Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 20

 

       Grudzień 1937 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       - Heil Hitler, hauptsturmführer !

Podniósł głowę znad papierów. W otwartych drzwiach stał von Drebnitz. W lewej ręce trzymał teczki z dokumentami, prawą wyciągnął w górę, wykonując obowiązujący gest powitania. W głębi serca Moder nie lubił tej „gimnastyki”, ale wyboru nie miał. Wstał więc zza biurka i wymachem ręki odpowiedział na gest podwładnego.

- Siadajcie, untersturmführer – rzucił uprzejmie i gestem wskazał krzesło. No, co tam mamy na temat tych dwóch „mędrców” ? Proszę zacząć od naszego „literata”.

       Prawie nie słuchał relacji von Drebnitza. Teczkę Wirtha przejrzał już tydzień temu i wiedział, jaka to miernota. Donosami usiłuje wkupić się w łaski wyższych szczebli. Nie warto było zawracać sobie nim głowy, chyba, że – tu uśmiechnął się do swoich myśli – jako szpicla. Nawet jeśli z tego wszystkiego nie wykroi się nic ciekawego, to i tak będzie mógł stwierdzić, że trzyma rękę na pulsie. Z rozmyślań tych wyrwał go dopiero widok zamykanej teczki.

- No, dobrze untersturmführer. To teraz ten cały Reschke. Co nowego mamy na niego ?

- Właściwie nic, co by potwierdzało donos Wirtha. W ubiegłym roku, zaraz po olimpiadzie, führer przyznał mu nagrodę państwową za wkład w transmisję telewizyjną z tych zawodów. Taką samą otrzymał też baron von Ardenne, z którym Reschke współpracował przy tym przedsięwzięciu. Nagrodę, w imieniu führera, osobiście wręczał minister propagandy, doktor Joseph Goebbels. Od ubiegłego też roku, fabryka doktora Reschke powoli się rozbudowuje i unowocześnia. Dostali od Kriegsmarine zamówienie na nowe żyroskopy do torped. Opinie po pierwszych próbach poligonowych są entuzjastyczne. Solidna, perfekcyjna, niemiecka robota. Informatorzy donoszą też, że podczas wykładów Reschke nie porusza zagadnień teorii względności czy mechaniki kwantowej. Na pytania w tym temacie odsyła do podręcznika profesora Lenarda. Acha, i jeszcze jedno … Stwierdzono ponad wszelką wątpliwość i to z trzech niezależnych od siebie źródeł informacji, że w pracowni Reschkego znajduje się taki podręcznik, opisany na stronie tytułowej jako jego własność. Stan podręcznika dowodzi, że jest on często używany. Są tam nawet wpisy i notatki Reschkego, porobione na marginesach i między rozdziałami. Informatorzy nie znaleźli tam nic, co by potwierdzało donos Wirtha.

- A więc co ? Donos sfrustrowanej niepowodzeniami miernoty ?

- Na to wychodzi, hauptsturmführer.  Że też nie mógł sobie znaleźć innego obiektu swoich frustracji …

- Dobrze. Proszę sporządzić sprawozdanie i przynieść mi do zatwierdzenia. Wnioski dobrze umotywować. Kopie donosu, sprawdzeń i sprawozdania z wnioskami wpiąć do teczek obu panów. A tego Wirtha, wezwać do nas na przesłuchanie. Solidnie postraszyć i pozyskać do współpracy. Zobowiązać do regularnych raportów, przynajmniej raz na miesiąc. Niech ma oko na wszystko i wszystkich. A o losach jego donosu nie informować. Im mniej będzie wiedział, tym bardziej będzie potulny. I jeszcze jedno … Rozmowy Wirtha z Reschkem całkiem wykluczyć nie można. Objąć więc doktora Heinricha wzmożoną kontrolą operacyjną. Zadaniować źródła. Niech sprawdzają i piszą na bieżąco. Nigdy nie wiadomo, co z tego jeszcze może wyjść, więc trzeba się asekurować. Pamiętajcie untersturmführer ! Im więcej papieru, tym bardziej czysta dupa … I to się sprawdza nie tylko w toalecie !

 

       Luty 1938 – Berlin, dom publiczny Golden Adler.

 

       Miejsce nie wyglądało na przybytek tego czym naprawdę było i ktoś przechodzący ulicą  wcale by nie przypuszczał, jaki jest charakter tej posesji. Ukryty za wysokim parkanem dom, otoczony ogrodem i gęstym rzędem jałowców, tworzył wrażenie luksusowej willi ludzi ceniących spokój i dyskrecję. Wejść tam jednak nie było łatwo i człowiek z ulicy zostałby po prostu zatrzymany przed furtką, strzeżoną przez zwalistego osiłka, wyglądającego na jakiegoś byłego boksera czy zapaśnika wagi ciężkiej.

         Prawdę mówiąc, Henryk trafił tam zupełnie przypadkowo. Po jednej z większych popijaw, zorganizowanych z okazji rocznicy objęcia władzy, zabrało go tam kilku kolegów Schaubego. Tyle, że Henryk spodziewał się jakiejś knajpy, czy kasyna gry. Nie było mowy o luksusowym burdelu dla „złotych bażantów”, jak nazywano górę SA i NSDAP. Wycofać się już jednak nie mógł i nie opierał się też zbytnio, gdy właścicielka przyprowadziła mu młodą dziewczynę o dużych, smutnych oczach. Widać było, że w tym fachu jest to prawie debiutantka i chyba tym właśnie ujęła Henryka. Nie przyswoiła sobie jeszcze wulgarności zawodowych berlińskich kurew, a i Henryk po większej dawce alkoholu, na co pozwalał sobie niezwykle rzadko, szukał przede wszystkim miejsca do spania.

        Gdy więc poszli na górę i widać było, że dziewczyna nie bardzo jeszcze wie, jak się zachować wobec tak pijanego klienta, kazał się jej po prostu położyć przy sobie i budzić za sześć godzin.

       Czas ten pozwolił mu z grubsza dojść do siebie. Dopiero wtedy zorientował się, że dziewczyna jest młodsza o dobre dwanaście czy nawet czternaście lat i nieodparcie przypomina mu prawie już zapomnianą Lizę z Monachium.

       Wzruszyło go to, ale i podnieciło. Dawno już nie miał kobiety, a nie chciał zawierać bliższych znajomości w swoim środowisku, czy to z laborantkami, czy też z bardzo nielicznymi na kierunkach ścisłych studentkami. Żył pracą, nauką, zemstą i tym się karmił przez ostatnie lata. Teraz to puściło i znów poczuł się jak dawniej. Nie chciał jednak być taki jak inni i mimo, że jeszcze na dole koledzy zapewniali go, że pierwsza noc w tym przybytku będzie gratis, nie czuł się na siłach, aby cokolwiek od tej dziewczyny egzekwować. Poszedł więc do łazienki i wszedł pod prysznic. Długo stał, puszczając na siebie raz ciepłą, raz zimną wodę. Przepłukał usta, wyschnięte jeszcze po alkoholu. Przypomniawszy sobie, że w pokoju stoi syfon z wodą, okręcił biodra ręcznikiem i poszedł się napić.

       Dziewczyna nadal leżała w sukience. Jeszcze przed zaśnięciem chciała ją zdjąć, lecz Henryk kazał jej dać sobie spokój. Patrzyła teraz na niego, na jego zdrowe, muskularne ciało, zastanawiając się, czy przypadkiem nie woli on chłopców. Była tu dopiero drugi miesiąc i ten przystojny gość był pierwszym, który po prostu od progu nie rzucił się na nią. Uśmiechnęła się więc do niego i uśmiech został odwzajemniony.

     - Truda, o ile dobrze pamiętam ?

- Tak. Taki skrót od Gertruda.

- I chcesz się pewno odświeżyć pod prysznicem – spytał miękko.

- Jeżeli pan sobie życzy …

- Pan nic sobie nie życzy. Przypomniałaś mi bowiem kogoś dawno poznanego. Ale może i ty idź pod prysznic. Zaraz lepiej się poczujesz.

          Z łazienki wyszła już nago i Henryk nie mógł się oprzeć, aby nie zacząć leciutko całować jej szyi. Przez kilka chwil stała, jakby nie dowierzając jego delikatności. Wreszcie sięgnęła ku stolikowi i wcisnęła mu coś w dłoń. Znał ten gest jeszcze z Monachium i przez chwilę poczuł się tak, jakby cofnął się w czasie. Teoria Einsteina, czy co ? – zaśmiał się w duchu, a następnie sprawnie założył prezerwatywę i pociągnął ją w stronę łóżka.

 

       Od tego pierwszego razu minęły już dwa lata i traktowali się oboje jak starzy, dobrzy znajomi. Lubił ją i ona w widoczny sposób lubiła jego. Wprawdzie nie przychodził do niej częściej, niż raz na miesiąc, ale płacił właścicielce za całą noc z góry i zawsze wcześniej telefonował. Zawsze też Truda czekała na niego, tak jak i dzisiaj, czuła i uśmiechnięta. I gdy po upojnej nocy, już nad ranem szykował się do wyjścia, padło raptem to dziwne pytanie …

- Heinrich, powiedz proszę. Ale tak szczerze. Lubisz mnie choć trochę ?

       Nie zwierzał się jej nigdy ze swoich uczuć, nie opowiadał wiele o sobie i pytanie go zaskoczyło. Spojrzawszy jednak na wyczekującą minę dziewczyny, jakoś tak nieoczekiwanie, nawet dla siebie, wydobył z gardła stłumiony szept.

- Tak. Lubię cię. Nawet bardzo …

       Dziewczyna przymknęła oczy. Widać było, że podjęła w tym momencie jakąś decyzję, bo kiedy je otworzyła, podeszła i wyszeptała mu wprost do ucha.

- To teraz powiem ci coś, o czym powinieneś wiedzieć !

 

          Powrotną drogę do domu pokonał jak w malignie. Plątały mu się ulice i tramwaje, a kierunek w którym szedł, wybierał instynktownie. Dopiero, kiedy zamknął za sobą drzwi, poczuł, jak głowa powoli przestaje mu płonąć od nadmiaru niespodzianek. Prędzej bowiem spodziewał by się gromu z jasnego nieba, niż tego, że znów złapie trop. Gorący i świeży. Pewny i sprawdzony. I to gdzie ?  W burdelu !

       To, że tak ekskluzywny dom publiczny jest pod obserwacją i w zainteresowaniu Gestapo czy SD, nie stanowiło wielkiej niespodzianki. Liczył się z taką możliwością i do pewnego stopnia nawet go to bawiło. Niespodzianką natomiast było to, że pensjonariuszki tego przybytku miały obowiązek co miesiąc składać pisemne sprawozdania z zachowania swoich klientów. Gdy z niedowierzającym wyrazem twarzy spytał Trudę, o jakie zachowania chodzi, odpowiedź go wręcz oszołomiła. W raportach miały być ujęte wszelkie odbiegające od normy praktyki. Dziewczyny miały pisać, kto z klientów lubi być bity po twarzy czy tyłku, kto lubi przebierać się w damskie ciuszki, chodzić na czworakach ze smyczą na szyi czy też wąchać stopy swoim partnerkom. Katalog był oczywiście znacznie bardziej obszerny i Henryk słuchał ze wzrastającym zdziwieniem. Dziewczyny miały też bezwzględny obowiązek donoszenia o przypadkach całkowitego czy częściowego braku napletka, nawet gdyby delikwent tłumaczył, że jest to stan po operacji lub po frontowym postrzale.

       Nie to jednak było najważniejsze. Gdy zaczęła mówić dalej, tak ściszyła głos, że w pewnej chwili przestał słyszeć i rozumieć.

- Zacznij jeszcze raz, bo przestaje to do mnie docierać.

       Przysunęła się bliżej. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mu szeptać do ucha.

- Widzisz, to nie wszystko. Oprócz comiesięcznych raportów, mam obowiązek osobno meldować o każdej twojej wizycie.

- O mojej wizycie ? Nie pomyliłaś się ?

- Nie ! Zaczęło się to w grudniu ubiegłego roku. Przyszło wtedy takich dwóch i poszli od razu rozmawiać z szefową. Wiadomo kto. No wiesz, wysokie, skórzane buty, skórzane płaszcze, tyrolskie kapelusiki z piórkiem. Zaraz potem szefowa zrobiła z nimi spotkanie. Dali nam zadania, powiedzieli co ich interesuje. Po wizycie każdego klienta mamy sporządzać notatki. Jak się zachowuje, co mówi o führerze, partii, pracy czy polityce. To wszystko ma trafiać do raportu. Co miesiąc młodszy z nich przychodzi i odbiera te raporty od każdej dziewczyny.

- A o mnie ? Mówiłaś, że o mnie osobno …

- Tak. Ty jesteś wyjątkiem. Już po spotkaniu, ten młodszy przyszedł na górę. Wiedział od szefowej, że przychodzisz tylko do mnie. Zażądał osobnego raportu z każdej twojej wizyty. Wypytywał o ciebie.

- O to samo, co u innych ?

- Tak. Powiedziałam, że ty jesteś normalny. I, że masz cały napletek – uśmiechnęła się mimo woli.

- No to czego więcej chciał ?

- Nie wiem. Powiedział tylko, że po każdej twojej wizycie mam od razu pisać osobny raport. Co ty zrobiłeś Henryku ? Kim jesteś, że cię tak szpiegują ?

- Nic. Naprawdę nic. Może mnie z kimś pomylili.

       Wiedział, że to tłumaczenie nie trafiło Trudzie do przekonania, lecz musiał dowiedzieć się więcej.

- Ale powiedz jeszcze. Jak już napiszesz ten raport, to co masz z nim dalej robić?  Dołączysz go do raportu ogólnego ?

- Nie. Muszę go od razu zgłosić i on po niego przychodzi.

- Jak zgłosić ? Gdzie ? I kto po niego przychodzi ?

- No normalnie. Zostawił mi taką kartkę. Jest tam numer telefonu i nazwisko.

- A masz ją gdzieś tutaj ?

- Poczekaj chwilę … Podeszła do szafki przy lustrze i spod szufladki wyciągnęła niewielką kartkę. Odręcznie zapisano na niej kilka linijek.

- Walter von Drebnitz – przeczytał Henryk. SS - Untersturmführer. Dalej był numer telefonu.

       Tu Henryk drgnął. Znał początek tego numeru. Już w ubiegłym roku, na zebraniu zasłużonych towarzyszy SA podano im ogólny numer do centrali SD w Berlinie, w przypadku potrzeby zgłoszenia informacji o szkodliwych czy podejrzanych działaniach lub nieprawomyślnych poglądach. A więc SD ! Ale co oni chcą od niego ? Złapali ślad ? Szybko odrzucił od siebie tę myśl. To niemożliwe.

- Ale jeszcze. Znasz go bliżej ? Jak on wygląda ?

- Jest zły. I ma takie złe oczy. Gdy przyszedł tu po raz pierwszy, to mnie … Przerwała i oczy jej zawilgotniały.

- Co ci zrobił ? Truda, powiedz … Pobił cię ? Zgwałcił ?

- No wiesz … I nawet nie zapłacił. Szefowa się ze mnie śmiała i potrąciła to z moich zarobków.

- A to bydlę ! - nagła wściekłość wezbrała w Henryku. Już on by mu pokazał. Prostytutka czy nie, ale jak kobieta nie chce, albo zostaje zmuszona, to jest to już gwałt ! Parszywy gwałt ! W mgnieniu oka znienawidził tego nieznanego esesmana, ale złe oczy, to było stanowczo za mało.

- Truda, powiedz jeszcze. Jak on wygląda ?

- Dość wysoki. Szczupły. Przed czterdziestką. I ma bliznę na prawym policzku.

- Co ma ?!!! Bliznę ? I co jeszcze ?

       Popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Nie widziała go nigdy tak wzburzonego, ale pomyślała o reakcji na jej wyznanie i uczucie wdzięczności kazało jej mówić dalej.

- Koło tej blizny, brakuje mu połowy ucha !

 

 

Komentarze