Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 95

 

Szanowni czytelnicy! Zapraszam do lektury drugiej części trylogii „Atomowy Poker”, życząc wielu mocnych wrażeń. Dla ułatwienia, na początek zamieszczam objaśnienia występujących w tekście niemieckich nazw miejscowości, zwrotów oraz stopni SS.

 

 Wykaz obecnie polskich miejsc i miejscowości, występujących w tekście w brzmieniu niemieckim – w porządku alfabetycznym.

Bad Flinsberg - Świeradów Zdrój

Breslau - Wrocław

Colonnowska - Kolonowskie

Dorfbach - Rzeczka

Falkenberg - Sokolec /góra/

Friedland - Mieroszów

Fürstenstein - Książ /zamek/

Gotenhafen - Gdynia

Gross-Rosen - Rogoźnica

Grottkau - Grodków

Hain - Przesieka

Hirschberg - Jelenia Góra

Jauering Oberdorf - Jugowice Górne

Kleinschönau - Sieniawka

Ludwigsdorf - Ludwikowice Kłodzkie

Oppeln - Opole

Posen - Poznań

Säuferhöhen - Osówka /góra/

Schweidnitz - Świdnica

Waldenburg - od 28.05.1945 Borowieck, od 07.05.1946 Wałbrzych

Warschau - Warszawa

Wolfsberg – Włodarz /góra/

Wüstewaltersdorf - Walim

                            

Wykaz użytych zwrotów niemieckich, których znaczenia w tekście nie omówiono, lub też znaczenie może być niejasne – w wolnym tłumaczeniu i w porządku alfabetycznym.

Bund Deutscher Mädel - Związek Niemieckich Dziewcząt

Ende - koniec

Fertig - gotowe

Führer - wódz, przywódca – określenie przysługujące Hitlerowi

Gauleiter - kierownik okręgu NSDAP

Hände hoch - ręce do góry

Heil Hitler - chwała / cześć / Hitlerowi

Herr - pan, panie

Jawohl - tak jest / zwrot używany w wojsku /

Kolibri - Koliber

Kreisleiter – powiatowy kierownik NSDAP

Mein führer - mój wodzu

Niederschlesien - Dolny Śląsk

Nemmersdorf - wioska w Prusach Wschodnich, miejsce zbrodni sowieckiej

Ordnung - porządek

Panzerfaust - niemiecka broń przeciwpancerna, z głowicą kumulacyjną

Parteigenosse - towarzysz partyjny

Reichsleiter - kierownik Rzeszy - dot. funkcji w kancelarii Hitlera

Riese - olbrzym

SA - Sturmabteilung - oddziały szturmowe / bojówki NSDAP /

Scheiße - gówno

Sicher ist sicher - pewność to pewność / przysłowie niemieckie /

Storch - bocian

Sudetenland - Kraj Sudetów

Werwof – wilkołak, organizacja niemieckiej partyzantki

Wunderwaffe – cudowna broń

Volkssturm – Ludowy Szturm / niemieckie oddziały ostatniej szansy, pod koniec wojny formowane z mężczyzn od 16 do 60 lat, z jakichkolwiek powodów pozostających poza służbą w regularnych oddziałach wojskowych/

 

Wykaz użytych w tekście stopni SS oraz ich odpowiedniki w Wojsku Polskim.

 

                    SS                               Wojsko Polskie

 

SS - Obersturmführer                        Porucznik

SS - Hauptsturmführer                      Kapitan

SS - Sturmbannführer                        Major

SS - Obersturmbannführer                Podpułkownik

SS - Standartenführer                         Pułkownik

SS - Brigadeführer                               Generał brygady

SS - Gruppenführer                              Generał dywizji

SS - Obergruppenführer                      Generał broni

Reichsführer SS                                    brak odpowiednika

 

 

 

  

                                        Janusz Wódz

 

 

                            ATOMOWY POKER

 

                                      Część druga.                       

                                    Poczdam 1945

 

 

 

     Trylogia sensacyjno – szpiegowska, oparta na faktach związanych z programem atomowym III Rzeszy.

 

            Niniejsza publikacja mimo wykorzystania wielu prawdziwych wydarzeń jest fikcją literacką, a ewentualna zbieżność imion i nazwisk - oprócz historycznych - jest przypadkowa.

 

                       Wszelkie prawa zastrzeżone.

                               All rights reserved.

 

 

 

                                         Rozdział I

 

                                   Nowy początek.

      

04.05.1945, wieczór – „Riese”, okolice obiektu „Centrum”.

 

Zmierzchało. I to zaledwie po godzinie marszu. A jeszcze ten powiew chłodu… Dopiero teraz uświadomił sobie w pełni, że przecież to początek maja. Do tego w górach! Liście większości drzew już niby zielone, trawa i mech tak samo. Sosny wypuszczają nowe pędy, ale pory roku nie da się ani oszukać, ani zignorować. Szybko pożałował, że nie wziął jakiejś grubszej celty, albo nie został do jutra rana. Ale gdy tylko przysunął rękaw do nosa i zaciągnął się jego zapachem, od razu przeszły mu takie myśli. Ubranie już zajeżdżało trupem. Niby jeszcze niewiele i ledwo wyczuwalnie, niby jeszcze się wywietrzy, ale… Dłużej w tym masowym grobie, do niedawna jeszcze nazywanym obiektem „Centrum”, zostać już nie mógł. Trzeba sobie radzić z nową rzeczywistością i to taką, jaka ona jest.

            Zimno. Trzeba czymś zająć myśli. Zaczął rozpamiętywać miniony czas i na chwilę zapomniał o jęzorach chłodu liżących mu plecy. Po pierwsze, ulga! W końcu się zemścił. Lata całe mu zeszły, ale spełnił przysięgę i morderca brata wreszcie gnije. Ostatecznie i nieodwracalnie. Wojna też już na ukończeniu, a III Rzesza wali się w gruzy. Może da się więc wrócić do swej tożsamości. Tej prawdziwej. Chociaż… Nagła myśl, którą latami wypierał ze swojego umysłu zmaterializowała się nagle w wielki znak zapytania. Przecież nigdy nie miał polskich dokumentów! Takich prawdziwych. Był Polakiem, przez te wszystkie lata czuł się Polakiem, a dokumenty zawsze miał niemieckie. W papierach jak byk stało, że niemieckie miał również obywatelstwo i narodowość. Jako Henryk Reszka formalnie określił się i podpisał tylko raz. Przy werbunku. A teraz nie może też zostać przy niemieckiej wersji nazwiska. Przecież polują na niego Rosjanie. Wkrótce niewątpliwie też zachodni alianci. Kto potwierdzi, że współpracował z polskim wywiadem? Do tego z tym słusznym? Bo przecież komuniści musieli utworzyć też jakiś swój! Czy jeszcze ktoś żyje – wuj Zajezierski lub jego łącznik, którego prawdziwych danych nigdy nie poznał? Czy ocalały jakieś inne dokumenty niż te, które jeszcze jesienią 1939 wpadły w niemieckie łapy? Wątpliwe. Gdyby były, pewno by do niego dotarli. A tak, przez całe lata musiał działać jak samotny wilk. Wspomniał prowokacje z zimy 1939/1940. Byli już tak blisko. Mało brakowało, aby go przechwycili. Zatłukli by w jakimś lochu, przedtem wycisnąwszy z niego wszystkie informacje. Słyszał o takich historiach. Jak ta z von Drebnitzem, który dostał do obróbki jakiegoś agenta. Tyle, że zakatował go na śmierć, zanim ten wszystko wyśpiewał. Nie miał wątpliwości, że są granice milczenia, a jego samego niewątpliwie potraktowali by w jakiś specjalny sposób. Sposób, o którym nawet trudno pomyśleć. A wracając do sprawy… Poznał te dokumenty, kiedy udostępnił mu je Moder. Wiedział, że reszta prawdopodobnie została spalona i nikt już ich nie odtworzy. Nie mógł więc liczyć na Polaków. Ale właściwie jakich? Tych z Zachodu, czy tych ze Wschodu?

            Wszystko to popieprzone! Trzeba więc jeszcze jakiś czas pozostać - przynajmniej formalnie - Niemcem. Albo Polakiem, Grzegorzem Beresiem. W zależności od sytuacji. Miał też jeszcze przecież otrzymane od Modera papiery Niemca, na nazwisko Alfred Mann. Pod Koblencją ponadto czekały  dokumenty niejakiego Paula Haaze. Trzeba więc przyjąć tożsamość aktualnie korzystną. A na razie, przemyślał jeszcze jedną możliwość. Na te ostatnie dni. Legitymację służbową SD chwilowo zatrzymał przy sobie. Zabrał również otrzymane na początku kwietnia, podpisane i opatrzone stosownymi pieczęciami formularze rozkazów wyjazdu. Wyjął wieczne pióro, wpisał datę 04.05.1945 oraz cel podróży. Hirschberg! To na wypadek ekstremalny, gdyby przypadkiem wpadł na jakiś żądny sukcesów i gorliwie wykonujący obowiązki patrol polowej żandarmerii. Opowie wtedy bajeczkę o Werwolfie i tajnej, specjalnej misji. Legitymację i rozkazy wyjazdu ma przecież autentyczne, a w tych ostatnich dniach rozpadającej się właśnie III Rzeszy nikt i niczego już nie zweryfikuje. A na razie, najlepiej kierować się w miarę blisko. Do Waldenburga. Przykleić się do jakiejś niemieckiej rodziny, albo znaleźć puste mieszkanie. Przecież wielu na pewno uciekło przed Rosjanami lub zostało ewakuowanych. A więc trzeba przeczekać. Przyczaić się. A jak w końcu przyjdą ruscy, na początek zamienić się w szarego, zwykłego i nikogo nie interesującego polskiego robotnika przymusowego, Grzegorza Beresia. Tak… Na razie nie pozostawało mu nic innego.

            Myślał o tym jeszcze przez chwilę, gdy doszedł do sporej kępy gęstych krzaków. Rozejrzał się. Tu będzie dobrze, jeżeli tylko nie spadnie deszcz. Zapiął kurtkę pod szyją, położył się na mchu, zwinął w kłębek i mimo chłodu, zmęczony zasnął.

 

05.05.1945 – poranek, las na południowy wschód od Waldenburga.

 

Obudził go narastający warkot silnika. Zrazu niezbyt głośny, powoli przemieniał się w dudniący bas ciężkiego motocykla. Chwilę później usłyszał też wściekłe ujadanie psa. Co jest do cholery? Zerwał się na równe nogi, przyczaił. Warkot się zbliżał. Pochylony, przebiegł kilkanaście metrów w kierunku odgłosów, zatrzymując się za grubą sosną i rozglądając się wokoło.  Wszystko jasne! Spał raptem pięćdziesiąt metrów od jakiejś leśnej drogi. Przykucnął i wyjrzał jeszcze raz. W rzedniejącym przy drodze lesie zobaczył powoli jadące BMW 750, dwóch uważnie rozglądających się drabów z blachami na piersiach i pistoletami maszynowymi na ramionach oraz wilczura rwącego się do skoku z bocznego wózka. Żandarmeria polowa! Okryci złą sławą, jak to ich powszechnie nazywano „psy łańcuchowe” lub też „Heldenkrau” ! Dlaczego akurat „łapacze bohaterów”? To proste! Dla oficerów sztabowych i wszelkiej maści tak zwanych „tyłowników”, zwłaszcza od stopnia majora w górę, potrafili być często bardzo uprzejmi, czasem nawet wręcz uniżeni. Ale dla prawdziwych bohaterów, tych prostych żołnierzy z okopów, walczących na pierwszej linii i codziennie narażających swoje życie, byli prawdziwą plagą. A jeszcze teraz, kiedy to niejednokrotnie współpracowali z powołanymi ostatnio Lotnymi Sądami SS i w dodatku od dowodzącego walczącą tu armią feldmarszałka Ferdinanda Schörnera, powszechnie zwanego „Krwawym Ferdynandem”, dostali wolną rękę? Nie wróżyło to nic dobrego, ale po kogo tu właściwie przyjechali? Po niego? Instynktownie sięgnął po Browninga i odbezpieczył broń. Ale nie! Niemożliwe. Przecież nikt tu o nim nic nie wie. Celem tej dwójki musiał być ktoś inny. Sekundę później żandarm kierujący motocyklem skręcił w przesiekę przy drodze, a siedzący z tyłu puścił psa, który pognał za niewielką sylwetką w mundurze Hitlerjugend. Teraz Henryk wreszcie widział wyraźnie. Młody, chudy chłopak, z okrągłymi okularkami w drucianej oprawie. Nie pobiegł daleko. Wilczur, skacząc na plecy, od razu powalił go na ziemię, mierząc zębatą paszczą prosto w gardło. Otrzymał w odpowiedzi dwa czy trzy słabe ciosy drobnych pięści, ale to było wszystko, na co uciekiniera było stać. Leżał teraz z pogryzionymi i zakrwawionymi łokciami, ostatkiem sił odpierając napór psa i gdyby nie żandarmi, uległ by wściekłemu atakowi. Ci jednak nie przybiegli, aby go bronić. Co prawda odciągnęli psa i przywiązali go do drzewa, ale tylko po to, aby ciężkimi buciorami brutalnie i metodycznie skopać leżącego. Nie za długo jednak, bowiem już po kilkunastu sekundach w ręku jednego z nich pojawił się gruby sznur. Drugi z bocznego wózka wyciągnął tekturę z gotowym napisem. „Dezerter”! Ile jeszcze mieli takich tabliczek? Lepiej się nawet nie domyślać! Tymczasem jednak podnieśli chłopaka za kołnierz, zawiesili tekturę na szyi i Henryk już wiedział co będzie dalej. Cholera jasna ! Przecież to jeszcze dzieciak ! Dziwnie przypominający brata Piotra. Co robić? Widział, jak prowadzą go kilkanaście metrów, na skraj drogi. W kilka sekund przerzucili sznur przez gałąź stojącego tam dębu, a gotową już pętlę założyli chłopakowi na szyję. W tej sytuacji nie było już na co czekać i decyzja Henryka była intuicyjna. Teraz, albo nigdy! Tamci już podciągali sznur! Nogi wisielca oderwały się od ziemi, a ciało zaczęło drgać. Szybciej! W pełnym biegu, od tyłu i z kilkunastu metrów przeładował broń, a następnie oddał dwa szybkie strzały, po których żandarmi, jak wory zwalili się na ziemię. Jeden z nich usiłował jeszcze odwrócić się na bok, niedowierzającym wzrokiem spoglądając na nadbiegającego, ale trzeci strzał powalił go już nieodwołalnie. W ostatniej chwili! Chłopak opadł na ziemię, ale wciąż sina twarz podpowiadała Henrykowi, że to jeszcze nie koniec. Rzucił się do leżącego, rozluźnił pętlę i dopiero po dobrej minucie widać było jak powoli wraca mu świadomość. Dobrze! To teraz dalej. I to szybko, bo nie wiadomo, czy ktoś znowu nie nadjedzie. Nie czekał, aż chłopak w pełni odzyska przytomność. Zarzucił go sobie na plecy i pobiegł w las, do stojącego w przesiece motocykla. Wrzucił go do bocznego wózka. To teraz jeszcze jedno. Wilczur! Przywiązany do drzewa szarpał się, wył, i złowrogo warczał całą mocą swej morderczej paszczy. Nie może pozostać żywy. Jeszcze kogoś zwabi. Po chwili jeden dobrze wymierzony strzał uciszył go ostatecznie. Teraz można się rozejrzeć. Chwilę skalkulować. Nie można zostawić ciał i psa. W tych dniach nikt już nie ma czasu na metodyczne działania, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Trzeba zaraz stąd spieprzać! Nie wiadomo kto i kiedy będzie tędy jeszcze przejeżdżał. Może nawet już za chwilę. Z powrotem skoczył więc do motocykla. Niedoszły wisielec dochodził już do siebie i widać było, że walczy z chęcią ucieczki.

            - Spokój! – głos Henryka zabrzmiał jak komenda i chłopak mało nie zerwał baczność. Dopiero teraz zaczęło docierać do niego, komu zawdzięcza życie.

- Dziękuję panu…

- Nie czas na to. Dasz radę iść?

- Tak. Chyba tak…

- To za mną. Ja biorę tych dwóch, ty bierzesz psa. Trzeba ich odciągnąć w las.

            Nie trwało nawet trzech minut, gdy ciała znalazły się dobre pięćdziesiąt metrów od drogi, w gęstym sosnowym młodniku. Przepchnęli też dalej w krzaki ciężki motocykl. Przez ten czas Henryk zdążył się już dowiedzieć, że chłopak ledwo miesiąc temu skończył szesnaście lat. Przyszli więc po niego i wcielili do Volkssturmu. Trafił na lotnisko w Schweidnitz, gdzie kazano im kopać transzeje. Dostali „panzerfausty” i stare mauzery z poprzedniej wojny. Zapowiedziano, że mają bronić lotniska do ostatniego naboju i ostatniej kropli krwi. On zaś uciekł dwa dni temu. Nie chce umierać.

- Rodzinę masz?

- Tak. Matkę. Mieszkamy w Friedland. To tylko kilkanaście kilometrów stąd.

- A ojciec? Jakieś rodzeństwo?

- Ojciec został uznany za zaginionego. Już dwa lata temu, na wschodnim froncie. A ja jestem jedynakiem. Podobno matka nie mogła mieć więcej dzieci. Nigdy by nie przeżyła, gdyby i mnie się coś stało.

- Więc pewno do niej uciekałeś?

- Tak.

- Głupiec! Jeżeli uciekłeś dwa dni temu, to już tam na ciebie czekają. Albo natychmiast zadenuncjują cię sąsiedzi, fanatyczni lub zastraszeni przez ostatnich zagorzałych zwolenników führera i lotne patrole, takie jak ten. Trzeba wiać gdzie indziej. A w ogóle, to jak ty się właściwie nazywasz?

- Wilhelm Schuster. Ale jeżeli nie mogę iść do domu, to mam jeszcze chrzestnego. Mieszka tu, niedaleko.

- Gdzie?

- W Waldenburgu. W południowej części miasta, na przedmieściu pod lasem. Nazywa się Ampler. Jest kowalem, ale rok temu stracił rękę na froncie.

            To było to! Henryk wprost nie wierzył własnemu szczęściu. Trzeba tam iść. Niedaleko, robota znana i do tego właściwe papiery. Za kilka dni sam diabeł się w tym wszystkim nie połapie. A na razie…

            Popatrzył jeszcze chwilę po ciałach dwóch żandarmów.

- Strzelać umiesz?

- Oczywiście. W Hitlerjugend przeszedłem pełny kurs. To było przecież  obowiązkowe.

- W porządku. To idziemy do tego twojego chrzestnego. Bierz jeden peem, ja biorę drugi, bo nigdy nie wiadomo, na kogo jeszcze trafimy. Nawet cuda, raczej nie zdarzają się dwa razy pod rząd. A ty chyba nie chcesz ponownie zadyndać?

- Nie…

- Więc słuchaj. Od tej chwili jestem twoim dowódcą. Wykonujesz wszystkie moje rozkazy. Nasze zadanie to bezpiecznie dotrzeć do twojego chrzestnego. W nocy, aby nikt nas nie widział. Czy to jest jasne, Willi?

- Jawohl, herr …

- Na razie i dla ciebie, pozostanę twoim dowódcą. Dla bezpieczeństwa. Możesz mi mówić Alfred. Nie musisz wiedzieć więcej. A teraz jeszcze jedno. Znasz te tereny?

- Oczywiście! Jeździliśmy tu z ojcem od małego. Na rowerach. A później jeszcze biwakowaliśmy i ćwiczyliśmy w Hitlerjugend.

- Więc prowadź. Ale tak, aby u celu być o północy.

 

            Tak sformułowane zadanie sprawiło, że więcej czaili się po lasach, niż posuwali naprzód. W tym czasie Henryk dowiedział się też, że chrzestny po utracie ręki został zwolniony z wojska. A Rudolfa, syna jego bliskiego kuzyna, Willi spotkał w Schweidnitz. Ten też chciał uciekać, ale wymyślił inny sposób. Śmigłowcem Flettner 282, B-2, „Kolibri”. Dwuosobowym.

- A co to za cholerstwo?

- Maszyna z dwoma dużymi śmigłami u góry . Podobno potrafi fruwać pionowo do góry i tak samo lądować.

- Podobno?

- Ja tego nie widziałem, ale tak mówił Rudi. Takie maszyny były składane w zakładach przy lotnisku. Przez rok. Ale kilka miesięcy temu, podobno dla bezpieczeństwa, ich montownię przeniesiono do Berlina. Na lotnisku pozostała już tylko jedna sztuka, do osobistej dyspozycji gauleitera Niederschlesien, gruppenführera Karla Hankego. Teraz nie lata, bo ma zepsuty silnik, ale Rudi cały czas nad nim pracuje. Jest mechanikiem oraz absolwentem szkoły szybowcowej Hitlerjugend i trochę już latał. Najpierw jako obserwator, a później jako pilot, i to właśnie taką maszyną. Szkolono tam też i innych pilotów. Chce w ostatniej chwili odlecieć i wylądować w lesie na polanie, parę kilometrów za kuźnią swego wuja. Stoi tam stara stodoła sąsiadów, którzy już w marcu się ewakuowali. Nikt tam odtąd nie zagląda. „Kolibri” pójdzie do stodoły i tam się go schowa, albo też po prostu spali. A on po cichu, w ciągu tygodnia czy dwóch wróci do domu.

- A ty dlaczego nie zaczekałeś na krewniaka? Poleciał byś razem z nim .

- Ja boję się latać. Nie wiadomo też, czy Rudiemu uda się naprawić silnik – chłopak był gadatliwy, a Henryk, niejako z przyzwyczajenia, bez skrupułów ciągnął go za język. Pewnie też dlatego, chłopak nagle się spłoszył.

- Ale chyba za dużo mówię…

- Dlaczego? A niby co masz do ukrycia ? Przecież cię uratowałem.  Mam tyle samo do stracenia, albo i więcej. W twojej obronie zabiłem przecież dwóch żandarmów. Jedziemy więc na jednym wózku i musimy sobie pomagać. Bo inaczej, zadyndamy obaj. I to obok siebie!

 

Komentarze