ma znaczenia. To tylko martwe szwaby !

 

Komentarze