Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 49

 

       15 wrzesień 1944 – Waldenburg – Ludwigsdorf.


       Tryb postepowania był już uzgodniony ze Sporrenbergiem. Henryk odebrał von Ardenne na dworcu w Waldenburgu i umieścił w samochodzie osobistego kierowcy gruppenführera. Dodatkowo, siedział tam jeszcze jeden z ochroniarzy. Ziewał głęboko, gdyż już od wczesnego rana był na nogach, a przyjazd pociągu planowany na 23.00 opóźnił się o ponad pół godziny.

       Ruszyli bez słowa wyjaśnienia. Niby nie mieli jechać daleko, ale w tym przypadku było to pojęcie względne. Specjalnie poinstruowany kierowca krążył najpierw po ulicach Waldenburga, trasą, jakiej by się nie powstydził nawet najbardziej bezczelny taksówkarz, usiłujący naciągnąć Bogu ducha winnego klienta na koszmarny rachunek. Wreszcie, po prawie godzinie kręcenia po mieście, gdy wieziony z tyłu pasażer był już całkiem skołowany, wyjechali za miasto. Jakaś miejscowość, jedna, druga, gdzie pasażer daremnie wypatrywał w ciemności tablic z ich nazwami. Nie mógł wiedzieć, że zostały zdjęte już poprzedniego dnia na specjalny rozkaz gruppenführera. Wreszcie przejechali obok ceglanego muru i stanęli pod typową, fabryczną bramą. Wjechali do środka i znaleźli się w jakimś hangarze czy hali. Pasażera doprowadzono do klatki windy i wraz z uzbrojonym w pistolet maszynowy wartownikiem pojechał w dół. Przypatrując się ścianom nie zobaczył na nich żadnego oznakowania. W windzie nie było też żadnych guzików z numerami pięter czy poziomów. Po kilkudziesięciu sekundach winda zatrzymała się i w końcu von Ardenne wyszedł w jasno oświetlony korytarz.

       Czekano już na niego. Od ściany oderwała się postać w białym kitlu i gestem dłoni odprawiła wartownika, który nie opuszczając windy odjechał w górę.

     - Witamy panie doktorze. Zaprowadzę pana teraz do pokoju, gdzie się pan odświeży i pójdzie spać. Obudzimy pana o 07.00. O godzinie 07.30 będzie śniadanie. O 08.00 przystępujemy do pracy. Tu jemy, śpimy i pracujemy. Nie potrzebujemy też wychodzić na powierzchnię. Mamy swoje ujęcie wody, ogrzewanie elektryczne, zasilanie i zapasy żywności. Myślę, że jak się sprężymy, ukończymy montaż w terminie do trzech tygodni. Pomagać panu będzie trzydziestu siedmiu inżynierów i techników.

       Poszli dalej korytarzem. Von Ardenne rozglądał się w milczeniu.

      - Tu jest laboratorium, tam hala montażowa, gdzie będziemy pracować. A tam są pokoje. Pierwszy z lewej jest pański. W szafie znajdzie pan ubranie robocze i biały kitel. Na stoliku identyfikator. Musi go pan mieć cały czas przy sobie, przypięty na piersi po lewej stronie. Stołówka na końcu korytarza. Przed stołówką toalety i prysznic. W pokoju wewnętrzny telefon ze spisem kilku najważniejszych numerów. Oczywiste jest, że na zewnątrz zadzwonić się z niego nie da. Wszelkie problemy zgłaszać proszę mnie. Mieszkam przez ścianę, w pokoju obok.

- A przepraszam, jak mam się zwracać do pana ? Z kim mam przyjemność ?

- My tutaj nie mamy tożsamości. Jestem numerem drugim i tak proszę się do mnie zwracać. Pan, jako nasz gość specjalny, będzie numerem dwieście jeden. Życzę miłego pobytu i do zobaczenia przy śniadaniu. Acha, jeszcze jedno. Zwyczajów tu panujących proszę nie traktować jako jakiegoś utrudnienia czy celowej uciążliwości. Naszym priorytetem jest sukces i absolutna tajemnica. W końcu, pracujemy przecież dla przyszłości i zwycięstwa Rzeszy !

 

       25 wrzesień 1944 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       - Standartenführer, mamy kodowe potwierdzenie. Próbę przygotowano na trzeciego października, w nocy.

- Nareszcie. Wreszcie dobre wieści. Ale w nocy ? Czemu tak późno ?

- Chodzi o zachowanie absolutnej tajemnicy. W nocy ludzie śpią. Nawet jak wstaną, będzie już po wybuchu.

- I co ? Nic nie zobaczą ?

- Trudno powiedzieć. Na początku będzie pewno błysk tysiąca błyskawic. Później huk, który będzie słyszalny na kilkadziesiąt kilometrów. Może nawet na sto. Z każdym jednak kilometrem będzie słabszy i doleci z coraz większym opóźnieniem. Tak więc, to jest najlepszy pomysł.

- Mówisz najlepszy ? A były inne ?

- Były. Padła propozycja, aby przed wybuchem w całej okolicy ogłosić alarm przeciwlotniczy. Ludzie wtedy schodzą do schronów i piwnic.

- No właśnie. Czy to nie jest lepsze rozwiązanie ?

- Zdecydowanie nie. Na alarm reaguje także obrona przeciwlotnicza. Obsługi pędzą do dział, obserwatorzy wyposażeni w lornetki przepatrują niebo. A nam niepotrzebni są świadkowie, czujni i wyposażeni w lornetki, którzy na dodatek szeroko będą komentować nietypowy, pojedynczy wybuch, przy absolutnym braku samolotów.

- Tak … Masz rację. A swoją drogą, to dobrze tę noc wymyśliłeś. A jeszcze ta tajemnica … Będę miał przez to więcej spokoju.

- Jak to spokoju ? W takiej chwili ?

- Nie rozumiesz ? Gdyby nie to, że o terminie powiadomieni zostaną tylko führer, reichsführer i reichsleiter Bormann, a próba ma odbyć się w nocy, miałbym na biurku z dziesięć pism od prominentnych osób w państwie, które chciałyby osobiście to obejrzeć lub przysłać swoich przedstawicieli. Począwszy od Kancelarii Rzeszy, sztabów führera, reichsführera i grubego marszałka, a skończywszy na ministerstwie propagandy. A po co mi ta cała świta ? Nawet gdyby nie przyjechał Bormann, Himmler, Göring czy Goebbels, to musiałbym się użerać ze sforą ciekawskich, którzy i tak niewiele by z tego wszystkiego zrozumieli. A tak, będą tylko ci, którzy naprawdę powinni tam być. Z Kammlerem, mną i tobą.

- Ja taki ważny to chyba nie jestem …

- Nie udawaj skromnego. Jesteś ! Ciągniesz ten wózek już od kilku lat. A co najważniejsze, rozumiesz te wasze naukowe sztuczki. Ja już dawno się w tym wszystkim pogubiłem.

- Niektórzy mówili, że to żydowskie sztuczki. A teraz będzie im głupio. Chciałbym po tym wszystkim zobaczyć miny tych profesorów, Starka i Lenarda.

- Uważaj ! Mówisz o wybitnych postaciach niemieckiej nauki. O laureatach nagrody Nobla !

- Tak, ale to przebrzmiałe sławy. Czy standartenführer naprawdę wierzy, że ci dwaj mogliby nam dać bombę atomową ?

- Nie bądź taki pewny, herr doktor. Ta bomba jeszcze nie wybuchła.

- Ale wybuchnie. I mogę się założyć o butelkę najlepszego francuskiego koniaku z barku standartenführera, że tak będzie.

- Jesteś jakiś strasznie pewny siebie … Nie za wcześnie ?

- Nie. Sam sprawdzałem wszystkie założenia techniczne. Musi zadziałać. A pan, standartenführer, będzie ojcem tego sukcesu.

- Chyba żartujesz ?

- Nie żartuję. To pan, z ramienia reichsführera, od początku trzyma rękę na pulsie zagadnienia. I to pan narażał karierę, forsując kolejne moje wnioski i propozycje.

- Henryku … Porozmawiajmy normalnie. Coś mi tu nie pasuje. Najpierw jesteś skromny i pomniejszasz swoją rolę, następnie krytykujesz noblistów zachowując się jak wszechwiedzący i wszechmogący, by na koniec nagle zejść do roli mojego podnóżka. Co jest grane ?

- Nic, standartenführer. Mam tylko taką wewnętrzną refleksję, że niepotrzebnie dopuściliśmy do emigracji lub ucieczki wielu wybitnych umysłów. Einstein, Meintner, Bohr i inni, mogliby służyć nam.

- Ale to byli przecież Żydzi ! Nie chcieli by dla nas pracować !

- Niektórzy może tak. Ale jakby im tak zafundować kilkutygodniowy „turnus wczasowy” w Dachau, to przecież szybko by poszli po rozum do głowy. Zastanawiam się nawet, czy tej bomby nie mielibyśmy już rok temu.

- Hauptsturmführer ! Co było to było i się nie odstanie. A wy nie myślcie o takich sprawach. To były decyzje na najwyższym szczeblu. Decyzje kierownictwa partii i państwa. Również samego führera !

- Przepraszam, standartenführer. Powiedziałem to, co myślę, bo przecież mieliśmy miedzy sobą mówić normalnie. A to, co mówię, wypływa z troski o naszą wspólną ojczyznę. O Rzeszę !

       Zapadła cisza. Zmierzyli się ciężkim wzrokiem. Chyba nie przeholowałem – pomyślał Henryk i poczuł satysfakcję. Nic mu to nie dało, ale wyrąbał prawdę w oczy cholernemu cynikowi … Nie ! Nic mu nie można zrobić. Podkreślił swoją troskę o Rzeszę. A ten pomysł z „turnusem wczasowym” w Dachau … Niech chociaż na ten być może ostatni rok istnienia „tysiącletniej” Rzeszy, ci gorliwcy czy cynicy zastanowią się trochę. Bomby nadającej się do bojowego użycia i tak chyba nie będzie. Już on się o to postara. A może nawet jego starania będą w ogóle niepotrzebne ? Wszak pierwszy samolot odrzutowy konstrukcji zakładów Heinkla wystartował jeszcze w sierpniu 1939 – go. Przed wojną ! A kiedy takie konstrukcje weszły do użycia ? Po pięciu latach, dopiero w tym roku ! A rakieta V – 2 ? Pierwsza wystartowała w 1942 – im. I też dopiero teraz weszła do użycia. A wcześniej, przez wiele lat próby były nieudane. Może tak będzie i teraz ? Wszak wszystko wokół się wali. Rosjanie są już na granicy Prus Wschodnich i linii Wisły. Na zachodzie alianci też idą naprzód. Oba ramiona wielkich kleszczy zacisną się na wiosnę. Ale co wtedy ?

       Nie zdążył rozwinąć tej myśli. Zobaczył tylko, jak Moder nagle przechyla się w fotelu, sięga ręką w bok i po chwili wyciąga w jego kierunku uzbrojoną dłoń. Uzbrojoną, ale w butelkę ! Butelkę najlepszego, francuskiego koniaku. I dopiero teraz Henryk zauważył, że zawartość barku ostatnio jakoś dziwnie przybliżyła się do standartenführera. Kiedyś wszystko stało pod ścianą. Teraz niby też, ale mała półka z tyłu biurka zaczęła mieścić zapas podręczny. Czyżby Moderowi puszczały już nerwy ? Henrykowi zachciało się śmiać, ale nie to teraz było ważne.

     - No dobrze, Henryku. Przemyślałem i rozumiem. Ja też nieraz mam różne myśli. Też wynikające z troski o Rzeszę, której obaj służymy. Tę butelkę weź już dzisiaj. Na zgodę i potwierdzenie, że rozumiem twoje racje oraz za pomyślny test na Rugii. A teraz idź do siebie i przygotuj wstępną listę. Listę tych, którzy naprawdę powinni się tam znaleźć. I pamiętaj … Nikogo zbędnego. To ma być próba techniczna, a nie spektakl propagandowy !

 

       03 październik 1944 – Rugia, atomowy poligon doświadczalny.


       Przebywał tu już czwarty dzień, ale spał zaledwie po kilka godzin. Wcześniej już uzgodnił z Schumannem, że wybuch nastąpi na powierzchni ziemi. A właściwie na drewnianej platformie z podkładów kolejowych, ułożonych w kwadrat 7 x 7 metrów. Już przedwczoraj, w niewielkim wagoniku przetoczono tam ładunek i za pomocą dźwigu usytuowano go pośrodku podestu. Zaraz też wzniesiono przygotowany wcześniej specjalny namiot, ze stelażem o drewnianej konstrukcji, którego elementy spajano za pomocą mosiężnych gwoździ wbijanych drewnianymi młotkami. Żadnych iskier !

       I dopiero gdy naciągnięto brezent, Henryk nieco odetchnął. Teraz już można było podłączać zapalniki, korzystając z osłony przed wzrokiem ciekawskich i ewentualnym deszczem. Niby tych ciekawskich było niewielu i stali w znacznej odległości za ogrodzeniem z kolczastego drutu, ale po co mieli cokolwiek widzieć ? Niby byli to wyselekcjonowani żołnierze SS, mający zabić każdego, kto bez ważnego identyfikatora zbliżyłby się mniej niż 10 metrów do kordonu, niby stali tyłem do namiotu, ale ciekawość ludzka jest niezmierzona. Konstrukcja nie przypominała też klasycznej bomby, ale lepiej, aby nikt niepowołany jej nie zobaczył. Wyglądała raczej na jakieś urządzenie techniczne, jakiś kocioł ciśnieniowy czy batyskaf. W końcu byli przecież nad morzem i można było mieć takie skojarzenia.

       Test ustalono na 23. 45. O godzinie 23.00 wycofano żołnierzy, ściągnięto brezent z namiotu i włączono ustawione w różnych odległościach wysokoczułe kamery. Cała grupa, wraz z Henrykiem licząca aż 20 osób, udała się do położonego dwa kilometry dalej żelbetowego bunkra.

       Nie rozmawiali. Napięcie oczekiwania było tak wielkie, że każdy zatonął we własnych myślach. Niby wiedzieli czego się można spodziewać, ale wyobrażać sobie coś, a doświadczyć osobiście na własnej skórze, to dwie różne sprawy.

       23.40 ! Z lekka drżącymi z emocji dłońmi Schumann podłączył kable zapalarki. Czekali. Sekundowa wskazówka dużego, powieszonego na betonowej ścianie bunkra zegara, jakby z oporem posuwała się wokół tarczy. Jeszcze dwie minuty, jeszcze jedna …

       Spoglądali raz na zegar, raz na niewielkie okienka wykonane z grubego, pancernego szkła. Jeszcze kilkanaście sekund …

       Dziwna to była chwila. Wskazówki doszły do właściwego miejsca, a Schumann jakby się zawahał. Wytarł o fartuch spocone dłonie i odwrócił głowę. Rozejrzał się wokoło. Nie zatrzymał wzroku na kilku ubranych w galowe mundury i obwieszonych najwyższymi odznaczeniami generałach, nie zatrzymał wzroku nawet na stojącym najbliżej gruppenführerze Kammlerze. Pytającym wzrokiem popatrzył tylko na Henryka i ten, mimo woli skinął głową, w takim jakimś przyzwalającym geście.

       Błysnęło !!! Jakby sto słońc rozświetliło ciemność nocy i zgasło po kilku sekundach. Przez chwilę pozornie nic więcej się nie działo. Dopiero po sześciu sekundach zatrzęsła się ziemia. Jednocześnie usłyszeli porażający huk. Wraz z nim, w bunkier uderzyła potężna fala uderzeniowa, kładąc gorącą łapę na betonowych ścianach. Wydawało się, że pancerne wizjery rozprysną się i wpadną do środka, powodując krwawą jatkę wśród zgromadzonych.

        Jakoś nic takiego jednak nie zaszło. Huk przetoczył się po okolicy i powoli zamarł. Drgania ziemi ustały. Ściana dymu zasłoniła wszelką widoczność i rozlała się wokoło. To już przyjęli spokojnie. Mieli przecież obejrzeć ten wybuch jeszcze wiele razy, z kamer rozmieszczonych w kilkunastu miejscach i zabezpieczonych przed zbytnimi uszkodzeniami. W ciszy, stali jeszcze nieruchomo przez kilka chwil, gdy nagle z tyłu, w głębi pomieszczenia rozległ się kolejny, głośny huk.

       Drgnęli, jakby ze snu wyrwani. Odwrócili się i wyraz ulgi zagościł na ich obliczach. To Moder ! Już wcześniej, pewny sukcesu, kazał Bomkemu przynieść do bunkra skrzynkę szampana i stosowną ilość szkła. Ukrył to wszystko w szafie pod ścianą i teraz, z tryumfującą miną, lał szampana do ustawianych na stole kielichów.

       Sukces !!! Udało się !!! Mówili teraz gorączkowo jeden przez drugiego, jakby upewniając się w tym co czuli i widzieli. Z rozjaśnionymi obliczami ściskali sobie ręce i klepali się po plecach. Siadali i wstawali. Krążyli jak lwy po klatce. Sukces ! Ich naładowane adrenaliną organizmy wprost tryskały energią.

       Trzeba ją było jednak poskromić. Wiedzieli, że wyjść stąd szybko nie mogą. Wiatr znad Bałtyku musiał rozegnać unoszące się w powietrzu i skażone promieniotwórczością cząstki materii, a przy wyjściu, profilaktycznie, mieli się też ubrać w azbestowe kombinezony.

       To jednak później. Teraz świętowali. Okazało się bowiem, że Moder zadbał o wszystko. Na stole pojawiły się kanapki, puszki sardynek, kawior i kawa. Prawdziwa ! W piątym roku wojny ! Ale było co uczcić, bowiem nie był to koniec niespodzianek. Umilkli i odwrócili się na odgłos stukającej w kielich łyżeczki. To był Kammler. Przybrawszy uroczystą minę, sięgnął do trzymanej w ręku skórzanej teczki i wyciągnął stamtąd cztery sztywne, ozdobne arkusze papieru.

    - Panowie ! Proszę o ciszę. Wiem, że oprawa tego, co tu za chwilę nastąpi jest mało odpowiednia, ale nie mogę już dłużej czekać. Test wypadł pomyślnie i jest to szczególną zasługą kilku obecnych tu osób. Pana doktora Schumanna doceni sam führer ! Osobiście ! Z naszej zaś strony, tu i teraz, chcemy docenić obecnego tu standartenführera Gerharda Modera i hauptsturmführera Heinricha Reschke. To oni, sprawując nadzór, usuwając przeszkody, organizując i koordynując wszystkie przedsięwzięcia, doprowadzili do dzisiejszego sukcesu. Sukcesu, który jak wierzę, przyczyni się do naszego ostatecznego zwycięstwa.

       Standartenfüher Gerhard Moder ! W imieniu führera, reichsführer Heinrich Himmler mianuje pana na stopień SS – Oberführera. Oto akt nominacji. Jednocześnie zostaje pan odznaczony Ritter des Kriegsverdienstkreuz mit Schwertern.  Gratuluję. Heil Hitler !

       Hauptsturmführer Heinrich Reschke ! W imieniu führera, reichsführer Heinrich Himmler mianuje pana na stopień SS – Sturmbannführera. Oto akt nominacji. Jednocześnie zostaje pan odznaczony Ritter des Kriegsverdienstkreuz mit Schwertern.   Gratuluję ! Heil Hitler !

          Panowie ! Na cześć naszych bohaterów …

          Trzykrotne, gromkie „Sieg heil”, można było chyba usłyszeć nawet na zewnątrz grubych, betonowych ścian bunkra.

 

Komentarze