Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 38

 

       08 lipiec 1943, noc – okolice Mińska, Białoruś.


       Mimo świadomości zagrożenia, tego się nie spodziewali. Potężny huk dobiegający od przodu pociągu i gwałtowne szarpnięcie wagonu spowodowało, że Henryk, będąc jeszcze w półśnie, z pozycji leżącej na kanapie, znalazł się nagle na podłodze. Natychmiast poderwał się na nogi, ale po chwili jego ciało znów straciło pewny punkt podparcia.

       Mimo, że ich wagon znajdował się w połowie składu, Henryk poczuł, jak przechyla się i ześlizguje w dół z nasypu kolejowego, po chwili ostatecznie lądując  na prawym boku, tuż obok torowiska.

       Hałas, jaki się nagle podniósł, wprost rozrywał uszy. Leżąc na drzwiach, dodatkowo przygnieciony jeszcze ciałem podnoszącego się z kolan Bomkego, Henryk słyszał przerażone krzyki rannych i gardłowe, podnoszące się gdzieś od strony lasu groźne „Urra !”. W tę kakofonię dźwięków wdzierały się już od chwili serie z broni maszynowej, tętniąc po ścianach i dachach wagonów jak werble na bębnie. Odpowiadały im, jak na tę chwilę jeszcze anemiczne i pojedyncze wystrzały mauzerów żołnierzy plutonu ochronnego, gramolących się prawdopodobnie w sąsiednich przedziałach.

       Tu nie można było pozwolić sobie na zwłokę. Widząc wspinającego się po kanapie Bomkego, Henryk podskoczył do niego i wsparł ramieniem jego wysiłki. Po chwili Bomke był już w korytarzu i Henryk z kolei ujrzał jego rękę nad swoją głową.

      - Herr doktor, łap pan – dobiegło z góry – i Henryk, nie zastanawiając się, chwycił mocno podaną mu dłoń. Drugą ręką chwycił za rurkę usytuowanej nad kanapą półki na bagaż i po chwili też już był w korytarzu. Zaczęli od odsuwania na bok drzwi innych przedziałów, gdzie jeszcze znajdowała się pozostała część ekipy i żołnierze ochrony.

       Tymczasem strzelanina narastała. Henryk sięgnął więc do pasa i wyciągnął pistolet. Walther P – 38 był dobrą bronią, ale nie tu, w środku nocy, na taki dystans i tylko z jednym, zapasowym magazynkiem. Raptem 16 nabojów. Na ile to mogło wystarczyć ?

       Łomot serii nad głową spowodował, że spojrzał za siebie. To Bomke, nie wiadomo, czy z zapobiegliwości, czy też z racji pełnionej funkcji, zaopatrzywszy się jeszcze w Biełgorodzie w pistolet maszynowy MP - 40 wraz z całą torbą zapasowych magazynków, otworzywszy okno w ścianie leżącego na boku wagonu, siał seriami w nadbiegających napastników. Nie namyślając się wiele, z sąsiedniego okna Henryk rozejrzał się wokoło. I zmroził go widok, jaki zobaczył. Napastników było więcej i to nie tylko z tej strony. Nadbiegali też z drugiej, po cichu, jak wilki w ciemnościach, jeszcze nie strzelając. Może nie chcieli, aby dostał któryś ze swoich po drugiej stronie, a może to była taka taktyka ? Wspinali się po elementach podwozia wagonu i właśnie głowy dwóch z nich pojawiły się tuż za Bomkem !

       Zadziałał instynkt i ciężkie, dwumiesięczne treningi ponad 20 lat temu. Już wcześniej Henryk odbezpieczył i przeładował swoją broń. Teraz zobaczywszy dwóch napastników za jedynym prawdziwym punktem obrony, podniósł pistolet i z najbliższej odległości oddał dwa szybkie strzały. Zanim zdziwiony w najwyższym stopniu Bomke zdołał odwrócić ku niemu głowę, Henryk oddał trzeci strzał, a napastnik z nożem w prawej dłoni i pepeszą w lewej zwalił się tuż przed nim. Teraz dopiero Bomke zrozumiał i wyraz wdzięczności pojawił się na jego twarzy.

       Nie można było na tym poprzestać. Leżąca przed Henrykiem pepesza, z bębnowym, mieszczącym 71 nabojów magazynkiem, uświadomiła mu, że jeszcze nie czas umierać. Jest jeszcze szansa ! Złapał więc za ten dar niebios i prawie modląc się aby zadziałała, nacisnął spust. Nie znał tej broni i to, czy zadziała, było w tym momencie kwestą czystego przypadku. Zadziałała !

       Długa seria oddana z niewielkiej już odległości do kilkunastu nadbiegających napastników, przywróciła mu pewność siebie. Blask płomieni dobiegający od strony lokomotywy i kilku pierwszych wagonów uświadomił też, że w ich świetle stają się zbyt widoczni. Nie musiał długo czekać na potwierdzenie swoich spostrzeżeń, gdyż nagle dowodzący plutonem ochrony leutnant zwalił się w czeluść przedziałów z przestrzelonym barkiem. Żołnierze zamarli …

       I wtedy właśnie na całą długość wagonu rozległ się donośny ryk. Nie bólu czy rozpaczy … Donośny ryk kogoś rozjuszonego i znającego swoją wartość. Dopiero po chwili Henryk zorientował się, że ten odgłos pochodzi z jego gardła.

     - „Żołnierze ! Na moją komendę ! Z wagonów i na torowisko. Między szyny. Postawa leżąc i ognia. Wykonać” !

       Zakotłowało się wokół i nawykli do posłuszeństwa bez wahania poddali się jego woli. W końcu „befehl ist befehl” ! Również i Bomke rzucił się spełniać rozkaz, gdy nagle z wnętrza wagonu wyłaniać się zaczęły przerażone twarze Schumanna i Trinksa. Ze swoimi pistoletami wyglądali komicznie i Henryk rzucił im tylko krótko - „Z powrotem. Do przedziału” ! Wykonali pospiesznie ten zbawczy dla nich rozkaz, gdy Bomke potknął się jeszcze o kogoś. Ten ktoś, w mundurze hauptsturmführera, leżąc, otwierał właśnie drzwi do toalety wagonu …

     - Herr doktor !!!

       Wołanie Bomkego zwróciło uwagę Henryka. Obaj widzieli, jak postać wpełza do toalety i zamyka za sobą drzwi. Tylko z powodu ciemności nie było widać, jak w otworze kontrolnym obok klamki, pojawiła się czerwona tarczka z napisem „zajęte”.

     - Zostaw go Bomke ! Do mnie !

       Skoczył w dół i po chwili usłyszał też za plecami ciężki łomot Bomkego. Żołnierze już leżeli miedzy szynami. Część prowadziła ogień nad zwalonymi z nasypu wagonami, część w drugą stronę, skąd dobiegały już tylko pojedyncze wystrzały …

       Atak tracił na sile. Już nie było słychać tego złowieszczego „Urra !”, a trupy co najmniej dwudziestu napastników zaścielały okolice wagonów. Strzelano jeszcze  minutę czy dwie i wreszcie wszystko ucichło.

       Chwilę potem połowa żołnierzy pod dowództwem Henryka ruszyła w stronę lokomotywy, druga połowa z Bomkem na czele w kierunku końca pociągu. Tam wagony stały na szynach, a uzbrojeni sanitariusze dzielnie odparli atak. Gorzej było przy lokomotywie. Leżała w rowie przy torowisku, w oczywisty sposób pociągając za sobą połowę składu. Kilka pierwszych, dotychczas płonących  wagonów ujawniało światu martwe, popalone i zdeformowane ciała, żołnierzy jeszcze pół godziny wcześniej mających nadzieję na zdrowie i życie. Nie wiadomo skąd, pojawił się też dowódca transportu, ściągnięty do służby ze stanu spoczynku stary major, weteran poprzedniej wojny. W popalonym i poszarpanym mundurze, z dyndającym u szyi orderem Pour le Merite, ściskał teraz dłoń Henryka, jakby w ten sposób chciał wyrazić całą swoją wdzięczność.

      - Opiszę ! Wszystko opiszę w raporcie. Uratował pan transport i co najmniej połowę rannych. Musi pan dostać Żelazny Krzyż. Moja w tym głowa. Mam znajomych w Berlinie, którzy to panu ekspresowo załatwią. Temu pańskiemu pomocnikowi również. W końcu zawdzięczamy wam życie !

 

       11 lipiec 1943, godzina 09.00 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       - No i jak tam ? Doszedł już pan do siebie, obersturmführer ?

- Jawohl, obersturmbannführer !

- Należy się panu urlop, ale nie dłużej niż tydzień. A i w ciągu tego tygodnia też nie będzie pan w pełni wypoczywał. Oczekuję na pełny i wyczerpujący raport dotyczący całości operacji, przyczyn niepowodzenia i perspektyw ich pomyślnego rozwiązania. A właściwie na dwa raporty – tu Moder aż pochylił się nad swoim biurkiem. - Pan wie, czego dotyczyć ma ten drugi ?

- Właściwie to nie …

- Ułatwię panu. Mam tu na biurku raport dowódcy transportu. Entuzjastyczny. Według niego, uratował pan transport, naszych naukowców i większość rannych oraz personelu. Wykazał się pan bohaterstwem. Dowódca wnioskuje o Żelazne Krzyże dla pana i Bomkego. To wielkie wyróżnienie i obaj je otrzymacie. Otrzymacie też z Bomkem awanse na wyższe stopnie. Decyzja w tej sprawie już zapadła. Oficjalna nominacja odbędzie się jutro, o 11.00. Proszę więc stawić się na galowo.

- Dziękuję obersturmbannführer ! Nigdy bym się nie spodziewał …

- Podziękować powinien pan sobie. Za swoją postawę i dar przewidywania. Dotychczas wszystkie pańskie analizy się sprawdziły. Co prawda nie zawsze w tym kierunku, w jakim byśmy chcieli, ale …

- Rozumiem …

- Tak naprawdę herr doktor, to ja też powinienem panu podziękować. Szefostwo doceniło naszą wspólną pracę i ja też będę awansowany. To między innymi i pańska zasługa.

- Gratuluję obersturm … przepraszam, już standartenführer !

- Nie tak szybko. Pogratulujemy sobie jutro, jak już będziemy mieli w kieszeniach oficjalne papiery. Ale wracajmy do rzeczywistości. Jest jeszcze jedna sprawa. Przykra i rzucająca cień na naszą służbę. Z jednaj strony jest raport z dołączonymi zeznaniami żołnierzy plutonu ochrony, potwierdzającymi zasługi pańskie i Bomkego. Ale jest i drugi raport. Dowódca transportu pisze tu o niebywałym tchórzostwie hauptsturmführera Drebnitza. Potwierdzają to zeznania kilku żołnierzy. Nie możemy i nie chcemy zrobić nic, aby to zmienić. Dowódca transportu to baron, trzykrotnie ranny w poprzedniej wojnie. Wielokrotnie wysoko odznaczany. Członek partii, z koneksjami na najwyższych szczeblach. W tej sytuacji muszę wiedzieć, jak naprawdę było.

- No, cóż … Nie mnie to oceniać. Mogę mówić tylko o faktach, o tym co widziałem lub słyszałem.

- A więc dobrze. To co pan widział i słyszał ?

- Praktycznie nie słyszałem nic. Widziałem natomiast, że wśród żołnierzy i innych, którzy bronili transportu, hauptsturmführera von Drebnitza nie było. Z przedziałów, z pistoletami w dłoniach wyszli nawet doktorzy Trinks i Schumann. Hauptsturmführera tam nie widziałem. Zobaczyłem go tylko raz, gdy wydałem żołnierzom rozkaz, aby zajęli pozycje strzeleckie w torowisku. Widział go ze mną scharführer Bomke. Von Drebnitz czołgał się korytarzem przewróconego wagonu do toalety, gdzie zamknął się od wewnątrz. To wszystko, co widziałem.

- No to niedobrze. Już na podstawie tych papierów – tu Moder podniósł do góry leżące na jego biurku raporty – czeka go Sąd Honorowy SS. A jeszcze w archiwach dokopaliśmy się do papierów z 1921 roku. Będąc dowódcą plutonu żołnierzy i samochodu pancernego stracił wszystkich w jakiejś zasadzce polskich bandytów.    I wszystko przemawia za tym, że uciekł wtedy z pola walki !

- Nie może być, standartenführer !

- A jednak ! Nie przesądzamy sprawy, bo te materiały są enigmatyczne i niekompletne. Ale wtedy też stawał przed sądem, oskarżony o tchórzostwo.

- Von Drebnitz ?

- Daj spokój z tym „von”, herr doktor. Jeżeli się to potwierdzi, to trafi na front wschodni i kto wie, czy nie w stopniu szeregowca. A teraz proszę przysłać mi tu Bomkego. Z nim też chcę porozmawiać, a do czasu zakończenia sprawy Drebnitza zawieszam w pełnieniu czynności służbowych. I jeszcze jedno. W związku z tym, Bomke przechodzi pod pańskie bezpośrednie rozkazy. Pismo w tej sprawie podpisze pan jutro w kancelarii.

 

       11 lipiec 1943, godzina 09.30 – Berlin, siedziba SD, gabinet Henryka.

 

       - Jak to go nie ma ? Poszukać go i przysłać do mnie. Natychmiast !

Kładąc słuchawkę telefonu na widełki, Henryk usłyszał pukanie do drzwi.

- Wejść !

- To ja, obersturmführer. Czy można ?

- A, to ty Bomke. Właśnie cię szukałem.

- Coś się stało, obersturmführer ?

- Nie, nic ważnego. A ciebie co do mnie sprowadza ?

- Ja – tu Bomke jakby się zawstydził – ja chciałem panu podziękować za uratowanie życia, herr doktor. Nie widziałem tych bandytów z tyłu i gdyby nie pan, to …

- Już dobrze, Bomke. Ty też ratowałeś życie innych. Obaj spełniliśmy swój obowiązek. Dostaniesz za to awans. Ceremonia nominacji na wyższy stopień jutro o 11.00.

- Ja, obersturmführer ?

- Tak. Ty ! Będziesz w dobrym towarzystwie, bo awansuje również obersturmbannführer Moder i ja.

- Gratuluję hauptsturmführer ! Z całego serca …

- To nie wszystko. Oprócz tego od jutra przechodzisz pod moje bezpośrednie rozkazy.

- Z ochotą, herr doktor. A co z hauptsturmführerem von Drebnitzem ?

- Drebnitz jest zawieszony w czynnościach służbowych. Na podstawie raportu dowódcy transportu i kilku innych, w tym mojego, czeka go Sąd Honorowy SS. A ty w tej sprawie masz się zameldować do standartenführera Modera.

- Ale po co, herr doktor ? Czy to konieczne ?

- Konieczne. Taki jest rozkaz. Napiszesz to, co widziałeś.

- I mam potwierdzić, że schował się w kiblu ? Przecież jeżeli on z tego jakoś wybrnie, to ja już nie mam życia !

- Posłuchaj, scharführer. Zrobiłem ci kiedyś jakąś krzywdę ?

- Pan, herr doktor ? Nigdy z życiu !

- Powiedziałem ci coś złego ?

- Też nie.

- Więc posłuchaj i to ci wyjdzie tylko na zdrowie. W raporcie napiszesz, że jedynie przez parę chwil widziałeś hauptsturmführera von Drebnitza czołgającego się w stronę końca wagonu, blisko – jak to mówicie – kibla. Wpełznął do niego i zamknął za sobą drzwi. Nic więcej. Gdyby pytali o broń w jego ręku, to jej nie miał.

- Oczywiście. Tak właśnie zresztą było.

- Słuchaj dalej, scharführer. Widziałeś tylko tyle, co przed chwilą mówiłem. Potem, na mój wyraźny rozkaz, wyskoczyłeś z wagonu aby strzelać dalej. Nie wiesz, co było później. Jasne ?

- Jasne, hauptsturmführer. Pan to ma głowę !

- No, no ! Bez takich komentarzy … Wszyscy mamy głowy i jakby co służą one do myślenia, a nie po to, aby nam do wnętrza deszcz nie napadał. Nieprawdaż ?

- Jawohl, hauptsturmführer !

- No to teraz zameldować się u standartenführera Modera. Odmaszerować !

 

       13 lipiec 1943 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       - Jest pan wyjątkowo szybki, hauptsturmführer. Czy to, co trzyma pan w ręku, to oba raporty ?

- Jawohl. Pracowałem nad tym nawet w nocy.

- W nocy ? Ja wiem, herr doktor – tu Moder uśmiechnął się jakby rozbawiony – że stanowi pan wzór pracowitości, ale żeby aż tak ?

- To są zbyt ważne sprawy, aby je przeciągać, standartenführer.

- No dobrze. Siadaj, hauptsturmführer. I proszę sobie nalać koniaku. Wszystko jest w szafce. W takim razie, chociaż pobieżnie, przejrzę raporty już teraz.

       Popijając koniak, Henryk wodził oczami po gabinecie Modera. Był tu już wiele razy, ale jakoś nigdy nie przyglądał się ścianom. Może dlatego, że aż do bólu były typowe ? Portret fuhrera nad biurkiem, portret reichsführera obok, lecz już nieco niżej. I te brązy … Wszędzie odcienie brązu. Nawet zasłony kolorystyką wpadające w odcienie mundurów SA. Nawet popiersie führera z brązu, usytuowane z boku biurka. Jakby co, wzorowy funkcjonariusz, narodowy socjalista i Niemiec.

     - Ale koniak francuski – pomyślał Henryk i wewnętrznie rozbawiony, nieznacznie się uśmiechnął.

       Moder tymczasem czytał dalej. Po chwili przerzucił kartki i zatrzymał się na dwóch ostatnich stronach. To było najważniejsze. Wnioski i propozycje.

     - No tak, herr doktor. Znów pewnie będzie miał pan rację. Jak zwykle. A ja będę musiał nadstawiać swoją siwą już głowę, aby przekonać do tego wyższe czynniki.

- Ale te wnioski są jak najbardziej racjonalne. Wypływają z oceny sytuacji.

- Wiem. Cenię tę pańską cechę. Ale teraz jeszcze wskazany będzie pośpiech. Ci cholerni Anglicy i równie cholerni Amerykanie 10 lipca wylądowali na Sycylii. Mamy tam swoje wojska, ale makaroniarze, którzy powinni stanowić ich trzon, szybko się ugną. Za chwilę więc, będziemy mieli wroga na kontynencie. Nie muszę chyba wyjaśniać, że sytuacja staje się zła ? Führer, w związku z desantem na Sycylii, musiał wycofać część wojsk spod Kurska. Operacja "Cytadela" utknęła. Zadaliśmy bolszewikom ciężkie straty, ale oni wciąż mają ogromne rezerwy. Wspomagani są też sprzętem przez Anglików i Amerykanów. Musimy się więc spieszyć, pogonić naszych naukowców, konstruktorów i inżynierów.

- Oczywiście, standartenführer. Wezmę to pod uwagę i dopiszę odpowiednie wnioski.

- Cieszę się. To jeszcze może nie jest na wczoraj, ale w najbliższych dniach raporty, pańskie i innych, będą szczegółowo analizowane. A teraz sprawa Drebnitza. Opisał pan tak, jak rozmawialiśmy ?

- Jawohl, standartenführer !

- Nie tak służbowo, herr doktor. Pracujemy razem już prawie cztery lata. A pan znów stanowi dla mnie zagadkę.

- Zagadkę ? A jaką ja mogę stanowić zagadkę ?

- No, no, bez fałszywej skromności. Częściowo już pana rozszyfrowałem.

- Nie rozumiem, standartenführer …

- Nie rozumiem, nie rozumiem – Moder się wręcz roześmiał. - Rozszyfrowałem, że w głębi duszy jest pan naukowcem, a nie żołnierzem. A tu nagle taka niespodzianka. Własnoręcznie zabijał pan wrogów, a w krytycznej sytuacji bez wahania objął pan dowództwo plutonu, prowadząc żołnierzy do zwycięstwa. To kim pan jest, hauptsturmführer ? Bardziej naukowcem, czy bardziej żołnierzem ?

- Nie wiem, standartenführer. Nie zastanawiałem się nad tym. Robiłem tylko to, co uważałem za swój obowiązek. A może w jakiejś mierze była to też wola przetrwania, instynkt samozachowawczy ?

- Nie odpowiedział pan na moje pytanie. Ale to na razie nieważne … Są inne sprawy. Jutro, o godzinie 09.00 odbędzie się Sąd Honorowy SS, w sprawie hauptsturmführera Drebnitza. Jest wojna i nie trzeba nam przesłuchań świadków. Są raporty na piśmie i to one mają decydujący wpływ. Myślę, że do 11.00 zakończymy tę sprawę. Co do pana, herr doktor, o godzinie 12.00 proszę stawić się w moim gabinecie. Na galowo. Oberscharführer Bomke również. Sam gruppenführer Kaltenbrunner, w imieniu führera, wręczy wam Żelazne Krzyże. Co, potrafimy być szybcy, prawda ?

- Oczywiście, standartenführer. Dziękuję.

- Sobie podziękujcie. Potrafimy docenić bohaterską postawę w służbie Rzeszy.

 

Komentarze