Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 79

 

        05 kwiecień 1945, południe – „Riese”, obiekt „Centrum”.


       - Szkoda, że wyjeżdżasz.

- Muszę. W Berlinie czeka na mnie mnóstwo pracy. A założyłem sobie, że zrobię to w dwa tygodnie.

- Dasz radę ?

- Choćbym miał nie sypiać po nocach. Przecież Sowieci nie będą czekali, aż zlikwidujemy archiwa. A coś mi mówi, że wkrótce ruszą.

- Więc już raczej nie wrócisz ?

- Henryku … Wobec ciebie będę szczery do bólu. Myślę, że nie. A ty, musisz sobie tu samemu dać radę. Samemu wykombinować, jak zrobić, aby nie narażać się naszym, a jednocześnie ocalić głowę i pogrzebać temat raz na zawsze. Zwłaszcza przed Sowietami. I na pożegnanie. Zrobiłem to dzisiaj w nocy – wyciągnął w kierunku Henryka kilka formularzy.

- Co to jest ?

- Rozkazy wyjazdu. Z pieczęciami i podpisane przeze mnie „in blanco”. Może ci się kiedyś przydadzą.

 

       05 kwiecień 1945, wieczór – Pilzno, tymczasowa kwatera główna obergruppenführera Kammlera.  

 

       - Naprawdę to takie ważne ? – wzrok adiutanta wyrażał powątpiewanie. Obergruppenführer za godzinę wyjeżdża do Austrii. Do tego jest wściekły.

- Coś się stało ?

- Stale się coś dzieje. A przed chwilą przyszła wiadomość, że Amerykanie zajęli poligon Ohrdruf. Była tam jeszcze grupa naukowców i sporo więźniów, którzy nie powinni wpaść w ręce wroga.

- A operacja „ENDE” ? Nie przeprowadzono jej ?

       Znudzony wyraz twarzy adiutanta zniknął w mgnieniu oka.

- A pan, hauptsturmführer, ma z nią coś wspólnego ?

- W Ohrdruf nie. Ale gdzie indziej tak. I o tej właśnie sprawie chcę rozmawiać z obergruppenführerem.

- To kogo mam zameldować ?

 

       Czterdzieści pięć minut później hauptsturmführer Walter von Drebnitz wyszedł od Kammlera odmieniony. W kieszeni kurtki mundurowej miał nowy przydział oraz pisemne, oficjalne upoważnienie do przeprowadzenia akcji „ENDE” w obiektach „Ramenberg” oraz „Centrum”. Drugie, nie mniej ważne pismo, anulowało wysłany za nim list gończy Nie … Nie zdołał przekonać obergruppenführera, że oberführer Moder i sturmbannführer Reschke z rozmysłem działają na szkodę III Rzeszy. Nie mógł mu przecież powiedzieć wszystkiego … Ale w końcu wyszło na to, że przez swoją głupią ambicję i wybujałe „ego”, obaj stanowią zagrożenie. Zagrożenie, które trzeba zlikwidować. Jeszcze nie teraz, jeszcze trzeba poczekać. Niech wykonają to, co do nich należy. Jeszcze trzeba uśpić ich czujność. A później …

       Tu von Drebnitz nie mógł się już powstrzymać, aby wskazującym palcem, w geście podrzynania gardła, nie przejechać wokół swej szyi.

 

       05 kwiecień 1945, wieczór – Opole, siedziba sztabu „SMIERSZ”.

 

       - Towarzyszu generale ! Dowódca kompanii specjalnej major Walery Rogozin, melduje się na rozkaz !

- No ! Dobrze, że przynajmniej zameldować się umiecie. Bo jeżeli chodzi o zdobywanie istotnych informacji, to już słabiej, co ?

- Melduję towarzyszu generale, że …

- Wiem, co chcecie zameldować. Że to, że tamto. Ale konkretów żadnych nie macie. A wy wiecie, że właśnie dzisiaj Amerykanie zajęli poligon atomowy w Ohrdruf ?

- Pierwsze słyszę. Ale to Turyngia towarzyszu generale, serce Niemiec.

- A wy myślicie majorze, ze serce bije tylko tam i pośrodku ? U człowieka na przykład bije z lewej strony. A jeżeli chodzi o Niemcy … Chyba wiecie, że Dolny Śląsk to tak zwany „Altreich” ? Stara Rzesza !   I co ? Tutaj to serce nie ma prawa bić ?

- Oczywiście, że ma, ale ten problem też badamy na bieżąco.

- Przestańcie mi tu pieprzyć ! Gówno badacie ! A wasz nierozwiązany problem nazywa się Heinrich Reschke ! Co, zdziwiony ?

- No … nie towarzyszu generale. Wiemy o kogo chodzi.

- Wiemy i nic w tym kierunku nie robimy. Zadaniowaliście wasz zwiad i grupy rozpoznawcze ?

- Jeszcze w styczniu …

- A później już nie, co ? No to posłuchajcie, Rogozin, i to dobrze posłuchajcie, bo cierpliwość góry się kończy. Ten Reschke jeszcze półtora tygodnia temu był w Ohrdruf. Wraz z paroma innymi naukowcami skonstruował nadające się do bojowego użycia ładunki atomowe. Do rakiety V -2, ale można je też użyć w korpusie zwykłej bombie lotniczej. Później zniknął. A według naszej agentury, jego ślady prowadzą gdzieś tu. Na Dolny Śląsk. Do jakichś podziemnych obiektów.

- Towarzyszu generale, zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Wiemy, że jakieś podziemia Niemcy wykonali pod zamkiem „Fürstenstein” oraz w najbliższej okolicy.

- Mało, towarzyszu majorze, mało ! Jeżeli wiemy, że są podziemia, to trzeba też wiedzieć inne rzeczy. Kto kazał je zrobić, kiedy, dla jakich celów. Gdzie dokładnie się znajdują, co się w nich aktualnie dzieje. Kto w nich pracuje. Jaka jest ochrona, wewnętrzna i zewnętrzna. Maskowanie, komunikacja ze światem zewnętrznym. Odporność na bombardowanie. Osoby i ośrodki decyzyjne. Zaopatrzenie w żywność, wodę i zasilanie w energię elektryczną. Linie łączności. Dostawy paliwa. Dostawy materiałów i finalne produkty stamtąd wychodzące.

- Staniemy na głowie, towarzyszu generale !

- Wy mi tu Rogozin na głowie stawać nie musicie. Wasza głowa ma służyć do myślenia. Jest akurat niezła pogoda. Załatwić zwiad lotniczy. Sfotografować kilometr po kilometrze. Zwłaszcza w okolicach tego zamku i najbliższej okolicy. Tak powiedzmy do dwudziestu pięciu kilometrów. Jeżeli cokolwiek wychwycimy, wysłać grupy rozpoznawcze. Jasne ?

- Tak jest, towarzyszu generale !

- No ! I lepiej, żebyście mieli jakieś konkretne wyniki. Bo inaczej …

 

       06 kwiecień 1945, południe – „Riese”, obiekt „Centrum”.


       Wszystko już było poustawiane. Ludzie na posterunkach, w hali montażowej trzy stanowiska, wokół których trwała krzątanina. Pierwsze było wiodące i priorytetowe. Tam właśnie pod bezpośrednim kierownictwem Henryka rozpoczęto montaż pierwszego ładunku. Grupy z drugiego i trzeciego stanowiska obserwowały, a później powtarzały czynności u siebie. Wgryzały się w rysunki konstrukcyjne i montażowe, kompletowały detale, składały na wzór prototypu. 

       I tylko w głowie Henryka wciąż tkwił znak zapytania. Jak zrobić, aby zjeść ciastko i mieć ciastko ? Jak reagować, aby spełniło się stare powiedzenie o psie ogrodnika, co to sam nie zje i komuś nie da ?

 

       07 kwiecień 1945, popołudnie – „Riese”, okolice i obiektRamenberg”.

 

       - Zatrzymaj na chwilę. Tam, pod drzewami.

       Szary Kübelwagen prowadzony pewną ręką rottenführera Beiera zastygł na poboczu drogi.

     - Zgaś silnik.

       Dopiero teraz upewnili się, że to nie przewidzenie. Można było usłyszeć narastający pomruk silnika znacznie potężniejszego. Na potwierdzenie długo nie czekali. Szarozielony kształt sowieckiego samolotu szturmowego Ił -2, powszechnie znanego wśród pilotów Luftwaffe jako „cementowy bombowiec”, przeleciał z niewielką prędkością niespełna tysiąc metrów nad ziemią. Wyżej, w ostrych zakosach, pojawiły się jeszcze trzy Jaki, przecinając przestrzeń ostrymi nosami.

     - Chyba macają, hauptsturmführer.

- Co mówisz ?

- Mówię, że macają. No, robią zwiad. Na froncie wschodnim też tak robili. Opancerzony szturmowiec z aparatem fotograficznym na  niewielkiej wysokości, chroniony przez kilka myśliwców. Ten też musi fotografować. Leci przecież ze wschodu, a nie widać pod skrzydłami bomb ani rakiet.

       Na froncie wschodnim … Von Drebnitz nie skomentował już tego, co dla wszystkich było oczywiste. Przecież front wschodni jest właśnie tutaj ! Sowieci stoją trzydzieści kilometrów od nich ! No cóż … Ładnych czasów doczekaliśmy. Ale zanim te czasy się zamkną, jest tu jeszcze sporo do zrobienia.

     - Jedziemy dalej !

 

       Kawaler Orderu Czerwonego Sztandaru, mładszyj lejtienant Dergaczow zerknął na mapę. Jeszcze z dziesięć kilometrów, ostatni zwrot i do domu, jak zwykł myśleć o macierzystym lotnisku.

       Nie znosił tych misji. Lecieć nisko i to tylko dwieście pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, to proszenie się o celny ogień z ziemi. Ale mus to mus. Jak to mówią, rozkaz nie gazeta. Cholera wie, po co to robię – pomyślał. Nie wyjaśnili. - Masz sfotografować taki a taki pas gór, takie a takie obiekty po drodze. Nie musisz wiedzieć po co. To wszystko.

       Cholera, polatało by się po naszemu. Poszukało pociągów czy ciężarówek, przywaliło bombami i rakietami. Co prawda były one mocno niecelne, ale od czego są działka ? W płytkim locie nurkowym można było sporo rozwalić. Zasłużyć na kolejny medal. A tu co ? Gówno ! Fotografuj jakieś lasy, góry, pozakręcane jak zbyt długie sznurowadła drogi.

       No, chyba, że ten zamek. Wielki, wręcz monumentalny. Z olbrzymią dziurą na dziedzińcu wjazdowym. „Fryce” coś tam ryją w ziemi. Ale to już nie jego sprawa. Sfotografował i tyle.

       Dziwny dźwięk przerwał nagle jego rozmyślania. Obrzucił okiem zegary pokładowe, skupiając się w końcu na wskaźniku ciśnienia oleju. Niskie, psiakrew. Ale trudno. Wkrótce trzeba silnik wymienić na nowy. Niby potężny, całe tysiąc siedemset koni mechanicznych, ale wytrzymywał tylko sto pięćdziesiąt godzin pracy.

       - Ech, towarzyszu konstruktorze Mikulin … Chyba nie przyłożyliście się jak należy do swojej roboty.

       Ostatnie spojrzenie na mapę. Koniec zadania. Dość tego wożenia się, jak dorożką po mieście. Czas wracać. Pomachał skrzydłami do asekurujących go Jaków, zwiększył obroty silnika i położył samolot w obszerny zakręt.

 

       Na nowym obiekcie przedstawiać się nie musiał. Przecież pracowali razem już od ponad miesiąca. Od czasu przebicia tunelu. Wysuszyli też wspólnie parę flaszek. Nowością, którą poczęstował dowódcę obiektu był nowy przydział, podpisany przez obergruppenführera Kammlera. Przydział do „Ramenberga” oraz zawieszenie listu gończego i upoważnienie do przeprowadzenia operacji „ENDE”. Co prawda na miejscu nie było już kogo likwidować. Niewielki obiekt został ostatecznie ukończony ponad dwa tygodnie temu, z pierwszym dniem wiosny. Nie to co „Centrum”. Ale był równie tajny i ci z więźniów oraz cywilów, którzy tu pracowali, już gryźli ziemię. Nawet ten zadufany w sobie inżynierek Voss, przyjaciel Dormanna … Cóż, nie można sobie pozwolić na możliwość zdrady największych tajemnic Rzeszy. Chociaż …

       Po chwili już wiedział. To była właśnie ta podświadoma myśl, chodząca mu po głowie podczas całej drogi powrotnej. A teraz się zmaterializowała !

 - Standartenführer ! Chciałbym wiedzieć co z tymi dwoma, którzy wówczas byli ze mną w „Centrum”, na poziomie technicznym.

- Jak to co ? Robią swoje.

- Są tutaj ?

- A panu na co są potrzebne takie informacje, hauptsturmführer von Drebnitz ? Ma pan coś do nich ? Bo o ile wiem, to pan został wówczas zatrzymany przez oberführera Modera.

- Zgadza się, ale oni również. I jeden z nich, od razu i na gorąco, zaczął opowiadać o „Ramenbergu”. Według mnie o wiele za dużo.

- Który ?

- Nie pamiętam stopnia. Ale nazwisko tak. Ziegler !

- Skoro tak, to proszę o raport na ten temat. Na piśmie. Dopiero wtedy podejmę decyzję.

- Ale jeszcze jedno pytanie, standartenführer. Są tutaj ?

- Nie. Ciągną i maskują kable do ładunków wybuchowych oraz linię łączności do „Centrum” i wartowni od strony „Wolfsberga”.

- Maskują ? Strata czasu. Przecież to nasza wewnętrzna linia.

- Nie do końca strata czasu. Mamy ścisłe polecenia. Jakby co, to po odstrzeleniu tunele mają wyglądać jak porzucone przodki. No, a jak by to wyglądało, gdyby w taki niby porzucony przodek wchodziły kable telefoniczne ? Co by pan zrobił na miejscu ruskich ? Odpuścił by pan taką zagadkę ?

- A jest możliwe takie zamaskowanie, że …

- Jest. A w naszej Akademii Technicznej już dwa lata temu opracowano specjalną masę na bazie cementu, mielonego granitu i paru innych składników. Nieregularnie nałożona, z dodatkiem miejscowego materiału, po zastygnięciu daje prawie idealną imitację skały. Na pierwszy rzut oka praktycznie nie do odróżnienia. Tak właśnie zabezpieczamy się przed zbytnią ciekawością bolszewików.

- Ale to co pan mówi, to czysty defetyzm ! Przecież …

- Niech pan sobie daruje, kolego, te umoralniające gadki. A ze swojej lektury odstawi „Völkischer Beobachter”. Gdyby nie było takiego założenia o którym teraz mówię, zbędna byłaby również i operacja „ENDE”, którą jest pan tak bardzo i chyba niezdrowo zainteresowany. Czyż nie tak ?

 

       Pisanie raportu von Drebnitzowi nie szło składnie. Jak bowiem opisać, że dali się zaskoczyć jednemu człowiekowi ? Że leżał z pyskiem ku ziemi, pozbawiony broni i pasa ? Nie, lepiej skupić się na wypowiedziach Zieglera. Pominąć okoliczności, choć zawsze mogą wyjść na jaw. A Ziegler ? Pieprzony tchórz i gaduła! Chociaż … Może i uratował im życie. Bo gdyby nie jego strach ? Tak … Trzeba wyeksponować tylko parę spraw. Że w „Ramenbergu” jest centrala łączności na całe Niemcy i pomieszczenie depozytowe. Czego jak czego, ale akurat tego mówić nie powinien.

 

       08 kwiecień 1945, rano, „Riese”, obiekt „Ramenberg”.


       - I co, hauptsturmführer ? Rzeczywiście powiedział za dużo. O tych dwóch sprawach nie miał prawa mówić. Ale proszę też pamiętać o okolicznościach. W końcu, to pan dopuścił do takiej sytuacji. A Ziegler mówił zagrożony bronią. Do oberführera Modera. Czyli do swojego ! Z centrali SD w Berlinie. Nie widzę więc tu jakiegoś większego naruszenia dyscypliny czy tajemnicy służbowej.

- Ależ, standartenführer ! Ten człowiek okazał się tchórzem i …

- Dość ! Widzę, że operacja „ENDE” wyzwala u pana niepohamowaną chęć działania, już tu i teraz. Proszę więc przyjąć do wiadomości, że dowódcą obiektu do którego został pan przydzielony, jestem ja, i nikt więcej. Również ja wydam stosowne rozkazy, do tego w stosownej chwili oraz wyłącznie na sygnał od obergruppenführera Kammlera. A pan … Proszę się udać do przydzielonego panu pomieszczenia i spokojnie czekać na swoją szansę. Żadnych własnych inicjatyw. Ale proszę też zapamiętać i to raz na zawsze. Hasło do działań wydaję ja. I na koniec … O tych dwóch proszę zapomnieć. To w tej chwili jedyni specjaliści od maskowania jakich mam. A nie możemy sobie pozwolić, aby tej roboty nie ukończyli.

- A czy mogę …

- Nadużywa pan mojej cierpliwości, hauptsturmführer ! No, co tam jeszcze ?

- Pomyślałem, że skoro tak ma być, to powinniśmy mieć z tego jakieś korzyści. Proszę o pozwolenie przeprowadzenia rozmowy z tymi naszymi specami. Zagrożę im sądem wojennym. A oni w zamian niech nas codziennie informują, co dzieje się w „Centrum”. Bo w tej chwili chyba nie mamy stamtąd żadnych informacji.

- W sumie … To jest myśl ! Zezwalam. Tu akurat ma pan rację hauptsturmführer. A ich raporty codziennie wieczorem u mnie na biurku !

 

Komentarze