Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 127

 

            Jeden głośny zgrzyt hamulców, zaraz potem drugi . Blisko za zakrętem będzie chyba przystanek. Przytrzymał się mocniej uchwytu. Spojrzał jeszcze raz przed siebie i skamieniał. Ile to było? Dwa, trzy kroki? Widział przed sobą rosyjskiego majora, z otwartymi ustami i okrąglejącymi ze zdziwienia oczami.

Ułamek sekundy później Henryk już wiedział. Ten sam! Ten, który dwa miesiące temu w Waldenburgu przeglądał jego dokumenty i kazał mu zdejmować koszulę w poszukiwaniu tatuażu SS, a później jeszcze jeździł po okolicznych fabrykach z von Ardenne. Teraz zaś Henryk widział, jak usta majora poruszyły się. Chyba coś krzyknął, a jego prawa ręka powędrowała w okolice przypiętego do pasa pistoletu.

 

            Rogozin działał jak w transie. Teraz, albo nigdy! Rzucił się naprzód. Prawą ręką sięgnął do kabury, lewą złapał za uchwyt przy drzwiach. Szeroki stopień zapewniał mu pewne oparcie dla stóp. Zaraz go dopadnie.  I już nie będzie głupiego udawania, że to jakiś kowal albo coś takiego. Wydusi się z niego wszystko. Od bomb atomowych, po tajemnicze znikniecie trzech żołnierzy, co do których Rogozin cały czas miał niejasne podejrzenie, że i za tą sprawą stała oddalona od niego już o krok postać. Szarpnął za drzwi, otwierając je na oścież. Kabura była już odpięta. Teraz tylko wyjąć i wycelować broń…

 

            W pierwszej chwili Henryk nie zareagował. Jakby jeszcze nie dowierzał w to, co rejestrowały jego zmysły. Jak w zwolnionym filmie obserwował skok Rosjanina i otwieranie drzwi. Instynkt zadziałał dopiero wtedy, gdy zobaczył wyciąganą broń i tryumfujący uśmiech, jaki nagle pojawił się na twarzy przeciwnika. W ułamku sekundy postąpił krok w tył, uniósł nogę i z całej siły obcasem walnął go w pierś. To zadziałało jak kopnięcie konia. Rosjanin puścił uchwyt przy drzwiach i runął w tył. Pistolet wyleciał mu z ręki, a w chwilę później on sam grzmotnął plecami o bruk ulicy.

            Nie było czasu na dalszą obserwację. Tramwaj pokonał już zakręt i z powrotem powoli zaczął nabierać prędkości. Kilka osób, które widziały zajście, zaczęło krzyczeć. Zareagował też łącznik, będący najbliżej motorniczego. Dopadł do niego, wyciągnął z kieszeni jakieś klucze i prawie wbił mu je w plecy.

- Jedź dalej, albo strzelam!

Nie musiał tego dwa razy powtarzać i tramwaj pomknął ze zdwojoną prędkością, mijając siódmy przystanek.

 

            Uderzenie plecami o bruk ulicy było potężne. Tak potężne, że przez dłuższą chwilę Rogozin nie mógł złapać oddechu. Wreszcie przekręcił się na brzuch i rozejrzał wokoło. Jego pistolet leżał dwa metry dalej. Doczołgał się do niego, dźwignął na kolana. Nikt mu nie pomógł. W zasięgu wzroku nie było żadnego patrolu, a będący w pobliżu i mogący widzieć całe zdarzenie Niemcy, w kilka sekund  ulotnili się w sposób nieomal magiczny. Zerwał się po chwili na równe nogi. Chwycił broń i pobiegł do zakrętu. Tramwaj był już dobre dwieście metrów od niego i gnał przed siebie, nie zatrzymując się na najbliższym przystanku. Bardziej z rozpaczy i wściekłości, niż z rzeczywistej potrzeby czy możliwości otwarcia skutecznego ognia, Rogozin przeładował swoje TT i oddał trzy strzały w ślad za oddalającym się pojazdem.

            - Job twoju mat! Teraz dopiero zobaczył ślad buta na swojej piersi, rozdarty prawy rękaw mundurowej kurtki i brak czapki. Jeszcze ogłupiały, wrócił po nią i nałożył na głowę. I chyba właśnie na skutek tych strzałów, kilkanaście sekund później pojawił się przy nim dwuosobowy patrol na motocyklu. Niestety, bez bocznego wózka.

- Gonić ich! Prędzej!

- Kogo, towarzyszu majorze?

- Tramwaj. Ten, co przed chwilą tam pojechał - wskazał ręką kierunek. - Zatrzymać wszystkich i czekać. Póki ja nie dojadę.

 

            - Hamuj! - głos łącznika był ostry i zdecydowany. Chwilę później odpowiedział mu zgrzyt hamulców i pięćdziesiąt metrów dalej, po szaleńczej, kilometrowej jeździe tramwaj wreszcie stanął, a pasażerowie rzucili się do wyjść. Wszyscy. Być zamieszanym czy choćby świadkiem ataku na sowieckiego oficera? Nie daj Boże!

- Za mną! - łącznik cały czas zachowywał zimną krew. - Tu zaraz przeskoczymy przez bramę przechodnią. A dwie ulice dalej jest przystanek tramwajów w przeciwnym kierunku. Oddalimy się od pogoni i na razie wracamy do mnie.

- A później ? - zdyszany Moder ledwo wydobył z siebie głos.

- Zobaczymy. Teraz jednak musimy stąd spieprzać. No, ruszać się dziadek, ruszać!

 

            Huk nieodległych wystrzałów poderwał ich na równe nogi.

- Co się dzieje? - Bormann pierwszy był przy obserwatorze.

- Nie wiadomo, reichsleiter. Nic nie widać. Może ten przy bramie…

- Dawać go tu. A ty tymczasem go zastąp.

Żołnierzowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wskoczył do włazu i odgruzowanym kanałem technicznym podążył w kierunku bramy. Odkryli go już pierwszego dnia, lecz dopiero wczoraj w nocy usunęli stamtąd ostatnie cegły. Na tyle, że można się nim było swobodnie przemieszczać. Zarówno do bramy, gdzie przy budce portiera był drugi właz, jak i w stronę przeciwną. W kierunku zaplecza zakładów i stacji wysokiego napięcia. Co prawda, miejsca tam było niewiele. Wnętrze kryło rury ciepłownicze i kable elektryczne, ale dało się tamtędy chodzić dość sprawnie. A przy okazji w sposób niewidoczny dla kogokolwiek z zewnątrz.

            Półtorej minuty później człowiek spod bramy dotarł do Bormanna.

- Herr reichsleiter! Były trzy strzały. Przez szparę w deskach widziałem, jak strzelał ruski oficer. Do odjeżdżającego tramwaju.

- Do tramwaju?

- Tak jest! Chyba tego, którym mieli przyjechać nasi.

- Kurwa! I co dalej?

- Widziałem jeszcze, jak cofnął się za zakręt. A niecałą minutę później wyjechał stamtąd motocykl z dwoma żołnierzami i pojechał za tramwajem.

- Dopadł go?

- Nie wiem. Ale chyba nie. Bo ten tramwaj przyspieszył i nie zatrzymał się na przystanku.

- No to wszystko się pierdoli! Wracaj na posterunek. Ten, który teraz tam jest, niech zostanie razem z tobą. Gdyby coś się działo, natychmiast go przysyłaj. Meldować o wszystkim.

- Jawohl!

- I co tam, reichsleiter? - najstarszy z ekipy, wcześniej rzekomy amerykański major, a teraz przebrany w cywilny strój, podszedł do Bormanna. - Bo z tego co słyszę, musimy być przygotowani na wszystko. Nawet na natychmiastową ewakuację.

- Wiem. Nie musicie mnie pouczać. Na razie czekamy. W międzyczasie, raz jeszcze sprawdzić miny - pułapki. Czy wszystko zadziała jak trzeba.

- Czy zadziała, to można się przekonać tylko w momencie wybuchu. Ale powinno działać.

- Nie mędrkujcie. Nie wy tu jesteście najważniejsi. Wykonać!

Bormann z rozdrażnieniem popatrzył za odchodzącym. Cholera! Dyscyplina się wali. Nawet nie powiedział „Jawohl”! Za długo to już trwa, więc puszczają im nerwy. A teraz jeszcze ta strzelanina. Bo jeżeli rzeczywiście zaczęło się polowanie… Na nich, czy na tego Reschke? Ale jak by ruscy na to wpadli? Ani on, ani Moder nie byli poinformowani o docelowym miejscu. Chyba, że łącznik… Ale przecież gdyby wpadł, musiał by wszystko wyśpiewać. Wtedy nikt by tutaj nie urządzał jakichś ulicznych strzelanin i głupich pogoni za tramwajem. Więc co?

            Złe przeczucia dopadły Bormanna. Jeszcze raz zawołał sapera.

- Ciężarówka też jest zaminowana?

- Nie. Nie można ryzykować, że ktoś tam będzie coś robił i przez przypadek wylecimy w powietrze. Bo przecież ten na którego czekamy, ma pracować właśnie tam. Ale na dojście zostawiliśmy tylko ścieżkę życia.

- Jaką ścieżkę?

- Życia. Tak nazywamy strefę, w której można się bezpiecznie poruszać. Wyjście poza nią, to natychmiastowa śmierć. Tu pozostawiliśmy dojście tylko do lewej burty skrzyni ładunkowej. Bo musi tam dojść specjalista od tego, co jest tam umieszczone. Linie bezpieczeństwa wyznaczają te, niby bezładnie porzucone cegły i puszki po konserwach.

- Wiem. Ale chciałem się upewnić.

- Wszystko jest zgodnie z pańskimi rozkazami, reichsleiter.

- I tego się trzymajcie, a nie minie was odpowiednia nagroda - Bormann wiedział, kiedy stosować politykę kija, a kiedy marchewki. - Wytrzymajcie jeszcze trochę.

- Wytrzymamy, reichsleiter - tym razem saper przez chwilę stanął na baczność.

 

            - Złapaliście ich? - pytanie to Rogozin rzucił zza kierownicy swojego samochodu, ale właściwie było już niepotrzebne. Sam przecież widział, że żołnierze stoją po obu stronach pustego tramwaju.

- Tylko motorniczego, towarzyszu majorze. To jedyny, który nie uciekł. Siedział tu i trząsł się ze strachu. Twierdzi, że przystawiono mu pistolet do pleców.

- A tramwaj?

- Przeszukany. Nikogo nie było.

- Dobra. Dawać tu tego motorniczego. Do mojego samochodu. Jeden z was wsiądzie z nim i go przypilnuje. Aby nam tu nie wywinął jakiegoś numeru. A ty na motorze, za mną!

 

            Przesłuchanie wciąż przerażonego Niemca nic nie wniosło i Rogozin znów musiał przełknąć gorycz porażki. Musiał też zmienić mundur. Przecież nie może chodzić z porwanym rękawem. Chociaż… Rękaw, jak rękaw. Gorsze było to odbicie buta na jego piersi. Bo to już godziło w jego honor. Już drugi raz… Tak się dać wyrolować? Oczy aż zachodziły czerwienią wściekłości, gdy tylko sobie o tym przypomniał. Ale trudno. Do trzech razy sztuka, albo jak to mówi stare, rosyjskie przysłowie, „Boh trojcu liubit”! Więc trzeba zachować zimną krew i przygotować się na rozmowę z generałem. Rozmowę, o którą trzeba poprosić bez zbędnej zwłoki.

 

            - Panie generale, panie majorze! - porucznik, który bez zwyczajowego pukania praktycznie wtargnął do biura, zasalutował prędzej niż zwykle. Ważne i pilne wiadomości. Pół godziny temu było dziwne zdarzenie przy fabryce. Nie wiemy, jak je zinterpretować.

- Mówcie!

- Nasi obserwatorzy byli świadkami niecodziennej sceny. Jakiś ruski major usiłował wskoczyć do jadącego tramwaju. Chyba źle trafił, bo chwilę później wylądował plecami na bruku, a tramwaj pojechał dalej.

- Co w tym dziwnego?

- Niby nic. Ale jak się podniósł, złapał za pistolet, pobiegł za tramwajem i strzelił trzy razy w jego kierunku. Tramwaj odjechał z dużą prędkością, nie zatrzymując się na przystanku koło fabryki. Pół minuty później nadjechało dwóch ruskich żołnierzy na motocyklu. Major wysłał ich śladem tramwaju, a sam pobiegł gdzieś w boczną uliczkę. Trzy minuty później jechał samochodem, ta samą trasą co tramwaj. Nasi obserwatorzy widzieli, jak tramwaj zatrzymał się około kilometra dalej. Przez lornetkę było widać, jak wszyscy uciekli z tramwaju.

- Ruscy nikogo nie zgarnęli?

- Z tego co wiadomo, to tylko motorniczego. Zabrali go ze sobą. Ale to chyba przypadkowa osoba.

- Tak… - generał był wyraźnie podenerwowany. - I co pan o tym sądzi, majorze Orawa?

- Tak na gorąco… Nie wiem. Zbyt mało danych. Może to jakieś przypadkowe zdarzenie. A ruski był na przykład pijany.

- Nasi obserwatorzy jeszcze meldują, że wyglądało na to, jakby w tym tramwaju coś zobaczył. Coś, albo kogoś - wtrącił porucznik, chociaż nie pytany.

- To by zmieniało postać rzeczy - teraz również major wykazywał oznaki zdenerwowania. - Bo jeżeli przypadkiem jechał w tym tramwaju mój człowiek, to…

- To znaczy, że wpadli na jego ślad. Wiedzą też, jak wygląda.

- Niekoniecznie. Mogli chcieć zatrzymać kogoś, kto był razem z nim. Albo też kogoś niekoniecznie związanego z naszą akcją. Ale tego nie wiemy.

- Dość panowie. To są teoretyczne rozważania, które mogą nas zaprowadzić tylko na manowce. W tej sprawie zawsze musimy przyjmować czarny scenariusz. Sprawa jest zbyt poważna. W sytuacji jaka zaistniała, od teraz zarządzam stan gotowości alarmowej. Poruczniku - generał zwrócił się do stojącego oficera. - Proszę przekazać ten sygnał do podległych nam i przeznaczonych do działań specjalnych obu kompanii. A ja zawołam tu jeszcze moich zastępców. Wspólnie się zastanowimy, co zrobić z tym pasztetem.

 

            Już ochłonęli. Po dłuższym biegu, w czasie którego Moder zdradzał zatrważający brak kondycji i po dwudziestominutowej jeździe tramwajem, dotarli wreszcie do konspiracyjnego mieszkania.

- I co teraz? A właściwie, to dlaczego kopnąłeś tego ruska? - Moder wreszcie zaczął odzyskiwać zimną krew. - Ty go znasz, czy może on ciebie? A może w ogóle obaj się znacie?

            Nie było rady i Henryk w krótkich słowach opowiedział im o Waldenburgu. O próbie gwałtu na córce kowala, swojej reakcji, wywiezieniu i ukryciu zwłok rosyjskich żołnierzy. A później o legitymowaniu go przez majora w trakcie poszukiwań zaginionych, oględzinach dłoni i szukaniu tatuażu pod ramieniem.

- Ale nie miałeś już wtedy swoich dokumentów?

- Oczywiście, że nie. Miałem tylko papiery tego rolnika z wozu. A po trzech tygodniach pracy w „Centrum”, bezpośrednio przy obiektach - nie użył przy łączniku słowa kojarzonego z eksplozją czy atomem - oraz po kilku ładnych dniach pracy w kuźni wiesz, jak moje dłonie mogły wyglądać. A teraz stanąłem z nim twarzą w twarz i on mnie rozpoznał.

- No to „pkp”!

- Słucham? - łącznik nie zrozumiał.

- Taki skrót. „Pięknie kurwa, pięknie”! Siedzimy teraz w czarnej dupie, a sylwetka naszego kolegi rzuci się w oczy każdemu ruskiemu na ulicy.

- Trochę przeczekajmy. Może sprawa przycichnie, a może też…

- Co znowu? - Moder był ciągle poirytowany.

- Jak myślisz? Czy ruski major komukolwiek się przyzna, że zaliczył glebę po kopie w klatę przez niemieckiego cywila? Oraz, że przy tym ten cywil bezczelnie zdołał zbiec?

- Być może coś jest w tym rozumowaniu. Ale na razie jesteśmy uziemieni.

- Panowie - łącznik znów zabrał głos. - Uspokójmy się. Niech ten dzień minie. A wieczorem znów tam pójdę. Opowiem wszystko, co tu usłyszeliśmy i spróbuję wytłumaczyć, co się stało. Powinni zrozumieć.

- Może tak, a może nie - Moder wciąż był negatywnie usposobiony. - A na razie… Nie ma tu czegoś mocniejszego? Chociażby dla uspokojenia nerwów!

 

Komentarze