Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 136

 

            21.07.1945 - Hamburg - Cuxhaven.


            Jeszcze wczoraj odpoczywali w Hamburgu, powoli dochodząc do siebie. Spali do południa, przewiezieni do jakiegoś mieszkania, w budynku do połowy spalonym po jednym z wielkich nalotów bombowych RAF. A wieczorem inny przewodnik przyniósł im trzy bilety kolejowe drugiej klasy, na pociąg do Cuxhaven.

- A dlaczego nie pierwszej? - Bormann był wprost oburzony.

- W pierwszej łatwo podpaść, bo Anglicy jeszcze czasem je kontrolują. Wiedzą, że tak właśnie lubią podróżować grube ryby. W klasie trzeciej jeździ biedota. A klasa druga będzie w sam raz.

            Nie było więc rady. Pojedynczo, aby nikt na nich nie zwrócił uwagi - chociaż w zasięgu swojego wzroku - zajęli miejsca na twardych, drewnianych ławkach podmiejskiego pociągu i ruszyli. Kontrola biletów przebiegała bez zakłóceń, a nieliczne, widziane jeszcze przez nich angielskie patrole, w ogóle nie interesowały się szarymi ludźmi, kołatającymi się zdezelowanym pociągiem ciągniętym przez pokaleczoną na wojennych szlakach czarną lokomotywę, z widocznym jaszcze jaśniejszym miejscem po usuniętej swastyce. Pociąg opuścili na ostatniej stacji przed docelową i tam również Bormann wiedział pod jaki adres się udać.

- No, herr doktor - Bormann wreszcie odzyskał dobry humor. - Jutro znów zmienisz zawód.

- Nie rozumiem… Znowu coś kombinujemy? Przecież tu jest już ponoć bezpiecznie.

- Wiem, wiem. To już  nie strefa sowiecka, gdzie człowiek niczego pewien być nie może. Tu jednak jest jakaś cywilizacja.

- To kim teraz będę, herr reichsleiter?

- Niespodzianka, herr doktor. Duża niespodzianka!

 

23.07.1945 - Bremen, amerykańska enklawa na terenie brytyjskiej strefy okupacyjnej - siedziba placówki wywiadu Armii Stanów Zjednoczonych.


            Pukanie do drzwi przerwało mu lekturę najnowszego numeru pisma US Army, „Stars and Stripes”, ale nie był to żaden powód do irytacji. Czekały go przecież ważniejsze sprawy.

- Wejść!

- Panie generale! - major Orawa wciąż w amerykańskim mundurze zaczął regulaminowo, lecz ten, do którego się zwrócił, nie pozwolił mu dokończyć.

- Bez ceregieli, majorze. Ma pan już ten raport?

- Tak jest. Proszę - Orawa rozłożył trzymane w lewej ręce tekturowe okładki i wyciągnął kilkanaście stron maszynopisu.

- Proszę usiąść. Napije się pan kawy? Zaraz każę przygotować dwie filiżanki, a ja w tym czasie przejrzę to, co pan napisał.

- Chętnie.

            Kilkanaście minut później generał pokiwał tylko głową.

- Jednym słowem, nie udało się…

- Nie wszystko się w życiu udaje.

- No, tak. Oczywiście. Ale teraz proszę mi powiedzieć, już tak poza oficjalnym raportem, jakby to była prywatna, nieskrępowana rozmowa. Jak pan myśli? Co mogło się stać z pańskim agentem? Albo też człowiekiem, którego tożsamość z dużą dozą prawdopodobieństwa nasze służby ostatecznie rozszyfrowały dopiero wczoraj.

- Nie rozumiem…

- Tak, wiem. Był pan przecież tylko łącznikiem i nie znał prawdziwej tożsamości agenta.

- Mówiłem już o tym. Na samym początku naszej współpracy.

- No to mam dla pana niespodziankę. Pański agent, to doktor fizyki Heinrich Reschke! Obersturmbannführer i wysoki funkcjonariusz SD w Berlinie. Blisko współpracujący z obergruppenführerem Hansem Kammlerem. Nadzorujący program atomowy III Rzeszy i aktywnie w nim uczestniczący. Wszystko wskazuje też na to, że to właśnie on był konstruktorem ich bomby atomowej!

- Co?!!! Pan żartuje!

- Nie. Przesłuchaliśmy już w tej sprawie ober… No, nieważne kogo. Nie wszystko musi pan wiedzieć. Ja zresztą też.

- Ale czy to są pewne informacje?

- Jak najbardziej. I co? Jest pan zaskoczony?

- Przyznam, że tak. Wiedziałem oczywiście, że zajmuje się nauką, w tym badaniami z zakresu fizyki. W 1939 przekazał nam nawet pewne dane o rozszczepieniu jader atomu, sugerując, że publikacje, które ukazały się na ten temat, powstały z jego inspiracji. Stwierdził nawet, że to największe osiągniecie wywiadu w dziejach, którego na początku nikt nie doceni.

- Czyli wiedział, co mówi…

- Zdecydowanie tak. On też, jako pierwszy, przekazał nam wstępne informacje o próbach rakietowych doktora von Brauna, jeszcze na wyspie Borkum. Mój przełożony miał z tego powodu poważne kłopoty.

- Teraz to pan żartuje. Po takich informacjach?

- Oczywiście. Stwierdzono, że to jakieś brednie i fantazje. Jednym słowem, dezinformacja. Wspominał mi kiedyś o tym. Podobno śmiano się z niego za plecami. Wszyscy uważali, że to niemożliwe.

- Świat pełen jest takich, którzy dziś mówią, że coś jest niemożliwe, a jutro wychodzą na ostatnich idiotów.

- Niby tak. Chociaż u mnie w kraju mówi się, że tak praktycznie, to tylko trzy rzeczy naprawdę są niemożliwe.

- A powie mi pan jakie? - generał był wyraźnie zaintrygowany.

- No, nie wiem… To niezbyt salonowe określenia.

- Nalegam! Rozmawiamy przecież swobodnie. Jako partnerzy walczący po jednej stronie i towarzysze broni.

- Skoro tak… Jak pan sobie życzy. Mówi się więc, że niemożliwe jest zesrać się z głodu i to w kącie okrągłego pokoju, otworzyć parasol w dupie i włożyć hełm na lewą stronę.

- No, nie!!!  - atak śmiechu Amerykanina był prawie nie do opanowania. - Muszę to sprzedać w sztabie u Eisenhowera. Albo nawet w Waszyngtonie. Tam chyba nikt nigdy o czymś takim nie słyszał.

- Nie wiem, czy jest to najlepszy pomysł - Orawa w tej materii był bardzo sceptyczny. - A wracając do naszego Heinricha…

- No, właśnie. Pan go znał przez kilkanaście lat. Co się z nim mogło stać?

- Trudno powiedzieć. Z natury był bardzo ostrożny. Pracował dla nas od 1922 do 1939. Nigdy nie wpadł, a jego informacje - jak się teraz okazuje -były pierwszorzędne. Ale po zaginięciu mojego przełożonego, kontakt z nim się urwał. Zresztą, już wcześniej mówiłem o tym.

- Pamiętam. To teraz trzeba dodać, że w strukturach III Rzeszy zaszedł bardzo wysoko. Pod koniec wojny okazał się jedną z najważniejszych postaci, chociaż pozostającą w głębokim cieniu. Do kapitulacji Niemiec zbudował co najmniej jeden, a prawdopodobnie dodatkowo jeszcze dwa nadające się do bojowego użycia ładunki atomowe.

- Więc ten w Poczdamie był jednym z nich?

- Z tego co wiemy, to nie. Tamte ukryte są na Dolnym Śląsku. Już montujemy ekipę, która pod pozorem ekshumacji zestrzelonych nad tymi terenami, poległych i pochowanych tam naszych lotników, zbada to zagadnienie. Spróbujemy określić, co wiedzą ruscy i czy ładunki przypadkiem nie mogą się dostać w ich łapy. Bo gdyby zaistniało takie niebezpieczeństwo, będziemy musieli zrobić wszystko, by uniemożliwić ich przejęcie. A przy okazji… Teraz, to już pewnie będzie tam Polska. A to, co miało tutaj wybuchnąć…

- Tak?

- Nic nie wiemy na ten temat. Kto, kiedy i gdzie to zbudował. Po drobiazgowym śledztwie przypuszczamy jednak, że ładunek przekroczył linię demarkacyjną pomiędzy Hannoverem a Magdeburgiem, w fałszywym konwoju dyplomatycznym.

- Więc gdzieś w naszej, zachodniej strefie…

- Na to wychodzi. I mieliśmy cholerne, nieprawdopodobne wprost szczęście, że trafił pan na niego.

- Niestety, tylko na chwilę.

- Właśnie. Rozważaliśmy już wszystkie możliwe scenariusze. Niewątpliwie musiał dotrzeć do Poczdamu, prawdopodobnie nie przedostał się jednak na teren fabryki. Chociaż, to też do końca nie jest pewne. Obserwację fabryki i magazynu zorganizowaliśmy z pewnym opóźnieniem. To sowiecka strefa i nie dało się tego zrobić szybciej. Dwóch naszych agentów, którzy w ostatniej chwili uszkodzili przewody hamulcowe pociągu na stacji w Magdeburgu i o dobę opóźnili jego odjazd, stwierdziło, że widzieli tam później wysokiego, barczystego blondyna. Niestety, na dzień dzisiejszy jego fotografia jest dla nas jeszcze nie do zdobycia, więc zatrudniliśmy specjalnego rysownika i sporządziliśmy portrety pamięciowe tego gościa - generał sięgnął do szuflady biurka. - Czy to ten ?

- Tak… Chyba tak. Bardzo podobny.

- To teraz szybko je schowam, aby pan nie zdążył ich zapamiętać. Bo poprosimy pana majorze, aby i pan popracował z tym rysownikiem. Może wtedy uda się nam stworzyć jakiś bardziej wierny wizerunek.

- Proszę bardzo. Jestem do dyspozycji. A przy okazji…

- Słucham…

- Mówiłem już przecież, iż na początku naszych kontaktów Heinrich - o ile dobrze go zidentyfikowaliście - wspominał, że studiował w Monachium. To teraz wasza strefa. Warto by poszukać w archiwach tamtejszych uczelni technicznych, a może i wśród osób prywatnych. Musi się trafić jakaś jego fotografia.

- Brawo! Ma pan głowę, majorze Orawa. Cieszę się i obiecuję, że niezwłocznie się tym zajmiemy. A wracając do sprawy Poczdamu… Z meldunków naszych obserwatorów wynika, że z magazynu Rosjanie niczego nie wywieźli. Nie wyprowadzili też jakichkolwiek osób. Po szturmie odkryli zaś tunel czy też raczej kanał techniczny, prowadzący do stacji wysokiego napięcia i rozciętą siatkę za transformatorem. Przyjmujemy, że ci, którzy byli przy ładunku, aktywowali miny i uciekli tym tunelem. Być może był tam również i pański doktor. Musimy za wszelką cenę go odnaleźć. Tym bardziej, że…

- Tak?

- Wspominał pan, że według Heinricha Reschke, za organizacją zamachu miał stać Bormann.

- Tak mi powiedział. Wspomniał też o tym, że z Berlina ocalał nie tylko on. Również i Hitler.

- Właśnie. Więc teraz będziemy musieli trochę przeorientować zakres naszych zainteresowań. Nie tylko na atom, ale również na Bormanna i Hitlera. Ale w największej tajemnicy.

- A mamy już jakiś trop?

- Oficjalnie nie. A nieoficjalnie, tylko pański. Na potrzeby propagandy Rosjanie już po cichu głoszą, że Hitler żyje i mieszka gdzieś w naszej strefie. Tak, jakbyśmy miłosiernie go przygarnęli i zapewnili mu jeszcze bezpieczeństwo. Oczywiście to ordynarna i prostacka zagrywka, którą usiłują przykryć swoją kompromitującą porażkę. Porażkę, bo tak właśnie trzeba określić sytuację, w jakiej właśnie się znaleźli. Mieli go w okrążonym przez siebie Berlinie, już prawie zacisnęli sieć i nic. Rozpłynął się w powietrzu. Zrobił z nich idiotów, a oni zostali z pustymi rękami.

- A może jednak go mają i tylko udają, aby nam zaszkodzić?

- To zbyt nieprawdopodobne. Gdyby naprawdę go mieli, to nic by ich nie powstrzymało, aby zawieźć go do Moskwy i w żelaznej klatce na Placu Czerwonym pokazywać jako symbol swojego zwycięstwa. Rozumie pan, majorze? Swojego, a nie naszego czy wspólnego! Może być pan pewien, że za nic by nie chcieli podzielić się takim tryumfem. Więc mówiąc prosto i kolokwialnie, dali dupy!

- Nie przesadza pan, generale?

- Ani trochę. A jak chce pan przykładu, to proszę sobie przypomnieć sprawę kapitulacji Rzeszy. Przecież oficjalnie i na mocy pełnomocnictwa ich prezydenta, admirała Karla Dönitza, Niemcy podpisali ją już siódmego maja, o godzinie 02.41 czasu francuskiego, w kwaterze głównej generała Dwighta Eisenhowera, w Reims. Oprócz naszych i niemieckich przedstawicieli, w imieniu Armii Czerwonej swój podpis złożył tam też ich generał artylerii Iwan Susłoparow. I co? Stalin się wściekł, bo takiej kapitulacji nie mógł wykorzystać propagandowo. Praktycznie więc wymusił - a nasi dla świętego spokoju machnęli na to ręką - aby kapitulację powtórzono następnego dnia wieczorem w Berlinie. Berlinie zdobytym przez ich wojska. Rozumie pan, majorze?

- Oczywiście. A co do Bormanna?

- Według naszych ustaleń, nie mają pojęcia, co się z nim stało. My oficjalnie zresztą też. Po cichu, możemy tylko podążać pańskim tropem. Jedynym, który daje szansę na sukces. Bo przecież pański agent powiązany jest właśnie z nim. Bardzo możliwe, że przez niego i z samym Adolfem. Wszystkich zaś trzech łączyć może bomba atomowa. Jednym słowem, tam gdzie Heinrich Reszke, tam i pozostała dwójka. Ale może być też odwrotnie.

- To znaczy?

- Tam gdzie Hitler czy Bormann, tam i pański agent. Zastanawiamy się tylko nad jednym… Jakie właściwie były motywy związania się Niemca z polskim wywiadem?

- Może wcale nie Niemca. Na wszystkich naszych spotkaniach posługiwał się znakomitą polszczyzną. Taką trochę w sienkiewiczowskim stylu.

- Nie rozumiem. Jakim?

- Literackim. A Henryk Sienkiewicz, to nasz noblista w dziedzinie literatury. Dostał nagrodę w 1905 roku. Nie słyszał pan o nim?

- Pan wybaczy majorze. Byłem wtedy zbyt młody… Wiec sugeruje pan, że Reschke może być Polakiem? Pańskim rodakiem?

- Jest to możliwe i gdyby tak było, wcale bym się nie zdziwił. W naszej pokręconej historii, oficjalne dane czasem nie odzwierciedlają stanu faktycznego, a pozory często mylą.

- No, tak. Wystarczy zresztą popatrzeć na pana… Ale do rzeczy. Oczywiście będziemy czekać i mieć nadzieję, że w jakiś sposób nawiąże z nami kontakt. W końcu sam przecież pana do nas skierował i przy okazji poprosił o pańskie nazwisko.  Ale zanim to nastąpi, nie możemy spocząć na laurach. Trzeba działać ofensywnie i odpowiedzieć sobie na podstawowe w tej sytuacji pytanie. To gdzie on teraz może być?

 

Komentarze