Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 125

 

14.07.1945, południe - Poczdam.


Kompania specjalna piechoty morskiej, dodatkowo wsparta elitarną kompanią spadochroniarzy i plutonem żandarmerii polowej dotarła do Poczdamu już o godzinie 10.30. Rozlokowano ich w namiotach pod miastem. Teraz siedzieli i czekali, aż dowódcy wrócą z odprawy. Z trzygwiazdkowym generałem i jakimś polskim majorem, niespodziewanie i od godziny nagle przebranym w amerykański mundur. W dodatku, przed pół godziną  pojawiła się jakaś tajemnicza, kilkunastoosobowa grupa w cywilnych ubraniach, wyglądająca ni to na jakichś agentów sił specjalnych, ni to na gangsterów, która po kwadransie spędzonym w sztabie, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Co to za maskarada, do jasnej cholery? Nie dość, że zerwano ich w trybie alarmowym, przerzucono samolotami, wpakowano w jakieś dziwne działania do których wcześniej nie byli przewidywani, to jeszcze jakaś pieprzona tajemnica. A jeszcze w dodatku ten dziwny Polak… Co tu jest grane?

 

14.07.1945, popołudnie - Magdeburg.


Już prawie dobę Henryk z Moderem koczowali na dworcu. Dotarli tu wczoraj wieczorem, a dziś rano mieli odjechać do Poczdamu. Tyle, że plany swoje, a życie swoje. Nikt nie wiedział kto, kiedy i po co poprzecinał w nocy przewody pneumatyczne miedzy lokomotywą oraz wszystkimi wagonami, w jedynym stojącym na stacji pociągu. Musiał się przy tym sporo napocić, bowiem przewody wykonane były z kilku warstw grubej gumy i dodatkowo zbrojone stalowym oplotem, więc naprawa tego była praktycznie niemożliwa. Ściągniecie na miejsce nowych przewodów i zastąpienie nimi poprzecinanych, miało potrwać co najmniej do jutra.

- I co teraz? - bezradnym wzrokiem Moder popatrzył na Henryka.

- Nic. Czekamy. W końcu to nie nasza wina, że Werwolf urządza tu sobie jakieś sabotaże.

- Myślisz, że to Werwolf? - w głosie Modera brzmiało powątpiewanie.

- A któż by inny? Wykonywali już przecież różne akcje. Łącznie z tą najgłośniejszą, kiedy to 25 marca zabili w Akwizgranie mianowanego przez Amerykanów burmistrza, Franza Oppenhoffa. Więc dlaczego mieli by nie urządzić jakiegoś sabotażu na kolei? Polscy i francuscy partyzanci też robili takie rzeczy. Wiedzieli, że kolej jest jak krwioobieg dla człowieka. Czasem przetniesz jedną żyłę i cały organizm dostaje zapaści. Tym bardziej teraz, kiedy większość linii dopiero się odbudowuje, a ocalałego taboru kolejowego jest jak na lekarstwo.

- Może i masz rację - Moder pokiwał głową. - To by się zgadzało.

- Pewno tak - Henryk mimo woli uśmiechnął się do swojej nagłej myśli. - Major Orawa! Nie mógł być pewny, ale wszystko wskazywało, że to pokłosie ich przedwczorajszej rozmowy. A skoro już się coś dzieje, to chyba stoją za tym Amerykanie.

 

            Żaden z nich nie zwrócił uwagi na jednego z będących na dworcu pasażerów. Niczym niewyróżniający się mężczyzna w średnim wieku wyszedł na zewnątrz i udał się na pocztę, gdzie poprosił o rozmowę międzymiastową z Poczdamem. Już po minucie uzyskał połączenie i przekazał tylko kilka zdań. „Wujek z ciocią przyjadą później. Awaria pociągu w Magdeburgu. Może ruszy jutro. Będę informował na bieżąco”.

 

     14.07.1945, późny wieczór - Poczdam, zakłady Rheinmetall - Borsig.


            - „Scheiße, scheiße und nochmals scheiße” - Bormann nie krył wściekłości. - Powinni tu być dzisiaj wieczorem, a najpóźniej jutro rano.

- Coś się stało, reichsleiter?

- Jakaś pierdolona awaria w Magdeburgu. Pociąg może ruszy dopiero jutro. Rozumiesz? „Może”! A jak nie ruszy ?

- Mamy jeszcze czas. Konferencja ma się rozpocząć siedemnastego. A przecież nie dogadają się w dwa czy trzy dni. To musi potrwać. Stawiam na co najmniej dwa tygodnie.

- Tak. Ale tu przez cały ten czas wszystkie ich służby będą pracowały jak wściekłe. Ruskie, amerykańskie i angielskie. A każdy dodatkowy dzień zwłoki to śmiertelne niebezpieczeństwo.

- Nie będzie tak źle, reichsleiter. Przecież tu nie zagląda nawet pies z kulawą nogą. Przy tym nikt nie wie, że tu jesteśmy.

- Błąd. Wie łącznik, który dzisiaj przyniósł tę wiadomość.

- To może powinniśmy go zatrzymać?

- Też wpadłem na ten pomysł. Ale w tej chwili to nasz jedyny kontakt ze światem. Nie udało się tu przeciągnąć po cichu linii telefonicznej. I w dodatku, właśnie do łącznika mają dotrzeć ci dwaj, na których czekamy. A jeden z nich ma zrobić robotę, której nie zrobi nikt inny.

 

            Rozmawiający nie mieli pojęcia, że z trzech okien okolicznych budynków, przez niewielkie, ale najwyższej klasy obiektywy właśnie robiono zdjęcia zakładów. A w pogotowiu czekało jeszcze trzech snajperów, wyposażonych w karabiny wyborowe Springfield M1903A4, z założonymi do nich najnowszymi wynalazkami III Rzeszy. Z celownikami noktowizyjnymi „Vampir”.

 

         14/15.07.1945, noc - Poczdam, obiekt zajmowany na czas konferencji przez służby wywiadowcze USA.

 

            - Macie już te zdjęcia?

- Tak jest, panie generale. Proszę, tu jest wszystko.

- Więc gdzie to może być?

- Nie wiemy. Zakład jest duży i jest tam sporo różnych budynków oraz magazynów. W odizolowanej od części produkcyjnej pięć, w tym jeden częściowo zburzony.

- Więc co? Jak mamy się dowiedzieć, który to? Bo przecież chyba nie będziemy brać szturmem całego zakładu? Do tego niestety, chociażby częściowo, musimy tu współpracować z ruskimi !

- Oczywiście. Z tym, że tylko wtedy, gdy będzie to naprawdę konieczne. Gdy nie będzie żadnego innego wyjścia. Ale mamy w ręku jeszcze jeden atut. Jeden z ostatnich niemieckich wynalazków. Noktowizory.

- O ile dobrze pamiętam, to…

- Tak. Urządzenia pozwalające widzieć w ciemnościach. Zdobyliśmy kilkadziesiąt sztuk i trzy z nich mamy tu do swojej dyspozycji. Jeżeli ruszą gdzieś dupę, poza jakąkolwiek ścianę, to nawet o północy wychwycimy to od razu.

- To dobrze. Zmieniajcie ludzi przy tych urządzeniach, aby byli stale czujni. Bo czasu jest coraz mniej…

 

15.07.1945, rano - Poczdam.


Wczorajszy dzień nie przyniósł żadnych nowych wieści w sprawie przejazdu tajemniczego konwoju. Za to pod bokiem i nieoczekiwanie pojawiły się dwie dodatkowe amerykańskie kompanie wojska z jakimś dodatkowym wsparciem. Po co? Z jakiej przyczyny? Przecież wcześniej nikt ich nie awizował. Niby w myśl ustaleń, uczestnicy mogli na czas konferencji sami zapewnić sobie wszelkie niezbędne środki bezpieczeństwa, ale tu chodziło raczej o ochronę. A Rogozin przez wczorajszy dzień zdołał już ustalić, że były to elitarne kompanie szturmowe. Co oni chcą tu zdobywać? Na to pytanie również nie znajdował odpowiedzi i irytowało go to tym bardziej, że nie potrafił na nie odpowiedzieć samemu przedstawicielowi Kwatery Głównej. Pocieszające było tylko to, że i dwaj pozostali dowódcy odpowiedzialni za poszczególne trasy, nie mieli na ten temat żadnych informacji.

A teraz jeszcze ostatni meldunek. Jeden z patroli chciał w nocy zatrzymać podejrzany samochód. Wyskoczyło z niego sześciu amerykańskich żandarmów w białych hełmach, opaskami MP na rękawach oraz Thompsonami w dłoniach. Z niczego nie chcieli się tłumaczyć, zasłaniając się przy tym immunitetem dyplomatycznym.

Co tu się kurwa dzieje? Im więcej Rogozin myślał, tym więcej pytań stawało przed nim, a tym mniej znajdował odpowiedzi. Czuł, że wokół toczy się jakaś gra, o której nie miał zielonego pojęcia i tym bardziej zły humor wyładowywał na podwładnych. Niech to się raz wreszcie skończy! Chociażby za cenę odwołania. Tyle, że odwołanie pachniało gułagiem i Rogozin, chcąc nie chcąc, coraz częściej  topił smutki w alkoholu.

 

 15.07.1945, późne popołudnie - Poczdam.


Po prawie całodziennej podróży, ze zmniejszoną ze względów bezpieczeństwa prędkością, pociąg wtoczył się wreszcie na dworzec poczdamski. Zaliczyli rosyjską, drobiazgową kontrolę, po której Moder przez dłuższy czas nie mógł dojść do równowagi. Sprawdzać papiery, to jeszcze zrozumiałe. Sprawdzać bagaże, to też. Ale żeby grzebać ludziom po kieszeniach? Tego było już za wiele. Na razie jednak opuścili dworzec, przeszli sto metrów w prawo i zatrzymali się przed wystawą sklepu z tytoniem. Zapalili papierosy, zgodnie z instrukcją pamiętając, że to sporo niższy i starszy Moder ma podać ogień Henrykowi. I nie minęło nawet pół minuty, gdy zza pleców usłyszeli hasło.

- Przepraszam. Panowie chyba pracują z zakładach Metall - Borsig. Szukam kogoś, kto mógłby mnie tam polecić do pracy.

Obejrzeli się jak na komendę. Stał za nimi szczupły, niepozorny trzydziestolatek, z napięciem wpatrując się w ich twarze. I co najważniejsze, w nazwie zakładów pominął pewną część. „Rhein”! W ten sposób, w jego ustach pierwsze litery nazwy zakładów brzmiały jako „MB”. Tak, jak inicjały Martina Bormanna!

- To nie takie proste. Zatrudniają tylko fachowców. Łatwiej przebiec trasę z Magdeburga do Berlina, niż zdobyć tam pracę - Moder odpowiedział odzewem, w którym pierwsze litery nazwy miast również tworzyły inicjały ich przełożonego.

- W porządku - na twarzy łącznika pojawił się wyraz ulgi. - Witamy w Poczdamie. Zaraz zaprowadzę panów w pewne miejsce.

- Tam, gdzie mamy pracować?

- Nie wiem, gdzie i co konkretnie macie robić.  Na razie jedziemy do mnie. A właściwie na specjalnie dla was przygotowane mieszkanie konspiracyjne. Tam spędzimy noc. Ja za parę godzin wyjdę i zamelduję o waszym przybyciu, a następnie wrócę. Na miejsce kontaktu prawdopodobnie zaprowadzę was jutro.

- A dlaczego nie dzisiaj?

- Na każde takie działanie muszę uzyskać osobną zgodę. Na wasze przyjście również. Tak, że nic nie da się zrobić od razu i „ad hoc”. A poza tym…

- Co?

- Światło. Tam, gdzie - jak się domyślam - każą was doprowadzić, nie można palić światła. To obiekt częściowo zburzony i cokolwiek robić można tylko przy świetle dziennym. Jakiekolwiek światło w nocy natychmiast ściągnęłoby nam na kark ruskie patrole. A oni w nocy często najpierw strzelają, a później dopiero sprawdzają kto i co. W dodatku musicie się dobrze wyspać. Bo podobno czeka was jakaś precyzyjna robota.

 

Komentarze