Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 13

 

 

       Czerwiec 1927 – Monachium.

 

       - Drogi Henryku – wystąpienie rektora było wyjątkowo podniosłe i wzruszające. Z całego serca gratulujemy dyplomu i ukończenia naszego uniwersytetu z najlepszą możliwą oceną i lokatą Wydziału Fizyki. Gdybyś formalnie był studentem, a nie tylko wolnym słuchaczem na Wydziale Chemii, również tam zajął byś pierwsze miejsce. Z tym większą pewnością, że będziesz rozsławiał naszą uczelnię, dajemy ci rekomendację i list polecający do samego profesora Maxa Plancka, z Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma w Berlinie. Ma już dla ciebie temat pracy doktorskiej, którą pod jego kierownictwem powinieneś przeprowadzić, napisać i obronić w maksimum dwa lata. Wielka kariera przed tobą młodzieńcze !

       Tak … Zapowiadało się dobrze. Co prawda Henryk wiedział, że profesor jest już od roku na emeryturze, ale dalej prowadził serie wykładów, zarówno w kraju, jak i za granicą. Co więcej, jako były rektor FWU niewątpliwie zapewni mu ciekawe propozycje. W końcu to nie byle kto. Noblista z 1918 roku, i to w dziedzinie teorii kwantów oraz szeroko pojętej mechaniki kwantowej. Kiedyś mógł tylko marzyć o takim promotorze i właśnie te marzenia miały się spełnić.

       A na razie … Żegnaj Monachium ! Jeszcze tylko tydzień lub dwa, załatwienie kilku spraw i koniec. Nowy rozdział w życiu i nowy – miał nadzieję, że wreszcie skuteczny – tok poszukiwań.

 

       Lipiec 1927 – Monachium.

 

       - A więc definitywnie nas opuszczasz – mina i głos Schaubego zdawały się wyrażać autentyczny żal.

- Fritz, nikogo nie opuszczam. Przecież w Berlinie też działa NSDAP i też są oddziały SA. Też działają prężnie. A ja będę działał razem z nimi.

- Ale Berlin jest daleko.

- To nic. Nasza sprawa ważna jest tak samo w Berlinie, jak i w Monachium. A tu już skończyłem studia. Tam zaś będę pisał pracę doktorską na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma.

- To pewno zrobisz się już taki ważny, że zapomnisz o starych towarzyszach ?

- Nie zapomnę ! Nigdy ! Za wiele razem przeszliśmy, dobrych i złych chwil.

- To dobrze Heinrich, to dobrze. W takim razie przyjdź jutro w południe do sztabu i biura partii. Ode mnie otrzymasz list polecający do dowódcy berlińskiej SA. Dokładnie opiszę, że jesteś starym i wypróbowanym bojownikiem, wrogiem Żydów i komunistów. A w biurze partii czekać będzie na ciebie list polecający do organizacji partyjnej i samego gauleitera Berlina. Doktora Josepha Goebbelsa ! Opiszemy, że jesteś weteranem Coburga i wydarzeń w Monachium. On jest doktorem, ty też masz być doktorem. Myślę więc, że bez trudu się dogadacie.

        Dogadacie się … Pewnie, że się dogadamy. Gorzej natomiast było tu, na miejscu. Już prawie od roku Liza wierciła mu przysłowiową dziurę w brzuchu. Zostań i zostań … Nie wchodziło to jednak w grę. Ten związek był bez przyszłości i Henryk widział to jasno. Z trudem oswajał z tą myślą kochankę, obiecując odwiedziny od czasu do czasu,  lecz sam nie będąc przekonany do tego, co mówi.

 

      Lato 1927 – Colonnowska.

 

       Dziadek, choć posunął się w latach, był jeszcze krzepki. Sprężyście zarządzał kuźnią i warsztatem, poszerzając ofertę usług o specjalistyczne naprawy maszyn i urządzeń rolniczych. Fabryka, zarządzana przez inżyniera Fischera również nie narzekała na brak zamówień. Na ukończeniu była też mała przebudowa domu. Jeszcze ubiegłego roku Henryk zaproponował przerobienie dwóch czy trzech pomieszczeń na pokoje gościnne dla letników i podróżnych. Nie chodziło przy tym o pieniądze. A może głównie nie o pieniądze. Bez obaw teraz można było przyjmować po kilku gości, nie wzbudzając podejrzeń ani niezdrowego zainteresowania wścibskich sąsiadów. Miało to kapitalne znaczenie w kontekście wizyt i spotkań z polskim łącznikiem. W końcu, im więcej ruchu, tym mniej sensacji budzi obcy, pojawiający się przejazdem na dzień czy dwa.

       Jedynie raport, podsumowujący ostatni rok, nie zawierał większych rewelacji. Poszerzał i pogłębiał dotychczasowe informacje i ustalenia. Nie można jednak było powiedzieć, że nie przyniósł sensacji. Były nimi listy polecające do berlińskich organizacji NSDAP i SA.

     - Więc będziesz miał okazję osobiście poznać Goebbelsa ?

- W świetle tego listu, to tak ! Bez żadnych trudności czy wysiłków.

- Pielęgnuj więc tę znajomość. I staraj się. Dotychczas nikogo tam nie mamy. A to coraz ważniejszy kierunek naszych zainteresowań. Nawet Warszawa zaczyna to doceniać.

- Zaczyna ? Czyli dotychczas nie doceniała ?

- To nie tak. Dotychczas, z naszego punktu widzenia, działałeś na prowincji. Ważnej, ale prowincji. Teraz zaś masz szansę znaleźć się w samym centrum wydarzeń. To wielka zmiana jakościowa. I wielka szansa. Nie zmarnuj jej.

 

       Październik 1927 – Berlin.

 

       Pierwsze kroki na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma skierował do profesora Maxa Plancka. Bez trudu znalazł gabinet, który - mimo przejścia na emeryturę - pozostawiono byłemu rektorowi.

     - A więc chłopcze – wybacz, że cię tak nazywam – chcesz u mnie pisać pracę ?

- Byłoby to dla mnie wielkim zaszczytem, panie profesorze.

- No, cóż … Formalnie nie jestem już pracownikiem naukowym uczelni i odstąpiłem od opieki nad młodymi doktorantami. Jednak z uwagi na rekomendacje mojego przyjaciela – potrząsnął listem rektora z Monachium – zrobię wyjątek. Mam ciekawy temat związany z promieniotwórczością. Myślę, że cię to zainteresuje ?

- Zainteresuje ? To moja pasja i …

- Nie musisz kończyć. Znakomicie. Mądrzy ludzie rozumieją się w pół słowa. Będziesz więc badał pierwiastki promieniotwórcze, ich właściwości i metody wyodrębniania. Ja sam nie mam na to już czasu i cierpliwości. Może i wiek już nie ten. Ty natomiast – zawiesił głos – masz wszystko przed sobą. Od dawna jesteś w Berlinie ?

- Od wczoraj. Zatrzymałem się w hotelu i teraz szukam jakiegoś mieszkania do wynajęcia.

- Pomogę ci. Widzisz tamtą uliczkę ? – podszedł do okna i pokazał palcem.

- Oczywiście.

- Tam mieszkała większość moich doktorantów. Tam popytaj. Nie powinno być trudności. Przy tym blisko uczelni. A za tydzień przyjdź ponownie. Omówimy temat, literaturę i zakres twoich badań. Powodzenia chłopcze.

 

       To było trzy dni temu. Przez ten czas Henryk znalazł niewielkie mieszkanie, opłacił je z góry za trzy miesiące i wstępnie się zagospodarował. A teraz maszerował z drugim listem. Do siedziby doktora Josepha Goebbelsa, gauleitera Berlina.

     Biuro nie imponowało ani przestrzenią, ani nowoczesnością. Pilnowane przez kilku SA-manów, którzy pobieżnie tylko rzucili okiem na jego legitymację partyjną, nie przywodziło na myśl jakiegoś ważnego miejsca. Nie znał tu nikogo, więc i nie było o czym mówić. Wyjął tylko z kieszeni list polecający i podał sekretarce, która na kilka chwil wgłębiła się w jego treść.

          Nie doczytała do końca. Skrzypnęły z boku duże, dwuskrzydłowe drzwi i pojawił się w nich niski, kulawy mężczyzna. Wyprężyli się SA- mani, podniosła sekretarka.

     - Załatwiła pani ten telefon ?

- Tak jest herr gauleiter ! Wszystko załatwione !

       Stanął. Popatrzył na stojącego bokiem Henryka i nagle przeszedł na familiarny, protekcjonalny ton.

- O, widzę kolejnego, młodego człowieka, chcącego wstąpić do partii. Dobrze ! Potrzeba nam młodej i świeżej niemieckiej krwi !

       Odwrócił się Henryk. Popatrzył z góry.

- Nie ! Ja się nie zapisuję … Ja już jestem członkiem partii !

- Tak ? – z niedowierzaniem mały człowieczek spojrzał na przybysza. A od kiedy ?

- Od października 1922-go. Byłem też z führerem w Coburgu i w Monachium.

       Zapadło nagłe milczenie. Z niedowierzaniem patrzyli na tego młodzieńca, tak twardo i zuchwale patrzącego w oczy. I tak pewnego siebie.

     - Jeżeli ktoś nie wierzy, to proszę. Oto moja legitymacja. A na biurku list z rekomendacją organizacji monachijskiej, podpisany przez gauleitera Monachium.

Z niedowierzaniem wziął Goebbels legitymację. I oczom nie wierzył. Data – 11 października 1922. Numer mniejszy niż dziesięć tysięcy ! Stary towarzysz ! On sam wstąpił do NSDAP dopiero w końcu 1924-go. Całe dwa lata później ! A o numerze legitymacji nie było nawet co mówić. Mimo woli wyprostował się więc przed tym nieznajomym, który w tak młodym wieku posiadał już taki staż partyjny i bojowy.

- A co to za list ?

- Mówiłem już. Z rekomendacją do organizacji berlińskiej. Studiowałem w Monachium, a tu będę teraz pisał pracę doktorską. Mam też jeszcze list do dowódcy SA na Berlin. Tam wszystko jest opisane.

- A więc doktorant ! W naszej organizacji partyjnej. Brawo ! Osiłków mamy na tysiące, nawet na dziesiątki tysięcy. Ale ludzi z taką głową nie za wielu. Wobec tego zapraszam do mojego gabinetu. Wraz z listami.

 

         Tego wieczora Henryk długo jeszcze analizował każde słowo, jakie padło w tym gabinecie. Bo gauleiter był naprawdę podekscytowany. Z niedowierzaniem słuchał o Coburgu, Monachium, o przysiędze składanej Hitlerowi i osobistym uściśnięciu ręki. Uwzględniając wiek rozmówcy było to tak nierzeczywiste, że gdyby nie listy z rekomendacjami, mógłby myśleć, że to sen. Z kolei i Henryk z niedowierzaniem słuchał, gdy Goebbels zaproponował mu napisanie kilku propagandowych wystąpień, opartych na osobistych przeżyciach i spotkań z Hitlerem. Oczywiście nie mógł odmówić. A zwłaszcza, gdy sam gauleiter, w dowód najwyższego uznania zaproponował mu przejście na ty. Wyszedł w końcu z gabinetu, żegnany zapewnieniami o stałej możliwości odwiedzania jego lokatora i jego niezachwianej lojalności wobec führera.

 

       Czerwiec 1929 – Berlin.

 

       Dyplom doktora nauk fizycznych wręczył mu osobiście sam Max Planck. Teraz spokojnie mógł wybierać, gdzie i w jaki sposób będzie kontynuował karierę naukową. Czy będzie fizykiem teoretykiem, czy też zajmie się tą dziedziną w sposób empiryczny. A może bliższa mu będzie chemia, do której miał coraz większy pociąg ? Tak czy inaczej, należało też rozstrzygnąć, czy zostać w Berlinie, czy może szukać gdzie indziej. Tylko gdzie ? Przecież zabójca mógł być wszędzie. Ale Berlin przyciąga … Tu skupiają się wszystkie najważniejsze badania, tu są najbardziej wpływowi ludzie. Politycy i naukowcy.

        Wuj Albert rekomendował pozostanie. Tu przecież będą skomasowane najważniejsze badania i prace prowadzone dla wojska. Tu będą największe możliwości wyrobienia sobie pozycji, która i tak była już bardzo mocna. Z rozbawieniem przypomniał sobie Henryk zdarzenia z przed prawie dwóch lat. Napisał wtedy dla Goebbelsa kilka propagandowych przemówień, wtrącając, zgodnie z poleceniem, kilka wątków osobistych. Zastawiając pułapkę, okrasił to wszystko paroma cytatami z „Mein Kampf”. I tu spotkała go niespodzianka, którą zresztą przewidywał. Niby nie, żeby ktoś go miał cenzurować. Absolutnie nie ! Ale musiał dać do zatwierdzenia tekst swojego pierwszego wystąpienia. Ponoć, aby nie popełnić błędów. Sam gauleiter, siedząc w gronie kilku zaufanych partyjnych towarzyszy, skreślił w jego obecności kilka zdań, określając je, jako zbyt kontrowersyjne lub nieporadne stylistycznie. I to właśnie było to, na co czekał !  I czego się spodziewał !

     - Joseph, żarty sobie robisz ? Chcesz cenzurować samego führera ?

- Jak führera ? Przecież to ty napisałeś …

- Owszem. Ale umieściłem tam również cytaty z „Mein Kampf”. A to co skreśliłeś, pochodzi właśnie stamtąd.

- Stamtąd …

- Chcesz powiedzieć, że nie poznajesz ? Że nie znasz tego dzieła ? Chcesz powiedzieć, że führer pisze nieporadnie ?

       Więcej nie trzeba było. Po prostu wyjął z kieszeni i położył na biurku egzemplarz z podkreślonymi akapitami. Do dzisiaj dokładnie pamiętał, z jakimi głupimi minami, nagle zbaranieli, siedzieli i oglądali tę książkę, jakby widzieli ją po raz pierwszy. A później nagle zaczęli przepraszać. Zwłaszcza, gdy zadał im pytanie. - Czy ma załatwić im korepetycje ? Może nawet u samego autora …

       Stał później kilka razy na trybunie obok Goebbelsa i jego świty. Trzykrotnie też przy nim przemawiał, wspominając czasy Coburga i Monachium. A że się zbytnio nie angażował ? Do cholery ! Robił przecież doktorat i nie miał czasu na bieganie po ulicach ze szturmówką w dłoni. Usprawiedliwił go zresztą w tej mierze sam Goebbels, pisząc kilka słów do dowódcy SA w Berlinie. Gauleiter nie miał już wątpliwości, co do przeszłości i świetlanej przyszłości nowego znajomego.

       A teraz ? Henryk zaakceptował argumenty centrali. A właściwie wuja. Dzięki wyrobionej pozycji i tytułowi naukowemu, bez trudu uzyskał rekomendację do pracy w Instytucie Fizyki Towarzystwa Cesarza Wilhelma w Berlinie – Dahlem.

 

       Lato 1929 – Colonnowska.


       - A więc dostałeś się do Instytutu Fizyki ? Gratulacje ! Nigdy i nikogo tam nie mieliśmy. Obawiam się jednak, jakie informacje stamtąd mogą być dla nas przydatne.

- To na razie trudno określić. Badania są jednak awangardowe, na najwyższym światowym poziomie i nigdy nie wiadomo, dokąd mogą nas zaprowadzić. Jedno jest jednak pewne. Jakie by nie były, znając Niemców, będą chcieli je zastosować w przemyśle zbrojeniowym. Wiesz, jakie są najnowsze kierunki ?

- Ty masz mi powiedzieć.

- Słusznie. A więc słuchaj … W Instytucie Cesarza Wilhelma, w Mülheim, Fritz Fischer i Hans Tropsch już opracowują proces otrzymywania benzyny syntetycznej. Z węgla ! Mimo, że jest znacznie droższa od tradycyjnej. Jak myślisz? W jakim celu ?

- Wojennym ?

- Oczywiście ! Przecież w czasie pokoju, na rynkach światowych można kupić dowolną ilość ropy. A takie technologie są przydatne tylko w czasie wojny. Wtedy, gdy Niemców się od niej odcina.

- No dobrze. Ale pamiętaj o poleceniach. Nie możesz być postacią pierwszoplanową. Nie pchaj się na afisz, bo tacy są najbardziej sprawdzani. A w razie niepowodzenia jakiegoś programu, najszybciej odsuwani na boczny tor. Wokół najlepszych zawsze jest najwięcej zawiści, zazdrości, podgryzania, donosów za plecami, prawdziwych i wymyślonych. Ty masz być w drugim szeregu, stać w cieniu. Tacy z reguły wiedzą tyle, albo co najmniej prawie tyle, co ci najważniejsi, ale nikt się nimi zbytnio nie interesuje. Taka jest twoja rola i tak ma pozostać. Prywatnie, dla siebie i oczywiście dla Polski, możesz być wybitnym naukowcem, ale nie wyrywaj się ze swoimi pomysłami. Jeżeli już, to swoje pomysły i osiągnięcia czasem pozwól przypisać innym. Dla nich masz być rzemieślnikiem, gorliwym, pracowitym, nieodzownym, ale tylko rzemieślnikiem. Szarą eminencją.

- Rozumiem. Jest jednak jeszcze jedno. Jak jest z poszukiwaniami, które zostały mi obiecane ?

- No cóż … Jest to, o ile wiem, stałe nasze zadanie – tu w głowie łącznika, z uwagi na fałsz tego stwierdzenia, zapaliła się lampka ostrzegawcza. - Jednak, jak dotychczas, nie udało się nam zdobyć żadnej informacji. Zaczynamy się nawet zastanawiać, czy nie poległ on w jakichś walkach, które przecież w powstaniu czas jakiś jeszcze trwały. A może wyemigrował z Niemiec i jest gdzieś za granicą ?

       Widząc niedowierzającą minę Henryka dodał jednak szybko.

     - Ale my się nie poddajemy. Jeżeli tylko jeszcze żyje, wykopiemy go nawet spod ziemi.

 

       Lato 1930 – Berlin.

 

       Wielki kryzys „czarnego czwartku”, z 24 października ubiegłego roku, za solidnymi murami Instytutu Fizyki nie był zbytnio odczuwalny. Za to na ulicach widać go było w całej rozciągłości. Z dnia na dzień i z miesiąca na miesiąc, stawało i bankrutowało coraz więcej fabryk. Liczba bezrobotnych, którzy stracili swoje miejsca pracy w przemyśle, szła już w miliony. Henryk skromnie założył, że bezrobocie jednej osoby, w najbliższej rodzinie dotyka co najmniej trzy inne i wyszło mu, że dotkniętych tym kryzysem jest już kilkanaście milionów. To była woda na młyn faszystów, którzy po głębokim kryzysie wyraźnie łapali wiatr w żagle. Już w 1928 roku liczba członków NSDAP liczyła ponad sto tysięcy, a teraz rosła z każdym dniem i tygodniem. Henryk oczywiście znów brał udział w zbiórkach i marszach, znów kilkakrotnie publicznie przemawiał u boku Goebbelsa. Nie pisał już agitek dla szeregowych członków, gauleiter bowiem rósł w siłę i sam starał się być niezastąpiony. Niemniej jednak, jak i ich przywódca, wszyscy wokoło doceniali pozycję Henryka i odnosili się do niego z szacunkiem.

     - Heil Hitler, mein Heinrich ! – Goebbbels jak zwykle starał się stwarzać wrażenie serdecznego. Rośniemy w siłę, co ?

- Heil Hitler, Joseph. Oczywiście. Jeszcze rok czy dwa i Niemcy będą nasze.

- Święta prawda. Fuhrer już ma plany, jak zbudować nowe Niemcy. I nowego, germańskiego człowieka. A na razie – „Deutschland Erwache” !

- Jawohl ! Jest to tak oczywiste, jak to, że po nocy przychodzi dzień.

- Ładnie to powiedziałeś. Dobitnie. A co konkretnie teraz robisz ?

- Pracuję w Instytucie Fizyki. Robimy tam różne badania. Przydatne również na czas wojny. I ciągniemy w górę niemiecką naukę.

- To dobrze ! To bardzo dobrze. Niemiecka nauka musi być przodującą na świecie. Bo budujemy Rzeszę, która ma trwać tysiąc lat ! A tacy jak ty, są naszą nadzieją.

- Dziękuję Joseph. Ale nie wiem, czy mnie nie przeceniasz …

- Żartujesz sobie, czy co ? Przecież wiesz, że führer planuje długofalowo. We wrześniu mamy nowe wybory do Reichstagu. Pamiętałem o tobie i nawet się zastanawiałem, czy nie umieścić cię na liście kandydatów.

- Mnie ?

- A dlaczego nie ? Doszedłem jednak do wniosku, że lepiej będzie, jak będziesz pracował w tej swojej fizyce. Posłów, to my możemy mieć na pęczki. Kandydatów jest wielu, jak nie będzie jeden, to będzie drugi. Każdy będzie karnie szczekał tak, jak każe mu führer. Żadnych odstępstw, bo zaraz wyleci na ryj. Raz na zawsze ! I każdego, w dowolnej chwili można zastąpić. A takich jak ty, już nie. Więc tam, gdzie teraz jesteś, będziesz nam i Niemcom znacznie bardziej przydatny.

       Przydatny … Cholera, tu wszystkich zaczyna się oceniać tylko w kategoriach przydatności. A normalni ludzie ? Z ich normalnym życiem ? Jemu samemu w tym momencie nie było łatwo. Sprawy fabryki podupadły. Razem z inżynierem Fischerem musieli właśnie zwolnić prawie połowę załogi, obiecując, że jak nadejdą lepsze czasy, znowu ich zatrudnią. Nawet pokoje gościnne stały puste. Dobrze szła tylko kuźnia i warsztat. A to już było niebezpieczne. Dla przyszłości i jego zemsty. Bo powoli nabierał przekonania, że nikt mu w niej nie pomoże. Sam będzie musiał ruszyć tyłek i zacząć aktywnie działać w tym kierunku.

       A do tego, niestety, potrzebne były pieniądze. Spore pieniądze …

 

Komentarze