Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 152

 

- To co? Mamy teraz jeszcze  mścić się na dzieciach?

- Nie całkiem komandorze, ale trzeba powiedzieć to sobie wprost. Oceniamy, że około 10 procent naszych kobiet w wieku od 15 do 30 lat sypiało z Niemcami. I to nie były jakieś gwałty, jak u Rosjan. Rozumie pan? Sypiały dobrowolnie. Z tego sypiania narodziło się od 8 do 12 tysięcy dzieci. W związku z tym problemem, na początku lipca powołano „Komitet do spraw Dzieci Wojny”, który już zaczął działać. Na razie zaczęto te kobiety i ich dzieci identyfikować i umieszczać w specjalnych obozach. W samym Oslo takich kobiet w obozie jest już około tysiąca, nie licząc oczywiście ich potomstwa. I jest to drugie dno kolaboracji, jakiemu musimy stawić czoła.

- Ależ - komandor będący człowiekiem dobrodusznym i ojcem trójki dzieci, aż oblizał usta - jest to nieludzkie! Na pewno część tych kobiet nie sypiała całkiem dobrowolnie. Część mogła być zmuszona szantażem, warunkami materialnymi, chęcią chronienia siebie lub bliskich. A poza tym… Dlaczego pan użył słowa „naszych” kobiet? Czy te kobiety są jakąś naszą, męską własnością? Czy jest jakiś przepis, który by mówił, z kim mogą sypiać, a z kim nie?

            Zapadła cisza. Zarówno Nordhug jak i pułkownik z niejakim zdziwieniem spoglądali na komandora, ale tylko minister zareagował.

- Uderzył mnie pan celnie, komandorze. I jako człowieka, i jako humanistę oraz prawnika. Przyznaję, że ma pan rację. Z czysto ludzkiego, a co dla mnie najważniejsze i z prawnego punktu widzenia, te kobiety, a zwłaszcza ich dzieci niczemu nie są winne. Jest to jednak moje osobiste zdanie, które na razie nie znajduje posłuchu ani zrozumienia wśród członków gabinetu premiera, a tym bardziej nie znalazłoby wśród zwykłych członków naszego narodu.

- „Członków”… Ładnie pan to ujął - ironia w ustach komandora, aż biła w oczy.

- Wiem, co pan chce powiedzieć. Zgadzam się z tym, że te represje są nieludzkie, bo człowiek z natury musi mieć wolność osobistą. Jak to we Francji powiedziała przed sądem jedna z takich kobiet. „Moje serce należy do Francji, ale moja wagina do mnie”!

- Ale pewno co najmniej ogolono jej głowę - wtrącił pułkownik. - W Polsce też tak robiono.

- Z tego co słyszałem, to tak. Ale zarówno w Polsce, we Francji, jak i u nas, czyny te budzą we mnie obrzydzenie.

- Golenie czy sypianie? - chciał wiedzieć Nordhug.

- Zdziwi się pan, ale to pierwsze. Dla mnie to głupia i prymitywna zemsta zakompleksionych seksualnie samców, nad słabszymi istotami rodzaju ludzkiego. Tym bardziej, że gdyby to nasz mężczyzna, Norweg, sypiał z Niemkami, uchodził by prawie za bohatera i nikt by do niego nie miał pretensji. Przecież ujarzmiał i ujeżdżał przedstawicielki dumnej, germańskiej rasy! Rozumieją panowie?

- Zaraz… Co pan ma na myśli pod określeniem „ujeżdżał”?

- No, niech pan nie udaje, że nie wie, o co chodzi! A co do kobiet… Jak się nie umiało obronić ich przed najeźdźcą, to miejmy pretensje tylko do siebie! Jakie mamy prawo, aby zakazywać im osobistej wolności? A jeszcze ten podtekst seksualny, do którego nikt nie chce i nie umie się przyznać, w dodatku ukryty za zakłamanymi, hurrapatriotycznymi hasłami… Powiedzmy to sobie wprost. Krzywdzą tylko frustraci, mający na tym tle kompleksy i poczucie seksualnego poniżenia. Bo skoro zostali odsunięci czy odrzuceni, to ich prymitywizm każe szukać zemsty. Mówię prymitywizm, bo w tym gronie nie ma się co oszukiwać. Większość społeczeństwa to nie są jacyś intelektualiści, zdolni do uczuć wyższych. To zwykli ludzie, którzy poczuli się poniżeni, a czasem wręcz seksualnie wykastrowani. I gdy teraz nagle nadeszła ich chwila…

- To obrzydliwe - komandor nie krył wzburzenia.

- Ale prawdziwe. Mam przyjaciela, psychologa, wykładowcę na Uniwersytecie w Oslo. On mi to wszystko dokładnie wytłumaczył. Ale ta prawda przebije się do świadomości społecznej może za pięćdziesiąt lat. I to raczej w naszym czy francuskim społeczeństwie, a nie na przykład w Polsce.

- Tam nie? Niby dlaczego? - Nordhug nadal był szczerze zainteresowany.

- Polacy właśnie dostali się pod wpływy sowieckie. Mają więc na tym tle i nie tylko, swoją dodatkową traumę. Będą ją leczyć tworząc mity o nieskazitelnym patriotyzmie, bohaterstwie i jedności narodowej. My tego nie doczekamy, ale nasz młodszy kolega ma szansę. Zobaczy pan… Nawet za pięćdziesiąt lat, a pewno nawet i nigdy, w ich oficjalnych statystykach nie będzie ani jednego dziecka, zrodzonego z dobrowolnego związku Polki i Niemca!

- Panowie, panowie! Może już dość tych prawnych i humanistycznych rozważań - pułkownik usiłował zapanować nad całością. - Oczywistym jest, że nasze działania prowadzą do zmycia hańby kolaboracji. Zarówno tej rządowej i oficjalnej, jak i tej pozostałej. Są to dwa zagadnienia, które niestety będą się za nami ciągnęły jeszcze przez długie lata. Dlatego też nie możemy dołączyć do tego jeszcze jednego zagadnienia. Współpracy lub tolerowania na naszym terytorium i na naszych wodach wrogich, hitlerowskich okrętów.

- A czy ktoś z nas mówi tu o jakiejś współpracy czy tolerancji?

- Wśród nas, nikt. Ale jak się to przedostanie do gazet, przypną nam łatkę, że dalej kolaborujemy. A jest to dla naszego kraju bardzo niebezpieczne. Nawet bojkot, który nazwał bym towarzyskim, uczyni nam wiele zła.

- Więc co pan proponuje?

- Musimy się tą wiadomością podzielić z sojusznikami. Konkretnie zaś z Anglikami. Mają w Oslo swojego oficera łącznikowego. Spróbujmy razem z nimi schwytać to nasze widmo, albo chociaż dać im właściwy trop.

- A konkretnie, jak to sobie pan wyobraża?

- Najpierw trzeba określić, co lub kogo ten okręt wysadził, albo zabrał z naszego brzegu.

- Wysadzić, to chyba już nie miał kogo - komandor potrzasnął głową. - Jeżeli już, to coś lub kogoś zabrał.

- Zgadzam się z panem - pułkownik przytaknął komandorowi. - Ale co niby mogli by zabrać? Żadnej części zaewidencjonowanego skarbu narodowego w złocie, platynie, srebrze czy drogich kamieniach nam nie brakuje. Nie zniknęły też ostatnio żadne liczące się dobra kultury czy dzieła sztuki. W moim przekonaniu, chodzić więc może tylko o ludzi.

- Ale o kogo?

- Zabawmy się w Sherlocka Holmesa i jego dedukcję. Głównodowodzący SS w Norwegii, Wilhelm Rediess zastrzelił się w bunkrze pod pałacem Skaugem. Są na to wiarygodni świadkowie. Ciało co prawda nie ocalało, gdyż kilka godzin później i to w tym samym bunkrze wysadził się w powietrze hitlerowski namiestnik Norwegii Josef Terboven. Podobno użył do tego aż 50 kilogramów dynamitu. Gruppenführera Jakoba Sporrenberga już 11 maja aresztowali Anglicy, zaś dla pomniejszych osób nikt by  nie przypłynął.

- A więc zabrali „coś”. Ale co?

- Niestety, tego nie wiemy. I o ile nie dorwiemy tego okrętu, to obawiam się, że może to dla nas na zawsze pozostać tajemnicą.

- No, dobrze. To może jest jeszcze inna droga. Skąd taki okręt mógł do nas przypłynąć? - minister przedstawił nową zagadkę.

- To też będą tylko spekulacje. Mówiło się o jakiejś tajnej bazie U - Bootów na Wyspie Niedźwiedziej, ale dotychczas niczego takiego tam nie odkryliśmy. To samo z Grenlandią, gdzie wybrzeża, chociaż wstępnie, sprawdzali już Amerykanie.

- A więc?

- Musi istnieć jakaś tajna baza, o której do chwili obecnej nie  mamy pojęcia. Dowiedzieć się o niej możemy tylko po schwytaniu tego okrętu.

- A nie mógł być jakoś zamaskowany w tym fiordzie? Tak jak kiedyś pancernik „Tirpitz” ? Wiecie panowie, o co mi chodzi. Specjalne malowanie kadłuba, siatki maskujące, sztuczne zadymianie symulujące mgłę i co tam jeszcze trzeba.

- Niemożliwe. Od 9 maja, jak również i wcześniej, latały tam setki samolotów. Ktoś musiałby coś zauważyć. A ponadto porucznik z ludźmi właśnie spenetrował ten fiord. I poza płachtą brezentu, zero śladów.

- Więc fiord wykluczamy. Ale skoro nic nie wiemy o punkcie startu, to może porozmawiajmy o mecie. Czyli o punkcie docelowym, do którego ten okręt właśnie płynie.

- Myślę - zaczął ostrożnie komandor - że nie jest możliwe, aby na północy była jakaś stała baza. Ciemno, zimno, lód, pustkowie, brak możliwości jakiegokolwiek uzupełniania zapasów paliwa czy żywności. Gdybym to ja był  kapitanem tej jednostki, kierował bym się raczej na południe.

- Na południe? Przecież tam są okupowane Niemcy.

- Południe, ale nie w sensie dosłownym. Nie myślałem o Niemczech. Kierował bym się na Środkowy Atlantyk i dalej do Ameryki Południowej. Tak, jak U - 530, który 10 lipca wpłynął do portu argentyńskiej marynarki wojennej w Mar der Plata. Pisały o tym chyba wszystkie gazety. Niektórzy nawet twierdzą, że miał na swoim pokładzie samego Adolfa Hitlera.

- O takich bajkach nie rozmawiajmy - pułkownik ostatnią uwagą był nieco zdegustowany. - Bardziej racjonalne będzie inne założenie. Którędy by pan popłynął?

- Jedyna sensowna droga prowadzi przy brzegach Islandii. Od południa lub od północy, przez Cieśninę Duńską. A później droga jest prosta. Na Środkowy Atlantyk, gdzie nikt go już nie wytropi.

- Jasne. Ale jest jeszcze jedna istotna kwestia.  Na południe, czy na północ od Islandii? Na co pan by postawił?

- O tej porze roku, oczywiście, że na Cieśninę Duńską. Tam nie ma żadnego szlaku żeglugowego, wiec trudno się zdekonspirować. Sezonowo występuje jedynie żegluga przybrzeżna, typowo rybacka, a i to o niskiej intensywności. Owszem, w latach 1941 -1945 pływały tamtędy alianckie konwoje z pomocą dla Rosji oznaczone kryptonimami PQ i JW relacji Liverpool - Murmańsk, ale to już historia i zamknięty rozdział. Jest też po wojnie, więc raczej nie ma tam żadnych patroli morskich i nie latają tamtędy samoloty. Cisza i spokój. Więc jeżeli komuś zbytnio się nie spieszy…

- O tej porze?

- Tak. Mamy jeszcze lato i cieśnina nie jest zalodzona. Nie ma gór lodowych, obszarów zamarzniętego morza, wielkich połaci kry czy też innych tego typu utrudnień, będących zagrożeniem dla każdej jednostki. Można spokojnie płynąć. 

- Załóżmy, że ma pan rację - minister przysunął do siebie leżące na stole zwoje map. - Jeżeli to rozumowanie jest prawidłowe, to gdzie ten okręt może być teraz?

- To łatwo policzyć. Z przesłuchań wziętych do niewoli marynarzy wiemy, że dla typu XXI optymalna prędkość w zanurzeniu i na akumulatorach wynosi  około pięciu węzłów. Pod chrapami około sześciu. Ponieważ noce są jeszcze krótkie, należy przyjąć, że jego średnia prędkość to pięć, a maksymalnie pięć i pół węzła. Nie więcej.

- Więc jeżeli kieruje się w stronę Islandii…

- To musi płynąć mniej więcej tędy - komandor wziął ołówek i narysował na mapie przypuszczalny kurs. - A teraz policzmy. Z fiordu wypływał około północy, z 28 na 29 lipca. W tej chwili mamy - spojrzał na zegarek - trzynastą jedenaście. Minęło więc sześćdziesiąt jeden godzin. Płynąc z prędkością pięciu i pół węzła, pokonał by do chwili obecnej - jako dobry matematyk szybko policzył w pamięci - trzysta trzydzieści pięć i pół mili. Jeżeli odmierzymy to na mapie - komandor wziął do ręki cyrkiel, spojrzał na skalę mapy i starannie odmierzył odległość - to w tej chwili musi być gdzieś tutaj - zaznaczył na mapie punkt i otoczył go niewielkim kółkiem. - Z dokładnością do dziesięciu, czy maksymalnie piętnastu mil.

- Daleko.

- Nie bardzo, chociaż my już nic nie zrobimy. Ale jeżeli o sytuacji powiadomimy angielskiego oficera łącznikowego w Oslo, a oni podejmą zdecydowane działania…

- Myśli pan komandorze, że uda się go wytropić?

- Jest to bardzo możliwe. Mają przecież w tym rejonie duże siły morskie. Częściowo już zdemobilizowane, ale jeszcze nie całkiem. Niech natychmiast wycofają z tego rejonu swoje okręty podwodne, a jednocześnie zorganizują wielkie ćwiczenia w ich tropieniu. W ten sposób nie będzie możliwości pomyłek i fałszywych alarmów.

- A jak go już namierzą, to co? Przecież trzeba się liczyć z tym, że jest uzbrojony. Nie podda się bez walki.

- Owszem, ale jak będzie go tropić kilka jednostek na raz, nie ma szans. I wcale nie muszą zrzucać bomb głębinowych, bo przecież nie zależy nam na jego zatopieniu. Wystarczy, że namierzą go hydrofonem  czy impulsami ASDIC - u, a następnie utrzymają z nim kontakt. Po półtorej czy dwóch dobach, sam będzie musiał się wynurzyć. Zabraknie mu tlenu i elektryczności. Wtedy trzeba ostrzelać kiosk. Nie zagrozi to pływalności jednostki, a z takimi uszkodzeniami już raczej nie pójdzie w ponowne zanurzenie. Chyba, że w samobójcze… Ale przecież nie po to by się wynurzał, aby zaraz potem sam na siebie sprowadzić zagładę.

- I to jest panowie rozwiązanie, jakiego intuicyjnie od was oczekiwałem - minister prawie piał z zachwytu. - Wspaniale. Pokażemy wszystkim, że nie ma u nas miejsca na żadną nową kolaborację, ani na jakieś pobłażanie dla pogrobowców Hitlera i tej jego całej, nazistowskiej bandy. Za pół godziny, wraz z panem pułkownikiem odlatujemy do Oslo, gdzie natychmiast zajmiemy się dalszymi czynnościami w tej sprawie. A na razie, chyba wszyscy zasłużyliśmy na jakąś lampkę koniaku. Ma pan w swoim gabinecie coś takiego, komandorze?

 

Komentarze