Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 166

 

16/17.09.1945, noc - Środkowy Atlantyk, U - Boot As Pik.


            - Kapitanie Hulenburg! Führer pyta, kiedy wreszcie się wynurzymy i rozstrzelamy tę świnię. Bo zaraz już północ.

- Żałuję, ale dzisiaj będzie to niemożliwe.

- Jak to? Dlaczego?

- Nie czuje pan kołysania, reichsleiter? Zbyt duża fala. Mamy co najmniej pięć stopni w skali Beauforta. Przy tej pogodzie nie da się przeprowadzić egzekucji. Pokład byłby co chwila zalewany, grożąc zmyciem ludzi za burtę. Jak w tych warunkach to przeprowadzić? Ponadto niebo w tej chwili jest zachmurzone. Nie da się wziąć namiaru na gwiazdy i określić naszego dokładnego położenia.

- Więc mamy z tym czekać?

- Nie mamy wyboru, ale możliwe, że już  jutro w nocy się uspokoi. A na razie jest, jak jest…

- Szlag by to trafił! - niepocieszony Bormann poszedł do siebie i widząc wychodzącego z toalety Henryka, jeszcze raz uzewnętrznił swoją złość.

- Słyszał pan, doktorze? Ta zdradziecka świnia dostała jeszcze dwadzieścia cztery godziny życia gratis!

- Nie rozumiem…

- Mówię o Wenitzu. Na zewnątrz jest dziś fala i zachmurzenie. Nie będziemy się więc wynurzać i nie można go załatwić.

- To sobie chłop jeszcze pożyje.

- W tym sęk, że to wszystko trwa zdecydowanie za długo. Raz na parę godzin trzeba go rozkuć i przeprowadzić z koi do toalety. Nie będzie przecież szczał w materac.

- To chyba oczywiste.

- Ale to demoralizuje ludzi. Niektórzy już zaczynają mu współczuć. Są też - nieliczne co prawda szepty - że kara jest zbyt surowa.

- A skąd pan o tym wie, reichsleiter ?

- A pan taki naiwny doktorze, czy tylko tak udaje? Pan myśli, że wśród załogi nie mam co najmniej kilku ludzi, którzy są mi zaprzedani duszą i ciałem? Skierowałem ich tu osobiście, jeszcze podczas kompletowania załogi. Jakby co, doniosą o każdym podejrzanym zachowaniu.

- Nie wiedziałem…

- To niech pan zapamięta, doktorze. Jak się chce rządzić, to wszędzie trzeba mieć swoich ludzi. A ci ludzie muszą mieć w tym interes, aby wspomagać rządzącego.

- Pod warunkiem, że nie są to jakieś kreatury. Bo jeżeli robią to tylko dla kariery, to trzeba się nad tym zastanowić. Historia nas uczy, że kiedy pryncypałowi podwinie się noga, to tak samo jak wcześniej go wspierali, tak samo pierwsi go oplują. Albo i gorzej.

- Kracze pan doktorze!

- „I ty, Brutusie? ”. Pamięta pan te słowa? Juliusz Cezar się kłania…

- Co mi pan właściwie sugeruje?

- Ja? Nic nie sugeruję. Stwierdzam tylko, że karierowicze nie zapewniają władcom ani ciągłości trwania, ani żadnego bezpieczeństwa. Są z reguły najpodlejszym gatunkiem. Sam führer stwierdził, że do zguby doprowadzili go tak zwani „potakiewicze”.

- A pan rozmawiał o tym z führerem?

- Tak. Rozmawiałem w cztery oczy i tak ich nazwał sam führer. Obaj doszliśmy do wniosku, że cenić trzeba ludzi z wyobraźnią i intelektem. Oraz - jak to führer wyraził się o jednym z nich - „z jajami”!

- Naprawdę tak powiedział? A kiedy pan z nim rozmawiał?

- Niedawno. Tu, na pokładzie.

- Bez mojej zgody?

- A czy führer ma się pana pytać o jakieś zezwolenie? Może rozmawiać z kim chce, kiedy chce i na temat jaki chce.

- Tak, tak, oczywiście. Tylko trochę się zdziwiłem - mina Bormanna świadczyła o tym, że było to jednak dużo więcej niż tylko trochę.

- Nic nie szkodzi, reichsleiter. Jednym słowem, ludzie powinni być wierni z przekonania, ale nie bierni czy mierni.

- Stawia pan ciekawe tezy, doktorze.

- To są poglądy führera. A ja w pełni je popieram.

- Oczywiście. Nigdy bym inaczej nie pomyślał. A wracając do sprawy tego Wenitza. Moje gratulacje, doktorze. Pańskie wystąpienie, to był prawdziwy majstersztyk. A już ten wniosek o powołanie doktora Vogla jako biegłego… Istna perełka.

- Nie rozumiem, reichsleiter…

- No, chodzi mi o tę, tak zwaną obronę. Zdał pan znakomicie egzamin. Podkreślił pan młody wiek, dotychczasową nienaganną służbę i Odznakę za Rany. To na wszystkich zrobiło wrażenie. A jeszcze ta depresja i załamanie nerwowe? Wspaniałe. Teraz większość załogi mówi, że proces jednak był sprawiedliwy. Więc jeżeli pan jeszcze o tym nie wie, to wychwalają pana pod niebiosa.

- Wolne żarty…

- Ale naprawdę tak jest. Przysięgam. Załoga mówi, że jest pan znakomitym prawnikiem. Dla nich, jest pan teraz tym dobrym.

- A kto jest tym złym? Jak znam życie, to pan.

- Ameryki pan nie odkrył. Oczywiste, że teraz to ja jestem ten zły i przez niektórych już znienawidzony. Ale jest mi to obojętne. Trzeba było dać przykład, bo gdybyśmy ostro nie zareagowali, dyscyplina całkiem by się załamała.

- Przykład? Owszem. Ale za taką cenę? Każdy nasz człowiek jest teraz cenny.

- Pan chyba żartuje? Po takiej wypowiedzi o naszym führerze? Że jakby się go pozbyć? To nawoływanie do otwartego buntu. Zagrożone byłoby życie führera, jego żony, jego następcy, a nawet moje czy pańskie.

- No, nie wiem. Nie odczułem, aby ktoś na pokładzie wobec mnie był niechętny.

- Słyszałem. Wiem też, że zaprzyjaźnił się pan z kapitanem, jego zastępcą, bosmanem Müllerem, doktorem Voglem i paroma innymi.

- A to coś złego? To przecież wszystko Niemcy i o ile się orientuję, w większości lojalni towarzysze partyjni. Płyniemy też jednym okrętem i mamy jeden cel. Odbudowę Rzeszy. A w zgranym zespole współpraca zawsze będzie lepsza. Tym bardziej więc powinniśmy się wspierać.

- Chyba za bardzo ufa pan ludziom, doktorze Reschke. Ja nie mam takich złudzeń. Władza, to ciągła walka wszystkich ze wszystkimi.

- Nawet wtedy, gdy cel jest jeden?

- Nawet wtedy. Bo dla prawdziwego mężczyzny żądza władzy jest największą żądzą na świecie.

- Większą, niż na przykład seks?

- O, widzę doktorze, że i panu zaczyna to doskwierać. Wiem, wiem… Kilka miesięcy bez kobiety,  to dla zdrowego faceta ciężkie doświadczenie. Jak to mówią, pizda nie traktor, a jak ciągnie! Ale wracając do pańskiego pytania, to żeby pan wiedział. Zresztą, tu jedno łączy się z drugim.

- Łączy?

- Jak najbardziej. Nie doświadczył pan tego? Kobiety lecą na facetów, którzy mają władzę. Bo władza, to z reguły też pieniądze. A jedno i drugie, zwłaszcza w parze i dla kobiet, jest największym na świecie afrodyzjakiem.

- Nie jestem kobietą, ale jakoś sobie nie wyobrażam, aby lecieć na kogoś fizycznie nieatrakcyjnego i to tylko dlatego, że ma władzę oraz pieniądze.

- O, daleko nie trzeba szukać. A Ewa?

- Słucham? Sugeruje pan, że nasz führer jest nieatrakcyjny?

- Nie powiedziałem nic takiego - Bormann nagle dziwnie się speszył.

- Ale taka była wyraźna sugestia, reichsleiter. Chyba pan nie zaprzeczy - Henryk kuł żelazo póki gorące, chcąc maksymalnie wykorzystać chwilę słabości czy też roztargnienia rozmówcy. - Dokładnie to słyszałem! 

- Pan mnie źle zrozumiał i pomylił się , co do moich intencji. Ja chciałem tylko powiedzieć, że…

- Wiem, co chciał pan powiedzieć, ale może skończmy już ten temat. Bo może ktoś to podsłucha i przekaże dalej. Na przykład bezpośrednio führerowi. I jak się pan wtedy będzie tłumaczył?

 

18/19.09.1945, noc - Środkowy Atlantyk, U - Boot As Pik.


Mocny wiatr wiał prawie trzy dni, aż wreszcie ucichł z wieczora. Gnane nim dotychczas fale wydłużyły się, spłaszczyły i złagodniały. Niebo rozgwieździło się jak choinka i wreszcie mogli się wynurzyć.

            Jednak nie od razu. Najpierw przeszli na cichy napęd i hydroakustyk przez dobre pół godziny nasłuchiwał dźwięków wokół U- Boota. Cisza… Nic nie zakłócało naturalnego porządku rzeczy i wreszcie Hulenburg zdecydował się wyjść na peryskopową. Powoli obracał optyką, po dwakroć wpatrując się w każdy sektor, aż wreszcie wydał komendy.

            - Silniki stop! Do wynurzenia!

            Odgłos szasowanych zbiorników, jak dotąd był dla Henryka obcy. Z zainteresowaniem wsłuchiwał się więc w nieznane sobie dźwięki, usiłując wyobrazić sobie wpadające do zbiorników balastowych sprężone powietrze.

            - Co, nigdy się nie wynurzałeś? - Vogel przelotnie spojrzał na Henryka i sięgnął po swoją torbę lekarską.

- Nigdy. Po wypłynięciu z groty płynęliśmy przecież cały czas pod wodą. Więc teraz będzie pierwszy raz.

- Jak to mówią, zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz - Vogel powiedział to takim tonem, że Henryk aż się uśmiechnął. Nie miał żadnych wątpliwości, w czym tkwi podtekst i że nie chodzi tu tylko o wynurzający się właśnie okręt. Zainteresowało go natomiast co innego. Sięgnąwszy po torbę, Vogel wydobył z niej strzykawkę, założył igłę i z niewielkiej, szklanej ampułki wciągnął do wnętrza kilka centymetrów sześciennych przezroczystej cieczy.

- Będziesz robił jakiś zastrzyk?

- A po co bym wyciągał strzykawkę?

- Ale przecież w żaden sposób jej nie zdezynfekowałeś. No to jak?

- Normalnie. Ten, któremu to wstrzyknę, już nie musi się bać żadnych zarazków.

- To znaczy?

- Zrobię zastrzyk Wenitzowi. Za dużo ostatnio szalał.

- Ale przecież został skazany na rozstrzelanie!

- I zostanie rozstrzelany. Tyle, że wewnętrznie wciąż nie może się z tym pogodzić. Szarpał się na koi i podczas przeprowadzania go do kibla. W końcu kazałem podłożyć mu pod dupę kawał ceraty i dostał zastrzyk na uspokojenie.

- A ten na co jest?

- Też na uspokojenie. Będzie stał na nogach, ale otumaniony. Będzie nawet w stanie pokonać drabinkę i luk wyjściowy na pokład. A tam, wiadomo… Poprowadzą go kilka metrów w stronę dziobu i zaraz potem go zastrzelą.

- Wiadomo już kto?

- Oczywiście. Losowane wśród załogi Hulenburg zrobił zaraz po wyroku. Wylosowano trzech i od razu zostali wpisani do protokołu egzekucji. Dowódcą będzie Bauer, który wyda komendę i dopilnuje wszystkiego.

- A tych trzech? Nikt nie miał oporów? Bądź co bądź, mają zastrzelić swojego kumpla.

- Rozkaz to rozkaz i nikt nie chce się narażać. W dodatku Hulenburg zastosował stary trik.

- Trik? Przy rozstrzeliwaniu?

- Nie wiesz o co chodzi? To przecież proste. Tych trzech strzelać będzie z karabinów Mauzer. Specjalnie wydano tę broń, bo po strzale zamek pozostaje zaryglowany. Hulenburg sam załaduje karabiny. Dwa Mauzery będą miały ostre naboje, a jeden będzie miał ślepaka. Broń zostanie wymieszana i każdy z trzech wyznaczonych weźmie ją losowo. Na komendę Bauera padnie salwa i nikt nie będzie wiedział, czy strzelał nabojem ostrym, czy też może ślepym. W ten sposób każdy będzie miał nadzieję, że to nie jemu przyszło zabić kolegę. Nie będą więc mieli wyrzutów sumienia.

- Ale…

- Ale co?

- Niby nic, ale słyszałem o przypadkach, gdy żołnierze nie chcieli strzelać do swojego kolegi. Celowali trochę w bok, tak, aby go nie trafić.

- Tu nikt tego nie zrobi. Zarządzono by drugą salwę, tym razem z trzech ostrych naboi, a gdyby i ta nie poskutkowała, strzelający za sabotowanie i niewykonanie rozkazu, sami by stanęli przed następnym, powołanym spośród swych kolegów plutonem egzekucyjnym. A skazanego, w razie potrzeby i tak zastrzelił by oficer dowodzący egzekucją.

- Sprytne.

- To stary sposób i to nie Hulenburg go odkrył. Mam tylko nadzieję, że nie będzie zbytnio kołysać.

- Obawiasz się, że nie trafią?

- Z pięciu czy sześciu kroków ? Każdy głupi by trafił. Chodzi o to, aby Wenitz przez pół minuty samodzielnie mógł ustać na nogach. No, może nie do końca samodzielnie, bo na tę chwilę będzie przykuty do słupka czy też poręczy relingu.

- To założymy relingi?

- A niby jak - i to w sposób w miarę bezpieczny - mamy się poruszać po pokładzie? Ktoś się potknie czy poślizgnie i raz dwa wyląduje w wodzie. A jeżeli przy upadku najpierw walnie głową o pokład i straci przytomność? Wtedy jak nic może iść na dno, zanim zdążymy go wyłowić. Kapitan mówił mi też - chociaż to jest akurat oczywiste - dlaczego przed pływaniem pod wodą je demontujemy.

- Aby nie zaplątywały się w nie jakieś śmieci?

- Owszem, to też. Oprócz tego powodują nadmierny i niepotrzebny szum oraz zwiększone opory opływu kadłuba. Ale na razie już wybacz… Muszę mu zrobić ten zastrzyk, a później trzeba go będzie jeszcze rozebrać.

- Nie rozumiem…

-  Nie możemy go rozstrzelać w pełnym umundurowaniu. Ciało wyrzuci się do wody, ale nie ma pewności, czy od razu pójdzie na dno. A co by to było, gdyby na przykład jutro jakiś przepływający tędy statek odnalazł unoszące się na wodzie świeże zwłoki w mundurze Kriegsmarine? Nie można do tego dopuścić, więc będzie miał na sobie jedynie stare robocze spodnie.

- Ale przecież…

- Co?

- Był już na pokładzie jeden pogrzeb. Wtedy, kiedy to Dietrich zadławił się landrynką. I jego ciało obciążono, aby od razu poszło na dno.

- Tak, ale był to pogrzeb honorowy. Zasłużonego oficera i członka partii, który wiernie służył naszej ojczyźnie. A Wenitz to zwykły zdrajca, którego powinny pożreć rekiny, czy jakieś inne pałętające się tu ścierwojady. To wszystko - Vogel zrobił wymowny gest ręką, wziął strzykawkę i wyszedł z kabiny.

 

Komentarze