08 kwiecień 1945, godzina 10.00 – „Riese”, obiekt „Centrum”.
- A więc jest tak, herr doktor ! Hauptsturmführer von Drebnitz dotarł do „Ramenberga” wczoraj po południu. Podobno przywiózł nowy przydział, właśnie do tego obiektu, oraz odwołanie listu gończego podpisane osobiście przez obergruppenführera Kammlera. Nasi dwaj przyjaciele z „Ramenberga” mówią też, że podobno długo rozmawiał z dowódcą obiektu i chyba coś dla niego pisał. Ale rano, jak co dzień, kazano im robić swoje.
- Jest więc tu z powrotem …
- Tak jest, herr doktor.
- Posłuchaj Johann … Wiesz, co oznacza powrót von Drebnitza ?
- Zagrożenie. Będzie się mścił.
- Trafiłeś w punkt. A jego zemsta skupi się na nas dwóch. Mnie i tobie.
- To też wiem, herr doktor. W końcu to ja go rozbroiłem i trzymałem pod pistoletem, z pyskiem na wilgotnym betonie.
- Właśnie. Ale nie tylko. On wie, że to ty jesteś tu dla niego największym zagrożeniem.
- Ale na razie go tu nie ma.
- I tak, i nie. Jest cholernie blisko. A my za dużo wiemy Johann. I każdy, kto tu w tej chwili przebywa. Ci, co na górze, zechcą się wybielić w obliczu nadchodzącej i nieuchronnej klęski. Nie mogą więc pozostawić świadków. Bo chyba nie zapomniałeś o operacji „ENDE” ?
- Oczywiście, że nie. Więc …
- Von Drebnitz miał rozkaz wykonać operację „ENDE” w naszym obiekcie. Tutaj ! Wszystko wskazuje, że miał tu paru zaufanych ludzi. Co najmniej Lipkego, który zginął wraz z Dormannem oraz Beiera, który go uwolnił i pomógł zbiec.
- To wiemy. A Wenzlau ?
-Wszystko wskazuje na to, że nic nie wiedział. A jego zaufany, Horst, został zamordowany. Wygląda więc na to, że Drebnitz w ostatniej chwili posłużył by się kilkoma zaufanymi ludźmi stąd oraz ewentualnie z „Ramenberga”. Dałby rozkaz, albo ewentualnie ich przymusił lub przekonał. A teraz, kiedy wiemy, że on tu jest, a Kammler unieważnił list gończy …
- Ma dokończyć to, do czego został powołany.
- Właśnie. Według założeń, mamy pracować do ostatniego dnia. A później przyjdzie hasło i von Drebnitz wkroczy do akcji.
- Nie damy się. Jeżeli Wenzlau i pozostali esesmani nie zdradzą, to się nie damy.
- Nie powinni zdradzić. Uświadomimy im, że teraz też są przeznaczeni do likwidacji, tak samo jak ja i ty. Chcąc nie chcąc, znaleźli się po niewłaściwej stronie i tylko my możemy ich uratować.
- Więc co robimy, herr doktor ?
- Musimy opracować dobry plan obrony, aby w decydującej chwili nie dać się po prostu, ot tak, wymordować. Jeżeli będzie to możliwe, trzeba uchronić przed tym losem jak najwięcej ludzi. Kiedy już będzie po wszystkim, wysadzić tunele i każdy pójdzie w swoją stronę. Po nowe życie.
- A te bomby co pan tu robi ?
- Spróbuję przeciągnąć ile się da. A to, że jeszcze niegotowe, a to, że awaria elektryczności czy dźwigu. Pomyślę nad tym.
- A później ?
- Później zacznie pan nowe życie, panie Horn.
- Słucham ? – mimo woli, Bomke aż obejrzał się za siebie.
- Spokojnie. Do ciebie mówię, Johann. Zresztą, mam tu coś. Polisę na twoje nowe życie. Zapoznaj się z nią dokładnie i trzymaj w kieszeni. Na razie nikt nie może jej zobaczyć.
Sięgnął do szuflady, wyjął i podał dokument Bomkemu. Ten wziął, otworzył i z niedowierzaniem oglądał swoją podobiznę, opatrzoną stosownymi pieczęciami, podpisami i rubrykami, zawierającymi tak egzotyczne dla niego dane.
- No i jak, panie Horn ? Jak się panu podoba nowe imię ? I w ogóle nowa pańska tożsamość ?
- Herr doktor, nie wiedziałem …
- Że ktoś o tobie pomyśli ? Podziękować możesz oberführerowi Moderowi. To on to wymyślił i zorganizował. Dla mnie i dla ciebie.
- Herr doktor, dziękuję …
- W porządku Johann. A teraz schowaj to dobrze. Bo kiedy już przyjdzie zniszczyć nasze stare dokumenty i legitymacje SD, te papiery będą twoją jedyną nadzieją i przyszłością.
- Jeszcze raz dziękuję. Herr doktor, ja dla pana wszystko … Jakby co, zawsze może pan na mnie liczyć.
- Wiem Johann. Tak samo, jak ty na mnie lub oberführera. Ale dość już tego. Pomyśl nad jakimś planem, abyśmy nasze głowy wynieśli stąd w całości.
08 kwiecień 1945, południe – Opole, siedziba kompanii „SMIERSZ”.
- No i z czym dowódcy do mnie przychodzicie ? Zbliża się nowa ofensywa, a wy śpicie !
- Towarzyszu majorze, pozwólcie zameldować.
- Wiem co chcecie zameldować. Że to, że tamto – Rogozin niemal słowo w słowo powtarzał tyradę generała sprzed trzech dni. Ale konkretnych wyników nie macie. A wy wiecie, że na naszym kierunku działania ponownie pojawił się doktor Heinrich Reschke ? Nasza agentura donosi, że jest tu gdzieś niedaleko. Na Dolnym Śląsku. Macie jakieś informacje na ten temat ?
- Zadaniowaliśmy zwiad i grupy rozpoznawcze. Jeszcze w styczniu …
- A później już nie, co ? No to posłuchajcie towarzysze dowódcy, bo cierpliwość góry i moja się kończy. Ten Reschke podobno skonstruował nadające się do użycia bojowego ładunki atomowe. To najściślejsza tajemnica, zarówno ich, jak i nasza. W naszym froncie wie o niej tylko nasz generał, ja, a teraz wy. Za jej zdradę lub wypaplanie, kula w łeb ! Pozostali nawet nie wiedzą , co to jest atom i na razie nie powinni wiedzieć. A Reschke siedzi gdzieś tu, w podziemnych obiektach. Macie jakąś wiedzę na ten temat ?
- Wiemy, że jakieś podziemia są pod zamkiem „Fürstenstein”.
- To wie nawet dziecko. Zwiad lotniczy już dawno wykonał tam zdjęcia jakiejś dziury, przypominającej szyb windowy. Co wiemy o tych podziemiach ? Kto kazał je zrobić i w jakim celu ? Co się tam aktualnie dzieje ? Jaka jest ochrona, maskowanie, zasilanie, zaopatrzenie w energię elektryczną, żywność, łączność ? Kto i jakie dostawy tam realizuje, czy jest tam jakaś produkcja ? Kto tym wszystkim zarządza ?
- Towarzyszu majorze, obiekt jest silnie strzeżony. Nawet przez działa przeciwlotnicze i tam …
- Tam ? A kto mówi, że tam ? Rozejrzyjcie się, ruszcie głową ! Ja mam za wszystkich myśleć ?
W ciszy, która zapadła, można było niemal usłyszeć lot pierwszej wiosennej muchy, obijającej się o szybę okna.
- No dobra dowódcy. Wasze wilki w formie ?
- Oczywiście, towarzyszu majorze. Ci, co są na krótkich wypadach za linią wroga, siłą rzeczy ćwiczą codziennie. A resztę, na bieżąco gania Głazin.
- To dobrze. Bo będzie robota do wykonania. Obejrzyjcie sobie te zdjęcia – rzucił na stół trzy koperty. - Tylko mi ich nie pomieszać. Wasiliew !
- Tak jest, towarzyszu majorze – krótko ostrzyżona głowa pełniącego wartę na zewnątrz, ukazała się w drzwiach.
- Zadzwoń do kuchni. Niech dostarczą nam herbaty. Tylko gorącej. Na jednej nodze. Prąd mamy na miejscu – dodał już ciszej, wywołując wesołość trzech dowódców plutonów.
- A więc, towarzyszu majorze ?
- A więc musimy wykazać się aktywnością. Ponadprzeciętną. Widzicie te obiekty zaznaczone kółkiem ?
- A co to jest ?
- To właśnie wasze pierwsze zadanie. Wygląda na duży plac budowy, jakiś obóz dla więźniów i koszary. Wszystko to od północnego wschodu, u stóp góry. Góra nazywa się „Wolfsberg”. Po naszemu to będzie „Wilcza Góra”, albo jakoś tak. A wasze najlepsze wilki sprawdzą, co tam jest.
- To sporo kilometrów. Po górach i w lesie.
- Nie będziecie musieli łazić zbyt daleko. Widzicie tę górę ?
- „Hohe Eule” ?
- Tak. „Wielka Sowa”. Nieco ponad kilometr od szczytu, na północny wschód jest duża polana. Prowadzi do niej stok narciarski. Tam wydesantujemy, nocą, ze skokiem z niskiej wysokości, grupę rozpoznawczą. Siedmiu, ośmiu ludzi. Żadnej dywersji czy strzelania. Mają być jak wilki i lisy jednocześnie.
- Pilot się nie pogubi ?
- Nie powinien. Samolot zatoczy koło i nadleci od południa. A jak widać, na „Hohe Eule” jest spora wieża. Nasi specjaliści obliczyli jej wysokość na dwadzieścia pięć metrów. To tak zwana „Bismarcturm”. Były budowane w Niemczech na początku wieku. A w sztabie, w jakimś zdobycznym, niemieckim przewodniku turystycznym, wyczytali nawet, że pochodzi z 1906 roku. To znakomity punkt orientacyjny.
- A ludzie towarzyszu majorze ? W tej wieży ?
- Brak informacji. Musimy jednak zakładać, że na sto procent są. W końcu, do wieży biegnie dość wyraźna ścieżka. Sama się nie wydeptała, a w turystów, o tej porze roku i w tej fazie wojny nikt nie uwierzy. Jednym słowem, musi tam być jakiś posterunek obserwacyjny.
- Jeżeli posterunek, to muszą mieć i telefon.
- Słusznie Jegorow, słusznie. Dlatego właśnie będziemy desantować się w nocy. Zszedł już śnieg, a ja załatwiłem ciemne czasze spadochronów. Nikt nie powinien się zorientować. Po wylądowaniu zbieramy wszystko i szybki odskok. Całe dziesięć kilometrów. Tu, na tym kierunku – wskazał dłonią punkt na mapie - nikt nie powinien nas szukać. A później ukrycie spadochronów i następne dziesięć kilometrów. Pamiętajcie o pieprzu, aby zmylić psy.
- I co dalej ?
- Nie zadawaj głupich pytań, Sołowiew ! Trzeba będzie dotrzeć w pobliże tych koszar. Sfotografować z bliska, co tylko się da. Wziąć języka. Najlepiej oficera. Niech wyśpiewa, co wie. I dopiero, gdy będziecie mieli konkretne informacje, powrót do bazy.
- Z językiem, czy bez ?
- Zgłupiałeś Głazin ? Jeżeli odpowiednio go przyciśniecie i wszystko wyśpiewa, to nie ma sensu ciągnąć go ze sobą.
- Czyli kulka w łeb ?
- Czy ty Głazin dzisiaj nie lałeś, czy co ? Jaka kulka ? Mówiłem przecież, że misja jest cholernie ważna. Jeżeli nie ma naprawdę konieczności, to żadnego strzelania. Macie działać po cichu. Jak już wszystko wyśpiewa, bagnet miedzy żebra i koniec. A później ukryć ciało tak, aby nikt przypadkowy go nie znalazł.
- Jasne, towarzyszu majorze. Zapytałem tylko tak, dla pewności.
- No dobra. Jeszcze jedna sprawa. Będziecie mieli radiostację, ale możecie jej użyć jedynie w ostateczności. Tylko wtedy, gdyby informacje były naprawdę ważne, a grupa nie miałaby szans, aby powrócić i przekazać je osobiście. Albo po siedmiu dniach. Zrozumiano ?
- Tak jest !
- Dobrze. Wobec tego do wieczora wytypować ludzi. Skład podstawowy, plus trzech rezerwowych. Skompletować sprzęt, począwszy od broni i łączności, a skończywszy na medykamentach. Skład podstawowy zapoznać z zadaniem, ale bez szczegółów. Dopilnować, aby o 22.00 poszli spać. Żadnego alkoholu. Pobudkę sobie odpuścić. Niech śpią, ile tylko dadzą radę. Racje żywnościowe według najwyższej grupy zaszeregowania. Gotowość grupy jutro, na godzinę 18.00. O godzinie 18.30 odprawa u mnie. No, to teraz chyba napijemy się tej herbaty – dodał, widząc uchylające się drzwi i wnoszony przez kucharza samowar.
09 kwiecień 1945, południe – „Riese”, obiekt „Centrum”.
- Wszystko już przemyślałem, herr doktor. I mam plan.
- To pochwal się, Johann.
- Od strony „Ramenberga”, zaraz za kratą, trzeba zrobić wartownię. Z otworem strzelniczym skierowanym w głąb tunelu. Na poziomie technicznym jest jeszcze trochę cegieł i cementu. W dwa dni wymurujemy ścianę na trzy cegły grubości. Otwór strzelniczy typowy, choć bez płyty pancernej. Umieścimy tam jeden z dwóch MG – 42, które teraz są na wartowni od strony „Wolfsberga”. Tak, że już nas nie powinni zaskoczyć. Seria z takiej maszynki, jakby co, zmieni tunel w krwawe piekło. Przy każdym karabinie dwóch ludzi. Dzień i noc. Na zmiany, po osiem godzin.
- Dobrze Johann. Coś jeszcze ?
- Tak. Trzeba przeciągnąć osobną linię łączności. Musimy zrobić ją sami. Tylko miedzy wartowniami oraz do pana i do mnie, bez wpinania się w jakąkolwiek inną sieć. Z osobnymi telefonami.
- Da się zrobić. Mamy jeszcze kilka rezerwowych aparatów telefonicznych.
- To bardzo dobrze. Ale oprócz tego jeszcze przyciski alarmowe.
- Alarmowe ?
- Tak. Gdyby zdarzyło się coś nadzwyczajnego, a nie było by czasu lub możliwości aby telefonować, obsługa wartowni naciśnie przycisk. Ale dzwonki alarmowe zadzwonią tylko tutaj, wewnątrz obiektu. W tunelach na dole nie mogą być słyszalne.
- Widzę, że wszystko przemyślałeś.
- W szkole podoficerskiej czegoś się tam jednak nauczyłem, herr doktor. Dlatego proponuję jeszcze odcięcie ładunków wybuchowych w tunelach i podłączenie ich do nas. Tak, byśmy tylko my mogli zadecydować o ich odpaleniu.
- I bardzo dobrze. Bo ta dziura, w której teraz siedzimy, wraz z jej zawartością może mieć wartość większą niż życie. Nie tylko moje czy twoje.
09 kwiecień 1945, godzina 19.30 – Opole, siedziba kompanii „SMIERSZ”.
- Wszystko jasne ?
- Tak jest, towarzyszu majorze.
- No ! Myślę, że po raz trzeci powtarzać tego nie muszę. Teraz macie dodatkowy czas na odpoczynek. Do 23.00. Wtedy przyjadą dwa samochody i zabiorą was na lotnisko. Start o północy. Planowana godzina zrzutu – 00.45. Reszta tak jak ustalono. Pytania ?
- Brak, towarzyszu majorze.
- W takim razie spocznij. Rozejść się.
10 kwiecień 1945, godzina 00.42 – okolice „Hohe Eule”.
Do ryzyka byli przyzwyczajeni, ale nie aż takiego. W ciemnościach nocy „Bismarcturm” wyrosła przed dziobem samolotu tak niespodziewanie, że tylko gwałtowny skręt w prawo, połączony z nagłym rykiem pracujących pełną mocą silników zdołał uchronić ich od zderzenia. Rzuciło ich na lewą burtę, a chwilę później na prawą, gdy pilot korygował lot maszyny.
No pięknie ! Jeszcze nie wyskoczyli, a już byli poobijani i posiniaczeni. Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie tych wątpliwych atrakcji. Niespełna sekundę później, mechanik otworzył drzwi maszyny i zapalił zielone światło.
Skok ! Lecieli w dół szarpiąc od razu rączki spadochronów. Planowany na wysokość zaledwie dwustu metrów skok, przerodził się w wyścig ze śmiercią. Może było sto pięćdziesiąt metrów, a może i mniej. Lądowali ciężko, z prędkością, której nisko otwierane spadochrony nie mogły już w pełni wyhamować, walili więc o ziemię na pograniczu zerwania ścięgien i odebrania tchu w piersiach.
Mimo wszystko jednak przeżyli. Poruszając się na obolałych nogach, uginając pod ciężarem sprzętu, pospiesznie zwijali ciemne czasze spadochronów, upinając je na plecakach. Dwóch, czterech, sześciu, ośmiu – lejtienant Sołowiew szybko policzył sylwetki. Są wszyscy. Nawet nikt nie zawisnął na drzewie. Może to przez ten niski skok ? W każdym razie dobrze to wyszło. A teraz odskok. Wyjął jeszcze z plecaka niewielką, ciemną puszkę. Ustawił się z wiatrem i rzucił ją przed siebie. Po chwili usłyszeli cichy syk i ciemna chmura drobno zmielonego pieprzu utworzyła kilkumetrowej średnicy obłok. W porządku. Pieski długo nic nie wywąchają. To teraz jeszcze pięćdziesiąt metrów pod wiatr i w bok. Tym bardziej, że na odległej nieco o ponad kilometr wieży, już dwie minuty temu zapaliły się wszystkie światła.
Komentarze
Prześlij komentarz