Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 116

 

15.06.1945, wieczór - przejście na linii demarkacyjnej.


            Łącznik na motocyklu dotarł już po zamknięciu szlabanu. Zmęczony upałem, odpoczywał po drodze, w jakiejś gospodzie kazał sobie nawet podać obiad, za który oczywiście nie zapłacił. Niech Niemiaszki też pocierpią. To i tak nic w porównaniu z tym, co wyczyniali w Rosji. A, że przy okazji weźmie się rower, każe Niemcowi zdjąć zegarek z ręki czy też zgwałci  jakąś Niemkę? Przecież trzeba z tej nacji wyplenić germańską pychę. Czyż nie tak mówił sam Ilia Erenburg? Dostarczył więc pakiet, otworzył książkę korespondencji i otrzymał potwierdzenie odbioru. Reszta, to już nie jego sprawa.

 

            Komendant posterunku bez entuzjazmu przeglądał dostarczone papiery. Nic wielkiego. Właściwie same sprawy organizacyjne. Wyróżniał się tyko jeden rozkaz. Podpisany przez jakiegoś majora Walerego Rogozina, z upoważnienia generała SMIERSZ - u przy Sztabie I Frontu Ukraińskiego. Zatrzymać Grzegorza Beresia! Rysopis… O cholera! Przecież taki chyba dzisiaj przechodził. Sprawdzał go ten lwowianin, jak nazywano Miszę Komarowa. Tak, chyba tak…

- Dawać mi tu Komarowa! Natychmiast!

- Jest teraz na zmianie odpoczywającej, towarzyszu dowódco…

- Jeżeli nawet śpi, budzić! I do mnie!

 

            Pięć minut później Komarow, jeszcze zaspany, meldował się na rozkaz.

- Jak nazywał się ten Polak, co go dzisiaj sprawdzałeś?

- Grigorij… Znaczy się Grzegorz. Miał takie nazwisko zmiękczone na końcu. Skojarzył mi się z imieniem „Franuś”.

- No to masz! Czytaj!

- O kurwa!

- No, przepuściłeś go i nie rozpoznałeś gada. A to mógł być poszukiwany zbrodniarz wojenny. Widać ważny, bo w zainteresowaniu SMIERSZ - u. I co teraz?

- Towarzysz lejtienant też tam był. Stał nawet  blisko mnie. Ale wtedy jeszcze nie było rozkazu, aby go zatrzymać.

- Właściwie to racja - lejtienant zaczynał już racjonalnie myśleć. - Nie było rozkazu. Mówiłeś komuś o tej kontroli?

- Nie. Przecież takich kontroli mamy na zmianie po sto czy nawet sto kilkadziesiąt.

- To morda w kubeł. Nikomu ani mru mru. Tego Beresia tu nie było. Ani ja, ani wy, nic o nim nie wiecie. Bo jeżeli mnie ktoś dorwie, to nie będę was krył.

- Ale przecież nie było rozkazu…

- Zamknij się i zapamiętaj. Jeżeli to był ktoś naprawdę ważny - a wszystko na to wskazuje - to gdyby to wyszło na światło dzienne, będą szukali winnego. Rewidowałeś go?

- No, nie.

- A widzisz. Zaniedbałeś obowiązki. A gdybyś go zrewidował, to może by miał przy sobie coś trefnego. I wtedy go za kark. A tak… Dałeś dupy Komarow.

- Ale towarzysz lejtienant też tam…

- Cisza! Chcę wam tylko uświadomić, że siedzicie w gównie po same uszy. A ja was właśnie z tego gówna wyciągam. Nie było tu żadnego Beresia, nie było żadnej kontroli, mnie tu nie było, was tu nie było i tej rozmowy też nie było. Zrozumiano?

- Tak jest!

- No! To odmaszerować!

 

            Lejtienant Dubajew chwilę jeszcze patrzył za wychodzącym. Już nie powie. Wie, co w razie czego go czeka. Więc teraz, spokojnie można już napić się wódki. A ten cały ważny major Rogozin, nigdy się nie dowie, co tu się stało. Mógł wcześniej przysłać swój rozkaz. A teraz, to niech się w dupę pocałuje!

 

            15.06.1945, późny wieczór - Hannnover.


            Trochę szedł, trzydzieści kilometrów jechał ciężarówką na gaz drzewny, do której na bezczelnego wpakował się w jakiejś niewielkiej miejscowości i pod wieczór dotarł na przedmieścia Hannoveru. Adres matki Bomkego miał w pamięci i już po godzinie oraz dwóch rozpytaniach stanął przed czynszową, dwupiętrową kamienicą. Przeszedł przez podwórko, na dole sprawdził jeszcze listę lokatorów. Wreszcie wszedł na pierwsze piętro i zapukał do drzwi po prawej.

            Drzwi otworzyła około pięćdziesięciopięcioletnia kobieta. I jakby od razu wiedziała, co przynosi nieznajomy, przedstawiający się jako przyjaciel Johanna. Jego nazwisko? Nieważne. Przecież i tak go nie zna. A Johann? Nie było innego wyjścia. Złożył więc Henryk kondolencje, przeczekał pierwszą rozpacz matki. I dopiero pół godziny później ich rozmowa przyjęła bardziej rzeczowy charakter.

- Ale czy na pewno pan widział? Na pewno to był Johann?

- Niestety. Umarł bezpośrednio przy mnie. Trzymałem go za rękę.

- Ale jak umierał? Cierpiał?

- Nie. To był postrzał w głowę. Był przytomny tylko przez parę chwil, a później już nic nie czuł. Dał mi adres i prosił, abym panią powiadomił, bo nikogo innego przy tym nie było. Została mi po nim pamiątka, którą teraz chcę pani przekazać. Mówił, iż kiedyś ostro go pani sztorcowała, że psuje dobrą rzecz i marnuje pieniądze - wyciągnął sztylet zza pasa i podał go kobiecie.

- To jego. Poznaję. To panu zostawił?

- Tak. Ale chcę, aby to była pamiątka dla pani.

- Teraz naprawdę panu wierzę. Bo to jego nóż. Ale jeszcze proszę powiedzieć. Zginął w walce z sowietami?

- Nie. Postrzelił go jeden z naszych. Fanatyczny zwolennik führera. Ale on już też nie żyje. Zapłacił za swój czyn i strzelanie do swoich.

- A co się z nim stało?

- Zabiłem go. Za Johanna. - I za jeszcze jedną śmierć - pomyślał po chwili, ale o tym od lat nikomu nie mógł powiedzieć.

- A Johann? Gdzie jest pochowany? Bo chciałabym…

- Daleko stąd. Na Dolnym Śląsku. Pochowałem go w skalnej grocie. Nie da się wytłumaczyć, gdzie ona jest. Nie ruszy go tam ani człowiek, ani zwierzę.

- Och Boże, Boże, tyle nieszczęść ta wojna sprowadziła. Dobrze chociaż, że ocalała córka.

- Córka? Johann nigdy mi nie mówił o swojej rodzinie. Wspominał tylko o pani.

- Johann był małomówny i skryty. Może dlatego. Ale to był dobry chłopak. Niepotrzebnie związał się tylko z SA, a później z SS. Wie pan, jak to jest. Mąż zmarł, zostałam sama z dwojgiem dzieci. Byliśmy wtedy biedni. A kiedy tam wstąpił, to nam się poprawiło. Tyle, że już nic nie można było z niego wyciągnąć. Proszę szczerze powiedzieć… Czy robił coś zbrodniczego?

- Nie. Nie był złym człowiekiem.

- To dobrze. To mnie trochę uspokaja. A rodzina… Jak już mówiłam, mam jeszcze córkę, zięcia i trzy wnuczki. Moje ukochane. Mieszkają niedaleko. A pan pewnie z drogi? I pewnie głodny?

- Trochę tak.

- To proszę zostać. Zje pan kolację, rano zrobię też śniadanie, przez noc porządnie się pan wyśpi. Bo pan też chyba idzie do swoich, jak teraz cały ten nieszczęsny naród.

            Mówiła jeszcze wiele, powtórnie obejrzała nóż i z powrotem wręczyła go Henrykowi. Skoro byli przyjaciółmi, to niech go ma jako prezent. Zjedli kolację, pokazała mu rodzinne zdjęcia i w końcu się popłakała. Henrykowi też stanęły łzy w oczach, aż podeszła i pogłaskała go po głowie, po czym przyjrzała mu się uważnie.

- Panem trzeba się zająć. Ostrzygę pana. W łazience jest brzytwa po mężu. Proszę się nią ogolić. Poszukam też w szafie. Bo to, co pan ma na sobie, to już prawdziwe łachmany. A ubrania z Johanna będą na pana pasowały. Był tylko kilka centymetrów niższy. Przygotuję także kąpiel.

 

            Żadne z nich nie zauważyło, że z drugiej strony ulicy, w oknie zza firanki, ktoś uważnie obserwował każdy ich ruch.

 

            16.06.1945, przed południem - Hannover.


            Mężczyzna po trzydziestce sprężystym krokiem wszedł do skromnej willi na przedmieściach. Mimo, iż był w cywilnym stroju, znalazłszy się w pokoju na parterze, stanął na baczność, stuknął obcasami, wyrzucił rękę w nazistowskim pozdrowieniu i zameldował.

- Brigadeführer! Mamy go! Przybył wczoraj wieczorem. Jest teraz u matki. Długo rozmawiali, matka płakała. Jedli razem kolację. Widziałem przez okno, jak ścieliła mu łóżko w drugim pokoju. Zrobiłem im też kilka zdjęć, mimo nie najlepszych już warunków oświetleniowych. Kurt wywołał je w nocy. Proszę, oto one - otworzył niewielką kopertę i położył odbitki przed siedzącym za stołem siwym, krępym, około pięćdziesięciopięcioletnim mężczyzną.

Ten wziął je do ręki. Przez chwilę patrzył i błysk niedowierzania pojawił mu się w oku. Nie zdradził się jednak żadnym widocznym gestem. Sięgnął po okulary i dokładniej obejrzał otrzymany materiał. Tak… Dłuższe już włosy, spory zarost… Fotografie były liche, ciemne, ale nie ulegało wątpliwości. To nie był ten, o którym meldował mężczyzna wciąż stojący przed nim na baczność. Powiedzieć mu o tym? Nie. I tak już za dużo wie. A to, co wiedział w tej chwili on, mogło się jeszcze obrócić na niejedną stronę. Zachował więc kamienny wyraz twarzy i rzucił krótko przed siebie.

- Możecie już odejść, hauptsturmführer. Zaraz powiadomię kogo trzeba.

 

Nie czekał z wykonaniem właściwego telefonu. Przecież nie wiadomo, czy stojący jeszcze przed chwilą przed nim człowiek, jakimiś innymi oraz nieznanymi mu kanałami i niezależnie od niego, nie powiadomił już tego, „kogo trzeba”. Nie można więc zwlekać. Podszedł do wiszącego na ścianie telefonu, wykręcił numer i po chwili usłyszał tylko jedno słowo.

- Tak?

- Doczekaliśmy się i będziemy rozmawiać z pomocnikiem. Teraz trzeba jeszcze znaleźć murarza i możemy zaczynać odbudowę.

- Świetnie. Proszę natychmiast zająć się pomocnikiem. Sprawdzić, co wie o murarzu. Najpóźniej wieczorem oczekuję na telefon.

Trzask odkładanej słuchawki sprawił, że i siwy mężczyzna położył słuchawkę na widełkach. - Wymyślili cholera - pomyślał. - A co, czy ja tu prowadzę jakiś zawszony skład budowlany?

 

            Mężczyzna o byczym karku, który przed chwilą odebrał telefon, rozsiadł się tymczasem w fotelu i zapalił cygaro. Nareszcie! Wrócił Bomke. Cień i anioł stróż najważniejszego ogniwa. Niech więc Moder uda się do niego i wydusi wszystko co można o doktorze. Doktorze Heinrichu Reschke. Bo to on jest kluczowym ogniwem zarysowanego wcześniej planu. Genialnego planu führera!

 

Zwyciężyło w nim dziwne i dawno już zapomniane poczucie bezpieczeństwa. Mimo, iż ostatnio przyzwyczajony był do noclegów w najbardziej nawet prymitywnych warunkach oraz do wczesnego, a nawet zupełnie niespodziewanego wstawania, tym razem i po raz pierwszy od dłuższego czasu spał jak dziecko, w miękkim wygodnym łóżku i czystej pościeli. Dopiero więc o ósmej trzydzieści obudził Henryka odgłos skwierczącej patelni, a potem cichy, ale zdecydowany głos pani Bomke. Miał wstawać na jajecznicę! Skąd ona ma jajka? No, tak… Miasto zamieniło się w wieś. Na podwórkach kwitły mini ogródki, w komórkach ludzie hodowali kury i króliki. Zjadł więc jajecznicę, jeszcze raz objął i uściskał płaczącą kobietę. Pewno przypominał jej syna. Już krótko ostrzyżony, ogolony, w nieco niemodnej, ale bardzo porządnej marynarce Johanna wyglądał zupełnie inaczej, niż jeszcze wczoraj. Nie taszczył już tobołka, tylko ciemną, ceratową torbę, noszoną przez ramię. Włożył też lekko tylko znoszone robocze spodnie. Jedynie buty pozostały te same. Solidne, trwałe i choć mocno podniszczone, kobieca ręka, szczotka i pasta odmieniły je w ciągu nocy. Nie pasowały do marynarki, ale do spodni już owszem. Tak mógł wyglądać każdy, w pięć tygodni po zakończeniu wojny. Obejrzał się jeszcze w lustrze. Ludzie chodzili ubrani o wiele dziwaczniej. Nosili, co kto miał. Nie wyróżniał się więc z tłumu i tą myślą podniesiony na duchu, na dobre pożegnał się z matką Johanna. To teraz już kierunek Koblencja. I prawdopodobnie przebywająca w jej okolicy miłość jego życia.

 

            Nie doszedł do parteru. Jakaś postać z góry cicho ruszyła za nim i w połowie schodów dotarł do niego stłumiony głos.

- Witaj Heinrich!

Stanął. Zaskoczony, prawie przerażony, jak gdyby zobaczył ducha. Obejrzał się. Moder! Schodził ze schodów z jakimś takim zakłopotanym uśmiechem. Wyciągnął rękę na powitanie.

- Gerhard? To naprawdę ty? - ujął podaną mu prawicę i mocno ją uścisnął.

- Co, zdziwiony? Nie bardziej niż ja godzinę temu. Ale chodźmy stąd. I to cicho. Musimy pogadać.

- Gdzie? O czym?

- Ciii… - wskazujący palec Modera powędrował w stronę ust. - Nie tak głośno. Zejdziemy w podwórko i przez przejściową bramę wyjdziemy na ulicę z tyłu budynku. A potem udamy się do parku.

- Do parku?

- Co, już zapomniałeś o naszych rozmowach? W miejscach bez ścian mających uszy?

- Ale to było kiedyś. W innych czasach.

- Czasy rzeczywiście się zmieniły. Ale nie do końca. Pozostali pewni ludzie… Jak ja i ty.

- Ale my chcemy już chyba żyć spokojnie?

- My tak. Ale inni widzą to w odmienny sposób.

- Jacy inni? I w jaki sposób? A w ogóle, co tu jest grane?

- Zaraz się dowiesz - dochodzili już do bramy i trzy minuty później znaleźli się w parku, przysiadając na ustronnej ławeczce wskazanej przez Modera.

 

Komentarze