Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 83

 

     - No pięknie Richard. Już prawie zapracowałeś na swoje życie. To teraz mów dalej. Co jest w tych tunelach i co oznaczają czerwone kropki na planach ?

- O tunelach wiem tylko ze słyszenia. Jeszcze tam nie byłem. Aktualnie podobno są puste. A czerwone kropki to miejsca, gdzie mamy założyć ładunki wybuchowe.

- Nie kłam ! Po co wysadzać tunele, jeżeli są puste ?

- Nie wiem. Taki otrzymałem rozkaz – Hofer nie dodał już, że według niejasnych pogłosek, miano tam zagnać pozostałych w pobliskich obozach więźniów i po odstrzeleniu korytarzy, pogrzebać ich żywcem w tym skalnym grobie. W końcu, po co samemu się pogrążać ?

     - Kłamiesz, a twoje życie się oddala. Widzieliśmy wcześniej, jak część żywności była podwożona gdzieś w ich kierunku. Co, szczury mieliście tam karmić ?

- Ja naprawdę nic nie wiem. Byłem w „Wolfsbergu” tylko raz, dwa dni temu i tylko w koszarach. Dzisiaj miałem być po raz drugi, a w podziemiach po raz pierwszy. Planowałem tam właśnie przeprowadzić inspekcję i określić ilość potrzebnych do ich wysadzenia materiałów wybuchowych.

- Załóżmy, że ci wierzę. To teraz decydujące pytanie. Gdzie jest doktor Heinrich Reschke ?

       Zdziwienie malujące się na twarzy hauptsturmführera niemile upewniło Sołowiowa, że na ten temat nic się nie dowie.

- Reschke ? Nie znam człowieka. Zresztą, ja rzadko chodzę do lekarza.

- Nie udawaj głupka ! Nie chodzi mi o lekarza, tylko naukowca.

- Naprawdę nic nie wiem o takim naukowcu. Ja nie jestem z tego środowiska.

 

       Lothar miał już plan i przedstawił go swojemu oddziałowi w zwięzłych słowach.

- Wszystko jasne ?

- Jawohl, obersturmführer !

- Jakieś pytania ?

- Jedno. Czy, jak byśmy się tak podkradli i otworzyli ogień, to może dało by się uratować tych dwóch naszych ? 

- Zapomnij. To elita elit i strzelają celniej niż wy. A jeńców od razu by zabili.

- To nic nie zrobimy ?

- Nic. Jest tylko szansa, że zostawią ich żywych, ale pod warunkiem, że ich nie zaatakujemy.

       Nie wierzył w to, co powiedział, ale musiał uspokoić ich gorące głowy. Rzucili by się do boju i wszystko popsuli. - Biedne sukinsyny – pomyślał jeszcze o tych dwóch i aż zadrżał na myśl o ich losie.

 

     - To co ? Kończymy ! Jak sadzisz Richard ? Zapracowałeś na życie swoje i tego tam ? – gestem głowy wskazał na leżącego esesmana. Bo doprawdy nie wiem … Nic nam nie powiedziałeś o tunelach i doktorze Reschke.

- Ja, ja coś wiem !

       Sołowiow obrócił się zaskoczony. Leżący na ziemi, dotąd półprzytomny  esesman, doszedł trochę do siebie. I widać bardzo chciał żyć.

- No to mów, młody człowieku. Może jeszcze będziesz żył długo i szczęśliwie. Co wiesz o tunelach ?

- Jest ich pięć. Cztery są już porzucone. Czynny jest tylko jeden.

       Rzut oka na plany upewnił Sołowiowa, że ranny kłamał.

- Jeszcze jedno takie kłamstwo, swołocz, i mój but załatwi cię do reszty. Mamy tutaj wasz plan. Tunele są cztery.

- Przysięgam, że nie kłamię. Jest jeszcze piąty, tajny. Taki nieduży, że może tam wjechać najwyżej samochód osobowy. Otwór zakryto siatką maskującą z plastikowymi liśćmi, a przed wejściem, w takiej nieregularnej grupie, jeszcze jesienią posadzono kilkanaście sporych świerków w donicach. Mają go dodatkowo zasłaniać.

- Jak to w donicach ? Przecież było by to widoczne nawet dla największego głupka !

- Mówię prawdę. Przywieziono je w drewnianych donicach, które na miejscu rozebrano. A świerki wsadzono do wcześniej wykopanych dołów. Ma to tak wyglądać, jakby rosły tam już przynajmniej z pięć czy siedem lat.

- No dobrze. I co nam jeszcze o tym powiesz ? Co jest w środku tego tunelu ?

- Tego akurat nie wiem. Do jego pilnowania i obsługi wyznaczona jest specjalna grupa dwunastu ludzi, osobno zakwaterowanych na końcu skrzydła mieszkalnego. Mamy zakaz zbliżania się do nich. Ale podobno …

- No, wykrztuś to z siebie !

- Tydzień temu zagrożono wszystkim natychmiastowym rozstrzelaniem, gdybyśmy nawet próbowali z nimi rozmawiać. Ale zanim to nastąpiło, to chodziły słuchy, że są tam jakieś wartownie z karabinami maszynowymi i kursuje taka mała, akumulatorowa kolejka wąskotorowa.

- I co nią przewożą ?

- Tego też nie wiem, ale chyba ludzi i żywność. A w drugiej połowie marca, dwoma autobusami z zasłoniętymi oknami przywieziono tam nocą około pięćdziesięciu osób. Sami mężczyźni, ubrani po cywilnemu. Jak tam weszli, to do dzisiaj nie wyszli. Potem przez półtora tygodnia przywożono jakieś skrzynie. Podobno było ich co najmniej sto pięćdziesiąt, w tym kilka małych i bardzo ciężkich, ale mnie akurat przy tym nie było. Koledzy mówili, że w tych małych to jakby ołów czy może nawet złoto. Nosili je we czterech, a i tak uginali się pod ich ciężarem.

- Uran !!! – przez głowę Sołowiowa jak błyskawica przebiegła nagle ta jedna, radosna, a zarazem przerażająca myśl. - Uran w ołowianej osłonie, zastosowanej ze względu na zabójcze promieniowanie ! Jako jedyny w grupie został wcześniej uświadomiony w tym względzie, wyjątkowo ze względu na specyfikę misji i właśnie doznał nagłego olśnienia, chociaż zdradzić się z tym nie było wolno. Najściślejsza tajemnica ! Za jej zdradę kula w łeb ! Na razie zaś lepiej nie przerywać słowotoku przesłuchiwanego. Niech mówi swobodnie. Czasem właśnie z takiej paplaniny można najwięcej się dowiedzieć.

- A na początku kwietnia przyjechało jakichś trzech ważnych – kontynuował leżący na ziemi esesman. - Widziałem oberführera i sturmbannführera. Był jeszcze trzeci, w skórzanym płaszczu bez oznaczeń. Jakby szofer.

- I co z nimi ?

- Oberführer podobno wyjechał po dwóch czy trzech dniach. A tamci zostali w środku.

- I co tam robią ?

- Nie wiem. Przecież mówiłem, że nigdy tam nie byłem. Ale chyba coś ważnego, bo jest zakaz rozmawiania o tym, nawet w naszym gronie.

- A o doktorze coś słyszałeś ?

- Słyszałem. Koledzy mówili, że ten bez oznaczeń zwracał się do sturmbannführera „herr doktor”. A oberführer mówił do niego Henryku.

       Nareszcie ! Trafienie i to w samą dziesiątkę ! Sołowiew nie miał już wątpliwości. Są na tropie tego Reschke. A i on sam jest na wyciągniecie ręki. Prawdopodobnie gdzieś wewnątrz góry Wolfsberg. Odznaczenia będą jak nic i to z tych najwyższych ! Co najmniej Order „Czerwonego Sztandaru” … A może nawet „Gieroj Sowietskogo Sojuza” i obligatoryjnie nadawany wraz z nim „Order Lenina” ? Oba ze złota, przy czym popiersie Lenina wykonane z platyny !

       Oczami wyobraźni już prawie widział, jak któryś z nich przypinają mu do munduru, ale robotę trzeba było wykonać do końca.

- Mów ! Jak wyglądał ten sturmbannführer ?

- Widziałem go z odległości co najmniej czterdziestu czy raczej nawet pięćdziesięciu metrów. Koło czterdziestki. Wysoki. Mocno zbudowany.

- Gruby ?

- Nie, to nie to. Typ sportowca. Sprężysty. Szerokie barki.

- A wygląd twarzy ? Włosy ? Oczy ?

- Blondyn. Krótko ostrzyżony. Koloru oczu nie widziałem.

- A jakieś znaki szczególne ? Blizny, czy coś ?

- Nie zauważyłem. Gdyby były, to bym widział.

- Dobrze. To teraz uważaj. Coś ci pokażę.

       Sołowiew sięgnął do kieszeni, wyjął reprodukcję legitymacyjnego zdjęcia, a następnie podsunął je do oczu leżącego.

- Ten ?

- Chyba tak. Ale na tym zdjęciu jest sporo młodszy.

- No ! Spisałeś się. To teraz powiedz jeszcze jedno. Gdzie jest ten tajny tunel ?

- Jakieś dwieście do trzystu metrów w bok. W prawo od skrajnego tunelu na planach.

       Młody esesman naprawdę bardzo chciał żyć, ale nie za cenę całkowitego zeszmacenia się. Skłamał więc, podając odwrotny kierunek. W końcu, przecież ich oprawcy chyba nie wrócą, aby to sprawdzić.

- Coś jeszcze ?

- Więcej nie wiem, herr dowódco. Przysięgam ! - z całą wiarą i nadzieją swego krótkiego życia popatrzył na Sołowiewa. Może rzeczywiście ich tu zostawią …

       Nie znał jeszcze ich metod, a jego wiara była daremną. Nawet nie zauważył, gdy Sołowiew spojrzeniem szarych oczu i skrzywieniem ust dał znak Ahmedowowi. Ten nawet nie odpowiedział grymasem swej płaskiej twarzy, czy skośnych, mongolskich oczu. Przyzwyczajony do mordowania, chyba nawet bardziej niż do wcześniejszego zarzynania owiec w stepie, wyjął bagnet i bez ostrzeżenia dwukrotnie wbił go w serce wciąż przywiązanemu do pnia Hoferowi. Hauptsturmführer zacharczał i osunął się w trzymających go więzach. Zabójca nawet się nie obejrzał, gdy z zakrwawionym bagnetem podszedł do leżącego. Przez chwilę przyglądał mu się z uwagą, po czym nie zważając na jego wychodzące z orbit przerażone oczy, zdecydowanym ruchem przeciągnął mu ostrzem po gardle. Okropne jęki, konwulsyjne ruchy oraz bulgotanie krwi i powietrza w szeroko rozciętej krtani trwały nie dłużej niż siedem sekund.

- Gotowe, towarzyszu dowódco !

- W porządku. Zwłoki pod skałę. Przyrzucić kilkoma gałęziami, na wierzch parę kamieni. Ubezpieczenie do mnie !

       Poczekał chwilę, aż podwładni wypełnili polecenie.

 - To co ? Zadanie wykonane. Wracamy do domu. Sprawdzić ekwipunek. Podskoki.

       Skoczyli w miejscu po kilka razy, ale nic nie zabrzęczało.

- W porządku. Kierunek znany. Ty i ty – Sołowiew wskazał dwóch najbliższych – na szpicę. My siedemdziesiąt kroków za wami. Miszin ubezpiecza od tyłu.

       Popełnił drugi błąd. Nie powinien był mówić o wykonaniu zadania. Zdobyć informacje, a dostarczyć je do centrali nie narażając się po drodze na żadne niebezpieczeństwo, to dwie różne sprawy. A już wzmianka o domu ? Zapomniał, że osłabia to czujność. Może nie na długo, ale na najbliższe kilka minut jak najbardziej.

       Popełnił też trzeci błąd. Ciała pomordowanych należało lepiej ukryć. Na tyłach wroga nie pozostawia się śladów swojej obecności, a zwłaszcza dowodów tak okrutnego bestialstwa. Chociaż, ten ostatni błąd nie miał już dla nich większego znaczenia …

 

       Obersturmführer Bruno Lothar wraz ze swoimi ludźmi był już na pozycji. Prawidłowo przyjął, że ruscy nie będą przecież wracali po swoich śladach. A droga naprzód prowadziła tylko przez tę niewielką kotlinkę, raptem trzysta pięćdziesiąt  metrów od miejsca przesłuchań.

       Położył swoich ludzi za skałkami. Mieli czekać na jego sygnał. Szparą miedzy dwoma głazami, tuż przy ziemi, obserwował rozwój sytuacji. Czas się dłużył i po ponad dwudziestu minutach przyszła chwila zwątpienia. Czy jednak nie należało zaatakować ? Może też źle wybrał miejsce zasadzki ? Dylemat ten rozstrzygnął się pół minuty później, gdy jego źrenice, na obserwowanym kierunku wychwyciły ruch. A jednak ! Są !

       Beznamiętnie już obserwował, jak dwóch wrogów porusza się cichym krokiem, rozglądając się na boki. Ubezpieczenie przednie … Tak, jak przewidywał. Dobrze więc zrobił, lokując pierwszą drużynę siedemdziesiąt metrów dalej. Gdy przyjdzie czas, muszą skosić ten patrol. A teraz zasadnicza grupa. Ci nie poruszali się już tak czujnie. Zdali się na ubezpieczenie – pomyślał Lothar. Ale i ubezpieczenie było jakoś tak trochę jakby rozluźnione. Dobrze, niech tak dalej będzie.

 

       Sierżant Miszin miał duszę handlowca. I choć nic nie mówił, wiedział swoje. Zegarek Niemca wziął dowódca, ale to czysta głupota zostawiać tak piękne oficerki, jakie hauptsturmführer miał na nogach. Przecież będzie to można wymienić na kilka butelek wódki i kilkanaście paczek papierosów. A jeszcze dodatkowa flaszka będzie się należała za Żelazny Krzyż pierwszej kasy, który oficer miał wpięty w kieszeń munduru na piersi. A co ? Są tacy, co zbierają takie trofea !

       Nie stracił więc okazji, gdy wyznaczony został do tylnego ubezpieczenia.

- Dowódco ! Ja jeszcze tylko siku … I zaraz dogonię.

- Tylko chwilę. I biegiem za nami – Sołowiew nie miał ochoty tracić czasu na duperele. - Zrozumiano ?

- Tak jest, dowódco !

 

       Jeszcze tylko z pół minuty. Lothar omiótł wzrokiem kotlinę i z przyzwyczajenia znów przeliczył siły przeciwnika. Cholera ! Jednego brakuje ! Przeliczył jeszcze raz. Dwóch na szpicy i sześciu w grupie. A poprzednio było dziewięciu. Czyżby jeden poruszał się jako tylne ubezpieczenie ? Mało prawdopodobne. Przy tym tempie, w jakim się poruszali, ciężko byłoby ich dogonić. A już na pewno nie po cichu. Trudno. Trzeba podjąć decyzję, a może być ona tylko jedna. Bo jeszcze trochę i szpica wyjdzie z sektora ostrzału.

 

       To nie było takie proste ani szybkie. Trzeba było wyciągnąć zwłoki spod kamieni i gałęzi, a potem położyć na plecach. Dopiero później można było ciągnąć za buty, co też łatwo nie poszło. - Dopasowane miał, skurczybyk - pomyślał Miszin. No, ale nie takie fanty już zdobywał. Jeszcze trzeba zwinąć cholewy, otworzyć plecak i upchać łup w jego mocno ograniczonej przestrzeni. Teraz tylko zamknąć plecak i założyć na siebie. Z Krzyżem Żelaznym sprawa miała się lepiej. Mocne szarpniecie i odznaczenie wraz z kawałkiem materiału znalazło się w rękach Miszina. Jeszcze wsunąć je w kieszeń  i gotowe. Nie patrzył na zegarek. Zdziwił by się jednak, że na tym wszystkim zeszło mu aż dwie minuty. A kolegów już widać nie było … Nie szkodzi. Wydłuży krok i za trzy minuty dołączy do grupy. Najdalej za cztery …

 

       Teraz ! Lothar uniósł rękę i jak figurki pociągnięte jednym sznurkiem zerwali się na nogi. Podbiegli kilka metrów na skraj skałek. Nie dało się tego zrobić w ciszy, ale było to już nieważne. Chwilę później lufy trzydziestu jeden MP – 40 zadrgały od wypluwanych przez siebie pocisków i w ciągu następnych kilkunastu sekund wystrzeliły ich blisko tysiąc.

 

       To była istna masakra. Sołowiew zdążył wydać tylko ostrzegawczy okrzyk, gdy pociski trafiły go w łydkę i ramię. Dwie sekundy później jedna z długich serii rozpruła mu brzuch i klatkę piersiową, wypuszczając na zewnątrz dymiące ciepłem i wijące się jak węże jelita. Zanim umarł, jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w nie zdumionym, niczego nie rozumiejącym wzrokiem. Przecież tak dobrze im szło …

       Z innymi nie było lepiej. Rozszarpywani długimi seriami wystrzeliwanymi z zaledwie niespełna trzydziestometrowej odległości, ginęli, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co właściwie ich spotkało.

       I tylko Ahmedow jeszcze żył. Niegroźnie trafiony w głowę jednym z pierwszych pocisków, na pół przytomny, upadł za niewielką skałkę, chroniącą go od lawiny lecącego z góry ołowiu.

 

       Już widział ich plecy, kiedy nagle serce omal mu nie stanęło. W nagłym, niespodziewanym huku wystrzałów i lawinie ognia zobaczył przewracające się bezwładnie, tryskające krwią i rozrywane na strzępy ciała swoich kolegów. Skoczył za drzewo, przywarł do ziemi. Odruchowo odbezpieczył broń, ale zaraz w myślach skarcił sam siebie. - Głupku ! Sam nic nie zdziałasz ! Ratuj własną dupę ! A wiadomości, które masz w głowie, wystarczą za całe twoje usprawiedliwienie. Bo przecież będą pytać … Jak to się stało, że tamci zginęli, a ty Miszin żyjesz ? Trudno. Później obmyśli się jakąś bohaterską i prawdopodobną wersję. Teraz zaś … Za wszelką cenę trzeba do swoich.

       Przeczołgał się niżej, w bok od szlaku jakim szli. Chwilę popatrzył za siebie. Wróg schodził ze zbocza, w kierunku tych, którzy jeszcze niespełna minutę temu żyli. Popełzał więc dalej, a gdy już miał pewność, że nikt go nie zobaczy, wstał, i skulony, z duszą na ramieniu pobiegł przez las.

 

Komentarze