Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 117

 

- A więc?

- Widzisz Henryku, będę cię musiał uświadomić w wielu sprawach. Nowych sprawach, o których w pełni wie i wiedzieć może jedynie kilku ludzi. O wycinkowych zagadnieniach dodatkowych kilkunastu, ale ci nie są w stanie poskładać tego w jakąś sensowną całość.

- Gerhard, nie kręć. Do rzeczy!

- Dobrze. Skoro wyznaczono ci taką, a nie inną rolę…

- Rolę? No, proszę cię… Nie jesteśmy przecież w jakimś cholernym teatrze.

- Masz rację. Zacznę więc od razu z górnego „C”. Führer żyje!

- Żyje? Jak to? Przecież oficjalnie ogłoszono, że…

- Bajki dla maluczkich. I dla naszych wrogów. Żyje i działa, aby odbudować Rzeszę. Od ósmego maja jako IV Rzeszę.

- Ty chyba nie mówisz poważnie? Powiedz, że żartujesz, bo inaczej pomyślę, że zwariowałeś. A ja jestem jeszcze przy zdrowych zmysłach.

- Nie żartuję, kolego. A nam w tym spektaklu wyznaczono główne role.

- Jaja sobie robisz? I co to znaczy wyznaczono? Kto wyznaczył? I jakim prawem?

- Nie. Nie robię sobie żadnych jaj. A teraz posłuchaj, bo widzę, że dalej nie wierzysz. Jak myślisz, w jaki sposób  i po  cię odszukałem? No?

- Nie mam pojęcia…

- To dowiedz się, że mieszkanie matki Bomkego i ruiny domu w którym mieszkałeś w Berlinie, od miesiąca są pod stałą obserwacją. Naszą obserwacją.

- Co znaczy naszą? Naszą, czyli czyją?

- To znaczy, że obserwują je nasi ludzie. Z SD! Ci, którzy ocaleli i zdołali się ukryć oraz zmienić tożsamość. Są na to odpowiednie zasoby w złocie, brylantach, ale i w dolarach czy funtach. Zarówno prawdziwych, jak i fałszywych.

- Jak to fałszywych?

- Normalnie. Złoto, brylanty i prawdziwa waluta pochodzą z obozów koncentracyjnych. Tym, których tam przywożono, nie były już potrzebne. Wiele z tego zatrzymano dla naszych potrzeb w ostatnich dwunastu miesiącach wojny. A co do fałszywych… Był obóz, w którym zgromadzono najlepszych fałszerzy Europy. Nawet Żydów. W Sachsenhausen. Tam, w ramach tak zwanej „Aktion Bernhard”, nazwanej tak od imienia pomysłodawcy i koordynatora tych działań, sturmbannführera Bernharda Krügera, po wielu eksperymentach udało się wyprodukować idealne fałszywki. Nie do odróżnienia od prawdziwych. Chciano większą ich ilością zachwiać rynkami finansowymi Anglii i Ameryki, ale produkcja była zbyt mała. Ostatecznie płacono nimi naszym szpiegom.

- I oni przez to nie wpadli? Nikt się nie zorientował?

- Coś ty… To była perfekcyjna robota, na najwyższym poziomie. Prawdziwy majstersztyk. Zresztą zrobiono specjalną próbę. Przez naszego człowieka w jednym z banków szwajcarskich, przesłano pewną partię funtów do Londynu. Że niby bank podejrzewa, iż mogą być fałszywe. A Londyn, po badaniach potwierdził ich autentyczność! Teraz rozumiesz?

- To fantastyczne!

- No! Ja też tak powiedziałem, kiedy usłyszałem tę historię. Na trzy tygodnie przed końcem.

- Czyli już po wyjeździe z „Centrum”? Do Berlina?

- Właśnie. O tym też mamy mówić. Co z „Centrum”? Co z ładunkami?

- Bezpieczne. Ale to później. Teraz mów ty, bo już wiem, że nie mówisz tylko w swoim imieniu.

- Oczywiście, że nie. Ale będę mówił i w swoim. Dojdziemy do tego. A na chwilę obecną…

- Na razie, to mi powiedz o co chodzi z tą obserwacją. Bo ma to jakiś cel, prawda?

- Oczywiście. Nie myślisz chyba, że obserwują te miejsca dla rozrywki. Chodzi im o ciebie.

- O mnie?

- Jak najbardziej. Powiem więcej. Podobną obserwacją objęto również  pewne mieszkanie w Koblencji. Domyślasz się jakie?

- Fischera i jego rodziny?

- Tak jest. Inżyniera Oskara Fischera, twojego wspólnika z Oppeln. Bo i u niego mogłeś się pojawić. Tu, prawdę mówiąc, liczono na Bomkego.

- Po co?

- Aby dowiedzieć się, gdzie ciebie szukać. Bo jeżeli on by ocalał, to ty pewnie też. A propos, co z nim?

- Nie żyje.

- A ty przyszedłeś powiadomić o tym jego matkę?

- Obiecałem mu to.

- Jak zginął?

- Drebnitz go zabił. A później ja Drebnitza.

- W „Centrum”? Kto jeszcze stamtąd ocalał?

- Tylko ja. Ale o tym później. Więc obserwacja była po to, aby mnie dopaść? Kammler chce dokończyć operację „Ende”?

- Kammler? Z całą pewnością jeszcze nie potwierdziliśmy, co się z nim stało. Zaginął w ostatnich dniach kwietnia, choć do końca miał trwać w swoim punkcie dowodzenia w Monachium. Mamy poważne sygnały, że ukrywał się w fabryce Messerschmitta w Oberammergau, gdzie dziewiątego maja poddał się Amerykanom wydając kryjówki z mikrofilmami najtajniejszych projektów SS, usytuowanymi na terenie Czech i Bawarii.

- Więc po co ten cały cyrk?

- Po co? No to mi tu teraz nie spadnij z ławki. Masz dokończyć to, co zacząłeś. Po to ta obserwacja, zarówno tu, w Berlinie, jak i w Koblencji, czy pod nią.

- Jak to pod nią?

- Normalnie. Chłopcy z SD nie mają dobrych manier. Przycisnęli nieco Fischera i dowiedzieli się o twoim gospodarstwie. Tym, które Fischer kupił dla ciebie za pieniądze ze sprzedaży fabryki. Wiemy też, że może się tam pojawić twoja Truda.

- Może się pojawić? Więc się nie pojawiła?

- O, widzę, że ci na tym zależy…

- Mów! Nie pojawiła się? - tu Henryk aż schwycił Modera za klapę marynarki.

- Spokojnie! Weź tę rękę, bo zwracasz na siebie uwagę. Ale powiem ci. Nie pojawiła się. Gospodarstwo obrabia Fischer, a właściwie pewien rolnik z sąsiedztwa, który tymczasowo wydzierżawił je na okres jednego roku. Zgodnie z twoimi pełnomocnictwami.

            - Nie pojawiła się… - ta myśl przelatywała przez głowę Henryka jak błyskawica, budząc jednocześnie obawę i nadzieję. Jeżeli się nie pojawiła, to albo tam jeszcze nie dotarła, albo od razu skierowała się do gospodarstwa kupionego na nazwisko Paula Haaze. Wydobyła dokumenty i teraz jako Hilda Haaze oczekuje na jego przybycie. A więc trzeba dać jej znak. Nadzieję. Wystarczy na razie kartka pocztowa. Podpisana Peter. Tak, jak uzgodnili. Bo tu, jak już widać, może się jeszcze trochę zejść…

- Zamyśliłeś się - głos Modera przywrócił go do rzeczywistości.

- Na chwilę. To mów wreszcie, o co chodzi z tym dokończeniem.

- Powoli. Mamy czas. Chcesz wiedzieć po kolei, chronologicznie i w całości, czy po łebkach?

Westchnienie Henryka wyjaśniło wszystko.

- Mów jak uważasz…

- No to po kolei. Wiesz, że z Centrum pojechałem do Berlina likwidować nasze archiwum?

- Mówiłeś o tym.

- Właśnie. Ale na miejscu była zmiana decyzji. Przez Bormanna.

- Reichsleitera Martina Bormanna? Co on miał do nas? A Himmler? A Kaltenbrunner? Przecież to oni byli naszymi przełożonymi.

- Owszem. Ale najwyższym przełożonym zawsze był i jest Adolf Hitler. A Bormann to jego prawa ręka. Zaraz na drugi dzień po przyjeździe do Berlina zjawił się u mnie pewien hauptsturmführer z FBK.

- Co znowu za FBK?

- Führerbegleitkommando. To osobna, praktycznie wydzielona z pozostałych struktur elitarna jednostka SS, zapewniająca Hitlerowi osobistą ochronę.

- I co dalej?

- Ten hauptsturmführer przywiózł osobisty rozkaz führera. Na piśmie. Himmler i Kaltenbrunner mogli się tylko z nim zapoznać. Z rozkazu wynikało, że od tej chwili bezpośrednio podlegam führerowi, z pominięciem jakichkolwiek innych przełożonych. I, że mam się u niego natychmiast zameldować.

- U Hitlera?

- Jak najbardziej. Zawieziono mnie do jego bunkra, pod Kancelarią Rzeszy. A on najpierw pytał o ciebie.

- No, teraz to już grubo przesadziłeś…

- Możesz nie wierzyć, ale tak było.  Jest świadek naszej rozmowy. Bormann, chociaż materialnych śladów tego nie ma i nie będzie. Führer wiedział, że prowadzi on dziennik i zabronił mu dokonania jakichkolwiek wpisów na temat operacji „Młot Thora” oraz wszystkiego, co się z nią wiąże.

- A tym młotem to ktoś nie powinien się puknąć w główkę?

- Nie przerywaj. Führer pytał, czy jesteś w pełni lojalny i zdolny dostarczyć ładunki jądrowe. Zaręczyłem za ciebie i twoją pracę w „Centrum”. Wątpliwości Bormanna wywoływał jedynie Himmler i Kammler. Reichsleiter nie był pewien ich absolutnej wierności. I dlatego właśnie ja dostałem najważniejsze zadanie. Z plutonem zaprzysiężonych ludzi z „Leibstandarte Adolf Hitler” i dziesięcioma ciężarówkami, w ciągu tygodnia miałem odebrać z Ohrdruf i okolicznych zakładów wszystkie elementy niezbędne do budowy nowych ładunków. Poza tymi, które ty składałeś w „Centrum”. Wiesz, takie dodatkowe zabezpieczenie, już poza jurysdykcją i plecami Kammlera. Gdyby i on zawiódł, co później okazało się rzeczywistością.

- Wykonałeś to zadanie?

- A miałem jakieś inne wyjście? Z pełnomocnictwami führera i obstawą „LAH” uwinąłem się w sześć i pół doby. Udało się zebrać wszystkie elementy wystarczające na wyprodukowanie następnych trzech ładunków. Przecież po twoim wyjeździe do „Centrum”, produkcja części i elementów zaprojektowanych przez ciebie i przez Klemma trwała nadal.

- I co się z tym wszystkim stało?

- Właśnie. To jest „clou” programu. To wszystko jest niedaleko nas. Pięćdziesiąt parę kilometrów stąd. W Górach Hartzu. W sztolni po starej, częściowo zawalonej niewielkiej kopalni gipsu czy srebra, w ciągu trzech tygodni przełomu marca i kwietnia zamienionej dość prowizorycznie w warsztat i laboratorium zdolne zapewnić odpowiednie warunki do poskładania tego wszystkiego.

Czy wyście naprawdę oszaleli? Przecież właśnie w tych górach, w masywie Kohnstein, wybudowano podziemną fabrykę rakiet V - 2, Wernera von Brauna! Kryptonim „Dora”. Więc w ciemno kreci się tam i węszy więcej aliantów, niż znalazł byś dziwek w portowej dzielnicy Hamburga!

- Spokojnie. Miejsce o którym mówię, oddalone jest na tyle, że praktycznie nikt tam nie zagląda. Można tam bezpiecznie pracować i złożyć jeszcze trzy ładunki.

- I jak znam życie, ja mam to zrobić?

- Trafiłeś w sedno. Wtedy, gdy zwoziliśmy te wszystkie komponenty, była koncepcja, aby zajął się tym ktoś z Akademii Technicznej SS w Zellendorfie. Ale tam też już wszystko się rozpieprzyło i nie było nikogo, kto bez przygotowania i z marszu mógłby tego dokonać. Zabezpieczyliśmy więc to wszystko, zamaskowaliśmy sztolnię i czekaliśmy na lepsze czasy. Czasy, które chyba właśnie nadeszły. Razem z tobą.

- Gerhard, przestań. Kogo to dziś może obchodzić. Obudź się. Wokoło miliony Amerykanów, Rosjan, Anglików czy Francuzów. A na wschód od Odry, na Śląsku, w Prusach Wschodnich czy na Pomorzu, nawet i Polaków. Co wy jeszcze kombinujecie?

- Zdziwisz się, ale już wtedy Adolf wymyślił pewne wyjście. Nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie, ale teraz już wiemy. Nasi ludzie donoszą, że w Poczdamie wkrótce odbędzie się konferencja pokojowa przywódców Rosji, USA i Anglii. Wyobrażasz sobie? Truman, Stalin i Churchill w jednym miejscu! Plus najważniejsi ich doradcy, dyplomaci i najwyżsi dowódcy wojskowi. Więc gdyby tam wtedy odpalić bombę…

- A mieszkańcy Poczdamu? Niemcy? Cywile?

- Bormann ma to gdzieś. W końcu Hitler kiedyś powiedział, że jeżeli wojna będzie przegrana, to i sam naród powinien zginąć, bo jest słaby. Wartościowi ludzie zginęli już wcześniej, a ci, którzy pozostali przy życiu, są małowartościowi!

- Tak? Czyli co? My też jesteśmy małowartościowi, bo jakimś cudem jeszcze żyjemy? A czy Bormann i Hitler też?

            Umilkli. Przez parę chwil patrzyli na siebie i  wreszcie temat ponownie podjął Henryk.

- Gerhard… A może ty mnie w ogóle nie spotkałeś. A części i komponenty do tego draństwa niech sobie dalej leżą w tej sztolni, co?

- Nie da się. Mówiłem ci, że lokal jest pod obserwacją. Jak myślisz? Skąd wiedziałem gdzie i kiedy cię szukać?

- Więc wiedzą o mnie?

- Na razie jeszcze nie. Myślą, że wrócił Bomke. Twój anioł stróż. O tobie w tej chwili wiem tylko ja.

- Więc w czym jest problem?

- W tym, że wczoraj zrobiono zdjęcia. Przez okno, kiedy byłeś u matki Bomkego. Słabe, ale zaraz ktoś pozna, że to ty, a nie on. A gdybyś nagle zniknął, zaraz zaczną ją maglować. I mnie także, a może nawet przede wszystkim. Przecież wiedzą, że poszedłem na spotkanie z tobą. Niewykluczone jest, że nawet w tej chwili jesteśmy obserwowani.

- Ciebie? A za co?

- Nie za co, tylko dlaczego. Führer i Bormann nikomu już nie wierzą. Po zdradzie Himmlera, próbie przejęcia władzy przez Göringa, tajemniczym zniknięciu Kammlera i tego nowego reichsführera Hankego, nikomu już nie ufają. Również i mnie. Więc moja rodzina została zakładnikami.

- Jak to?

- Normalnie. Córka, zięć i wnuki są pod ścisłą kontrolą. Jeżeli zawiodę, zostaną zlikwidowani. Bez względu na to, czy będę czemuś winny, czy nie. Nie mam więc wyjścia. To tak, jak 20 kwietnia, kiedy to przeważające siły rosyjskie przerwały front miedzy Guben a Forst. Dowódca broniącej się tam jednostki na miejscu został rozstrzelany, chociaż nie przydzielono mu sił mogących zatrzymać ruskich i nie było w tym żadnej jego winy.

 

Komentarze