Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 118

 

            Popatrzyli po sobie. A potem zapadła cisza, którą dopiero po dłuższej chwili przerwał Moder.

- Jednym słowem, ty też nie masz wyjścia. Bo chyba nie chcesz, aby ktoś ich po prostu wymordował?

- Oczywiście, że nie. Ale tak jeszcze… Jeżeli wiesz, to opowiedz. Jak to się stało, że Hitler ocalał?

- Ciekawy jesteś. Ale powiem ci. W skrócie. Gdy po wykonaniu zadania wróciłem do Berlina, Hitler, chwilowo podniesiony na duchu śmiercią prezydenta Roosevelta, czekał już tylko na ciebie i Kammlera. Wiedział, że na jego urodziny ma być gotowy pierwszy ładunek. Najpierw chciał go zrzucić na Londyn, ale Kammler przekonał go, że lepiej będzie, jak użyje się wszystkich trzech naraz. Zdobyczne amerykańskie i angielskie bombowce dalekiego zasięgu, użytkowane przez tajny pułk KG 200, czekały na nie w Czechach. Kammler miał po ładunki przysłać pociąg pancerny, ale we wszechobecnym już bałaganie ten chyba do ciebie nie dotarł?

- Nie, nic nie wiem o żadnym pociągu.

- No właśnie. Na rozkaz Kammlera pod obiekt Wolfsberg miały przyjechać ciężarówki. Odebrać jak najszybciej twoje ładunki, a pociąg pancerny miał je przewieźć pod Pragę. Tam załadowano by je do samolotów i najbliższej nocy Londyn, Paryż i Moskwa przestały by istnieć. Jednocześnie. Potwierdzeniem gotowości miało być hasło „Guten Tag”.

- Zwykłe „Dzień dobry”?

- Tak. Bo ten dzień miał być wyjątkowo dobry, zarówno dla Adolfa, jak  i  całej III Rzeszy. Na to hasło czekał cały czas specjalny, zaufany łącznościowiec w bunkrze Hitlera, sierżant Rochus Misch. Ale hasło nie nadeszło. Za to urwała się łączność z Kammlerem, a 29 kwietnia Amerykanie zajęli Monachium. Tam, gdzie była centrala łączności i punkt dowodzenia Kammlera. Wtedy Hitler stracił całą nadzieję na zwycięstwo. Bo po udanych uderzeniach atomowych miał nadać komunikat na cały świat. Jeżeli w ciągu 48 godzin zachodni alianci nie wycofają się przynajmniej na odległość 100 kilometrów od Berlina, a Sowieci za linię Odry, to uderzy na Leningrad, Rotterdam i Rzym. Rozumiesz? Nawet Rzym, gdzie przecież znajduje się papież i Watykan. To by musiało ich powstrzymać, a jeżeli nawet nie ruskich, to przynajmniej zachodnich aliantów.

- Chwila… Przecież nie było więcej ładunków…

- Ale nikt by o tym nie wiedział. Nie mieli by wyjścia. Musieli by się wycofać. A co do Hitlera… Był jeszcze jeden plan, na wypadek niepowodzenia stworzony przez Bormanna. Hitler miał z Berlina uciec samolotem, a Bormann oznaczoną wcześniej drogą, kanałami pod miastem.

- To niemożliwe. Rosjanie kontrolowali całą przestrzeń powietrzną. I nikt by nie pozwolił, aby cokolwiek przyleciało czy odleciało z Berlina.

- Błąd. Przyleciała i odleciała odznaczona Żelaznymi Krzyżami II i I klasy oraz posiadająca tytuł honorowego kapitana lotnictwa ulubiona pilotka führera Hanna Reitsch, z nowo mianowanym dowódcą Luftwaffe, feldmarszałkiem Ritterem von Greim. Ale nie tylko ona. Kiedy zawiódł Kammler, Bormann uciekł się do planu „B”. Zainscenizowano śmierć Hitlera i w ostatniej chwili poślubionej przez niego Ewy Braun.

- Braun? Nigdy nie słyszałem.

- Mówiłem ci już wcześniej, że jest ktoś taki. Parę miesięcy temu, jeszcze na poligonie w Ohrdruf. Wtedy wiedziałem tylko, że ma na imię Ewa, oraz że właśnie zaszła w ciążę. A wracając do Hitlera… Zaprzysiężono paru bezpośrednio zaangażowanych w tę mistyfikację ludzi, uzgodniono wersję wydarzeń, upozorowano jego samobójstwo, a rzekome zwłoki pary zawinięto w koce i wyniesiono do ogrodu kancelarii. Niedługo później żywi Adolf i Ewa przeszli kilkaset kroków tunelem do stacji kolei podziemnej, podjechali nią kawałek i wsiedli do samolotu. W tym też czasie użyto trzech sobowtórów. Po wcześniejszym spreparowaniu szczęk zgodnie z kartami stomatologicznymi führera i jego żony, najpierw zastrzelono pierwszego z nich, a następnie w jakimś dole czy kraterze po uderzeniu bomby na dziedzińcu kancelarii, polano benzyną i spalono wraz ze zwłokami kobiety, która miała uchodzić za Ewę Braun. Było z tym trochę kłopotu, bo od wybuchu pocisku moździerzowego została śmiertelnie ranna podczas wcześniejszego przeprowadzania jej przez dziedziniec. Skomplikowało to sytuację, ale i tak miała przecież zginąć. Zgnieciono więc tylko w jej ustach szklaną fiolkę z cyjankiem potasu i razem z rzekomym Adolfem poszła do ognia. Gdy już ogień się wypalił, przysypano trochę makabryczną zawartość, ale tak, aby można było ją odnaleźć.

- Ale po co? A ten drugi i trzeci sobowtór?

- Z tego, co po naszej udanej ucieczce i w trakcie późniejszego solidnego jej opijania opowiedział mi Bormann, drugi, bardzo podobny do Adolfa, też został zastrzelony i specjalnie ułożony w widocznym miejscu, na dnie zbiornika przeciwpożarowego, z którego wcześniej spuszczono wodę. Chodziło o to, aby najpierw jego Rosjanie wzięli za führera. A gdyby było by to dla nich zbyt oczywiste i nie dali się na to nabrać, a później jednak znaleźli spalone zwłoki, aby pomyśleli, że ten w dole to jest autentyczny Adolf, a ten w zbiorniku był tylko na przynętę. Jednym słowem, przestali by go szukać. Trzeciego, najmniej podobnego do Hitlera, zabito strzałem w czoło, zmasakrowano mu twarz i wraz ze zwłokami jakiejś przypadkowej kobiety położono w korytarzu tak zwanej Nowej Kancelarii Rzeszy, ale z tego co wiemy, Rosjanie w ogóle nie dali się na to nabrać. Było to szyte zbyt grubymi nićmi, więc ta historia jest i chyba pozostanie najmniej znana. Oprócz tego, doszło do jeszcze jednej, całkiem przypadkowej i niezamierzonej, ale korzystnej dla nas komplikacji, która dodatkowo zagmatwała sowietom sprawę. W Bernau, Rosjanie znaleźli i aresztowali jeszcze jednego sobowtóra. Gustawa Welera, który z nich wszystkich był do Hitlera najbardziej podobny, chociaż oficjalnym sobowtórem nigdy nie był i nigdy też do takiej roli nie był przygotowywany, a tym bardziej wykorzystywany. Uwielbiał tylko Adolfa, nosił taki sam wąsik i taką samą fryzurę. Miał nawet z tego powodu trochę kłopotów, bo w końcu zainteresowało się nim Gestapo, ale był uparty i nie chciał zmienić swojego wyglądu. Może dlatego, że jak szedł do knajpy, stawiano mu piwo, czasem obiad, a nawet się z nim fotografowano i wierz mi, że miał z tego niezłe pieniądze. Teraz zaś wychodzi, że to podobieństwo nie wyszło mu na zdrowie. Z tego co zdołaliśmy się dowiedzieć, wywieźli go do Moskwy i trzymają w tajnym więzieniu NKWD, na tej ich Łubiance. Tam Stalin myśli, że Weler to nie sobowtór, ale prawdziwy Hitler, który tylko udaje swego sobowtóra. Niezłe, co?

- O cholera!

- Ale, ale… Wszystko co ci przed chwilą opowiedziałem jest najściślejszą tajemnicą. Zwłaszcza to o uratowaniu Adolfa i tych jego sobowtórach. Dowiedziałeś się o tym po naszej starej znajomości, ale o tym ani pary z gęby. Bo kto wie, czy obaj za to nie zapłacilibyśmy głową. Ja, że zdradziłem takie informacje, ty zaś, że w ogóle się o nich dowiedziałeś.

- Zagmatwane to wszystko. Co było dalej?

- Podstęp, mój drogi. Podstęp. Do Rosjan wysłano generała Krebsa, który wcześniej oznajmił, że chce przyjechać na rozmowy. Było to tak sprytnie sformułowane, że Rosjanie myśleli, iż chodzi o kapitulację. Na czas rozmów była prośba o wstrzymanie ognia i tu Sowieci w pełni się wywiązali. Już prawie świętowali zwycięstwo, gdy nagle nad ich głowami pojawił się samolot bez oznaczeń. Ponieważ był rozkaz wstrzymania ognia, więc nie strzelali i tak Hitler wraz z żoną opuścili Berlin. Kilka godzin później z Hamburga przyszła ostatnia wiadomość. „Seewolf”.

- To znaczy?

- To znaczy, że führer wraz z małżonką wsiadł na pokład Uboota typu XXI i wypłynął w morze. A Bormann może już spokojnie zwiewać.

- Więc Adolfa nie ma już w Niemczech?

- Nie. Ale zastępuje go Bormann. Uciekałem kanałami razem z nim. I jak widzisz, udało się. Zanim do nich zeszliśmy, po drodze Bormann znalazł trupa jakiegoś grubawego cywila. Swoją drogą, odniosłem wrażenie, jakby wiedział, że coś takiego tam będzie. Włożył na niego swój skórzany płaszcz i zostawił w kieszeni osobisty notatnik. Więc teraz chyba nikt go nawet nie poszukuje.

- Jednym słowem jest gdzieś tutaj?

- Oczywiście. W mieście, albo pod miastem. I w imieniu Adolfa zamierza przeprowadzić to, o czym już wiesz. A ty zbudujesz ładunek, który tego dokona. Albo jakoś przetransportujemy to, co zbudowałeś w „Centrum”.

- Niemożliwe. Z operacji „Ende” ocalałem tylko ja. Tylko ja wydostałem się na zewnątrz i osobiście odstrzeliłem tunele prowadzące od obiektów „Wolfsberg” i „Ramenberg”. A o ile wiem, komendanci tych obiektów mieli rozkaz aby wysadzić i zamaskować wejścia od ich strony. Więc to, co tam zostało, pogrzebane jest już praktycznie na zawsze.

- Bormann cię za to nie pochwali…

- A co? Miałem to niby zostawić sowietom?

- No pewnie, że nie. Będzie musiał to zrozumieć. Ale tym bardziej naciśnie, abyś wykazał się jeszcze raz. Tu i teraz.

- Czyli ze ścisłego kierownictwa, oprócz Hitlera jest jeszcze tylko Bormann?

- Tak. W bunkrze był też Goebbels, ale ten padł ofiarą własnego fanatyzmu i propagandy. Adolf wcześniej mianował go komisarzem obrony Berlina i polecił ściągnąć żonę wraz z dziećmi do siebie. To był ten łańcuch, na którym go trzymał. Niejako w nagrodę, na sam koniec i tuż przed ucieczką z Berlina, w swoim testamencie mianował go nawet nowym i ostatnim kanclerzem III Rzeszy. Tym samym Goebbels nie miał już wyjścia. Nie dałby rady uciec z żoną i małymi dziećmi. Więc na koniec je otruli, a później podobno zastrzelił żonę i siebie.

- Żartujesz? Otruli swoje własne dzieci?

- A jak myślisz? On zawsze był fanatykiem, a jeszcze ta jego żona… Ta to już kompletnie oszalała! Szkoda nawet o tym gadać. A poza tym…

- Co, poza tym?

- Jak to co? To nie słyszałeś o tym, co Rosjanie robili z naszymi ludźmi? Z poddającymi się jeńcami? Z niewinnymi cywilami? Czasem nawet z małymi dziećmi?

- Słyszałem o różnych takich historiach. Sporo nawet widziałem. Ale żeby…

- No, właśnie. Nie wiadomo, co by ruscy zrobili z dziećmi takiego Goebbelsa. Dla nich, ich ojciec był symbolem najgorszych zbrodni, fanatyzmu i w ogóle wszelkiego zła. Mogłyby więc skończyć w jakimś psychiatryku, albo tajnym laboratorium, jako króliki doświadczalne. Najpierw by je zbadano, czy te cechy i geny przypadkiem na nie jakimś sposobem nie przeszły. Potem mogliby próbować odwrócić ten proces za pomocą narkotyków, elektrowstrząsów czy nawet lobotomii. Zrobić z nich prawdziwych sowieckich ludzi, nienawidzących swoich rodziców, narodu i w ogóle wszystkiego co niemieckie.

- Zaraz… - Henrykowi nagle zabrakło tchu. - Lobotomii? Chcesz powiedzieć, że robiono by im operacje mózgu?

- A czemu by nie? Wiem, wiem - dodał po chwili, widząc przeczące kręcenie głową i gest dłoni Henryka. - Nasi też w wielu przypadkach nie byli lepsi, a często nawet i gorsi. Nie takie doświadczenia robili… To tylko dowodzi, że w każdej nacji są zboczeńcy i psychopaci, a gdy jeszcze do tego dojdzie ideologia, pozwalająca dorwać się im do jakiejkolwiek władzy… Wracając zaś do sowietów, to oni nigdy nie mieli żadnych skrupułów. Chyba wiesz, jak krwawa była ta cała ich  rewolucja? Wymordowano setki tysięcy a może nawet i miliony ludzi, na czele z ostatnim carem, Mikołajem II. W lipcu 1918 roku, w domu kupca Nikołaja Ipatiewa w Jekaterynburgu, bez żadnego sądu, procesu i wyroku zapędzono całą jego rodzinę oraz kilka osób służby do piwnicy, gdzie wystrzelano ich jak wściekłe psy. Ciężko rannych podobno dobijano bagnetami. Zamordowano tam miedzy innymi jego żonę, cztery córki i zaledwie czternastoletniego, ciężko chorego na hemofilię syna. Później też nie byli lepsi. Przecież w latach trzydziestych, usiłując zapędzić cały naród do kołchozów i celowo wywołując sztuczny głód w Ukrainie, Stalin i bolszewicy doprowadzili do śmierci kilka milionów własnych obywateli. Wśród nich było przynajmniej z milion dzieci, które jako najsłabsze, z reguły umierały pierwsze. W tej sytuacji, dzieci Goebbelsa, z woli rodziców również zginęły w tym betonowym grobowcu, a z niepełnosprawnych zwiał tylko Adolf.

- Jak to z niepełnosprawnych?

- Normalnie. Pod koniec pobytu w bunkrze ledwo powłóczył nogami. Trzęsły mu się ręce. Nie był w stanie uciekać, tak jak ja czy inni. Jego trzeba było wywieźć. No i z tego, co wiem od Bormanna, to właśnie na Adolfa czekał ten ostatni samolot.

- Więc wcześniej czy później się to rozejdzie.

- Niekoniecznie. O jego ucieczce wie niewiele osób. W Niemczech, w tej chwili nie więcej niż cztery czy pięć, które były wtedy w bunkrze i pozorowały jego śmierć, dwóch, którzy przeprowadzili go do samolotu, pilot, który go wywiózł z Berlina - o ile oczywiście ta ostatnia trójka jeszcze żyje, w co osobiście bardzo wątpię - oraz ja, a teraz i ty. Nawet ci, którzy nadzorowali, a potem zabili sobowtórów, nic nie wiedzą o ucieczce, a tym bardziej w jaki sposób mogła zostać dokonana. Mogą się tylko domyślać, o ile oczywiście natychmiast po wykonaniu swojej roboty również nie zostali zlikwidowani. Wszyscy inni którzy wiedzieli, złożyli przysięgę, uzgodniono też szczegóły wersji wydarzeń. I o ile ktoś tam czegoś nie poplącze…

- A Bormann? Mówiłeś, że jest gdzieś tutaj. Nie dałoby się go jakoś wyeliminować? Zniknął by ostatni człowiek stojący na naszej drodze do dalszego, spokojnego życia.

- Myślałem już o tym. Ale on też myśli. Pół żartem, pół serio, w takiej niby luźnej rozmowie uprzedził mnie, że gdyby mu się coś stało, gdyby na przykład ktoś go otruł, zastrzelił, aresztowali alianci albo po prostu na ulicy nawet przypadkowo przejechał tramwaj lub samochód, wszystkie rozkazy dotyczące wymordowania zakładników pozostają w mocy.

- Kurwa mać! Przebiegłe bydlę!

- Niestety. I chwilowo nic z tym nie zrobimy. Ale na razie, chodźmy już stąd. Na wódkę. Po czymś takim muszę się napić. A po południu wykonam telefon. Do niego. I będę mu musiał powiedzieć. O tobie.

 

Komentarze