Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 12

 

       Lato 1924 – Colonnowska.

 

       Tym razem raport Henryka był mocno specjalistyczny. Na tyle, że rozmawiający z nim łącznik polskiego wywiadu, musiał co chwila zadawać pytania i prosić o dodatkowe wyjaśnienia. Zebrało się tego dużo, wraz z kopią dokumentacji technicznej urządzenia doktora Wunderlicha, mającego pozwolić na znacznie wydajniejszy proces otrzymywania radu.

Dotychczasowe urządzenia do prześwietlania płuc były bardzo drogie, a gruźlica wciąż masowo zbierała swe ponure żniwo. Również dokumentacja z Wydziału Mechanicznego, którą załatwił Kurt, a która dotyczyła rozrysowanych już elementów i szczegółów technicznych podwozia nowego czołgu była bardzo interesująca. Znacznie wybiegała w przód, w stosunku do wciąż masowo używanych czołgów Renault FT – 17. Henryk uzyskał te dokumenty pod pozorem analizy, które z elementów tego podwozia mogłyby być wytwarzane w jego fabryce. Podał też mnóstwo szczegółów badań prowadzonych na uniwersytecie, w tym głównie dla wojska. Rozpoczęto bowiem pierwsze prace nad konstruowaniem silników o mocy znacznie przekraczającej dotychczas produkowane. Miały być zabudowane i testowane w maszynach sportowych, a następnie w samolotach cywilnych. Były plany konstrukcji wielkich sterowców, napędzanych tymi silnikami i mających w perspektywie pokonywać Atlantyk. Była już nawet wybrana nazwa dla pierwszego z nich. „Hindenburg” ! Zdecydowanie nie była to nazwa cywilna i choć nie napawało to jeszcze wielkimi obawami, lecz już rysowało kierunki przyszłego rozwoju sytuacji, która w perspektywie, przy potężnym kompleksie przemysłowym Niemiec, musiała prowadzić do niepokojących wniosków.

       Te i inne informacje oraz zagadnienia zdobyte zostały w sposób zaskakująco łatwy, niejako naturalny. Na uczelni Henryk uważany był za studenta wybitnego. Czasu nie zabierały mu już zbiórki i przedsięwzięcia zdelegalizowanych NSDAP i SA. Czytał wszystkie książki i specjalistyczne periodyki, na bieżąco zamawiane i kupowane przez uniwersytecką bibliotekę. Poprzez doktora Wunderlicha otrzymał nawet przepustkę do działu prohibitów, gdzie przechowywano prace, oznaczone klauzulą tajności. Nigdy się jednak nie dowiedział, że w tym momencie był jedynym studentem w Niemczech, dysponującym takimi możliwościami.

       Będąc w domu, sporo czasu poświęcił też Henryk fabryce i warsztatowi. Inżynier Fischer, solidny i uczciwy fachowiec, skrupulatnie zarządzał powierzonym mu zakładem. Dziadek kuźnią i rozbudowującym się warsztatem. Przy nowej walucie sytuacja się stabilizowała i rysowały się dobre perspektywy.

 

       Styczeń 1925 – Monachium.

 

       Ta pochmurna, zimowa niedziela nie nastrajała go do wstawania. Wciąż jeszcze czuł w łóżku ciepło i zapach perfum frau Lizy, która opuściła go dopiero nad ranem. Przeciągnął się z lubością. Wiedział, że nie pasowali do siebie, a ich związek nie miał przyszłości, jednak teraz oboje wspaniale zaspokajali swoje apetyty i potrzeby. Miał ją prawie co noc i uczył się od doświadczonej kochanki coraz to nowych sztuczek. Ona rozkwitała i przeżywała drugą młodość. Jeszcze wiosną ubiegłego roku przeniosła go do pokoju przylegającego bezpośrednio do jej sypialni. I nikt z lokatorów nie wiedział, że te dwa pokoje połączone były drzwiami, wykonanymi jeszcze przez jej zmarłego męża. Dziś zastawione szafą, spełniały rolę tajnego przejścia między nią i Henrykiem. Nikt więc nie domyślał się ich schadzek, nie widząc jej nigdy wchodzącej czy wychodzącej z pokoju Henryka. W tej sytuacji nawet wykazywane przez dwóch z lokatorów pensjonatu zainteresowanie młodą jeszcze wdową, spełzło na niczym.

       Teraz jednak Henryk poczuł głód. Ubrał się i właśnie miał zejść do jadalni, gdy w korytarzu usłyszał znajomy, tubalny głos. Schaube ! Dopytywał o niego i nie było innego wyjścia, jak otworzyć drzwi.

   - No, chłopie ! Dość obijania się. Wracamy do gry !

- Jak to wracamy ? Coś się zmieniło ?

- W gazetach o tym nie pisali. Ale nasz führer wyszedł z więzienia ! Dwudziestego grudnia. Jeszcze przed świętami. A teraz będzie odbudowywać partię. SA też będzie działać. Zwołują się starzy towarzysze. Ty też jesteś już stary, chociaż na takiego nie wyglądasz. Wkrótce podam ci datę. Spotkamy się wszyscy na „Wiecu Odnowicielskim”. Sala na 1800 ludzi. W piwiarni „Bürgerbräukeller”.

 

       Kwiecień 1925 – Monachium.

 

       Stał przed lustrem i patrzył na swoje odbicie, jak na jakąś nową i obcą postać. Właśnie przymierzył wysokie do kolan, czarne i sznurowane z przodu buty, bryczesy, koszulę z kieszeniami na piersiach i czapkę z paskiem pod brodą. Teraz z zaciekawieniem przyglądał się sam sobie. Strój ten jakby go odmienił. Oczywiście nie wewnątrz. Zewnętrznie stanowił zaś kwintesencję dzikiej, brutalnej siły. Brunatny kolor tego stroju nadawał mu cechy jakieś mistyczne, jakby był członkiem jakiegoś potężnego zakonu. Rok wcześniej, z austriackiego magazynu, mundury te zakupił jeden z przywódców NSDAP, Gerhard Roßbach. Wyprodukowane jako mundury kolonialne czasu Wielkiej Wojny, nie doczekały się bojowego użycia. Dopiero więc teraz, kolor i forma tego stroju przeżywać miały drugą młodość, stać się symbolem brunatnej siły. Nawiązywały do „Czarnych koszul” Benito Mussoliniego i jego marszu na Rzym w październiku 1922 roku, lecz w połączeniu z bryczesami i długimi butami stanowić miały od tej pory kwintesencję i znak rozpoznawczy SA.

        Wpiął też Henryk w krawat odznakę NSDAP, chociaż już sam mundur stanowił widomy znak jego przynależności. Przez chwilę pomyślał, dokąd go to wszystko i całe Niemcy ostatecznie doprowadzi, ale odpowiedzi nie znalazł. W tym momencie nie miał czasu ani siły na zbytnie myślenie. Już z rana frau Liza skutecznie osłabiła jego siły witalne, a jeszcze w południe miał seminarium z profesorem Schwartzem. Był też już prawie oficjalnym asystentem doktora Wunderlicha i na jego zajęciach musiał być obowiązkowo. Niezależnie od tego, sam coraz głębiej wciągał się w nauki fizyczne i pokrewną im chemię fizyczną. Kończył trzeci rok studiów i w powszechnej opinii, za dwa lata, od razu i z marszu miał pisać pracę doktorską. Miał też zostać asystentem jednego z profesorów. Pochlebiały mu takie opinie, lecz jeszcze nie do końca był zdecydowany. Praktycznie wiedział już, że w Monachium zabójcy brata nie spotka i trzeba będzie szukać go gdzie indziej. Gdzie ? Jeszcze nie zdecydował. Założył jednak, że raczej nie w jakiejś prowincjonalnej dziurze. Musi więc wybrać duże miasto. Najlepiej Berlin. Tam też w dziedzinie fizyki i chemii prowadzone były szalenie ciekawe prace, zwłaszcza na Friedrich Wilhelms Universität, i to pod kierownictwem samego Maxa Plancka, w dziedzinie fizyki laureata nagrody Nobla z roku 1918.

       Na razie jednak trzeba było wrócić do rzeczywistości dnia dzisiejszego. Rozpiął pas, zdjął brunatną koszulę i resztę stroju. Przebrał się w zwykłe, cywilne ubranie i udał się na uczelnię.

 

       Lato 1925 – Colonnowska.


       Oprócz pogłębienia starszych informacji, nowa była szczególnie ważna i interesująca. Na Wydziale Matematyki rozpoczęto prace nad nowym, maszynowym sposobem szyfrowania. Teraz Wydział Inżynierii Mechanicznej miał budować pierwszy prototyp do testowania, na użytek Reichswehry, a zwłaszcza służb wywiadowczych. Henryk miał starać się , aby przynajmniej część z urządzeń opracowanych na uniwersytecie, kiedy już przyjdzie do produkcji seryjnej, wytwarzana była w jego fabryce.

     - To nie będzie łatwe. Nie mam tam naturalnego dojścia. A prace owiane są najwyższą klauzulą tajności.

- A twoje dojście do prohibitów ? Nic tam nie znajdziesz ? – łącznik zastanowił się nad taką możliwością.

- Zdecydowanie nie. Jest tam dokumentacja prac już zakończonych. A ta jest dopiero w fazie opracowywania i przyszłej budowy prototypu. Zresztą nie wiem, czy wojsko pozwoli uczelni na przechowywanie takiej dokumentacji. Nie zdziwił bym się, gdyby zabrali wszystko dla siebie. Wtedy nie pozostanie nawet ślad.

- To niedobrze. Bo może być to cholernie trudne do rozgryzienia.

- Oczywiście. Słyszałem, że ustawienia szyfrów mogą liczyć co najmniej kilka milionów kombinacji. Zmieniać je będzie można w dowolnej chwili. Nawet codziennie. Jeżeli to wejdzie do użytku, wszyscy będą ślepi i głusi.

- Tym bardziej zacieśnij znajomość z tym swoim doktorem.

- Spróbuję. Ale nie wiem, czy to coś da. On zna tylko fragment całości prac. Ma być też stosowana zasada rozdzielności. Każda firma otrzyma do produkcji tylko jedną część. Tak, aby nikt nie miał kompletu dokumentacji i wglądu w całość projektu.

 

       Wiosna 1926 – Monachium.

 

       Jeszcze jesienią ubiegłego roku wraz z doktorem Wunderlichem zbudował aparaturę i całą zimę poświęcili na doświadczenia. Sukces jednak był połowiczny. Ilość otrzymywanego z rudy uranowej radu wzrosła niewiele. Wprawdzie doktor wprowadził kilka poprawek, ale wyniki były dalekie od oczekiwań. Przez ten czas Henryk wiele się jednak nauczył, a jego pomysły, inicjatywa i pracowitość chwalone były przez Wunderlicha wobec całej kadry naukowej. Miał przy tym cywilną odwagę , by przyznać, że jego koncepcja była chybiona. Niemniej jednak dzięki niej wyeliminowano jedną z możliwych dróg poszukiwań nowego rozwiązania w tej dziedzinie.

       W NSDAP i SA Henryk udzielał się teraz nieco mniej. Pilnie chodził na wszystkie zbiórki i zebrania, ale nie musiał brać udziału w innych przedsięwzięciach. Pełniący coraz wyższe funkcje Schaube dał się w końcu przekonać, że bliski ukończenia termin studiów wymaga spędzania więcej czasu na nauce. Wymógł tylko na Henryku, aby ten, chodząc na uczelnię, wpinał w klapę cywilnej marynarki odznakę przynależności do NSDAP i znaczek SA.

       Było to przyczyną pewnego zwrotu w stosunku do Henryka. Nagle, część wykładowców zrobiła się wobec niego bardzo zasadnicza i wymagająca. Ze swoją wiedzą i umiejętnościami zbytnio się tym jednak nie przejmował. Tym bardziej, że część kadry naukowej zaczęła go wyraźnie faworyzować, dopuszczając do coraz ciekawszych projektów. Jednym z nich, była metoda zwiększania mocy silników za pomocą dodatkowego, bezpośredniego wtrysku do komory spalania mieszanki wody i metanolu, realizowana na Wydziale Chemii. I właśnie temu zagadnieniu realizowanemu poza normalnym tokiem studiów, poświęcił ostatni okres.

 

        Lato 1926 – Colonnowska.

 

         Całościowy raport z dotychczasowych czterech lat pobytu w Monachium wprawił w konsternację nawet przywykłego do różnych rewelacji wysłannika polskiego wywiadu. Wniosek z pisanego przez całe trzy dni memorandum był jeden. Niemcy znów szykują się do wojny. Opracowanie nowych, potężniejszych materiałów wybuchowych, opracowanie podwozia i układu jezdnego nowego czołgu, prace nad mechanicznym sposobem szyfrowania informacji, nad silnikami lotniczymi o wielkiej mocy i sposobach ich doładowania były wystarczająco wymowne. Do tego doszły jeszcze, ostatnio ujawnione przez Henryka, a prowadzone na Wydziale Inżynierii Mechanicznej przy współudziale Wydziału Chemii, prace nad plastycznością i metodami wytwarzania nowych pancernych stali o zwiększonej twardości, mogących mieć zastosowanie przy konstruowaniu czołgów lub okrętów. Henryk zdobył nawet dane dotyczące dodawanych do nich ilości wolframu i molibdenu oraz sposobach ich hartowania, ale już sam miał wątpliwości, czy stan polskiego przemysłu pozwoli na efektywne wykorzystanie takich informacji.

       I chociaż Reichswehra nadal liczyła dozwolone przez Traktat Wersalski zaledwie sto tysięcy ludzi, bez możliwości posiadania czołgów, lotnictwa i okrętów podwodnych, bez dopływu rekruta z poboru, przy tym stopniu zaawansowania prac naukowych i sile niemieckiego przemysłu, można było w przeciągu kilku lat rozwinąć ją w potężną armię. Zwłaszcza, że było w niej mnóstwo oficerów i podoficerów z doświadczeniem bojowym.

       Również NSDAP, rozbudowywana po okresie delegalizacji liczyła już ponad pięćdziesiąt tysięcy członków, mając do dyspozycji coraz bardziej liczne, zwarte i brutalne oddziały SA.

       Były to niewesołe wieści i takie też wywoływały refleksje. Nie powodowały jeszcze alarmu, ale już okazywały się niepokojące, zwłaszcza w perspektywie najbliższego dziesięciolecia. Wysłannik wiedział, że wnioski są prawidłowe, a przewidywania młodego agenta zaskakująco celne. Jednak znów miał uczucie, że w Warszawie zostaną one całkowicie zlekceważone. Po majowym zamachu stanu marszałka Piłsudskiego, polityczna i wojskowa góra zajęta była dzieleniem państwowego tortu, napychaniem sobie kieszeni, obsadzaniem lukratywnych stanowisk i obwieszaniem się orderami. Nie było woli przewidywania, ani nawet zwykłej wyobraźni, do czego to wszystko może doprowadzić.

 

       Sierpień 1926 – Warszawa, siedziba polskiego wywiadu.

 

       - Panowie ! – tu podpułkownik, zastępca Szefa Wywiadu na kierunek niemiecki, zawiesił głos. Po całym tym zamieszaniu spowodowanym zmianą władzy i ponownym objęciem jej przez marszałka – tu jego głos był przez chwilę uroczysty – wracamy do efektywnej pracy. Będziemy porządkować nasze sprawy, uzdrawiać je, u nas, jak i wszędzie.  Będzie sanacja tego, co było dotychczas. I nie chcę już słyszeć o jakimś zamachu majowym, bo jak mój zastępca, będziecie musieli pożegnać się ze służbą. A teraz konkrety. Od dzisiaj za dwa tygodnie, oczekuję was po kolei u siebie, z analizami prowadzonych przez was i podległych wam ludzi, spraw i agentów. Teczki pracy proszę przywieźć pocztą specjalną w eskorcie żandarmerii i zdeponować tydzień wcześniej w tajnej kancelarii. Chcę się z nimi zapoznać osobiście. Chcę wiedzieć na czym stoimy, czym dysponujemy, jakie są efekty i perspektywy naszych działań. Terminy - takie, jak podano na tablicy. Kolejność - według wcześniejszych ustaleń, czyli od końca alfabetu. Zgodnie z tym, jako pierwszy zamelduje się u mnie porucznik Zajezierski.

 

       Wrzesień 1926 – Warszawa, siedziba polskiego wywiadu.

 

       - Panie pułkowniku, porucznik Zajezierski melduje się zgodnie z rozkazem !

- Proszę usiąść poruczniku – tu przełożony popatrzył spod oka na spełniającego polecenie oficera i zakładając okulary wgłębił się w rozłożone na biurku teczki. Smukłe palce przerzucały kartki, przesuwały teczki po biurku, aż wreszcie zatrzymały się na jednej z nich. Sporej grubości, nosiła datę 1922, numer ewidencyjny, klauzulę najwyższej tajności i wypisany czarnym tuszem, duży, wyraźny pseudonim. „JANUS”.

       Podpułkownik ciężko westchnął, otworzył teczkę i wpisał się we wpiętą na samym początku kartę zapoznania z materiałami w niej zawartymi. Nie zamknął jednak teczki, przerzucił kilka kartek.

     - No cóż, panie poruczniku. Znaczących uchybień nie stwierdzam. Źródła informacji prowadzone są według instrukcji pracy operacyjnej. Wiadomości spływają na bieżąco, różnej wagi i znaczenia, ale nie każdy zaraz będzie miał dostęp do tego, co interesuje nas najbardziej. Jest jednak sprawa, którą chcę omówić szczegółowo – tu znów spojrzał na teczkę i wypisany na niej pseudonim. „Janus”, to zdaje się taki rzymski bóg, z dwoma twarzami. Jedną skierowaną na wschód, drugą na zachód. Czy tak ?

- Tak jest, panie pułkowniku !

- I co ? Taki jest ten pański agent ?

- Tak jest ! Sercem patrzy na wschód, ku ojczyźnie i swoim korzeniom. Rozumem na zachód, tam, gdzie nasz wróg.

- Widzę, że jest pan poetą poruczniku …

- Nie. Ale ten pseudonim właściwie oddaje charakter i właściwości tego agenta.

- Czyżby ? Widzę – tu palce podpułkownika przerzuciły znaczną część kartek – że nie tylko zbiera on informacje, ale bawi się też w analityka.

- To ścisły umysł, panie pułkowniku i z bliska widzi to, czego z dalszej perspektywy nie widać.

- A jaka to perspektywa panie poruczniku ? Widzę tu charakterystyki wielu uczonych i jednocześnie wielu członków NSDAP oraz SA – manów. A może odwrotnie ? Ich zachowania, kontakty, poglądy, działania, a jednocześnie badania naukowe. Trochę taki groch z kapustą. I to wszystko w Monachium, dla nas dalekiej niemieckiej prowincji. Jakie to ma dla nas znaczenie, panie poruczniku ?

- Panie pułkowniku ! Osobiście uważam, że bardzo istotne. NSDAP to najbardziej agresywna i nowocześnie zorganizowana partia w Niemczech, a prawdopodobnie i w całej Europie. Po okresie delegalizacji i uwięzienia jej przywódcy, znowu działa. Ma już kilkadziesiąt tysięcy członków i coraz lepiej zorganizowane bojówki SA. Wydaje gazetę „Völkischer Beobachter”, ulotki, plakaty, i to w ogromnych ilościach. Można oceniać, że po okresie reorganizacji, znów będzie parła do władzy i to w całych Niemczech. Jej cele, określone w książce Adolfa Hitlera „Mein Kampf”, zakładają ponowną militaryzację Niemiec i powiększanie jej przestrzeni życiowej. W ciemno można zakładać, że nie na zachodzie. Szykuje się nam nowy „Drang nach Osten”.

- Co wy mi tu opowiadacie poruczniku ? Jest Traktat Wersalski, Reichswehra liczy raptem sto tysięcy żołnierzy, nie mają czołgów ani samolotów. Nie będą stwarzać zagrożenia !

- Panie pułkowniku ! Z całym szacunkiem, ale meldunki „Janusa” są jednoznaczne. Przypomnę skrótowo. Nowe materiały wybuchowe, silniki lotnicze wielkiej mocy i to z doładowaniem, nowe stale pancerne, prace nad maszyną szyfrującą i opracowanie podwozia do nowego czołgu. To wszystko są niezbite fakty.

- To gdzie właściwie działa ten wasz agent ? Kim on jest ? Wszechwiedzącym i wszechmogącym ?

- Nie, panie pułkowniku. Ale to znakomity student. Zaczyna piąty rok na Uniwersytecie Technicznym w Monachium.

- Student ? To ile on ma lat ? – tu dłoń przełożonego przewróciła teczkę, a oczy spoczęły na dacie. „1922”.

- Dwadzieścia trzy panie pułkowniku.

- Co ?!!! Chcecie mi powiedzieć, że zwerbowaliście do współpracy na zagranicę niespełna dziewiętnastoletniego dzieciaka ?

- Tak jest, panie pułkowniku, ale nie było innego wyjścia. Sytuacja była przymusowa i niecodzienna.

- Nie opowiadajcie mi tu głupot poruczniku. Kto to widział takie rzeczy ? Jaka to niby była ta przymusowa i niecodzienna sytuacja ?

- To mój siostrzeniec, panie pułkowniku !

- Co ?!!! Co pan powiedział ? Pan urządza tu sobie jakąś prywatę ? Czy pan sobie zdaje sprawę, że wywiad to służba państwowa, a nie jakiś tam prywatny folwark ? Ja mogę panu urządzić takie postępowanie dyscyplinarne, że pan nawet nie będzie wiedział, jak się nazywa ! A propos … Z pańskich dokumentów wynika, że nazywał się pan Herling. Zmienił je pan na nazwisko żony. Dlaczego ?

- Nie mogłem dopuścić, aby w przypadku jakiegokolwiek sprawdzania „Janusa”, rzuciła się w oczy zbieżność panieńskiego nazwiska jego matki z moim. Chcę i muszę go chronić za wszelką cenę.

- Ach tak.

        Zapadła cisza. Oczy podpułkownika, powiększone przez szkła okularów, wpatrywały się w porucznika jak wielkie oczy gada, gotowego do skoku. Oddychał szybko i ciężko. Z szuflady biurka wyjął chusteczkę, otarł nią spocone nagle czoło i rozpiął haftkę zapięcia kołnierzyka munduru. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w swojego rozmówcę. Poruszył kilka razy ustami, po czym porucznik usłyszał bardziej warknięcie, niż głos ludzki.

     - Dobrze.  To teraz, w telegraficznym skrócie, proszę mi opowiedzieć wszystko i od samego początku. Niczego nie pomijając. I proszę się modlić, aby przekonał mnie pan do swoich racji !

- Chłopak pochodzi ze Śląska Opolskiego. To stara, chłopska rodzina, pańszczyzną przez wieki przywiązana do tego terenu. Po roku 1793, to jest po drugim rozbiorze Polski, znaleźli się w zaborze pruskim. Właściciel ich majątku, Niemiec, podczas urzędowego spisu, kazał zapisać wszystkich swoich chłopów jako Niemców. Tak było i w sąsiednich majątkach. Jeszcze następne pokolenie załapało się na taki spis, choć formalnie, pańszczyznę na terenie zaboru pruskiego zniesiono w 1811-tym. Jak zapisano, tak i zostało. Ponieważ rodzina czuła się Polakami, w domu mówiono i modlono się po polsku, jednak z uwagi na represje niemieckie, nie obnosząc się z tym na zewnątrz. Nie zmienili też wiary na protestantyzm. Byli i pozostali katolikami, a rzymskokatolicki ksiądz chrzcił ich imionami polskimi, choć w oficjalnych spisach figurowały w niemieckim brzmieniu. Chrzczony był na przykład Grzegorz, a w urzędowym spisie figurował jako Gregor. Tak samo było z nazwiskami. Faktycznie byli Polakami z niemieckim obywatelstwem. Tak więc „Janus” wychowywał się w polskiej rodzinie, w polskiej mowie i na patriotycznych polskich książkach, a nie jakichś starogermańskich sagach. Kiedy przyszło III Powstanie Śląskie, wraz z dziadkiem – ojciec bowiem poległ na froncie Wielkiej Wojny – na moją prośbę przekazywali informacje o ruchach wojsk niemieckich i transportach kolejowych. Pomagali też naszym wywiadowcom, którzy pewnego razu wpadli w okrążenie. Był tam też piętnastoletni brat naszego agenta. Na oczach dziadka i brata, strzałem w głowę został zamordowany przez niemieckiego oficera. Chłopak, na grobie brata poprzysiągł wtedy zemstę. Tyle, że nie wiedział, jak się do tego zabrać. Gdyby znalazł mordercę i tak po prostu go zabił, prawdopodobnie zostałby natychmiast złapany. Położył by głowę pod toporem, albo gilotyną. Dziadek zwrócił się do mnie, jako brata synowej. Postanowiłem więc wyszkolić chłopaka i przeszedł twardy, intensywny, trzymiesięczny trening. Wie pan pułkownik gdzie. W tej leśniczówce, przy poligonie.

- A tak. Wiem. I co dalej ?

- Dostał w kość jak nikt przed nim i prawdopodobnie po nim. Z własnych pieniędzy dodatkowo załatwiłem mu zajęcia z boksu, zapasów i w ogóle walki wręcz, w tym na noże.

- Wyszkolił więc pan zabójcę, poruczniku – tu głos przełożonego nieco złagodniał.

- Starałem się tylko, aby, kiedy już dojdzie do jego spotkania z mordercą, miał jak największe szanse.

- Tak … - tu podpułkownik zawiesił głos. - A dalej ?

- Ponieważ chłopak jest niesamowicie zdolny z nauk ścisłych, a zwłaszcza z fizyki i chemii, przy czym okoliczności morderstwa wskazywały na Monachium, skierowałem go na tamtejszy Uniwersytet Techniczny. Na moje polecenie wstąpił też do NSDAP i SA. Ma więc szerokie możliwości informowania nas o sprawach, które są i mogą być ważne w przyszłości.

- A ile nas ten pański geniusz kosztuje ?

- Pracuje za darmo. Ma stypendium naukowe, dziadek prowadzi kuźnię i warsztat mechaniczno – samochodowy. Po ojcu została mu niewielka fabryka urządzeń precyzyjnych. W czasie wojny produkowali części do żyroskopów torped, teraz produkują termometry przemysłowe, manometry, części do aparatów rentgenowskich. Z tego się utrzymuje.

- No dobrze. Niech panu będzie. Ale jakie będzie miał perspektywy ?

- Za rok ukończy uniwersytet i przeniesie się do Berlina. Planuje pisać pracę doktorską na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma. Tam będzie miał jeszcze większe możliwości, tam w końcu koncentruje się życie polityczne i naukowe Niemiec. To agent perspektywiczny, na lata, a może nawet na dziesięciolecia, panie pułkowniku.

- Nie uświadamiajcie mnie tu zbytnio poruczniku. Takie rzeczy wiem sam. A łączność ? Jak z łącznością ?

- Ma oczywiście kanał łączności natychmiastowej i awaryjnej. Normalnie jednak kilka razy w roku przyjeżdża do Opola lub do dziadka i tam dociera do niego mój łącznik. Zaufany i sprawdzony. „Janus” pisze raporty pismem technicznym. To łatwe do odczytania i ukrywa prawdziwy charakter pisma. Później jest to fotografowane i zmniejszane do wielkości niespełna ćwierć centymetra kwadratowego.

- A możliwości dekonspiracji ?

- Praktycznie żadne. Mikrofotografie ukrywane są w nacięciu gumy dystansującej ciężarówki, między podsufitką, a blachą szoferki. Łącznikiem jest nasz chorąży, oficjalnie zatrudniony jako zmiennik kierowcy w jednej z katowickich firm, prowadzonej przez obywatela polskiego, ale zagorzałego Niemca. Ma oryginalne papiery, jeździ legalnie i oficjalnie po zaopatrzenie lub z nim, mimo trwającej wojny celnej. A, że mu się czasem psuje samochód i naprawia go przez parę godzin w warsztacie dziadka „Janusa „ …

- No, widzę, że o bezpieczeństwo dbacie. To jest najważniejsze. Wrócę jednak do werbunku, bo mi czegoś tu brakuje. Czy szkolenie było jedynym warunkiem jego współpracy ? Jedynym motywem ?

- No, niezupełnie… Musiałem mu obiecać, że użyję możliwości wywiadu, aby zlokalizować w Niemczech mordercę jego brata.

- Czy pan oszalał ?!!! Chce mi pan powiedzieć, że używa możliwości wywiadu do prywatnych celów ?

- Broń Boże, panie pułkowniku. Tej jednej obietnicy nie spełniłem. Nie miałem i nie mam zamiaru narażania innych agentów na  niebezpieczeństwo. Tak samo zresztą jak siostrzeńca. Szkolenie szkoleniem, ale zawsze może pójść coś nie tak i nieszczęście gotowe.

- No ! To dobrze, że pan sam to powiedział. Przyjmuję do wiadomości pańskie wyjaśnienia i przyznaję, że sytuacja rzeczywiście była niecodzienna. To was jednak w pełni nie usprawiedliwia. Co stanie się bowiem, jeżeli on samodzielnie odnajdzie mordercę ?

- No, cóż … Będzie chciał go zabić, i to za wszelką cenę. My możemy się tylko modlić, aby mu się nic nie stało. Dlatego właśnie szkolony był tak, a nie inaczej.

- Stawia mnie pan w trudnej sytuacji, poruczniku. Pan powinien raczej się modlić, aby on go nigdy nie znalazł. Normalnie, nikt na taki układ nie miałby prawa wydać zgody. Skoro jednak cofnąć tego już nie możemy, niech zostanie tak, jak jest. Będę się jednak wnikliwie przyglądał waszej pracy, panie poruczniku. I proszę mnie nie zawieść.

- Tak jest ! Czy mogę się odmeldować ?

- Tak. I proszę pamiętać, co panu powiedziałem.

- Rozkaz, panie pułkowniku !

 

Komentarze