Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 151

31.07.1945, południe - Norwegia, port w Bergen.

            Narada, na którą Nordhug został wezwany bezpośrednio po zejściu z holownika, zapowiadała się niecodziennie. To nie była już błaha sprawa, skoro wezwanie dotyczyło też komendanta portu w Bergen i gdy tylko Nordhug postawił tam stopę na lądzie, od razu skierowano go do czarnego, służbowego Opla, w którym za kierownicą osobiście siedział jego bezpośredni przełożony.

- Melduję się, panie komandorze!

- Siadajcie, poruczniku. Jedziemy. Muszę stwierdzić, że narobił pan niezłego zamieszania.

- Nie rozumiem…

- A co tu jest do rozumienia? Mówię o informacjach, jakie przekazał mi pan jeszcze w nocy. O śladach, a właściwie o brezencie potwierdzającym pobyt Niemców na naszym brzegu. Uznałem, że jest to na tyle ważne, iż przekazałem informację wyżej. Nie wiem, przez kogo i jakimi kanałami to dalej poszło, ale dzisiaj wcześnie rano otrzymałem wiadomość, że lecą tu dwie szychy, których w normalnych warunkach żaden z nas osobiście nigdy by nie spotkał.

- Aż tak wysoko?

- A co pan myślał? Zresztą, od pół godziny już tu są. Pełnomocnik premiera do spraw wywiadu i kontrwywiadu w randze podsekretarza stanu oraz pułkownik,  zastępca szefa wywiadu. Oczekują tylko na nas.

- A co ja mam z tym wspólnego? Zdobyłem tylko wstępną informację, która i tak jest już tajemnicą poliszynela, a następnie ją sprawdziłem i pozytywnie zweryfikowałem. Nic więcej.

- Tak się panu tylko wydaje. Jest pan oficerem, a jednocześnie najbardziej w tej chwili zorientowaną w tym wszystkim osobą. I to od pańskiej relacji czy opinii, może zależeć dalszy tok postepowania w tej sprawie.

            Umilkli. Zresztą i tak nie dało by się rozwinąć tematu, gdyż już dojeżdżali do kapitanatu. Wysiedli, minęli dwóch uzbrojonych w automatyczne karabinki prężących się tam wartowników i weszli do środka.

            Nie skierowali się jednak tam gdzie zwykle i gdzie znajdował się znany wszystkim gabinet komendanta portu. Bocznym korytarzem komandor poprowadził Nordhuga do niewielkiej salki konferencyjnej, gdzie przed drzwiami również prężył się zwalisty, uzbrojony w broń automatyczną żołnierz.

- Proszę poruczniku - komandor gestem wskazał drzwi. - Czekają już na nas. A głównie na pana.

            Pomieszczenie w jakim chwilę później się znaleźli, nie wyglądało zbyt reprezentacyjnie, chociaż bardzo oficjalnie. Surowe, pomalowane na biało ściany zdobił tylko herb kraju, narodowa flaga i wielki, niestety tylko czarno - biały portret króla, Haakona VII. Obraz prostoty uzupełniał pokryty zielonym suknem i zawalony mapami stół, cztery krzesła oraz niewielki stolik, na którym widniała cukiernica, łyżeczki i cztery świeżo zaparzone, parujące jeszcze filiżanki kawy.

- Panie ministrze, panie pułkowniku - komandor przez chwilę przyjął postawę zasadniczą i przybrał oficjalny ton. - Przedstawiam porucznika Eryka Nordhuga. Człowieka, który uzyskał interesującą nas informację, sprawdził ją i pozytywnie zweryfikował.

- Witamy panie poruczniku - pułkownik pierwszy wysunął się do przodu i uścisnął prawicę Nordhuga. - Proszę siadać. Kawy?

- Dziękuję, chętnie.

- Proszę sobie wziąć cukier i filiżankę. No, tak… To część kurtuazyjną mamy już za sobą i możemy przystąpić do konkretów. Chce pan pierwszy zabrać głos? - pułkownik zwrócił się do pełnomocnika premiera.

- Nie, dziękuję. Pan jest fachowcem, więc niech pan prowadzi to spotkanie.

- Proszę bardzo - pułkownik odstawił swoją filiżankę i nabrał tchu. - Panowie! Zanim przejdziemy do konkretów, ustalę kilka zasad, którym wszyscy tu obecni muszą się bezwzględnie podporządkować. Po pierwsze, nasze spotkanie jest ściśle tajne. Po drugie, żadna informacja odnośnie treści tego spotkania i poruszanych tu spraw, pod żadnym pozorem i pod groźbą najbardziej surowych konsekwencji, nie może wyjść na światło dzienne. Raport, jaki powstanie po naszym spotkaniu, wykonany będzie tylko w dwóch egzemplarzach. Zapozna się z nim jedynie premier i szef wywiadu.

- A król? - komandor ze zdziwienia otworzył usta i mimowolnie popatrzył na wiszący na wprost portret, jakby widniejąca tam podobizna monarchy nieznacznie poruszając sumiastymi wąsami, miała potwierdzić jego odczucia.

- W tej sprawie, która jeszcze nie wiadomo gdzie nas zaprowadzi, król pozostanie na uboczu. Reprezentuje nasz kraj i w razie czego, z ręką na sercu oraz zgodnie z prawdą i swoim sumieniem będzie mógł publicznie powiedzieć, że nic w tej sprawie nie jest mu wiadome.

- Aha…

- Wszystko to wynika z wagi, jaką sprawa ta może mieć dla bezpieczeństwa oraz obecnej i przyszłej polityki naszego kraju, zwłaszcza na arenie międzynarodowej. Powiem wręcz, że chodzi tu o pozycję naszego państwa w powojennej Europie, która to pozycja na chwilę obecną jest słaba i mocno zachwiana.

- Może jednak przejdźmy do rzeczy, panie pułkowniku… - minister niecierpliwie zakręcił palcem wokół ucha filiżanki.

- Oczywiście, panie ministrze. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że wynikłe okoliczności mogą mieć decydujący wpływ na decyzje, które być może właśnie tutaj i dzisiaj wspólnie wypracujemy oraz podejmiemy.

- My? - Nordhugowi, aż się wyrwało.

- Dziwi się pan? Są takie chwile, kiedy nawet młody oficer może mieć decydujący wpływ na losy swojego kraju. A skoro już pan otworzył usta, proponuję, aby właśnie teraz, szczegółowo i dokładnie, fakt po fakcie i godzina po godzinie, osobiście przedstawił nam obraz sytuacji, którą na chwilę obecną zna pan najlepiej.

            Pół godziny później ciężkie westchnienie pułkownika zakończyło relację Nordhuga.

- Mamy więc problem - rzucił w przestrzeń, ni to do siebie, ni to do pozostałych obecnych.

- Ja tu widzę nawet kilka problemów - minister również nie wydawał się zadowolony. - Najważniejszy to taki, że tego wszystkiego nie da się już utrzymać w tajemnicy.

- A to niby dlaczego? - komandor podniósł głowę. - Ja za swoich ludzi ręczę. To nie są przypadkowi poborowi. I ci z holownika, i ci z przydzielonej im drużyny piechoty. To wszystko żołnierze zawodowi. Każe im się zamknąć dzioby i tyle. A jak komu mało, to niech podpiszą osobne zobowiązania do zachowania tajemnicy.

- Nie tak szybko, komandorze - pułkownik z wywiadu prawie mu przerwał. - Nie wątpię w pańskie dobre chęci i morale pańskich ludzi, ale jest ich już za dużo, aby utrzymać tajemnicę. Ktoś w zaufaniu powie coś bratu, żonie, albo wypije zbyt wiele… A gdyby nawet udało się to w przypadku pańskich ludzi, to nie zapominajmy, że opowieścią tego rybaka, no, jak mu tam…

- Jacobsena - uzupełnił Nordhug.

- Właśnie. Jak znam życie, opowieścią tego Jacobsena żyje już całe Rubbestadnest. Bo gdyby to były tylko opowieści w barze… Ale było też oficjalne zgłoszenie w bosmanacie przystani, było nocne ściąganie bosmana do pomieszczeń służbowych, była wizyta holownika z drużyną wojska, było zabranie Jacobsena w rejs po fiordzie, było odnalezienie brezentu i ponowna wizyta na przystani celem wysadzenia Jacobsena. Więc jak panowie myślicie? Co on teraz robi?

- Pewno pije w barze i opowiada na lewo i prawo o odnalezieniu niemieckiego brezentu oraz potwierdzeniu pobytu okrętu podwodnego - komandor nie miał żadnych wątpliwości. - I to pomimo tego, że po tej wyprawie, obecny tu porucznik Nordhug nakazał mu milczenie.

- Z ust pan mi to wyjął - pułkownik jakby upewnił się w założonej wcześniej tezie. - To się rozejdzie, jak szwy w gaciach po setnym praniu. Wcześniej czy później na okolice Bergen, a stamtąd być może i do gazet. Można założyć, że za chwilę zajmie się tym jakiś dziennikarz i będziemy mieli problem na szczeblu centralnym.

- Nie rozumiem - komandor znów był zdziwiony. - Jaki to niby problem? Rzekomo pojawił się obcy okręt podwodny i zniknął. Nikt nie wie, czy pojawił się naprawdę, a jeżeli nawet, to czy był on niemiecki. Widział go tylko stary pijak, znany jako największy łgarz w okolicy. Jego wiarygodność jest zerowa, więc jakby co, można spokojnie podważyć jego wersję.

- A ponadto… - Nordhug zaczął, lecz po chwili się zawahał.

- No, proszę - zachęcił go pułkownik. - Ma pan jeszcze jakiś pomysł?

- Nie wiem czy dobry. A może tę informację w jakiś dodatkowy sposób utajnić? Nałożyć jakąś formę cenzury?

- Absolutnie nierealne! To właśnie po naszym poprzednim, samozwańczym, zdradzieckim i kolaboracyjnym rządzie Vidkuna Quislinga odziedziczyliśmy tę niechlubną instytucję i zlikwidowaliśmy ją prawie natychmiast po odzyskaniu wolności. Dopiero by się zaczęło, gdybyśmy usiłowali wywierać jakieś naciski czy ograniczenia na dziennikarzy. A gdyby jednak informacja naprawdę się rozeszła, to pozostanie nam już tylko jedno. Odnosząc się do doniesień prasowych, oficjalnie potwierdzimy, że rzeczywiście uzyskano pewne dane wskazujące na możliwość naruszenia naszych wód terytorialnych. Nasze państwo poważnie traktuje swoich obywateli, nawet tych o ograniczonej wiarygodności, więc podjęto stosowne działania celem potwierdzenia lub zaprzeczenia rewelacjom tego rybaka i uzyskano wynik negatywny. Nie ujawniono żadnych śladów mogących potwierdzić prawdziwość jego opowieści.

- A brezent? - minister aż pochylił się w przód, jakby chciał lepiej usłyszeć odpowiedź. - Co zrobimy z tym fantem?

- Brezent… - komandor zastanowił się przez chwilę. - Z tym rzeczywiście jest pewien kłopot. Ale takie brezenty ma też spora ilość naszych rybaków. Handlowali z Niemcami jeszcze za okupacji, a zaraz po kapitulacji wojsk niemieckich samowolnie i po cichu przywłaszczyli sobie część rzeczy i materiałów z ich magazynów portowych. Mogło komuś zwiać z kutra.

- Pan wie komandorze - pułkownik miał przeciwne zdanie - że ludzkie gadanie nie ucichnie, a legendy i prowizorki mają na tym świecie najtrwalszy żywot? To już  nie ucichnie i wcześniej czy później przedostanie się do prasy. Jeżeli więc sami się do tego  nie przyznamy, postawimy nasz kraj w bardzo niekorzystnym świetle. A gdyby jeszcze kiedyś się to potwierdziło, to nawet nie powiem, gdzie wtedy będziemy…

- Więc mamy ogłosić, że ktoś bezkarnie i poza naszą wiedzą penetruje nam wybrzeże, narusza granice, a my nie jesteśmy w stanie temu zapobiec i skutecznie przeciwdziałać? - komandor był szczerze oburzony.

- To nie tak, komandorze. Problem jest bardziej złożony. A jak bardzo, to wyjaśni panom minister.

- Panowie! - niejako wywołany do tablicy przedstawiciel premiera wyprostował się na krześle i odsunął pustą już filiżankę. - To co teraz powiem, musi pozostać między nami.

- Spotkanie jest ściśle tajne - przypomniał pułkownik.

- Oczywiście. Ale uprzedzam, aby ktoś  nie myślał, że tajemnica dotyczy tylko okrętu. Sprawa ta dotyczy polityki naszego państwa na najbliższe lata, a nawet może na dziesięciolecia i będzie nas sytuowało lepiej lub gorzej nie tylko na arenie europejskiej. Będzie decydowało o postrzeganiu nas, Norwegów, jako państwa i jako narodu.

- Nie bardzo rozumiem - komandor był z lekka zniecierpliwiony.

- Już tłumaczę. Ale musicie panowie przygotować się na dłuższy wykład, a tezy, które tu wygłoszę, mogą się wam wydawać obrazoburcze i dla naszego narodu mocno krzywdzące. Otóż, sytuacja naszego kraju na arenie międzynarodowej nie jest najlepsza. Powiem więcej. Jest w tej chwili raczej zła.

- Jak to? - znów wyrwało się Nordhugowi.

- Jak? Z tej wojny jako nacja wyszliśmy okaleczeni. Fizycznie, materialnie, psychicznie i moralnie. Fizycznie, bo zginęło prawie dziesięć tysięcy naszych obywateli. Są to straty bezpowrotne i nie do odrobienia. Materialnie, bo ponieśliśmy ciężkie straty w gospodarce narodowej, a zwłaszcza w naszej flocie rybackiej i handlowej. A co do reszty… Zacznę od tego, co nas hańbi. Niby król i rząd udali się do Anglii nie godząc się na okupację czy jakąkolwiek formę współpracy z Niemcami, ale mieliśmy swojego wielkiego zdrajcę. Zdrajcę, którego nazwisko znane jest i po wielokroć powtarzane na całym świecie. To oczywiście Vidkun Quisling i tworząca jego kolaboracyjny rząd zdradziecka partia „Narodowa Jedność”. Jeżeli panowie nie znają najnowszych ustaleń, to informuję, że w roku 1942 osiągnęła ona liczebność około 60 tysięcy członków. Wiemy to z częściowo przejętych ich archiwów, których w zamieszaniu końca wojny nie zdołali w całości zniszczyć. Oczywiście nie wszyscy byli aktywnymi kolaborantami i szkodnikami, ale już teraz oceniamy, że około  45 tysięcy z nich musimy postawić przed sądem pod zarzutem zdrady. W narodzie, który na dzień dzisiejszy liczy niewiele ponad 3 miliony obywateli! Quisling, jego rząd i popierający go nasi rodacy, to chyba najbardziej zdradziecki element w całej Europie. Hańba dla całego naszego narodu.

- Ale przecież go złapaliśmy - komandor przerwał wykład ministra. - Siedzi i czeka na proces.

- Oczywiście. I wyrok będzie jak najbardziej surowy. Już dziś mogę panom powiedzieć - chociaż jako prawnik z wykształcenia wzdragam się przed naruszaniem praworządności i wydawaniem przedwczesnych wyroków - że zostanie on  rozstrzelany. Ponadto wszystkim członkom partii „Narodowa Jedność” skonfiskuje się majątki.

- Więc problem zdrady i kolaboracji z Niemcami niejako sam zniknie.

- To jeszcze nie koniec. Bo przecież po stronie niemieckiej walczył złożony z naszych rodaków ochotniczy Legion Norweski. Powstał też „Norge - SS”, a później Ochotnicza Dywizja Grenadierów Pancernych SS „Nordland”, z 23 Pułkiem Grenadierów Pancernych „Norge”.

- Ale w tej dywizji podobno służyli również Duńczycy.

- Owszem. Ale kto ze zwykłych zjadaczy chleba będzie dochodził takich niuansów? „Nordland” to „Nordland” i jednoznacznie kojarzony jest z Norwegią, kreując jej negatywny obraz. A my właśnie ten obraz mamy uczynić pozytywnym.

- To również i im skonfiskować majątki. Odciąć się od nich wszystkich i szeroko to rozpropagować.

- To nie takie proste. To o czym pan mówi, to tylko jedna i formalna strona zagadnienia. Ale była jeszcze inna kolaboracja. Pozioma, albo jak kto woli, horyzontalna. A jej niezatartym dowodem są dzieci.

- Nie rozumiem…

- Nie czytuje pan gazet, komandorze?

- Czytam. Oczywiście, że czytam. Ale  nie pojmuję…

- To niech pan przeczyta to - minister sięgnął do stojącej obok krzesła teczki i wyciągnął egzemplarz „Luftposten”. - Gazeta jest z 19 lipca, czyli raptem sprzed półtora tygodnia. Jeżeli byłby pan tak uprzejmy, to zakreślony fragment proszę przeczytać głośno.

„Wszystkie te niemieckie dzieci wyrosną i utworzą sporą populację bękartów wśród Norwegów. Z racji pochodzenia są skazane na przyjęcie wojowniczej postawy. Nie mają narodowości, nie mają ojców - mają tylko nienawiść, która jest ich jedynym spadkiem. Nie mogą stać się Norwegami. Ich ojcami byli Niemcy, ich matkami były Niemki z myśli i postępowania. Pozwolenie im na pozostanie w kraju jest równoznaczne z zalegalizowaniem utworzenia piątej kolumny. Zawsze będą stanowiły przyczynę gniewu i niepokoju czystej norweskiej populacji. W najlepszym interesie Norwegii i samych tych dzieci leży, aby kontynuowały egzystencję pod niebem, do którego z natury przynależą” - przeczytał komandor i aż się spocił.

 

Komentarze