Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 140

 

            Należąca do floty Jego Królewskiej Mości Jerzego VI angielska  fregata klasy „River”, płynąc kursem południowo - zachodnim, z ekonomiczną prędkością 14 węzłów cięła swym wysmukłym dziobem złocące się w słońcu wody, wzdłuż zachodnich wybrzeży Półwyspu Jutlandzkiego.

Siedzący na mostku obok nawigatora  kapitan Jack Feeney rozejrzał się wokoło i spojrzał na zegarek. Już czas… Nie zawiódł się i tym razem, gdyż niespełna pół minuty później uchyliły się drzwi i wystrojony w białą marynarkę steward wygłosił swoje tradycyjne credo…

- Herbaty sir?

- Tak, oczywiście - zabrzmiała równie tradycyjna odpowiedź i chwilę później przed obydwoma oficerami oraz stojącym u steru bosmanem pojawiły się filiżanki ciemnego, aromatycznego napoju. Doszedł do tego talerzyk biszkoptów i srebrna, ozdobiona monogramem okrętu cukiernica.

- Smacznego, sir - steward wygłosił nieśmiertelne życzenie i dodał już nie całkiem regulaminowo. - Spokojne dziś morze, sir. Nie będzie się wylewało.

- A tak - wykreślający kurs nawigator podniósł wzrok znad mapy. - Mamy dziś szczęście.

            Szczęście… Kapitan Feeney ponownie rozejrzał się wokoło i jakoś go nie dostrzegł. W ogóle nie dostrzegał żadnego szczęścia od pamiętnej dla niego środy, 13 czerwca tego roku, kiedy to po wyjściu w morze dostrzegli na radarze niewielką kropkę kierującą się na południe. Tak, jak i teraz, stacjonowali w norweskim porcie Kristiansand, wykonując patrole na wodach Skagerraku i dalej, wzdłuż Półwyspu Jutlandzkiego, aż do samej wyspy Helgoland.

            Helgoland... - przez chwilę Feeney zamyślił się nad jej skomplikowaną i na koniec tragiczną historią. Od 1807 roku kontrolowana była przez Wielką Brytanię, chociaż gromadnie odwiedzana była też przez Niemców. To nie gdzie indziej jak właśnie tam, podczas wakacji w 1841 roku August Heinrich Hoffman von Fallersleben napisał „Pieśń Niemców”, wiersz, który po I wojnie światowej stał się hymnem narodowym Niemiec. Czterdzieści dziewięć lat później, w roku 1890 Londyn oddał wyspę Rzeszy Niemieckiej w zamian za swobodę działań w afrykańskim Zanzibarze i już po niespełna ćwierci wieku gorzko  pożałował swojej - jak się okazało - zbyt pochopnej decyzji. Tuż po wybuchu Wielkiej Wojny mieszkańcy wyspy zostali z niej wysiedleni i Helgoland zamieniono na bazę wojskową, blokującą dostęp do głównych kotwicowisk Kaiserliche Marine w Wilhelmshaven i Cuxhaven oraz zachodniego wejścia do Kanału Kilońskiego, zwanego wówczas Kanałem Cesarza Wilhelma. Wybudowano wówczas na niej stanowiska artylerii, bazę torpedowców i przestań dla wodnopłatowców. Miały też obok niej miejsce dwie bitwy morskie, pomiędzy siłami Royal Navy a Kaiserliche Marine. W okresie międzywojennym wrócili tu cywile, ale jak szybko się pojawili, tak i szybko, z początkiem II wojny światowej ponownie ich wysiedlono. Władzę nad wyspą znów przejęło wojsko, budując tu schron dla okrętów podwodnych i lotnisko dla myśliwców Me 109. To właśnie z tego powodu zaplanowano operację „Aphrodite”, w ramach której Amerykanie trzykrotnie przeprowadzili ciężkie naloty na wyspę, a Brytyjczycy osiem razy minowali okoliczne wody. Największy nalot miał miejsce 18 kwietnia tego roku, gdy nad maleńką wyspę nadleciało 969 angielskich bombowców. Celem była baza marynarki wojennej i lotnisko, lecz niewielkie rozmiary wyspy sprawiły, że właściwie zmieciono ją z powierzchni ziemi. Dzieła zniszczenia dopełniło 36 ciężkich Lancasterów, zrzucając kolejnego dnia ważące 5340 kilogramów bomby „Tallboy”. Stała więc obecnie całkowicie opuszczona, strasząc księżycowym krajobrazem, choć według ostatnich nowin zasłyszanych przez Feeneya planowano utworzyć na niej poligon artyleryjsko - saperski.

- Ale dość już tych historycznych rozmyślań - Feeney aż potrząsnął głową, wracając pamięcią do 13 czerwca. Owszem… W pierwszej chwili nakazał zmianę kursu i popłynął na spotkanie tej kropki. Już po godzinie okazało się jednak, że to niewielki, pomalowany na żółto kuter rybacki pod norweską flagą. I choć było świeżo po wojnie, a rozkazy admiralicji oraz opinia pierwszego oficera nakazywały go zatrzymać i poddać kontroli, Feeney zlekceważył swoje obowiązki. No bo co tam będzie kontrolował jakąś śmierdzącą rybami łupinę, płynąc tak poważną jednostką. Poważną, zwłaszcza w porównaniu do poprzedniej jaką dowodził, małej korwety typu „Flower”. Tamto, to było nic. Tu dopiero czuło się rozmach i potęgę! Pełna wyporność 1830 ton, 86 metrów długości, prędkość 20 węzłów  i 107 członków załogi. To już nie była jakaś tam morska bieda, tym bardziej, że na pokładzie miał dwie armaty kalibru 102 milimetry, dziesięć przeciwlotniczych oerlikonów kalibru 20 milimetrów, radar, asdic, miotacz rakietowych bomb głębinowych „Hedgehog”, zrzutnię dla 150 klasycznych bomb głębinowych oraz dwie duże łodzie motorowe. Chyba jednak było tego za dużo, skoro tak lekceważąco podszedł do sprawy, a może i wody Skagerraku były wtedy zbyt wzburzone? Jak było, tak było, dość, że zrezygnował ze spuszczenia łodzi na wodę i wysłania oddziału abordażowego, celem sprawdzenia samotnego kutra. Odnotowano to jedynie w dzienniku pokładowym, oczywiście nie dodając, jak pozytywne wrażenie sprawiało kilku jasnowłosych rybaków, przyjaźnie machających do nich rękami.

            Otrzeźwienie i potężne ciosy w jego karierę jako dowódcy przyszły cztery dni później, kiedy to wrócili z patrolu. Już na nabrzeżu czekał na nich komandor w asyście sześciu żandarmów, którzy okazali niewielki papier z nakazem podpisanym przez wojskowego prokuratora i bez zbytnich ceregieli zabrali z okrętu dziennik pokładowy. I wtedy dopiero prawda wyszła na jaw. Bliźniacza jednostka, 150 mil dalej przeprowadziła kontrolę i aresztowała na pokładzie niepozornego kutra czterech wysokich rangą oficerów Gestapo i SD, z okupacyjnej placówki w Oslo! Zbiegli oni z miasta jeszcze przed kapitulacją wojsk niemieckich, ukryli się w prowincjonalnej posiadłości jednego z członków kolaboracyjnej partii Vidkuna Quislinga i w ukryciu odczekali ponad miesiąc. Zagrożeni dekonspiracją, a jednocześnie uspokojeni wracającym wokoło do normalności życiem, przedostali się do niewielkiego portu rybackiego, gdzie po sterroryzowaniu bronią kilku rybaków, wymusili na nich rejs do Niemiec i o mało co, a by się im to udało. Zapobiegła temu czujność i sumienne wykonywanie obowiązków przez kapitana drugiej, operującej z Kristiansand bliźniaczej fregaty, który za swoją postawę otrzymał już kolejne, wysokie odznaczenie. Feeney nie zazdrościł mu tej blaszki, ale gryzło go co innego. Otrzymał naganę z wpisem do akt i wizja jakiegokolwiek awansu oddaliła się od niego na niebotyczną odległość. Do cholery! Był przecież zawodowym wojskowym zaczynającym wojnę jako trzeci oficer na korwetach, aby po pięciu latach dojść do funkcji kapitana fregaty. Miał nawet na swoim koncie zatopionego niemieckiego U-boota, a tu nagle taka wpadka! I nic już z tym wszystkim nie dało się zrobić.

 

            - To teraz jeszcze jedna kwestia - kapitan s/s „Margrethe” był bardzo zasadniczy. - Z portu wyszliśmy bez żadnej kontroli, bo dobrze mnie tu znają i nigdy nie podpadliśmy, ale wkrótce może być zupełnie inaczej.

- To znaczy? – wyrwał się wchodzący właśnie do sterówki Dietrich, niezorientowany we wcześniejszych ustaleniach.

- To znaczy, że kabina, która dostaliście do dyspozycji, może przestać być azylem.

- Ładny mi azyl! - Bormann aż podniósł głos. - Przecież to brudna dziura z szarą pościelą i jedną umywalką na trzech.

- Nie wiem kim pan jest i nawet nie chcę wiedzieć. To samo dotyczy pańskich towarzyszy. Ale za Helgolandem zaczyna się strefa patrolowania dwóch angielskich fregat operujących na zmianę z Norwegii. Przeczesują Skagerrak i czasem zapuszczają się nawet właśnie do Helgolandu, który niedawno minęliśmy. Ostatnio co prawda spotkać ich można bardziej na północ, ale ciągle jeszcze wybiórczo kontrolują.

- Wybiórczo?

- Tak. Już trochę się uspokoiło, ale od maja do końca czerwca węszyli jak wściekłe psy. Podobno jakoś tak w pierwszej połowie czerwca, nakryli paru naszych ludzi usiłujących przypłynąć z Norwegii do kraju.

- I co? - Bormannowi aż rozszerzyły się oczy.

- Jak to co? Aresztowali ich i przewieźli prosto do więzienia. Szczegółów żadnych nie znam, ale takie właśnie wieści chodziły po portowych tawernach.

- Ale my przecież płyniemy w odwrotną stronę - zauważył przytomnie  Henryk. - Więc raczej nie powinni nas kontrolować. Żaden Niemiec nie będzie teraz uciekał do Norwegii.

- Może tak, a może nie - kapitan był sceptyczny. - Nas kontrolowali już dwa razy. Więc gdyby znowu…

- To co?

- Tak, jak mówiłem. Wasza kabina standardem nie może odbiegać od reszty. Macie też dobre papiery i z datą wsteczną wpisałem was na listę załogi. Ponieważ jednak jesteście szczurami lądowymi i tu raczej nic nie umiecie, w razie czego wasze miejsce będzie w maszynowni.

- Gdzie? - Dietrich nie wierzył własnym uszom.

- W maszynowni, przy piecach. Machać szuflą każdy potrafi, więc jakby co, nie powinniście wzbudzić żadnych podejrzeń. - Tyle że… - nie dokończył i znów popatrzył na nich krytycznym okiem.

- No? - Dietrich przysunął się do niego niepokojąco blisko.

- Chciałem powiedzieć, że…

- No, wykrztuś to wreszcie!

- Będziecie wtedy musieli się przebrać. Tam na dole są ciuchy palaczy. Brudne i porwane. Ale właśnie o to chodzi i tylko wtedy ktoś uwierzy, że pracujecie przy węglu.

- Zaraz - gestem dłoni Bormann przejął inicjatywę. - Przypomniałem sobie, że przez ostatnich dziesięć lat woziliście broń, szpiegów i dywersantów. Wiem też, że na statku są specjalne skrytki. Więc jak? Chcecie zrobić z nas jakichś szmaciarzy?

- To nie tak, proszę pana - kapitan był wyraźnie przestraszony. - Skrytki są małe i mieściła się tam tylko broń. Karabiny i amunicja. Ludzie zaś, mieli lewe dokumenty i w razie czego występowali jako członkowie załogi. Jak wysadzałem ich na ląd, w portach lub poza nimi, wyciągałem ze schowka drugą listę. 

- Jaką drugą?

- Normalnie. Na czas waszej obecności jesteście wpisani w tę, którą w razie czego będę okazywał podczas kontroli i wszystko musi się zgadzać. Jednocześnie zaś prowadzę drugą, prawdziwą listę. Tam was nie ma. Jedna z nich zawsze jest ukryta, ale prowadzę je jednocześnie. Jak już zejdziecie na ląd zniszczę tą, którą posługuję się w tej chwili i wyciągnę drugą, tą prawdziwą. „Hokus - pokus” i nigdy was tu nie było. Zero śladów. A teraz zawołam chiefa. Zapozna was…

- Zaraz! Kogo?

- Chiefa. To taki człowiek na statku, odpowiedzialny za załogę, załadunki, rozładunki, stateczność jednostki, maszynę i takie tam… Z reguły to oficer, ale na naszym niewielkim statku funkcję tę pełni starszy bosman.

- To pewny człowiek?

- Jak my wszyscy. Pływa z nami od początku, a zmiany w składzie przez te lata były tylko trzy.

- Co z tymi trzema?

- Nie żyją - na twarz kapitana pojawił się dziwny uśmieszek.

- Nie sprawdzili się?

- Jak się okazało, dwóch po wódce za dużo gadało, wiec szybko wypadli za burtę, na pełnym morzu i to już na samym początku naszej działalności. Trzeci zaś, pięć lat temu dostał nożem w portowej tawernie w Kopenhadze, kiedy to po pijaku pokłócił się z jakimś Szwedem. Nasz człowiek twierdził, że Bałtyk jest na północy, a Szwed, że na południu. Niby obaj mieli rację, ale nie potrafili dojść do porozumienia i niestety przeżył tylko jeden. W dodatku ten niewłaściwy.

- Dobra! A wracając do tego chiefa…

- Jak już mówiłem. Zaraz go zawołam. Zabierze was do maszynowni i zapozna z piecem, paleniskiem, termometrami, manometrami, regulacją pary i co tam jeszcze potrzeba. Bo gdybyśmy trafili na kontrolę, to chcąc nie chcąc, musicie się w tym wszystkim chociaż trochę orientować. Dla waszego i naszego dobra.

 

            - Kontakt na jedenastej - głos operatora radaru zakłócił tok myśli kapitana Feeney’a. - Niewielka jednostka, prędkość około dziewięciu węzłów, kurs północny, odległość piętnaście mil.

- Późno to spostrzegłeś - Feeney nie potrafił ukryć rozdrażnienia, ale też, pomny poprzedniej wpadki, w jednej chwili podjął decyzję. Wydał rozkazy dotyczące kursu, prędkości i już po minucie fregata pełną mocą silników parła w kierunku wykrytej jednostki.

 

            - To co? Wszystko jasne? - chief popatrzył na nich krytycznym okiem.              

 - Jasne! - Henryk nie wahał się ani chwili. - Tylko jakby co, trzeba się będzie  trochę ubrudzić.

- Trochę? - ironia w głosie chiefa była wręcz zgryźliwa. - Trochę, to mało powiedziane. Wskoczycie wtedy w te łachy - wskazał skrzynię koło węgla.  - Swoje ubrania i buty wrzucicie za tamtą wręgę - pokazał miejsce koło manometru. - Tam nikt nie zajrzy. Dopiero wtedy ktoś może uwierzyć, że tyraliście tutaj nie na żarty.

 

            - Dym na horyzoncie! - wachtowy z potężną lornetą w dłoniach pierwszy zlokalizował obiekt. - Na wprost dziobu.

- W porządku. Trzymać kurs - Feeney też sięgnął po lornetę. Przez chwilę wpatrywał się w jasną krawędź wody i nieba, ale w końcu też zauważył wijącą się leniwie ciemną smużkę. - Zarządzam alarm dla oddziału abordażowego! - zwrócił się do obecnego od pół godziny na mostku pierwszego oficera. - Dowodzić będzie drugi oficer. Obsadzić też wszystkie oerlikony. Na wszelki wypadek - dodał, widząc zdziwione oblicze rozmówcy. - Niech nie myślą, że z nami będzie łatwo. Jakby co, w pół minuty rozprujemy im tę balię, jak puszkę od konserw.

- Yes, sir! - odpowiedź pierwszego oficera była jak zwykle regulaminowa, ale w głowie zapaliła mu się ostrzegawcza lampka. - Co ten furiat chce zrobić? Myśli, że jak już raz dał dupy, to tym razem los się do niego uśmiechnie? Tak dobrze to nie ma. Jeżeli spóźniłeś się na statek, to go już nigdy nie dogonisz. Zachował jednak tę myśl dla siebie i wyszedł zarządzić wykonanie rozkazów.

 

            - Dym na horyzoncie! - wachtowy s/s „Margrethe” wygłosił to do sternika bez większych emocji. Co rejs mijali po kilka statków i jak dotąd, kontrolowani byli tylko dwa razy. Nie mieli wtedy nic do ukrycia, ale tym razem było - jak to się mówi - do trzech razy sztuka i wachtowy natychmiast podszedł do odpowiedniej rury głosowej. - Dym na horyzoncie, panie kapitanie. Od strony dziobu. Zdaje się, że się zbliża.

- Zaraz będę - odpowiedziała rura i pół minuty później kapitan dotarł na mostek. - Cholernie mu się spieszy - stwierdził po chwili obserwacji. - Wali prosto na nas. Widać już szczyty masztów. To chyba będzie jedna z tych angielskich fregat patrolujących Skagerrak i wody wzdłuż Półwyspu Jutlandzkiego.

- Klasa „River”, panie kapitanie - dodał wachtowy po dalszych dwóch minutach obserwacji, identyfikując nadbudówki zbliżającej się jednostki. - Pewno będą nas kontrolować.

- Też tak myślę - kapitan miał złe przeczucia. - Wołaj chiefa.

 

Komentarze