Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 19

 

       Styczeń 1937 – Colonnowska.

 

       Pierwsze dni tego roku Henryk spędził z dziadkiem. Długo wahał się, czy powiedzieć mu o swoim odkryciu, lecz przeważyła potrzeba szczerej rozmowy z kimś, komu mógł bez zastrzeżeń i bezgranicznie zaufać. Wprawdzie był to tylko wstęp do zaplanowanego celu, ale chciał, aby i dziadek przeżył chwile nadziei. Usiedli więc i przegadali prawie całą noc.

        Opowiedział o swej pracy i przypadku, który pozwolił mu znów zobaczyć twarz mordercy. Na tym jednak dobre wiadomości się kończyły. Przez całą jesień, każdą wolną chwilę Henryk poświęcał na obserwację wybranych berlińskich obiektów, gdzie można by się spodziewać poszukiwanego. We wrześniu ponad tydzień spędził też w piwiarni koło siedziby SD, po kilka godzin obserwując gmach oraz wchodzących i wychodzących. Nie mógł jednak wiedzieć, że trop był właściwy, lecz cel wypoczywa na od dawna upragnionym urlopie. Obserwacja innych obiektów też nic nie dała. Do namierzenia poszukiwanego nie doprowadziły również rozmowy, jakie przy okazji pikiet żydowskich sklepów prowadził z innymi SA - manami. Na czas olimpiady zawieszono ich bojkot i blokowanie, lecz teraz wszystko to wróciło ze wzmożoną siłą. Wewnętrznie, Henryk nie cierpiał takich działań, lecz dla osiągnięcia celu kilka razy w takich akcjach brał udział. Rozmówcom zwierzał się przy okazji, że widział ostatnio esesmana, z blizną na policzku i urwaną częścią ucha, którego sam  widok przy takiej pikiecie odstraszył by Żydów od otwierania sklepów. Nikt jednak tematu nie podjął i nikt kogoś takiego nie kojarzył. Sam Henryk też w końcu zaczął mieć wątpliwości, czy poszukiwany przez niego, do Berlina nie przybył tylko jednorazowo.

       Mimo tego był dobrej myśli. Zwierzyna istnieje, więc w końcu musi na nią trafić. Uszczęśliwił dziadka tą informacją, który prawdę mówiąc, już zwątpił, że Henryk kiedykolwiek jeszcze znajdzie zabójcę  wnuka i pomści jego śmierć.

     - Jak już go znajdziesz, to jak chcesz go zabić ?

- Jeszcze nie wiem. Najpierw muszę go dopaść. A później pewnie strzelę mu w łeb. Tak samo, jak on strzelił Piotrowi.

- Ale czy on przed śmiercią, będzie wiedział za co ma umrzeć ?

- Nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale będzie się musiał o tym dowiedzieć. I będzie musiał się bać. Długo. Gdzieś kiedyś słyszałem, że zemsta jest potrawą, która najlepiej smakuje na zimno …

 

       Marzec 1937 – Berlin, siedziba Abwehry.


       Oberst Just nie miał szczęśliwej miny. Po raz kolejny, wraz z kierownikiem Abwehrstelle Stettin przejrzał rezultaty blisko półrocznych przedsięwzięć i musiał przyznać, że wciąż byli w punkcie wyjścia. Jeszcze raz spojrzał na swego rozmówcę.

     - I co, herr hauptman ? Naprawdę nie mamy już niczego więcej ?

- Niczego, herr oberst. Sprawdziliśmy wszystkie tropy i nic. Przeciek musiał zaistnieć gdzieś indziej, nie tam gdzie sprawdzaliśmy.

- Ale przecież przeczesaliśmy wszystko co się dało. Poligon w Kummersdorfie, wszystkich, którzy byli z von Braunem na Borkum, wszystkie kontakty zewnętrzne w Peenemünde, wszystkie jednostki Wehrmachtu, gdzie występują celowniki artyleryjskie. Kompletnie nic. Co więc mam powiedzieć admirałowi ? Canaris czeka na pozytywne wieści. Tu i teraz ! Wiecie jak to u nas jest … O sukcesach meldować natychmiast, z problemami radzić sobie sami !

- No właśnie. I w związku z tym, mam jeszcze jedną koncepcję.

- Proszę więc mówić. Może jeszcze tym razem admirał nie każe nas zdegradować.

- Zastanawiałem się nad całą sytuacją i doszedłem do wniosku, że szpiega trzeba szukać gdzie indziej.

- To pięknie. Ale gdzie ?

- Myślę, że trzeba dokładnie prześwietlić środowiska naukowe. Tam gdzie pracuje von Braun. W Peenemünde. Najpierw najbliższych współpracowników von Brauna, cały zespół badawczo – konstrukcyjny, później techników, kreślarzy, a nawet sekretarki. Głupio by było, gdyby ktoś powtórzył metody Jerzego Sosnowskiego, prawda ?

- Myśli pan, że Polacy powtórzyliby taki numer ? Znów werbować sekretarki ?

- Wykluczyć nie można. Tu musi się wykazać SD, bo to oni tworzą wewnętrzną ochronę kontrwywiadowczą. Jednym słowem, trzeba ich wprowadzić w sytuację i przyznać się do tego, co wiemy i czego nie wiemy.

- Ale wtedy zorientują się, że my, jako Abwehra ponieśliśmy w tej sprawie porażkę. Admirał nie lubi takich sytuacji.

- Herr oberst ! Nie muszą się orientować w całości. W szczególności nie muszą być informowani, kiedy sprawa wypłynęła i co dotychczas w niej zrobiliśmy. Trzeba ją tak przedstawić, jakby była ona całkiem świeża.

- No, takie rozwiązanie szef chyba zaakceptuje. Tylko musimy trzymać gęby na kłódkę. Poczekamy, do czego oni dojdą, albo i nie dojdą, a nasze dotychczasowe działania przedstawimy jako rezultat osiągnięty w wyniku podziału prac miedzy nimi i nami. Nikt nam wtedy nie zarzuci, że unikamy współpracy i nie działamy wspólnie dla dobra Rzeszy.

 

       Sierpień 1937 – Berlin.


       Mimo upalnego lata, Henryk siedział w swojej pracowni. Przygotowywał próby mikroskopu projektu von Ardenne i wciąż podziwiał finezję tej konstrukcji. Nie dało się tego zrobić wcześniej, bo do końca czerwca prowadził zajęcia ze studentami, a lipiec poświęcił dziadkowi i swojej firmie. Przesiedział w Colonnowskiej oraz w Opolu prawie cały miesiąc i był to okres bardzo pracowity. Nadzorował ustawianie i uruchamianie nowych maszyn do precyzyjnej obróbki metali. Znów, jak w czasie Wielkiej Wojny mieli produkować żyroskopy, do torped nowego wzoru i o dużym zasięgu. Już samo to zamówienie wskazywało na gwałtowną rozbudowę marynarki wojennej, a zwłaszcza floty okrętów podwodnych.

       Henryk długo bił się z myślami, czy przyjąć to zamówienie, ale odmówić przecież nie mógł. Nie teraz, gdy wiedział już, że jest blisko celu, choć w chwili obecnej nie mógł go jeszcze zlokalizować. Nie wchodziła też w grę jakakolwiek fuszerka przy produkcji. Próby poligonowe natychmiast by to wykryły. Ostatnie zaś, czego w tej sytuacji mógłby sobie życzyć, to węszące wszędzie Gestapo czy Abwehra. Trzeba więc było robić wszystko „perfekt”, jak to lubił powtarzać inżynier Fischer.

       Nie zdecydował się też na przekazanie wysłannikowi polskiego wywiadu egzemplarza żyroskopu z serii próbnej, ani nawet planów i rysunków konstrukcyjnych urządzenia. Gdyby bowiem taka informacja jakimś cudem trafiła do Niemiec, zaprowadziła by wprost do niego. Mimo więc zawodu w oczach łącznika, stanowczo tego odmówił. W Polsce były by i tak nie do wykorzystania …

       Za to raport Henryka był jak zwykle obszerny. Koleżeńska, zarówno oficjalna jak i nieoficjalna współpraca ze znajomymi naukowcami i inżynierami, w dużej mierze pracujących już tylko dla wojska, pozwoliła mu zgromadzić wiedzę, która długo jeszcze będzie analizowana w Warszawie. Tym razem szczególnie dużo miejsca poświęcił nowemu typowi bombowca nurkującego Junkersa. Z łamanymi skrzydłami i stałym podwoziem, pozwalać miał na precyzyjne bombardowania wspierające połączone ataki piechoty i czołgów. Znów pomyślał, jakimi to sposobami można by zatrzymać taki atak i na chwilę obecną nie znajdował odpowiedzi. Polska, i to  szybko, musiała by kilkakrotnie zwiększyć siłę lotnictwa myśliwskiego oraz produkcję czołgów i dział przeciwpancernych. Nie był mocny w tym temacie i nie wiedział, czy jest to w ogóle możliwe. Widział natomiast gwałtowny rozwój techniki zbrojeniowej w Niemczech i wzrost produkcji nowych typów uzbrojenia. W niemieckich gazetach czytał o „polnische wirtschaft” i zaczął szczerze wątpić, czy przekazywane informacje będą w ogóle Warszawie przydatne. W duchu postanowił więc, że zatrzyma dla siebie to, czego Polska nie jest w stanie efektywnie wykorzystać, a w przypadku jakiegokolwiek przecieku czy innego nieszczęścia, mogłoby mu bezpośrednio zagrozić. Już po raz kolejny zatrzymał też informację, którą na początku roku podzielił się z dziadkiem i postanowił, że wszystko załatwi sam. Nie będzie w to mieszał wuja Alberta. Wyrzuty sumienia uspokoił powtórzoną kilkakrotnie w myślach frazą – „przepraszam cię wuju, ale tę sprawę muszę załatwić po mojemu”.

       Teraz siedząc w swojej pracowni, przez przeszklone drzwi dostrzegł znajomą, lekko przygarbioną i jakoś tak dziwnie zniewieściałą sylwetkę, ubraną w biały, laboratoryjny fartuch.

       Henryk nie znosił tego typa. Doktor Wirth przez nikogo chyba nie był lubiany. Niezbyt zdolny, mało twórczy, do partii wstąpił dopiero po dojściu Hitlera do władzy. Teraz, jakby rekompensując ten wcześniejszy brak nazistowskiej wiary, na prawo i lewo głosił tezy profesorów Lenarda i Starka. Według opinii kilku kolegów, z którymi Henryk od dawna był na stopie przyjacielskiej, zajmował się też donoszeniem o przejawach zbyt małej gorliwości pozostałej kadry naukowej.

       Zaszedł właśnie do jego pracowni i rozejrzał się dookoła, jakby chciał tam nie wiadomo co znaleźć.

     - Mogę w czymś pomóc, Rudolfie ? – Henryk z zasady starał się utrzymywać dobre kontakty ze wszystkimi.

- Właściwie nic takiego.  Chciałem tylko pożyczyć podręcznik fizyki Lenarda. Przygotowuję jedno doświadczenie, a właśnie niedawno pożyczyłem własny egzemplarz.

       Henryk wiedział o co chodzi. Profesor Philipp Lenard już rok temu napisał i wydał podręcznik „Fizyka Niemiecka”. Zwalczał w nim Alberta Einsteina, jego teorię względności i mechanikę kwantową, jako tak zwane „nauki żydowskie”. Nie zgadzając się z takimi poglądami, Henryk nawet nie kupił tego „dzieła”. Mógł odpowiedzieć, że też właśnie komuś pożyczył, ale zagrała w nim nuta ambicji i swoista chęć utarcia nosa nadgorliwemu koledze. Nie bacząc więc na konsekwencje w postaci bardzo prawdopodobnego donosu, odpalił jednym tchem …

     - Nie mam czegoś takiego. Nie kupiłem i nie zamierzam. To głupie i zbyt prymitywne dla moich studentów.

- Jak ? – tu Wirtha wprost zatkało. Zbyt prymitywne ? Przecież napisał to sam profesor Lenard. Noblista !

- Noblista ? Owszem, ale z 1905 roku. Teraz jednak mamy rok 1937 i nauka poszła naprzód. Nie zauważyłeś tego ?

- Wiem, który mamy rok, ale czy chcesz przez to powiedzieć, że popierasz żydowską fizykę ?

- Rudolf ! Zacznij myśleć. Fizyka jest tylko jedna. Tak samo jak matematyka czy chemia. Jak cię zapytam, ile jest dwa razy dwa, to co mi odpowiesz ? Cztery ?

- No tak, ale o co ci chodzi ?

- Chodzi o to, że się ze mną zgadzasz. Ja też twierdzę, że cztery. Ale jeżeli powie ci to Żyd, zaprzeczysz i powiesz, że pięć lub trzy ?  Tak czy nie ? Zaprzeczysz ?

- No, nie.

- A więc dalej będzie cztery, niezależnie czy policzy to Żyd czy aryjczyk. Zgadzasz się ?

- Tak, ale …

- Nie ma żadnego „ale”. Nawet gdyby to policzył Eskimos na Grenlandii, to dalej będzie cztery. Tak samo jest z fizyką. Nie może być fizyki aryjskiej czy żydowskiej. Jest jedna, prowadząca do takich samych wyników, niezależnie od tego, czy doświadczenie przeprowadza Niemiec, czy Papuas !

- Porównujesz Niemców do Papuasów ? Za wiele sobie pozwalasz !

- Rudolf ! Powiem raz jeszcze. Zacznij myśleć, bo z takim nastawieniem za parę lat będziesz mógł uczyć tylko w szkole powszechnej. I to początkowe klasy …

       Już nie doczekał się odpowiedzi. Głośny trzask zamykanych za doktorem Wirthem drzwi uświadomił Henrykowi, że stanowczo zbyt się zapędził. Cóż, jutro odpowiedni donos na jego temat pewnie trafi gdzie trzeba … Całe szczęście, że ci, którzy stoją na straży ideologii, za cholerę nie znają się na fizyce. Kiedy zaczyna się mówić specyficznym, naukowym żargonem, rozumieją tylko, że mówi się po niemiecku. Nie rozumieją jednak tego, co się mówi i to na chwilę obecną jest najlepszą linią obrony.

       A swoja drogą, już wiedział, jak zażartować sobie z kapusiów i skutecznie ośmieszyć ich donosy. Nie czekał na przerwę obiadową. Zdjął fartuch, założył marynarkę i skierował się ku drzwiom.

 

        Do tej księgarni zachodził dość często. Kupował różne specjalistyczne pozycje, zarówno książki jak i czasopisma. Dziś też skierował się ku półkom, chociaż nie z tego względu, aby naprawdę potrzebował coś dla siebie. Dzisiaj cel był inny. Pochodził więc trochę pomiędzy regałami działu nauk ścisłych i jak zawsze, zakupił kilka książek. Wyjątkiem na dzisiaj był jednak zakup „Fizyki Niemieckiej”. Nie chciał, aby być zapamiętany z kupna tej właśnie pozycji, stąd też wybór kilku pozostałych. Pół godziny później spoczęły one na dolnej półce w pracowni Henryka. Natomiast z „Fizyką Niemiecką” poczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw Henryk przeszedł w róg pracowni,  gdzie w kącie za wieszakiem zebrało się najwięcej kurzu i wytarł go okładką książki. Na stronie tytułowej, z imienia i nazwiska podpisał książkę, jako swoją własność. Przekartkował ją powoli, co kilka czy kilkanaście stron robiąc, zgodne z duchem tego „dzieła”, notatki i uwagi na marginesach. Kilka razy piórem i ołówkiem dopisał wzory fizyczne i chemiczne. Ze stojących w pracowni probówek ulał po kilka kropel, robiąc w książce parę plam i kleksów. Wreszcie zanurzył rękę w jakiś roztworze i kilka razy przekartkował książkę. Nie był to jednak koniec. Włączył laboratoryjny piecyk, nastawił temperaturę na 150 stopni Celsjusza i włożył książkę do środka. Kiedy ją wyjął po kilkunastu minutach, była w stanie nie pozwalającym wątpić w jej długotrwałe i intensywne użytkowanie. Położył ja wreszcie na stoliku z bieżącymi notatkami i wyraźnie z siebie zadowolony, głęboko odetchnął. Tak … Ktokolwiek by tu teraz przyszedł, nikt nie zwątpi w jego naukową prawomyślność. Tak samo, jak nikt nie zwątpi w jego niemieckość, nawet, gdyby przerzucił wszystkie książki w jego domu. Ze smutkiem przypomniał sobie, jak to przed wyjazdem do Monachium, musiał spalić swoje ulubione i kilkakrotnie na głos czytane pozycje, w tym „Trylogię” i „Krzyżaków” swego imiennika Sienkiewicza. Nie mogło zostać nic, co by świadczyło przeciwko niemu, czy też przeciwko dziadkowi. Jedną książkę jednak zostawił. Był to stary modlitewnik babci, wydrukowany po polsku w połowie XIX wieku, który otrzymała jeszcze od swojej matki. Tego spalić nie miał siły. Leżał więc modlitewnik w rodzinnym domu, na półeczce pod zdjęciem i Żelaznym Krzyżem ojca.

 

        Listopad 1937 – Berlin, siedziba SD.

 

        Donos szedł długo. Tak długo, że czytający go hauptsturmführer Moder, aż dwa razy sprawdzał datę jego sporządzenia. Przeszedł też kilka szczebli, zanim trafił na jego biurko. Na piśmie było kilka pieczątek, adnotacji, dat i podpisów. Dołączonych było również kilka pism przewodnich, wskazujących drogę, jaką ów donos przeszedł. Już nawet po pobieżnym ich sprawdzeniu, Moder doszedł do wniosku, że w tym przypadku zastosowano zwyczajną „spychologię”. Podpisany pod donosem doktor Rudolf Wirth skierował pismo do komitetu dzielnicowego NSDAP. Komitet dzielnicowy skierował go do miejskiego, a miejski do okręgowego. Stamtąd trafił do Gestapo, ale i oni nie chcieli zająć się tą sprawą. Przeczytawszy ostatnie pismo przewodnie Moder miał już jasny obraz sytuacji. W komitetach szybko zorientowali się kogo to dotyczy i postanowili pozbyć się problemu. Niech się martwi góra. W Gestapo też widać zorientowali się w sytuacji. Wykorzystali pretekst, że uczelnie oraz instytuty naukowe są domeną SD i stąd donos trafił właśnie do niego.

       Hauptsturmführer nie musiał nawet sięgać do teczek. Dobrze pamiętał dossier tego naukowca, tak wyróżniającego się na tle innych. To ten idealny Niemiec, noszący Złotą Odznakę NSDAP, Odznakę za Coburg i „Blutorden”. Przyjaciel ministra Goebbelsa i stary towarzysz walk samego führera. Ruszyć kogoś takiego ? Mogło to oznaczać potężne kłopoty. Z drugiej jednak strony, Moder pamiętał tekst anonimowego artykułu, który ukazał się nie gdzie indziej, jak w ich organie prasowym „Das Schwarze Korps”. Anonimowego, choć Moder wiedział, że napisał go profesor Johannes Stark. Jako, że organ ten musieli prenumerować wszyscy członkowie SS, więc i on go czytał. Zaraz, jaki miał tytuł ? Pogrzebał chwilę na półkach stojącej pod ścianą podręcznej biblioteczki. Jest ! Data jeszcze dość świeża. Przerzucił kartki i znalazł. Tak ! To było to.  Przeleciał wzrokiem poszczególne partie tekstu. Widniało tam jego osobiste podkreślenie pod jednym ze zdań – „Żydzi z charakteru powinni zniknąć” ! Sam tekst dotyczył niby profesora Wernera Heisenberga, ale mógł też dotyczyć każdego innego naukowca i Moder był w prawdziwej kropce. - Heisenberg – pomyślał. Nawet nie należał do partii. Tu zaś jest odwrotnie, więc sprawa jest śliska. Zamyślony, zaczął raz jeszcze czytać treść donosu, jakby spodziewał się, że znajdzie tam coś jeszcze, ponad to, co już znalazł.

       Sama treść donosu, w gruncie rzeczy była dość niezwykła.

     „W związku z dekretem o zwalczaniu szpiegostwa nakładającego obowiązek nadzorowania rozmów publicznych przez członków NSDAP, z dnia 01.01.1935, – z grubej rury facet jedzie, pomyślał Moder i czytał dalej – moim sumieniem i obowiązkiem jako członka NSDAP, oraz w związku z treścią artykułu zamieszczonego w organie prasowym SS „Das Schwarze Korps”, z dnia 15.07.1937 roku pod tytułem „Biali Żydzi w nauce”, uprzejmie informuję, że doktor Heinrich Reschke, wykładowca na Uniwersytecie Berlińskim, otwarcie neguje wartość fizyki aryjskiej i sprzyja nauce żydowskiej. W dniu szóstego sierpnia bieżącego roku /piątek/, w rozmowie ze mną prowadzonej w laboratorium uniwersyteckim,  wyrażał się w ten sposób, iż określił obowiązujący podręcznik pod tytułem „Fizyka Niemiecka”, autorstwa profesora Philippe Lenarda , laureata nagrody Nobla, jako głupi i zbyt prymitywny dla jego studentów oraz stwierdził, że on nie kupi czegoś takiego. Uważam, że w związku z tym, doktor Heinrich Reschke nie powinien mieć prawa prowadzić jakichkolwiek zajęć ze studentami. W rozmowie ze mną negował też istnienie fizyki niemieckiej i żydowskiej, stwierdzając, że fizyka jest tylko jedna. Posunął się nawet do tego, że w swoich wypowiedziach zrównał Niemców z Eskimosami i Papuasami, sugerując, że są na tym samym poziomie. W związku z powyższym uważam, że wymienionego Heinricha Reschkego należy uznać za „Białego Żyda z charakteru”, który powinien zniknąć. Heil Hitler ! Członek NSDAP, doktor Rudolf Wirth”.

      - No, pojechał facet po całości – pomyślał Moder. I jeszcze podparł się artykułem w naszym piśmie. Nie można więc tego zlekceważyć. - Ale, ale – znów pomyślał. Z treści donosu wynika, że świadków tej rozmowy nie było. W razie czego, będzie więc słowo przeciwko słowu. Nie była to też rozmowa w miejscu publicznym, o którym mówił wspomniany dekret, o ile w ogóle się odbyła. Znał już trochę to środowisko naukowców - maniaków i instynkt starego, byłego berlińskiego policjanta podpowiadał mu, że w tej sprawie po prostu coś śmierdzi. Niektórzy, z zawiści o rzeczywiste lub urojone osiągnięcia zdolni są do wszystkiego i Moder zaczynał wątpić, czy taka rozmowa rzeczywiście mogła mieć miejsce. Gdyby zaś takie stwierdzenia rzeczywiście padły, to ten Reschke jest albo niesamowicie głupi, albo cholernie pewny siebie. Jednym słowem, i tak źle, i tak niedobrze. Najlepiej byłoby zamknąć sprawę, ale tu znowu ten donos. Gdyby był skierowany bezpośrednio do SD … Ale przeszedł zbyt wiele szczebli. A, niech się w końcu martwią młodsi. Nie po to kowal ma kleszcze, aby sobie parzył dłonie !

       Wyjął nową kartkę z szuflady biurka i zaczął punkt po punkcie wypisywać czynności do wykonania dla untersturmführera von Drebnitza. Z satysfakcją pomyślał, ile będzie musiał on zrobić, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik i nagle ręka mu znieruchomiała. Nie ! Lepiej nie zostawiać śladów. Jeszcze może być tak, że sprawa trafi do wyższych przełożonych i któryś z nich dojdzie do wniosku, że Moder czegoś nie przewidział lub coś zaniedbał. Lepiej napisać standardowo – „Untersturmführer Drebnitz, proszę o rozmowę”. Lubił pomijać jego „von”, które wielu w tym gmachu drażniło. I jeszcze jedno, aby nikt nigdy nie zarzucił mu opieszałości … Ponownie sięgnął po materiały i nad adnotacją dopisał – „PILNE !”.

 

 

Komentarze