Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 18

 

                                                            NA TROPIE

 

       12 sierpnia 1936 – Berlin, okolice stadionu olimpijskiego.


       Dobrze, że to tylko jeszcze trzy dni i koniec. Dzisiaj znowu przez osiem godzin musiał nadzorować pracę techników oraz kierownika transmisji i miał już tego serdecznie dość. Skończył dyżur, dopił kawę i wyszedł ze studia. Nareszcie wolny. Zmęczony upałem, szedł powoli, rozkoszując się chwilami beztroski. A może by jakieś zimne piwko ?

       Skręcił w kierunku znanej już sobie piwiarni. Obojętnie przeszedł obok jednej z sal telewizyjnych, gdzie skupiała się publiczność nie mogąca dostać się na stadion. A może mająca mniej czasu i tylko na wyrywki oglądająca zmagania ? Nim rozstrzygnął tę myśl, sala eksplodowała radością i aplauzem, przyćmiewającym wszystko inne. Stanął. Cóż takiego mogło się tam wydarzyć ? Przepchnął się dwa czy trzy kroki w przód i wreszcie zobaczył. To Niemiec zwyciężał w jakimś biegu. Stadion szalał, a zebrani w sali razem z nim. Znał te obrazy, na tej olimpiadzie powtarzały się już kilkadziesiąt razy. Tyle, że dotychczas oglądał to wszystko w czterech ścianach studia. Bez większych emocji. A tu ? Emocje aż buchały ! Poddał się temu uczuciu i mimo woli, jak i inni, przez kilka chwil obserwował ekran. Kamera przeszła właśnie na zbliżenia, prezentując zadowolonego i uśmiechniętego führera. Powoli przejechała po trybunach, ukazując wiwatujących widzów. I już miał odejść, gdy nagle prawie stanęło mu serce … Nieruchomym wzrokiem wpatrzył się w ekran, nie dowierzając własnym oczom. To chyba nie może być prawdą ?!!!

       A jednak ! Nie mógł się mylić ! Na ekranie, przez chwilę wyraźnie widniała prawie już zapomniana twarz. I tylko dzięki zbliżeniu, można było zobaczyć widoczną bliznę na prawym policzku oraz brak połowy małżowiny usznej.

       Jest ! Żyje ! Spadło to na Henryka jak grom z jasnego nieba. Patrzył jeszcze chwilę jak zahipnotyzowany, ale kamera przeszła już dalej. Zdążył jednak zapamiętać czarny, galowy mundur SS i patki untersturmführera przy kołnierzu. Ekran znów ukazywał Hitlera, a Henryk dalej stał nieruchomo. Przez głowę przelatywały mu dawne zdarzenia. Brat, młyn, ogień i ten podnoszący broń do strzału zabójca … Wyparł już z pamięci rozpadający się tył czaszki, strzępy mózgu i krople krwi. Pamiętał natomiast bezradną rozpacz i martwe ciało brata w objęciach dziadka. Pamiętał nienawiść i tępy ból. I znów stał jak wtedy, nic nie czując, nie zdając sobie sprawy z obecności otaczających go ludzi.

       Nie wiedział, po jakim czasie wreszcie oprzytomniał. Ale zaczął myśleć. Na trybuny nie wpuszczą go służby porządkowe … Ze stadionu jest kilka wyjść. Każdym będą wychodziły tysiące ludzi. Jak odgadnąć którym będzie wychodził jego cel ? Studio transmisji ! Ta myśl poderwała go do czynu. Prawie biegiem wrócił tam, skąd wyszedł raptem pół godziny wcześniej.

     - Coś się stało, herr doktor ? – kierownik zmiany był wyraźnie zdziwiony.

- Nie, nic. Przypomniałem sobie tylko, że zapasowa kamera wykazywała wczoraj jakieś smugi z boku. Muszę ją sprawdzić.

       Nikt już o nic nie pytał. Henryk włączył kamerę, skierował na poprzednio widziane sektory. Na zbliżeniu przeglądał sektor po sektorze. Gdzie to było ? Na lewo, czy na prawo od Hitlera ? Przejrzał trybuny, z lewej do prawej i z góry na dół. Nie widać. Jedni zasłaniają drugich, pełno mundurów różnego rodzaju. Ale chyba to był ten sektor … Sprawdził w kamerze numer wyjścia i tam postanowił się udać.

       Nie czuł nawet upływu czasu. I mocno by się zdziwił, gdyby ktoś mu powiedział, że tkwił tam prawie trzy godziny. Wychodziły i przeszły obok niego tysiące. I nic ! Tkwił tam, póki ostatni widzowie nie opuścili stadionu. Trudno. Najważniejsze, że złapał trop …

       Przez następne trzy dni po kilkanaście godzin przeglądał trybuny. Bez skutku. Ale już wiedział. Trzeba szukać dalej …

 

       Wrzesień 1936 – Warszawa, siedziba polskiego wywiadu.

 

       Zajęli miejsca za dwoma długimi stołami. Chwilę jeszcze czekali na szefa, prowadząc miedzy sobą ciche rozmowy. I wiedzieli, że nie będzie łatwo.

     - Panowie oficerowie !

       Poderwali się na baczność. Poczekali, aż szef zasiądzie za wielkim biurkiem. Usiedli.

     - Panowie ! Tematem naszej narady jest sytuacja na odcinku niemieckim. Niektórzy z was pewnie  wiedzą, chociaż staramy się to trzymać w tajemnicy, że od kwietnia major Jerzy Sosnowski jest już z powrotem w Polsce. Wymieniliśmy go na agentów niemieckich, w punkcie kontroli granicznej koło Zbąszynia. Intensywnie go przesłuchujemy, aby określić zakres szkód, jakie zaistniały na tym kierunku, nasze aktywa, stan obecny, przyczyny i skutki tak rozległej wpadki. Wiele już wiemy, wiele jest jeszcze do wyjaśnienia. Niemniej jednak sprawy nie mogą czekać i znów musimy się wziąć do intensywnej pracy. Na początek naświetlę więc sytuację, podam już ustalone szczegóły, a później sobie porozmawiamy – tu słowa szefa nabrały jakiegoś złowieszczego znaczenia …

 

       Tak więc panowie – tu szef rozejrzał się na lewo i prawo, gdzie drugą już godzinę siedzieli wezwani na naradę pracownicy pionu niemieckiego – podsumujmy naszą sytuację. Od kilku lat, czyli od aresztowania Sosnowskiego, sprawy leżą. Siatka rozbita i zdziesiątkowana, nie wiemy, komu możemy ufać, a komu nie. Nie wiemy, kto tak naprawdę pracuje dla nas, a kto został może przewerbowany i pracuje pod kontrolą przeciwnika. Nie wiemy nawet, dla kogo tak naprawdę pracował sam Sosnowski. Czy dla nas, czy dla przeciwnika, czy dla siebie, czy może dla siebie i przeciwnika jednocześnie ? Ci, co uciekli z Niemiec, nie mogą już tam wrócić, bo nie wiemy, czy nie zostali zdekonspirowani albo specjalnie na nas nasłani. Dla nas są oni spaleni. Pojedynczy agenci i siatki w Gdańsku, na Pomorzu oraz na Śląsku wydają się niezagrożone, ale w naszej ocenie obecnie nie przedstawiają większej wartości. W Berlinie trzeba pracę podjąć od nowa. Musimy więc zorganizować nowe siatki, nowe kontakty i dojścia do newralgicznych spraw przeciwnika. Oczekuję więc od panów propozycji, jak odbudować to, co utraciliśmy, jak zreformować naszą pracę i na przyszłość zabezpieczyć się przed takimi sytuacjami. Kto chce zabrać głos jako pierwszy ? – tu szef rozejrzał się ponownie, nie widząc chętnych do narażania się na jego niewystygły jeszcze gniew, gdy z prawej strony uniosła się do góry pojedyncza ręka.

- Pan major Zajezierski ? Prosimy ! To co nam pan zaproponuje ?

- Panie pułkowniku ! Panowie ! Najpierw może zastanówmy się, co doprowadziło do rozbicia siatki Sosnowskiego, jak ona działała i jakie były jej słabe punkty. W mojej ocenie i z materiałów jakie nam udostępniono wynika, że była ona o wiele za duża, nadmiernie rozbudowana. Kto chce zjeść za dużo i je zbyt łapczywie, może dostać skrętu kiszek. Nie będę tu nadmiernie dywagował, powiem w prostych, żołnierskich słowach. Trzeba tworzyć siatki mniejsze. Nie można się rzucać na każdą okazję, bo wtedy wychodzimy na strzał przeciwnika. W dodatku, takie okazje mogą być spreparowane, aby przeciwnik łatwiej zorientował się, komu zależy na ich wyzyskaniu. To my musimy określać, co chcemy wiedzieć, a nie zbierać co popadnie. Informacje od siatki Sosnowskiego można by czasem określić, jako kronikę towarzyską Berlina. Owszem, było i wiele znaczących informacji, jak na przykład uzyskany plan gry wojennej dotyczącej ataku na Polskę. Na dzień dzisiejszy jest on jeszcze niewykonalny. To raczej studium na temat przyszłości, ale w mojej ocenie bliskiej, tak za trzy, maksymalnie cztery lata … Widzę tu uśmiechy niektórych kolegów. Uważam, że niesłuszne. Moje źródła, o czym pan pułkownik wie najlepiej – tu skłonił głowę w kierunku przełożonego – donoszą o olbrzymich postępach ich przemysłu i środowisk naukowych. Trzeba więc stawiać na agentów dobrze uplasowanych i zakonspirowanych, mogących pracować długofalowo i niezależnie od innych. Wtedy nawet dekonspiracja jednego źródła nie powoduje zagrożenia dla innych.

- Co ? Mówi pan pewnie o koronnym przykładzie swojego agenta. Jak mu tam … Tego „Księżycowego” ? – tu ogólny, choć stłumiony śmiech przetoczył się po sali.

- Panie pułkowniku ! Pan sobie żartuje, a postęp nauki i techniki jest ogromny. To, że my, na przykład, nie potrafimy zbudować silnika lotniczego wielkiej mocy, nie znaczy, że gdzie indziej stoją w miejscu i też tego nie potrafią. A ten agent to najlepszy przykład, jak należy pracować. Działa już czternaście lat i jak dotąd jest niezagrożony. A, że dostarczył informacji o próbach rakietowych, ciekłym paliwie rakietowym i kierującym tymi badaniami doktorze Wernerze von Braun, to nie jest żaden powód do uśmieszków. Technika w Niemczech idzie naprzód w zaskakująco szybkim tempie. Tak samo i badania naukowe. Ten doktor, jeszcze nie za piętnaście czy dwadzieścia lat, ale za trzydzieści pięć może nawet wysłać człowieka na Księżyc. A w międzyczasie jego rakiety mogą spaść na takie miasta jak …

- Dobrze, dobrze … Mamy już trochę dość pańskich księżycowych teorii.

- Panie pułkowniku ! Ten, kto orientuje się w technice, wie, że mówię o rzeczach realnych. Co do zamiarów przeciwnika, można je złożyć z wielu informacji. Jak jakąś układankę. Niezmiernie ważną jest jednak rzeczą, wiedzieć, czym konkretnie przeciwnik będzie dysponował, aby te zamiary zrealizować. I w tym właśnie przejawia się wyższość takich właśnie, nawet pojedynczych, ale dobrze uplasowanych i zakonspirowanych agentów.

- Pan miał mówić o propozycjach czy się chwalić, majorze Zajezierski ?

- To nie jest tak, panie pułkowniku. Daję przykład, jak moim zdaniem należy zorganizować robotę, aby uniknąć takich sytuacji, o których tu właśnie rozmawiamy. A mówię też o rezultatach, bo właśnie na ich podstawie można określić przewidywany rozwój wydarzeń, niezależnie od różnego rodzaju innych informacji.

- Wystarczy ! Przemyślimy pańskie rozważania, przeanalizujemy, co one są warte. A inni panowie – pułkownik spojrzał znad okularów – mają coś jeszcze do dodania? Nie ? To dziękuję na dzisiaj, skoro dyskusja się nie klei. Wobec tego, za tydzień oczekuję od każdego z panów, na piśmie, propozycji działań mających zmienić sytuację w oczekiwanym przez nas zakresie i kierunku. Uwzględnić należy już posiadane, ale i opracowywane nowe źródła informacji, sposoby ich prowadzenia, zadaniowania, zakres ich dostępu do spraw nas interesujących i przewidywane efekty ich działań. To wszystko.

 

        Wieczór tego samego dnia – Warszawa, hotel garnizonowy.  

                                                                                                         

       - Wacek, wracasz do siebie jeszcze dzisiaj, czy może jutro ? – pytanie kapitana Rusieckiego skierowane było do korpulentnego blondyna z dystynkcjami porucznika, przeglądającego w pokoju zawartość niewielkiej walizki.

- A co ? Masz jakąś propozycję na wieczór ? – głos porucznika Gwizda nabrał barw zaciekawienia.

- Może zejdziemy na dół, do restauracji. Nie wiem jak ty, ale ja po dzisiejszej naradzie muszę się napić !

- A wiesz, że ja też ? – nuta porozumienia w głosie porucznika nie wyrażała żadnej wątpliwości co do akceptacji pomysłu. To co ? Wpaść do ciebie za pół godziny ?

- Może być nawet za dwadzieścia minut. Przebierać się przecież nie musimy.

 

       Kieliszki, które już po raz czwarty kelner napełniał zimną wódką, skutecznie zacierały w ich głowach ton głosu i obraz przełożonego. Nie na tyle jednak, aby milczeniem pominąć tego jedynego, który zabrał głos w proponowanej przez pułkownika dyskusji. Obaj zdawali sobie sprawę, że wiele więcej, niż powiedziano na naradzie sami nie wymyślą i świadomość ta napełniała ich dodatkową goryczą.   Pierwszy nie wytrzymał Gwizd, który oczekując awansu na przypadającą 11 listopada rocznicę odzyskania niepodległości, poczuł nagle, jak upragniona trzecia, kapitańska gwiazdka, gwałtownie się od niego oddala.

     - To co, Stefan ? Co napiszesz dla pana pułkownika, aby miało to ręce i nogi ?

- Nie wiem. Jeszcze nic nie wymyśliłem i obawiam się, że i przez ten tydzień prochu nie wymyślę.

- No właśnie. Wszystko przez tego „Księżycowego” ! Puszy się jakby zjadł wszystkie rozumy. A swoją drogą, wiesz coś o tym ? Naprawdę ma takie dobre źródło ?

- Słyszałem co nieco. O von Braunie i jego rakietach mówiliśmy na naradzie. Wiesz, co sądzę o takich informacjach ?

- Domyślam się. Ja też tak sądzę. Dla mnie to bzdury i to właśnie „księżycowe”.

- Dla mnie również. Ale oprócz tego, w ubiegłym roku „Księżycowy” dostarczył jakieś nowe celowniki do armat polowych. Były u nas testowane w Wesołej. Z tego co wiem, okazały się bezużyteczne. Jednym słowem „szmelc” !

- Tak ? To dlaczego uważa, że jest taki dobry ?

- Tego nie wiem. Ale lepiej zmieńmy już temat, bo jak sobie o tym wszystkim pomyślę, to aż teraz mnie trzęsie ! Kelner ! Jeszcze jedna wódka !

       Kapitan Rusiecki nie był w tym momencie jedyną osobą, która się trzęsła. Stan taki przeżywał też kelner, napełniający im poprzednio kieliszki. W restauracji hotelu garnizonowego pracował już prawie pół roku i jak dotychczas, nie mógł się wykazać niczym szczególnym. Na spotkaniach z prowadzącym go pracownikiem Abwehry dotychczas przekazywał jedynie charakterystyki gości i strzępy zasłyszanych rozmów, w ocenie jego prowadzącego nie mających prawie żadnej wartości. Dopiero dzisiaj trafił na coś wartościowego. Właśnie przyniósł z lodówki nową butelkę wódki i przy stoliku za kotarą wyciągnął z niej korek, gdy do jego uszu dobiegła rozmowa dwóch oficerów. Już poprzednio przyjrzał się im dokładnie, zapamiętał wygląd, stopnie i imiona. Teraz stojąc z uchem bezpośrednio przy kotarze, chłonął całym sobą treść rozmowy, instynktownie czując, że być może, przypadkiem trafił na żyłę złota. Treści niby było niewiele, ale doskonale usłyszał i zapamiętał charakterystyczne wątki oraz  wymienione przez oficerów niemieckie nazwisko. Będzie się czym wykazać i może zasłużyć wreszcie na jakąś ekstra gratyfikację !

 

       Październik 1936 – Berlin, siedziba Abwehry.


       - Poprosiłem was do admirała panowie – tu oberst Just efektownie zawiesił głos – abyśmy wspólnie zastanowili się nad przeciekiem informacji z najbardziej tajnego programu zbrojeniowego Rzeszy. Admirał niestety nie będzie obecny, ale to tym bardziej powinno ożywić naszą dyskusję i doprowadzić nas do merytorycznych wniosków. Nasz agent z Warszawy donosi, że Polacy już wiedzą o Wernerze von Braun i jego pracach nad rakietami. Ponadto wykradli jakiś celownik do armaty polowej i testowali go na swoim poligonie. Macie panowie przed sobą fragment meldunku agenta, w którym, na nasze żądanie, słowo w słowo opisał rozmowę dwóch oficerów, niczego nie ujmując i nie dodając. Nasi ludzie dokonali już analizy tego tekstu. Chociaż krótki, zawiera wiele informacji. Streszczę je teraz w punktach, tak, aby nasza dyskusja była jak najbardziej owocna. Musimy zadać sobie pytania, co wiedzą i czynią Polacy oraz jak do tego doszli. Ponadto to, czego my nie wiemy ! A więc …

Po pierwsze - wiedzą, że prowadzimy próby rakietowe.

Po drugie - znają nazwisko konstruktora.

Po trzecie - von Braun i jego prace nad rakietami, były tematem lub jednym z tematów narady w Warszawie.

Po czwarte - na naradzie musieli być oficerowie wywiadu. Nie poruszano by takiego tematu na jakiejkolwiek innej naradzie.

Po piąte - jeżeli mówi się o tym na naradzie oficerów wywiadu, to Polacy mają u nas i to być może w bezpośrednim otoczeniu Von Brauna, źródło informacji.

Po szóste - prowadzi to źródło oficer, którego nazywają „Księżycowy”.

Po siódme - z kontekstu rozmowy wynika, że „Księżycowym” może być również określany działający u nas agent.

Po ósme - młodsi oficerowie informacje dotyczące von Brauna i jego rakiet, wyraźnie lekceważą. Nie wiemy, jakie zdanie mają ich przełożeni.

Po dziewiąte - „Księżycowy” w ubiegłym roku dostarczył jakieś nowe celowniki do armat polowych. Były testowane i uznano, że są bezwartościowe. Szmelc. Nie wiemy więc, jakie to celowniki, bo nowe wzory są rewelacyjne i nikt by ich tak nie określił. Jeżeli jednak jakiś celownik „Księżycowy” dostarczył, to nie wiemy, czy ma dojścia do zakładów je produkujących, czy też do jakiejś jednostki artyleryjskiej Wehrmachtu. Mamy więc dziesięć zagadnień, ale i dziesięć tropów, mogących doprowadzić do „Księżycowego” i musimy zrobić wszystko, aby go zidentyfikować.

- Jak to dziesięć, herr oberst ? Wymienił pan przecież tylko dziewięć punktów – odezwał się siedzący nieopodal kierownik Abwehrstelle Stettin.

- A tak. Rodzynek zostawiłem na koniec. Dziesiątym punktem i zarazem tropem jest sam pseudonim. „Księżycowy” ! Prawda, że to niecodzienne ? I tutaj też nic nie wiemy. Skąd się wziął i jak się kojarzy, lub może kojarzyć z samym agentem albo jego zainteresowaniami czy zadaniami ? Jest to więc swoisty dekalog, który musicie panowie rozsupłać i to w trybie pilnym.

- A ten von Braun, to gdzie pracuje ? – zapytał jeden z uczestników spotkania. Może jego umiejscowienie da nam jakieś wskazówki ?

- Tego niestety nie mogę ujawnić. Nawet wam. Poza tym, gdybym to ujawnił, inni, reprezentujący bardziej odległe placówki, mogliby się poczuć zwolnieni z obowiązków. A w tej sprawie musicie działać wszyscy. Mogę tylko powiedzieć, że pracował na poligonie w Kummersdorfie i na wyspie Borkum. Aktualnie tworzony jest od podstaw nowy ośrodek konstrukcyjno-badawczy, lecz o jego umiejscowieniu i obecności tam von Brauna powiadomię na osobności i po naradzie tylko kierownika Abwehrstelle, na terenie którego ten ośrodek będzie działał. Wkrótce organizować tam będziemy podwójny system zabezpieczenia kontrwywiadowczego. Pierścień wewnętrzny utworzy SD, pierścień zewnętrzny Abwehra, czyli my. Już wkrótce odbędzie się narada na ten temat z udziałem samego admirała i szefa SD. Na razie jednak mamy do rozgryzienia to, co mamy. Jakieś propozycje ?  – rzucił w przestrzeń, zachęcając do dyskusji.

       Po półtorej godzinie oberst Just pożałował tego wezwania. Było ich tyle i do tego często tak fantastycznych, że aby to wszystko sprawdzić i ogarnąć, musiałby tylko na ten odcinek rzucić wszystkie posiadane siły i środki.

     - A może by jednak zacząć od tych celowników - stwierdził w końcu hauptman siedzący przy końcu stołu. Czy mamy coś na ten temat ?

- Jak już wspomniałem, mamy nowe, rewelacyjne celowniki armatnie. Optykę robi Carl Zeiss Jena, mechanikę i ostateczny montaż wykonuje niewielka fabryka w Oppeln, w połowie należąca do doktora fizyki Heinricha Reschke. Wstępnie sprawdziliśmy, że Jena wysłała 400 kompletów optyki, a fabryka przekazała 400 kompletnych celowników, które odebrał Wehrmacht. Na wszystko są protokoły i w papierach niczego nie brakuje. Jenę można wykluczyć, bo wykonuje tylko optykę i wysłała tylko tyle zestawów, ile zamówiono. Fabrykę doktora Reschke też możemy wykluczyć. Wykonali 400 celowników, czyli tyle, ile otrzymali zestawów optyki. Wehrmacht odebrał celowniki nie stwierdzając żadnych braków i na to też są protokoły. Jeżeli więc czegoś brakuje, to trzeba zrobić szczegółową inwentaryzację w pułkach, do których te celowniki trafiły.

- Więc może jest to jakiś wojskowy, który służy gdzieś w Kummersdorfie ? Mógł tam poznać von Brauna, a jednocześnie tam przecież testowano wszystkie nowe typy dział i celowników …

- To dobry i logiczny trop. Pójdziemy więc nim na początek i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na razie prowadzić rozpoznanie według własnego uznania, wykorzystując znajomość swojego terenu i swoje źródła informacji. O wszelkich ustaleniach w tym temacie, osobiście i natychmiast mi meldować. W międzyczasie, załatwimy inwentaryzację z natury nowych celowników i to we wszystkich jednostkach do których trafiły. Przy okazji zrobimy też inwentaryzację starszych typów. Jeżeli gdzieś będzie brakowało – tu oberst pokiwał głową – podejmiemy ten trop.

- A jeżeli ktoś go tylko „wypożyczył” i po próbach oddał ?

- Mało prawdopodobne, ale dobrze, że i takie myślenie chodzi wam po głowie. Trzeba sprawdzić wszystkie hipotezy. Szkielet zadania już znacie. Zdaję się w tym momencie na waszą wiedzę, doświadczenie i instynkt łowiecki. To wszystko. Zadania na piśmie odbierzecie z tajnej kancelarii. Acha … Kartki z fragmentem informacji, proszę zostawić u protokołującego naradę.

 

 

Komentarze