Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 100

 

09.05.1945, wieczór – zamek Fürstenstein.


To był pracowity dzień - Rogozin podsumował wieczorną naradę. Wstępnie przeszukano zamek i jego podziemia. W górach wykryto więcej obiektów podziemnych. - Więcej? - Rogozin przez chwilę się zamyślił. To mało powiedziane.

Mnóstwo. Całe góry okazały się być podziurawione jak szwajcarski ser, albo też jakieś olbrzymie mrowisko. Odkryto już podziemne obiekty  w Säuferhöhen, Falkenberg, Jauering Oberdorf, Dorfbach czy Wüstewaltersdorf. Część cała i nieuszkodzona, część natomiast wysadzona. W Ludwigsdorfie ujawniono też pozostałości jakiejś fabryki amunicji czy materiałów wybuchowych, elektrownię i dziwną konstrukcję. Olbrzymi krąg na wysokich betonowych wspornikach. Czemu to miało służyć? Nie wiadomo, chociaż pierwsi sprowadzeni na miejsce specjaliści już stwierdzili, że jest to najprawdopodobniej podstawa nieukończonej chłodni kominowej. A jeszcze te ciche, szczątkowe plotki o tajnej kopalni i jakimś zamaskowanym tunelu pod zamkiem ? Trzeba będzie miesięcy, a może i lat, aby to wszystko sprawdzić, spenetrować, poznać wszystkie tajemnice. Ale czy na pewno wszystkie? Ponadto jeszcze ten nikły, ale rokujący nadzieję powodzenia ślad po „Kolibri”… Ma już pewne dane. W paru miejscach używano go na froncie wschodnim. Otrzymał nawet jego niewyraźne zdjęcie, jesienią ubiegłego roku zrobione z okopów nad Wisłą. To teraz tylko go szukać. Tym bardziej, że kilku miejscowych Niemców, wczorajszej nocy słyszało nad ranem jakiś dziwny warkot, który umilkł gdzieś na południu. Trzeba więc sprawdzić i to, chociaż na chwilę obecną nie jest to priorytet. Pocieszył się tylko, że jeżeli gdzieś jest, to po pewnym czasie i tak wpadnie im w ręce.

 

10.05.1945, rano – Waldenburg, obiekty „Wolfsberg” i „Ramenberg”.


Lejtienant Jegorow tym razem był już przygotowany znacznie lepiej. Dysponował całym swoim plutonem wyposażonym w latarki, na wszelki wypadek dodatkowo otrzymał  plecak zapasowych baterii, a w ostatniej chwili, jako awaryjne oświetlenie, zapobiegliwy kwatermistrz podrzucił im jeszcze całe pudło zniczy, znalezionych i natychmiast zarekwirowanych w budynku gospodarczym miejscowego cmentarza.

- A na chuj nam te lampki? – wchodzący w skład plutonu sierżant Miszin, z dezaprobatą popatrzył na osobliwy towar.

- Żeby postawić na twoim grobie, jak coś tam spieprzysz! – Jegorow nie zamierzał z nim dyskutować. – Byłem tam wczoraj i wiem jedno. Bez światła zginiemy. Jasne?

- Tak jest… - Miszin wycofał się rakiem. - Ja tylko tak…

- To zamknij jadaczkę i czekać koło ciężarówek. Ja idę jeszcze do majora. A za kwadrans odjazd. 

 

            - Zadania znane? – Rogozin czujnym okiem popatrzył na swego podwładnego.

- Tak jest, towarzyszu majorze!

- No! Ale w ostatniej chwili generał dorzucił nam jeszcze jedno.

- Jakie?

- Masz - Rogozin podsunął Jegorowowi mapę. - To niemieckie wydanie z roku 1934. Jest na niej cały interesujący nas obszar. Oczywiście, nie ma na niej nic wartościowego, bo te wszystkie obiekty Niemcy zaczęli budować dopiero późną jesienią 1943. Mapa ma jednak tę zaletę, że jest cholernie szczegółowa. Masz tu wszystko, jak na dłoni. A teraz popatrz tutaj – Rogozin wyjął z koperty kilka zdjęć lotniczych. - Tu są obiekty „Wolfsberga”, gdzie już byłeś, a tu „Ramenberg”. Oddalone są od siebie o przysłowiowy rzut beretem. W ramach sprawdzenia tego terenu wydzielisz więc grupę, która pójdzie na ten drugi obiekt. Z naszych nikogo tam jeszcze nie było.

- Ryzyko, towarzyszu majorze. A jak się natkną na jakiś niemiecki oddział, który jeszcze nie skapitulował i przebija się na zachód? Mieliśmy już przecież takie historie, a tacy z reguły są zdesperowani i gotowi na wszystko.

- Spokojnie. Nasi ludzie, to nie dupy wołowe z orkiestry dętej czy też jakiegoś kwatermistrzostwa, tylko „SMIERSZ”, elita elit. A zresztą… Nie wyślesz tam przecież jednego czy dwóch. Wyślij dziesięciu. Ale uwaga! – Rogozin podkreślił te słowa tonacją głosu. - Nie mogą powtórzyć tego błędu, jaki popełniłeś wczoraj. Nie wchodzą do żadnej dziury. Mają tylko iść, zobaczyć i sprawdzić co tam jest, wykonać zdjęcia, zrobić szkic ewentualnych wejść, zwymiarować to wszystko krokami i wracać.

- A reszta infrastruktury?

- Baraki oczywiście sprawdzić. Szyny kolejki wąskotorowej mamy na zdjęciach lotniczych, więc tym się nie będą zajmować. Robią tylko rozpoznanie tuneli i sztolni, czy jak tam chcecie to nazwać. Ogólny szkic, opis gdzie, co i jak, zdjęcia każdego wejścia i powrót do „Wolfsberga” pod twoją komendę. Ty w tym czasie robisz swoje i bez względu na wyniki z „Ramenberga”, wracasz wieczorem. I żadnych własnych pomysłów! Jasne?

- Tak jest, towarzyszu majorze!

- No, to do roboty. I chcę was tu widzieć jeszcze przed nocą.

 

            Hauptsturmführer Bruno Lothar od chwili wyjścia z Waldenburga, czyli już od godziny trzeciej rano wiedział, że nie będzie miał dobrego dnia. Owszem, ostatnich kilka miesięcy było udanych. Wycofano go z frontu wschodniego, w spokoju szkolił oddziały miejscowego „Werwolfu”, kilka tygodni temu udało mu się nawet zlikwidować sowiecką grupę szpiegowsko - dywersyjną, za co zresztą praktycznie w ostatniej chwili, bo dosłownie półtora tygodnia przed ostatecznym upadkiem III Rzeszy, został awansowany. Tyle, że to wszystko było już w innej epoce i rzeczywistości. Pozostał w Waldenburgu, bo taki też otrzymał rozkaz, w wypadku nieposłuszeństwa karany śmiercią, i to być może z ręki tych, których poprzednio tak skutecznie szkolił. Znając ich młodzieńczy fanatyzm nie miał wątpliwości, że gdyby padł taki rozkaz, wykonali by go bez większego wahania. Dodatkowo, skontaktowano go też z miejscowym przedstawicielem specjalnej i wyznaczonej do nadzoru nad „Riese” komórki Gestapo, niejakim Kube, zakamuflowanym jako niewiele znaczący miejscowy restaurator, albo raczej mówiąc wprost i po imieniu, podrzędny knajpiarz. Tyle, że była to tylko maska, a ręce Kubego sięgały ponoć daleko. Tak więc, chcąc nie chcąc, Lothar pozostał tu, wśród tych ponurych i tajemniczych gór, mamiony wizją rychłego konfliktu miedzy zwycięskimi aliantami i III wojną światową oraz obowiązkiem strzeżenia tajemnicy. Jakiej? Tego nie wiedział. Otrzymał tylko zadanie wysadzenia tajnego tunelu w „Wolfsbergu” i sprawdzenia wysadzenia podobnego tunelu w „Ramenbergu”. Oczywistą rzeczą było, a i rozkaz Kubego wyraźnie to określał, że najpierw udać się miał na „Wolfsberg”. Uginając się więc pod wyładowanym do granic możliwości plecakiem i przeklinając w duchu całą tę wyprawę, maszerował przez las, co kilkanaście minut spoglądając na kompas.

            Nie był przy tym sam. Nie mógł przecież w jednym plecaku zmieścić zapasów jedzenia, picia, trzydziestu kilogramów materiałów wybuchowych, zapalników, elektrycznych przewodów i zapalarki, niezbędnych do wysadzenia sztolni. Za zgodą i pośrednictwem Kubego, poderwał więc dwóch największych i najsprawniejszych osiłków z całej szkolonej przez siebie grupy i zabrał ich ze sobą. Każdy z nich dźwigał więc taki sam plecak z prawie identyczną zawartością. Niezależnie od tego, każdy z nich dysponował MP – 40 z czterema pełnymi magazynkami, pistoletem Walther P – 38 z dwoma magazynkami i dobrze naostrzonym bagnetem. Wyjątkiem był sam Lothar, który zamiast pistoletu, posługiwał się rewolwerem Nagant, a w tylnej kieszeni spodni nosił, będącą jego dodatkową tajną bronią, drucianą, własnoręcznie wykonaną ze struny fortepianowej, garotę.

            Szedł więc teraz już szóstą godzinę, przeklinając w myślach swój los, bolące coraz bardziej nogi i wrzynające się w ramiona szelki plecaka, a jednocześnie bacznie obserwując teren i nadstawiając uszu na każdy, najcichszy nawet dźwięk. Kilkakrotnie też napominał towarzyszących mu - jak to określił ich w myślach - „tragarzy” i choć byli już porządnie zmęczeni, nie odpuszczał.

- Wyśpicie się w trumnach - jak czasem mawiał - a teraz naprzód. U mnie jest tak, jak w Legii Cudzoziemskiej. Kto nie maszeruje, ten ginie!

- Szefie… - zaprotestował w końcu jeden z nich. A może by tak nieco odpocząć? Chociaż pięć minut.

- Tak? I jeszcze co? Może siusiu i kupkę?

- Nie…

- No właśnie. I tu będziesz miał następną ważną naukę. Jeżeli nie chce ci się lać, to znaczy, że chce ci się pić! Jasne? No, bierz butelkę i złap choć parę łyków. Bo jak naprawdę się odwodnisz, będziesz wart nawet mniej, niż rozdeptane gówno!

            Pół godziny później dotarli do celu i jakież było zdziwienie Lothara, gdy zamiast czarnej czeluści tajnego tunelu, który właśnie miał wysadzić,  zobaczył tylko niewielkie gruzowisko skalnych odłamków, w dodatku praktycznie nie różniące się od otoczenia. Widać ktoś z „Wolfsberga” był niezłym fachowcem. Tak wysadził wejście, że Lothar, mimo świadomości jego wcześniejszego istnienia, z trudem tylko odnalazł to miejsce. Dla niewtajemniczonych zaś dwóch jego towarzyszy, było ono w ogóle  niewidoczne! Majstersztyk!

- To co, herr hauptsturmführer? Czego tu właściwie szukamy? - jeden z „tragarzy” zadał wreszcie pytanie.

- Tu już niczego. A ty nie musisz wiedzieć co i gdzie - dodał, widząc zdziwioną minę pytającego.

- Gdzie, to chyba wiadomo - drugi z pomocników odwrócił się i machnął ręką w kierunku północy. To przecież tam kilkanaście minut temu minęli czarne wloty złowieszczych sztolni, emanujących jakąś tajemną, złowrogą groźbą i mocą. - Chyba tam będziemy wysadzać, co?

            Lothar nie zdążył odpowiedzieć. Bo oto nagle do jego uszu doszedł jakiś dziwny odgłos. Ostrzegawczo podniósł palec w górę, przymykając na chwilę oczy. Zdziwieni, popatrzyli na niego, ale i do ich uszu dotarł po chwili odgłos pracujących na wysokich obrotach silników.

- Ktoś tu jedzie - szepnął wreszcie jeden z nich.

- Cisza! - Lothar wytężył słuch i pokręcił głową. - Chyba tam - wskazał kierunek z którego przyszli i gdzie jeszcze kilkanaście minut temu, dwójka jego pomocników zastanawiała się, dlaczego nie minują wylotów sztolni.

- Tak - potwierdził jeden z nich. - Stamtąd.

- Spływamy stąd - Lothar już podjął decyzję. - Jeszcze trochę w lewo i pod górę. Później zakręcimy i zobaczymy, kto i co tu kombinuje.

 

            - Job twoju mać! - Miszin zaklął kolejny już raz, gdy podskoczył na twardej, drewnianej ławce. - Niby rządzili tu „fryce”, a drogi jak u nas. Dupę można sobie poobijać.

- Już chyba niedaleko - siedzący obok Kwoczur wyjrzał spod plandeki. - No, bo w końcu ile można jeździć po tych górach.

            I rzeczywiście. Jadąca przodem ciężarówka z Jegorowem w szoferce zatrzymała się wreszcie i ich kierowca uczynił to samo. W chwilę później usłyszeli też głos dowódcy, wydającego tak upragnioną komendę.

- Z wozów! W dwuszeregu zbiórka!

Wyskoczyli więc na zieloną trawę, popatrując wpierw na czarną czeluść w zboczu góry, na szyny kolejki wąskotorowej, wagoniki do wywożenia urobku, na stosy kopalniaków i worki cementu ułożone w wielką pryzmę.

- Co to jest? - spytał ostrożnie jeden z nich.

- Nie widzisz? - Miszin brylował w tym towarzystwie. - Sztolnie, które „germańcy” wykuli rękami więźniów.

- Ale po co?

- A bo ja wiem ? - Miszin nagle stracił humor. - Odkryliśmy je już ponad trzy tygodnie temu. Widziałem je wtedy i teraz znów mnie tu przywiało.

- Cisza tam! - Jegorow nie zamierzał tolerować pustego gadania. - Przyjechaliśmy tu, aby zbadać te tunele, które widzicie przed sobą. Mieliśmy to robić całym plutonem, ale w ostatniej chwili rozkazy zostały zmienione. Jedna drużyna pójdzie zbadać inny obiekt.

- Pójdzie? – wyrwało się Miszinowi. 

- A tak. I to wy, sierżancie Miszin poprowadzicie swoją drużynę. Byliście już przecież w tej okolicy, prawda?

- Tak jest, towarzyszu dowódco!

- No! – Jegorow popatrzył jeszcze na Miszina, przez chwilę zastanawiając się, nad swoją, być może nawet nieco zbyt pochopną decyzją. Ale, co tam… Swojego własnego rozkazu nie będzie cofał. Przecież i tak wszyscy nazywają go „Miszin – szczęściarz”. No, bo czyż nie trzeba było mieć całą masę cholernego szczęścia, aby niespełna miesiąc temu jako jedyny ocaleć z rozbitej grupy, samotnie przetrwać chyba z tydzień na tyłach wroga, nie dać się złapać i jeszcze przedrzeć do swoich?

- A zadania?

- Bardzo proste. Chodźcie tu i popatrzcie - skinął na niego. - Macie ode mnie tę mapę. Niemiecka, bardzo szczegółowa. Na zachodnim stoku tej góry - wskazał na Ramenberg - nasze lotnictwo sfotografowało podobny plac budowy, jak i tutaj. Skoro tak, to są tam też pewnie jakieś sztolnie.

- Mamy je zbadać?

- Żadnego badania! To ma być tylko wstępne rozpoznanie. Pójdziecie tam i sprawdzicie, czy nie uchowały się tam jeszcze jakieś „fryce”. Później  porobicie zdjęcia ujawnionych sztolni, wykonacie szkic zwymiarowany krokami i ogólny opis. Do sztolni zakaz wchodzenia. Mogą być przecież zaminowane. Wchodzić tam będziemy kiedy indziej i z saperami. Powrót - Jegorow spojrzał na zegarek - najpóźniej na godzinę osiemnastą. Wszystko jasne?

- Tak jest, towarzyszu dowódco!

- Wykonać!

 

            Lothar jak zwykle zobaczył ich pierwszy. Zdążyli przyjrzeć się końcówce zbiórki, po czym od całości oderwała się dziesięcioosobowa grupa, kierując się na południowy zachód.

- Co robimy?

- Co? Tu już nie mamy nic do roboty. Spadamy stąd.

- Czyli koniec?

- Nie tak szybko. Mamy jeszcze jedno zadanie. I to akurat tam, gdzie prawdopodobnie udaje się ta dziesiątka. Jednym słowem, pójdziemy za nimi.

 

Komentarze