Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 82

 

       14 kwiecień 1945, godzina 15.00 – „Riese”, obiekt „Centrum”.


       - Świeży - Henryk obracał w dłoni ukrojoną właśnie kromkę chleba.

- Świeży, herr doktor – Bomke przytaknął z pełnymi ustami. Przełknął i kontynuował. - Pieką go rano w Waldenburgu i w południe jest już w „Wolfsbergu”.

- A ci, co go przywożą ?

- Zawsze ci sami. Operator kolejki i jego pomocnik. Zostawiają chleb i wszystko inne przy wartowni, tam gdzie kończą się tory. A nasi to zabierają.

- Czyli wszystko normalnie ? Nic nam nie grozi ?

- Nie grozi, bo podjąłem środki ostrożności.

- Jeszcze jakieś ?

- Oczywiście. A skąd mamy wiedzieć, czy w chlebie lub zupie nie ma jakichś środków nasennych ? Zawsze je to najpierw wylosowany esesman. Jeżeli przez dwie godziny nic się z nim nie dzieje, to znaczy, że żywność jest zdrowa. Dlatego właśnie dopiero teraz jemy obiady.

- A ja już od paru ładnych dni miałem zapytać, dlaczego obiad jest tak późno …

- To moja sprawka, herr doktor. Ale w naszym wspólnym i dobrze pojętym interesie. A w razie czego …

- Tak ?

- W razie czego mamy tu przecież zapasy żywności. Przy tym stanie osobowym na ładnych kilka miesięcy. Fakt, że to głównie konserwy i suchary, ale są jeszcze suszone owoce, warzywa, jest też zapas mąki czy cukru. Dało by się upiec nawet chleb.

- Ale chyba nie taki jak ten ?

- Niestety. I dlatego cieszę się każdym jego kęsem. Bo nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa.

 

       15 kwiecień 1945, przedpołudnie, okolice „Wolfsberga”.  


       Tym razem to nie był  już pojedynczy silnik. Słychać było warkot kilku i Sołowiew mógł mieć nadzieję, że cały jego misterny plan wypali. Całą godzinę wbijał zresztą do głów podkomendnych zasady ataku. Tylko wtedy, gdy będą trzy pojazdy. I tylko wtedy, gdy kolejność będzie taka, jaką założyli. Zbyt mało ich było, aby osiągnąć założone cele przy jakiejś innej konfiguracji, więc improwizacja nie wchodziła w grę. Teraz zaś wyciągnął lornetkę i przez kilka chwil wpatrywał się w las aż do bólu. Cienie pojazdów migotały pośród odległych drzew, ale wreszcie się upewnił. Jest tak, jak być powinno. Motocykl, samochód osobowy i ciężarówka. Świetnie ! Jeszcze kilka chwil.

       Kolumna nie jechała szybko. Na krętej górskiej drodze przemieszczała się raptem z 50 kilometrów na godzinę. To dobra prędkość – pomyślał Sołowiew. - Jest czas na zadziałanie zasadzki. Na spokojny ostrzał i wykonanie zadania.

       Jeszcze chwila … Trzy, dwa, jeden, zero ! Nagłe machnięcie ręką przez Sołowiewa uruchomiło lawinę wydarzeń. Toporek przecinający sznur wyzwolił sprężynującą energię prostującego się drzewa. Cienka, stalowa linka, jakby znikąd pojawiła się nagle trzy metry przed motocyklistą, nie pozostawiając mu czasu na jakąkolwiek reakcję.

       Ale głowa nie odleciała. Motocyklista był wysoki i linka szarpnęła go za barki, odrywając ręce od kierownicy, a następnie zrzucając z siodełka. Zszokowany i oszołomiony wylądował na ziemi, gdzie półtorej sekundy później zmiażdżyły go koła jadącego tuż za nim samochodu osobowego.

       Kaemista też  nie miał lepiej. Co prawda linka prześlizgnęła mu się po hełmie, ale niekierowany już przez nikogo motocykl zboczył z drogi i całą siłą rozpędu wyrżnął w przydrożne drzewo. Wyleciał więc z wózka, lecz przytomności umysłu nie stracił. Zdążył jeszcze sięgnąć po przerzucony przez plecy pistolet maszynowy, gdy długa seria z pepeszy zmasakrowała mu twarz i klatkę piersiową.

       Dwie pozostałe grupy też nie próżnowały. Pięć sekund później oba samochody stały już na drodze, z podziurawionymi karoseriami i wyciekającą z nich krwią.

- Jeńcy ! Brać żywcem ! – głos Sołowiewa przebił się przez ogólny harmider.

       Grupami rzucili się do atakowanych przez siebie pojazdów. Przeszukiwali maszyny, zwłoki. I tylko przy samochodzie osobowym sytuacja była inna. Dwóch ocalałych siedziało jak sparaliżowanych, widząc zbliżające się postacie z wycelowanymi w nich lufami peemów.

       Nie było tak, jak sobie założyli. Zamiast kierującego pojazdem, pociski dosięgły siedzącego z przodu oficera. Ocalał jednak drugi, z tylnego siedzenia i to dawało pewność, że wreszcie poznają tajemnice obiektu.

     - Ręce do góry ! Wyłazić !

       Sprawnymi ruchami przeszukali obu ocalałych, pozbawiając oficera Parabellum 08. Jeszcze szybka lustracja wnętrza oraz bagażnika i …

- Wot, swołocz !

- Co jest ?

- Chciał ukryć ! Wepchnął nogą pod przednie siedzenie – Kozyriew tryumfalnie podniósł do góry  teczkę z brązowej skóry. - Jakieś papiery. Pewno ważne !

- Pokaż ! – Sołowiew przez kilkanaście sekund przeglądał zawartość teczki. - Bierzemy ! A co z ciężarówką ?

- Do dupy, dowódco. Przestrzelona przednia opona. Musimy drałować pieszo.

- Trudno. Odskok. Nie możemy tu dłużej siedzieć. Jeszcze tylko pieprz dla piesków i w nogi.

- Ale …

- Co znowu ?

- Świeży chleb na ciężarówce. Może choć kilka bochenków ?

- Dobrze. Macie na to trzydzieści sekund – Sołowiew nie bawił się w długie rozważania. Rozejrzał się jeszcze raz. Dwaj jeńcy stali już z zakneblowanymi ustami i rękami związanymi z tyłu. Trudno. Jak nie będą nadążać, posmakują na swoich tyłkach ostrza proletariackich bagnetów.

- Gotowi ?

- Tak jest !

- Kozyriew i Wałujew jako przednie ubezpieczenie. Iwanow jako tylne. Naprzód !

 

       15 kwiecień 1945, południe – „Riese”, obiekt „Centrum”.


       - Heil Hitler ! Melduje się untersturmführer Wenzlau !

- Stało się coś ?

- Tak jest, sturmbannführer. Mamy informacje o napadzie na konwój z Waldenburga. Jechali w nim dwaj oficerowie z „Wolfsberga”. Znaleziono zwłoki tylko jednego. Zarządzono alarm dla „Riese” i na całym przyległym terenie. Powiadomiono wszystkie okoliczne jednostki. Organizowana jest kolejna obława. To pewno ci, co kilka dni temu desantowali się w rejonie „Hohe Eule”.

- W jakim stopniu nas to dotyczy ?

- Instrukcja przewiduje wystawienie wzmocnionych obsad wartowni. Poza tym, mamy robić swoje.

- Dziękuję. Wykonać więc postanowienia instrukcji. I jakby co, o wszystkim natychmiast meldować.

 

       15 kwiecień 1945, godzina 15.30 – siedemnaście kilometrów od miejsca zasadzki.    

  

       Sami, mogli by pokonać jeszcze z dziesięć kilometrów. Ale nie z jeńcami. Ci nie mieli takiej kondycji. Zresztą, nie dało by się ich już pognać dalej, z kneblami w ustach i związanymi z tyłu rękami. Zataczali się, przewracali na nierównościach terenu i nic już nie pomagały ostrzegawcze ukłucia bagnetów w plecy czy tyłki. Zwłaszcza oficer, korpulentny hauptsturmführer koło czterdziestki wyglądał tak, jakby zaraz dostać miał zawału serca, a na to przecież, póki co, nie mogli sobie pozwolić. Sołowiew  popatrzył więc na mapę i zdecydował.

 - Wystarczy. Teraz trzeba ich przesłuchać. Miszin i Ignatiew do ubezpieczenia – wskazał na dwóch najbliższych i gestem dłoni pokazał kierunki.

       Procedury na takie okoliczności mieli opracowane. Jeżeli ważniejszy nie chce  gadać, to najpierw trzeba złamać tego młodszego i mniej ważnego. Taki z reguły  szybciej się wystraszy, a jeżeli nawet nie, jego los będzie dobrym przykładem dla tego, który może wiedzieć więcej. W dwie minuty hauptsturmfuhrer stał więc przywiązany do drzewa, szeroko otwartymi ustami łapiąc powietrze. Pot ściekał mu z czoła, na przekrwionych policzkach łącząc się z tym, co spływało mu ze skroni.

    - No to gadaj, swołocz ! Stopień znamy. Imię i nazwisko jest w książeczce wojskowej. Ale czym zajmujesz się w „Wolfsbergu” ? Co o nim wiesz ?

      Odpowiedziało milczenie. Sołowiew jeszcze raz zajrzał do teczki hauptsturmführera. Jakieś plany podziemnych tuneli, zaznaczone na czerwono miejsca. Wszystko ściśle tajne i przeznaczone dla komanda saperskiego. Wykaz esesmanów przeznaczonych do wykonania zadania.

- Nie chcesz gadać swołocz ? Mam ci przywrócić pamięć ?

       Milczenie hauptsturmführera ciężko zawisło w powietrzu. 

- No dobrze. Jeszcze porozmawiamy. Więc teraz według procedury. Dawać młodszego !

       Młodszy miał tylko ze dwadzieścia lat i stopień oberschütze. Ale tacy też czasem coś wiedzą.

- Mów ! To, o co pytaliśmy oficera. Co wiesz o „Wolfsbergu” ?

       Cisza. Pewnie gówniarz zapatrzył się w oficera. Trudno. Zaraz tego pożałuje. Sołowiew skinął na czterech swoich.

- Położyć go i przytrzymać. Ahmedow ! Wiesz, co masz robić ? – Sołowiew nie wymyślał w tym momencie nic nowego. Trzeba było dać przykład, natychmiast i bezwzględnie zastraszyć, a jednocześnie, jakby co i w razie zaistnienia najbardziej nawet nieprawdopodobnych okoliczności, uniemożliwić ewentualną ucieczkę.  

- Tak jest, dowódco !

       Szukać nie trzeba było. Skalna ściana pod którą się zatrzymali, kruszyła się od tysiącleci i u podstawy leżało wiele mniejszych i większych jej odłamków.

     - Powiesz ? – Sołowiew spytał raz jeszcze .

       Cisza.

       W tym momencie popełnił pierwszy, śmiertelnie groźny błąd. Bo właśnie powinien kazać ponownie zakneblować więźniów.

- Ahmedow ! – skinął na żołnierza trzymającego spory głaz w rękach.

       Nie musiał mówić nic więcej. Żołnierz wzniósł głaz w górę i z całej siły, popartej masą kilkunastokilogramowego ciężaru, opuścił go w dół, miażdżąc i roztrzaskując na strzępy prawe kolano esesmana.

       Ryk, jaki wydały oba gardła, torturowanego i obserwującego, szeroko rozszedł się po okolicznym lesie i miał w sobie coś zwierzęcego.

 

       Obersturmführer Bruno Lothar miał powody do zadowolenia. Dwa miesiące temu został instruktorem „Führerschule” w Waldenburgu i szybko doszedł do wniosku, że po trzech latach krwawych walk na wschodnim froncie nic lepszego spotkać go już nie mogło. Ganiał więc te swoje pięć drużyn bez miłosierdzia i powoli widział, jak urabiani na jego modłę, naprawdę stają się prawdziwymi wilkołakami.

       Dzisiaj też, od samego rana i w ramach zajęć z terenoznawstwa pokonali już ponad trzydzieści kilometrów po górach, zaliczając przy okazji dwie lekcje walki wręcz. Wreszcie, sam już porządnie zmęczony, dał sygnał swojej trzydziestce do półgodzinnego wypoczynku. Wyznaczył ubezpieczenie, usiadł pod drzewem opierając się o nie plecami i podniósł manierkę do ust. Zimna już, ale mocna kawa, wlewała w niego nowe życie.

- Cisza tam ! - skarcił po chwili dwóch leżących nieopodal na mchu i zbyt głośno rozmawiających kursantów. - Ile razy mam powtarzać ? W lesie trzeba zachowywać się cicho. Nawet jak masz pierdzieć, rób to tak, aby nikt cię nie słyszał. Las ma swoje prawa. Często nic nie zobaczysz, ale za to usłyszysz. A to może być dla ciebie taka różnica, jak życie lub śmierć.

       Uśmiechnęli się na tę tyradę, posłaną im przyciszonym tonem. Znali ją już na pamięć i jakoś jeszcze nigdy …

       Krótki, przeraźliwy ryk, dobiegający od strony pobliskiej góry, mimowolnie poderwał ich na równe nogi. Popatrzyli po swoich, pobladłych nagle twarzach.

- Człowiek !

- Nie, zwierzę !

- Cisza ! – Lothar przejął inicjatywę. - Ty, ty, ty i ty, za mną. Musimy zrobić rozpoznanie. Reszta, pod dowództwem – wskazał palcem na jednego z nich – posuwa się sto kroków za nami. Na paluszkach. Absolutna cisza. Bo nogi z dupy powyrywam !

 

     - No i jak, herr hauptsturmführer ? Mamy mu zmiażdżyć drugie kolano czy zaczniesz mówić ? A może – Sołowiew oparł swój but o gardło leżącego – mam ci pokazać, jak będzie umierał ?

       Nacisnął butem krtań młodego esesmana, któremu po chwili oczy zaczęły wychodzić z orbit.

- No, koniecznie chcesz zobaczyć jego śmierć ? Jeśli nic nie powiesz, to będziesz następny. Tyle, że ty tak łatwo i szybko nie umrzesz ! Wręcz przeciwnie. Obiecuję ci bardzo, bardzo długie i jeszcze bardziej bolesne umieranie. Zaczniemy od tego, że najpierw Ahmedow urżnie ci jaja ! A wtedy będziesz już śpiewał naprawdę cienko. Dosłownie i w przenośni. Chcesz tego ? Chcesz ?!!!

       Rzężenie wydobywające się spod buta Sołowiowa oraz widok Ahmedowa wyciągającego bagnet z pochwy i z sadystycznym uśmieszkiem spoglądającego w okolice jego rozporka sprawiły, że z oficera jakby uszło powietrze. Przełknął ślinę, opuścił głowę i wyrzekł te dwa, oczekiwane przez nich słowa.

- Będę mówił …

- No i po co się było upierać ? – Sołowiow zdjął nogę z krtani leżącego, podszedł do oficera i poklepał go po policzku. - Milcząc, wydalibyście na siebie wyrok. Widziałeś jaki. A tak … - jakby się zawahał. - Może zostawimy was w tym lesie. Za dzień czy dwa znajdą was i uwolnią.

       Błysk nadziei w oczach hauptsturmführera podpowiedział mu, że dobrze trafił. Teraz tylko naciskać.

- To zacznijmy od początku. Imię, nazwisko, przydział !

- Richard Hofer, ostatni przydział do obiektu „Wolfsberg”, dowódca komanda saperów z Waldenburga.

- Dobrze. Mów, co wiesz o „Wolfsbergu”.

- To tajny obiekt. W ramach projektu „Riese”.

- Projekt „Olbrzym” ? Naprawdę jest taki olbrzymi ?

- Nie, to nie to. Jest więcej takich obiektów. Wszystkie pod okolicznymi górami. A kryptonim „Riese” jest zbiorczy.

- Ile ich jest ? Gdzie dokładnie są ?

- Tego nie wiem. Ja dostałem przydział tylko do „Wolfsberga”. Nie mam dostępu do reszty. Dokumentacją na ten temat dysponuje podobno biuro projektowo – budowlane w Tannhausen, mieszczące się w tamtejszym w pałacu.

       Pytanie padały jedne po drugich i rozgadawszy się, Hofer niczego już nie krył …

 

     - Zostać tu. Sam zrobię rozpoznanie !

       Wydawszy te rozkazy Lothar podczołgał się na skraj zagajnika. W mig pojął znaczenie tego, co tu się odbywało. Wiedział też od razu, kogo ma przed sobą. Ich przecież też informowano o desancie z ostatnich dni. Popatrzył na topografię miejsca. Dolinka. Obok nich przejść nie mogli, a po swoich śladach też przecież nie wrócą. Będą więc szli dalej. A dalej przez kilkaset metrów jest tylko jedna dogodna ścieżka. W pobliżu skałek.

       Policzył szybko od lewej do prawej, a później od prawej do lewej. Dziewięciu. Nie jest źle. Jeżeli tylko ci jego smarkacze wytrzymają nerwowo, to nie powinno być większego problemu.

 

Komentarze