Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 50

 

       06 październik 1944 – Rugia, atomowy poligon doświadczalny.


       Trwały jeszcze badania promieniotwórczości i ostatnie obliczenia mocy wybuchu, ale tym Henryk nie miał ochoty zaprzątać sobie głowy. Od wczoraj siedział z Schumannem i grupą inżynierów nad montażem drugiej eksperymentalnej bomby.

A właściwie, drugiego, eksperymentalnego urządzenia wybuchowego. Nijak się bowiem ono miało do tradycyjnych, choćby największych bomb używanych przez Luftwaffe. To, że pod Kurskiem zrzucono podobną konstrukcję, o niczym jeszcze nie świadczyło. Tamten samolot był specyficznie przebudowany, „odchudzony” i pozbawiony wszelkiego uzbrojenia, a dystans lotu do celu wynosił raptem kilkaset kilometrów. Można było sobie na to pozwolić, dysponując - chociażby na chwilę - punktową przewagą w powietrzu.

       Tego zaś „grzmota” nie dało by się tak zastosować. Był za duży i za ciężki, zaś optymistyczne oceny i plany Göeringa o locie nad Moskwę, jak na razie, były mrzonką. Mimo więc postawionego przez Kammmlera zadania, Henryk z optymizmem patrzył w przyszłość. Tego zadania w trzy i pół miesiąca nie da się wykonać. Nie da się do końca stycznia przyszłego roku tak zminiaturyzować bomby, aby wpakować ją do samolotu i wysłać Kreml wraz ze Stalinem do samego diabła. Można by ewentualnie Leningrad, ale po co ? Głowa sowieckiego smoka pozostała by nienaruszona. Odrąbano by palec, a zaciekłość wroga byłaby jeszcze większa. Nie, nie można sobie pozwolić na takie drażnienie niedźwiedzia. Jeżeli uderzyć, to raz, a dobrze. Śmiertelnie. Dopiero wtedy będzie sens uderzać. Nie mówiąc już o upakowaniu bomby w rakiecie. Nie da rady ! Chociaż ? Prace konstrukcyjne nad V – 2 von Braun zakończył już rok temu. Teraz tylko stado mniejszego kalibru inżynierów i techników cały czas szlifowało jej szczegóły. I to już w trakcie produkcji. A sam Werner von Braun ? Przez rok siedział bezczynnie na dupie ? Nic z tych rzeczy. W dwa miesiące skonstruował skrzydła do V – 2, przedłużając jej zasięg obliczeniowy do sześciuset kilometrów. O całe dwieście siedemdziesiąt więcej !  A później zajął się projektem A – 10. Rakieta „Amerika” ! Już w POLTE II stały maszyny i obrabiarki produkujące do niej pierwsze elementy, a w specjalnej fabryce amunicji MUNA Rudisleben, dobiegały końcowe prace przy budowie przeznaczonego dla niej podziemnego silosu startowego. To mogło się udać ! O ile oczywiście uda się zminiaturyzować urządzenie wybuchowe. Na razie jednak …

     - Erich, to w końcu jak myślisz ? Uda ci się skonstruować mniejszą bombę do końca stycznia, czy nie ?

- Mam ci odpowiedzieć oficjalnie, czy prywatnie ?

- A jest jakaś różnica ?

- Jest. W warunkach nacisku i presji czynników z góry, niejeden by się ugiął i obiecał dotrzymać terminu. Później by się wymigiwał, wymyślając w miarę jego zbliżania się coraz to nowe obiektywne trudności, niezależne od niego i usprawiedliwiające wszelkie opóźnienia.

- A ty tak zrobisz ?

- Jeszcze nie wiem. Myślę jednak, że uczciwie napiszę jakie są na to szanse. Niech inni ocenią, czy chcą prawdy, czy też chcą być oszukiwani.

- Więc oficjalnie nie da się dotrzymać wyznaczonego terminu ?

- Wyznaczonego ? Raczej narzuconego i to w sposób irracjonalny.

- A prywatnie ?

- Prywatnie moje stanowisko będzie zbieżne z oficjalnym. Gdyby dano nam czas, tak powiedzmy do końca kwietnia przyszłego roku, no to może … Ale sam wiesz, jakie są trudności.

- Wiem. I cały czas myślę, jak je pokonać.

- Ja też. Bo ewentualne niepowodzenie może nas drogo kosztować. Nas obu ! Ale teraz skupmy się już na montażu. Nie chciałbym, aby ta druga bomba nagle zawiodła.

 

       10 październik 1944 – Rugia, atomowy poligon doświadczalny.


       - Herr doktor ! Jest pan pilnie proszony do komendantury. Przyjechał oberführer Moder.

- Moder ? Miał być w Berlinie. No, ale … Leć Bomke i powiedz, że zaraz będę. Umyję tylko ręce.

       Daleko nie było, więc oddanym mu do dyspozycji służbowym rowerem pokonał dystans w trzy minuty. Jeszcze niecały rok temu miał do dyspozycji samochód, ale teraz w III Rzeszy oszczędzano każdą kroplę benzyny.

      Niedbale unosząc prawe ramię odpowiedział na salut stojącego przed drzwiami wartownika i wszedł do środka. Co znowu przygnało tu Modera ? Przecież wyjechał dopiero kilka dni temu, po pierwszym udanym wybuchu.

     - Witaj Henryku. Co, dziwisz się, że znów tu jestem ?

- Prawdę mówiąc, oberfuhrer, nie spodziewałem się …

- Ja też. Ale czasy są takie jakie są i wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. A jest sprawa, którą musimy omówić osobiście.

- Coś cholernie ważnego ?

- I tak i nie. Będziesz miał gościa …. Nie pytasz jakiego ?

- Myślę oberführer, że zaraz się dowiem.

- Poraża mnie czasem twoja naukowa logika. W jednym jednak cię rozczaruję. Nie jest to kobieta.

- Nie spodziewał bym się tu żadnej kobiety.

- I miałbyś rację. Ale do rzeczy. Przyjedzie tu Włoch.

- Jaki znowu Włoch ? Po jakiego licha nam tu jakiś makaroniarz ?

- Nie po jakiego licha, a z polecenia ministra propagandy, doktora Goebbelsa.

- No … Skoro z polecenia … Ale co ja mam do tego ?

- Posłuchaj. Jeszcze w lipcu führer wspomniał swojemu przyjacielowi Benito Mussoliniemu, odwiedzającemu go w Kwaterze Głównej w Prusach Wschodnich, że wkrótce wdrożymy do produkcji i użycia nową bombę o straszliwej sile. Duce odjechał podniesiony na duchu, ale jak widać nie może się doczekać wieści o jej istnieniu i zastosowaniu. Przysyła więc swojego zaufanego człowieka. Młody, ale obrotny i ze znajomościami. To niejaki Luigi Romersa, korespondent „Corierre della Sera”. Przywiózł listy polecające do Goebbelsa i przez niego pośrednio dotarł do führera. Już mu pozwolono obejrzeć między innymi fabryki broni w Bawarii i na Dolnym Śląsku, w tym jedną z tych podziemnych. Kilka dni temu był na drugiej rozmowie u ministra propagandy. Ten wpadł na pomysł, aby pokazać mu nasz planowany na dwunastego drugi wybuch. Nawet mu się zwierzył, że kiedy bomba będzie gotowa, za sześć do ośmiu miesięcy, planowane jest jej zdetonowanie w Rosji.

- O cholera !

- No właśnie. Teraz zaś chodzi o to, żeby nasz obrotny makaroniarz zobaczył dostatecznie dużo, by podtrzymać duce na duchu, ale na tyle mało, aby za wiele nie wyklepał.

- No to trzeba się zastanowić. A swoją drogą, czy on był już przez nasze służby w jakiś sposób sprawdzany ? Przecież samym swym pobytem tutaj, ocierał się będzie o największe tajemnice Rzeszy !

- Spokojnie. Pomyśleliśmy i o tym. Już w sierpniu gruppenführer Kammler zreformował zabezpieczenie najważniejszych projektów. Utworzył trzy piony zabezpieczające – wojskowy, polityczny i gospodarczy. Pracują one niezależnie od siebie i prześwietlają każdego , kto nawet nieświadomie, jak mówisz, ociera się o nasze największe tajemnice.

- Czyli Włocha również ?

- Oczywiście. Niezależnie jednak od tego, zastanowić się musimy, jak zrobić, aby wywołać efekt, o którym mówiliśmy.

- Myślę oberführer, że da się to zrobić. Czy on zna język niemiecki ?

- Z tego co wiemy, to tak, i to nawet nieźle.

- Zróbmy więc w ten sposób. Niech on tu przyjedzie. W taki sposób, aby nie wiedział, gdzie jest. Może tylko wiedzieć, że jest gdzieś nad morzem. Ma przyjechać bez tłumacza. Raczej nie wszystko wtedy zrozumie. Ponadto w jego obecności nie może paść określenie związane z atomem. Niech to będzie na przykład „bomba rozszczepieniowa”. „Zerlegungsbombe” ! W końcu uran się rozszczepia, ale takie określenie nikomu nic nie powie.

- Brawo ! Widzę, że nie na darmo nosisz dystynkcje sturmbannführera.

- Dziękuję, oberführer. Ale jest jeszcze jedno. Będę chyba nieco złośliwy, ale skoro mamy osiągnąć odpowiedni efekt, muszę to powiedzieć.

- No, wykrztuś to z siebie.

- Umieśćmy makaroniarza w bunkrze technicznym.

- Jakim ?

- To jest ten mniejszy bunkier, gdzie poprzednio przebywali technicy, rejestrujący parametry pierwszego wybuchu. Niespełna półtora kilometra od epicentrum i na otwartym terenie. Opowiadali, a i aparatura to zarejestrowała, że bunkier poruszył się w posadach. Huk był taki, że ledwo można było wytrzymać, mimo słuchawek na uszach. Na błysk dało się patrzeć jedynie przez najbardziej ciemne okulary spawalnicze. No i ta temperatura …

- Co temperatura ?

- Ściany bunkra nagrzały się tak, że powietrze wewnątrz osiągnęło w pewnym momencie 37 stopni. Kiedy temperatura zaczęła rosnąć, myśleli, że żywcem się ugotują.

- No, tego mi było trzeba. Genialne ! Gówno zobaczy, a wrażenia będą porażające. Ale, ale … Teraz i mnie przyszedł pewien pomysł do głowy. Na tę próbę ma też zjechać oberst Friedrich Geist, przedstawiciel i doradca naukowy ministra uzbrojenia Alberta Speera. A pan minister ma ambicje nie dopuścić do zbytniego wzrostu znaczenia SS.

- Jak to nie dopuścić ? Ograniczy nam fundusze, czy co ?

- Fundusze mamy praktycznie nieograniczone. Nawet nie podejrzewasz, ile złota, kamieni szlachetnych i obcej waluty mieli Żydzi, zwożeni przez nas do obozów. To wszystko jest już nasze. Zabezpieczone przez nas i do naszej dyspozycji.

- Więc w czym problem ?

- Widzisz Henryku, siedzisz w tych swoich badaniach, więc wszystkiego nie wiesz. Tu chodzi o coś innego. Reichsführer Himmler jest potężny, ale równie potężny jest w tej chwili Speer. On zarządza całym przemysłem, więc i przydziałem materiałów. I niestety, musimy wykłócać się z nim o każdą tonę stali czy cementu. Większość idzie na budowę fortyfikacji i produkcję dotychczas używanego, konwencjonalnego uzbrojenia. A takie osiągnięcia jak nasze, są jeszcze niedoceniane.

- Ale przecież gruppenfüher Kammler miał führerowi przedstawić sprawozdanie z naszej pierwszej próby ! Miał mu pokazać film !

- Oczywiście. Już nawet to zrobił.

- No, i …

- Führer jest zachwycony. Nakazał maksymalne przyspieszenie prac. Ma też rozmawiać ze Speerem o priorytetowym przydziale potrzebnych środków. Jakichkolwiek byśmy sobie nie zażyczyli.

- Więc przeszkody będą usunięte ?

- Wychodzi na to, że tak. Musimy teraz maksymalnie przyspieszyć. Wszędzie są opóźnienia. Nawet kompleks „Centrum” będzie gotowy najwcześniej na wiosnę.

- Co ? Przecież ja mam tam zbudować docelową wersję bomby ! Nadającą się do praktycznego, bojowego wykorzystania !

- Przykro mi, ale taka jest rzeczywistość. Będziemy musieli zastanowić się nad alternatywną organizacją tego zadania.

- To gdzie mam w końcu budować tę bombę ? W jakiejś szopie ? A co z maszynami, narzędziami montażowymi, aparaturą pomiarową ? Co z zachowaniem tajemnicy. Jeden głupi przeciek i alianckie bomby zmiotą nas z powierzchni ziemi !

- Spokojnie. Nie gorączkuj się. Najpierw skup się na drugim wybuchu. Potem zobaczymy, co w swoim sprawozdaniu napisze Schumann. Dopiero później zastanowimy się, co dalej.

       Co dalej ? Henryk już wiedział, lecz przezornie zamknął usta. Niech czekają. Zanim zostaną opisane obydwie próby, będzie koniec października. Raport Schumanna wyląduje na jego biurku kilka dni później. A on nie będzie się spieszył z jego oceną. Zanim przedstawi analizę, będzie połowa listopada. Co potem ? Zobaczymy … Przecież alianckie wojska nie będą chyba przez ten czas próżnować. Mają coraz większe szanse na wygranie tego wyścigu. Śmiertelnego wyścigu.

 

       12 październik 1944 – Rugia, atomowy poligon doświadczalny.


       Warunki atmosferyczne nie były dobre. Padało od rana i mimo, że był to tylko drobny, niesiony zachodnim wiatrem deszczyk, nieprzyjemnie zacinał w twarz. Henryk nie zwracał jednak na to uwagi. Pogoda jak pogoda. Nie jest przecież z cukru. Nie roztopi się.

       Połączył ostatnie kable urządzenia zapłonowego. Gotowe. Ubrany z zwykły fartuch technika, nie wyróżniał się niczym spośród kilku innych, obecnych w namiocie. Spojrzał jeszcze na zegarek. 10.30. Wszystko więc idzie według planu. Dał znak i cała grupa opuściła wnętrze. Druga grupa, moknąca dotychczas na zewnątrz, zaczęła zwijać konstrukcję namiotu. Mieli na to trzydzieści minut i Henryk wiedział, że dadzą radę. Ćwiczyli to już kilkanaście razy.

       Nikt też nie żałował benzyny. Ciężarówka i niewielki autobus czekały trzysta metrów dalej. Jeszcze tylko przenieść elementy namiotu na ciężarówkę. Część ludzi pojedzie z namiotem, naukowcy i technicy na czele z Henrykiem załadują się do autobusu.

       Tym razem miało być inaczej. Jak to określił Moder, o próbie zwiedziały się już ministerialne hieny i jeden przez drugiego, osobiście lub przez swoich przedstawicieli, zwalili się na teren poligonu. W ten sposób, duży bunkier obserwacyjny stał się już za ciasny i część gości trzeba było umieścić w bunkrze technicznym. Tym samym, o którym Henryk wspominał Moderowi …

       Nie było więc zdziwienia, gdy autobus podjechał pod stalowe wejście. Byli tam już od dobrej pół godziny. Kilku przedstawicieli wojska, jeden oficjalny przedstawiciel ministerstwa propagandy i wreszcie oni … Włoch i sam pan oberst Friedrich Geist !

       A teraz dołączył do nich Henryk. Sam i na własne życzenie spędzić miał z nimi parę godzin w ciasnawym pomieszczeniu. Ale to dobrze. Już wie, czego się spodziewać, a będzie zabawne obserwować reakcje Włocha. I nie tylko. Znacznie więcej satysfakcji może dać obserwacja tego gryzipiórka zza biurka. Niech później jedzie do Speera. Niech przedstawi mu swoją relację. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

       Rozejrzał się po pomieszczeniu. Aparatura była gotowa do włączenia na 11.30. Stół, na nim kilka butelek. Szklanki, kieliszki, taca kanapek. Z boku, po prawej stronie następne drzwi. Prowadziły do pomieszczeń wentylatorów i toalety.

       I wreszcie wizjery. Z grubego na blisko dwadzieścia centymetrów pancernego szkła, wąskimi szparami wpuszczały nieco dziennego światła. Henryk zbliżył się do jednego z nich i wyjrzał na zewnątrz. Szaro. Ciemne, deszczowe chmury powoli pełzły po niebie. Może to i dobrze. Mniej ludzi zobaczy wybuch, mniej będzie się zastanawiać nad tym, czego byli świadkami. A nawet jak cokolwiek zobaczą, na zewnątrz z nikim się swoją wiedzą nie podzielą. Już wcześniej odcięto łączność telefoniczną całego obszaru Stralsundu i Rugii, tłumacząc to awarią. Nikt nigdzie nie zadzwoni. A po paru dniach inne wydarzenia zaprzątać będą umysły mieszkańców.

       Znów spojrzał na zegarek. Upewnił się jeszcze na dużym, ściennym zegarze bunkra i dał znak. Dwóch techników zaczęło uruchamiać aparaturę, mającą rejestrować przebieg wybuchu. Z cichym szelestem ruszały kamery, popłynął prąd do liczników Geigera, sejsmografów i reszty przyrządów.

       Jeszcze niecałe piętnaście minut. Znów spojrzał przez wizjer. W pogodzie nic się nie zmieniło. Ogarnął wzrokiem okolicę, od lewej do prawej i nagle zrobiło mu się żal. Żal tych zwierząt, które za kilkanaście minut miały zginąć w atomowym żarze. Już tydzień temu, miedzy platformą z bombą a bunkrem, w różnych odległościach wykopano doły i zacementowano w nich stalowe słupy. Teraz przywiązano do nich kilkanaście krów, po kilka owiec i kóz. Było nawet kilka klatek z gołębiami. Wczoraj zaś, od miejskiego hycla w Stralsundzie przywieziono jeszcze dziesięć psów.

       Cała ta menażeria czekała teraz na śmierć, aby specjaliści medycyny i biologii mogli ocenić skutki wybuchu na żywych organizmach. Krowy spokojnie przeżuwały resztki podrzuconej im pod pyski trawy, podobnie owce i kozy. Tylko psy, wiedzione jakimś pierwotnym instynktem, a może tym swoim psim rozumem, którego złożoności człowiek jak dotąd  pojąć nie może, biegały z podkulonymi ogonami wokoło swoich słupów, z przerażenia wyjąc i skomląc na przemian.

       Cholera jasna ! No tego, to mogli sobie zaoszczędzić. Jeszcze z czasów dzieciństwa Henryk darzył psy swoistym uczuciem. Przypomniał sobie swego pierwszego, od najmłodszych lat kochanego kundelka i aż ścisnęło go za gardło. Gdyby tylko mógł, rozkazał by je natychmiast wypuścić. Gdyby tylko mógł …

        Jeszcze pięć minut. Dzisiaj Henryk nie dawał znaku do odpalenia ładunku. Urządzenia sterowania tym procesem znajdowały się, tak jak poprzednio, w dużym bunkrze.

       Pozostawało więc czekać. Już nie patrzył na zegarek. Jak i inni, założył na twarz ciemne, spawalnicze okulary. Oczami wyobraźni widział jeszcze swojego pierwszego pieska, gdy nagły, oślepiający  błysk zwęził mu źrenice. Chwilę później zatrzęsła się ziemia i ryk wybuchu, słabo tłumiony grubymi ścianami przetoczył się przez drgający w posadach bunkier. Patrząc przez wizjer zobaczył nagle, jak z formującej się ściany dymu, wysokim łukiem wyleciało coś na kształt bryły z czterema odnóżami. Trajektoria lotu była taka, że mimo woli Henryk aż przymknął oczy.

       Bryła nie jego jednak miała wystraszyć. Sekundę później krwawa plama rozprysnęła się na sąsiednim wizjerze. Tym, przy którym jak sparaliżowany stał oberst Friedrich Geist. Ugięły się pod nim nogi i bezwładnie klapnął tyłkiem na betonową posadzkę.

         Ściana dymu zaś rosła. Najpierw przyjęła kształt kolumny, a chwilę później olbrzymiego kwiatu czy grzyba. Rósł on coraz wyżej, powoli wznosząc się ku chmurom. Okulary już można był zdjąć. Widać więc było wyraźnie, jak góra grzyba wsiąkała w chmury, wciąż jeszcze rozrastając się wszerz. Ryk wybuchu już ucichł. Henryk zauważył, jak Geist zbiera się z podłogi, z powrotem stając na nogach. Żałował, że światło w bunkrze jest przytłumione. Mógłby wtedy zobaczyć bladą twarz obersta. A może nawet i mokre spodnie – pomyślał rozbawiony. Wiedział, że to jeszcze nie koniec atrakcji i porozumiewawczo popatrzył na jednego z techników. Był on w bunkrze już podczas poprzedniej eksplozji i też wiedział, co będzie za chwilę. Popukał palcem w termometr i popatrzył na Henryka. Wewnątrz było już 33 stopnie i temperatura wciąż rosła. Również Geist spojrzał na termometr, po czym przeniósł na Henryka przerażone spojrzenie.

       To już była chwila dużej satysfakcji. Henryk wyobraził sobie, jak śmiać się będą Kammler i Moder, gdy im opowie o wyczynach obersta.

       Inni zresztą też wyglądali nie lepiej. Bladzi, z rozszerzonymi oczami, patrzyli to na Henryka, to na technika przy termometrze. No dobrze, chyba trzeba kończyć tę chwilę tryumfu.

     - Teraz zapraszam panów do konsumpcji. Tak, jak już was informowano, z powodu właściwości eksplozji nie wolno wychodzić z bunkra przez kilka godzin.

- Byłoby to bardzo niebezpieczne ?

- Zdecydowanie tak. Nawet gdy przyrządy – celowo nie użył określenia „licznik Geigera” – wskażą bezpieczeństwo na akceptowalnym poziomie, ubierzemy się wszyscy w kombinezony ochronne. Teraz zaś mamy swoisty czas relaksu. 

- A czy mógłby pan, sturmbannführer, objaśnić nam bardziej szczegółowo charakter dzisiejszej próby i perspektywy jej rozwoju, aż do praktycznego użycia ?

- Wybaczcie panowie, ale jest to najściślejsza tajemnica Rzeszy. Samo to, że tu jesteście, nie upoważnia mnie do udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Jestem upoważniony jedynie do tego, aby przekazać, że byliście świadkami drugiej już udanej próby bomby rozszczepieniowej. Raport z tych prób przeczytają osoby, które otrzymają upoważnienie gruppenführera Kammlera, parafowane przez reichsführera i samego führera. Tymczasem jednak proponuję się napić. Gorąco tu trochę …

       O nic już nie pytali. Jedli i pili, czasem rozmawiając półgłosem, jakby grzmot wybuchu zwęził im gardła. Dopiero o 17.00 licznik Geigera wskazał poziom promieniowania, przy którym - według aktualnego stanu wiedzy - można było wyjść w kombinezonie ochronnym.

        Prowadzić miał jeden z pięciu obecnych w bunkrze techników. Henryk wychodzić miał ostatni, zamykając gazoszczelne i pyłoszczelne drzwi bunkra.

        Nie przypadkiem stało się tak, że oberst Geist wychodził na końcu. W ostatniej chwili skorzystał jeszcze z toalety i gdy pozostali sami, podszedł do Henryka.

       Sturmbannführer, chciałbym zamienić słowo … Proszę … Proszę o dyskrecję. Wie pan, to było takie niespodziewane, że …

        Popatrzyli sobie w oczy i Henryk już miał na powiedzieć, że zapomni o wszystkim, jeżeli tylko otrzymają dla projektu zielone światło w postaci stali, cementu, maszyn i w ogóle wszystkiego. Ugryzł się jednak w język. To by mocno pchnęło program naprzód. Nie tedy droga. Bo skoro otwiera się taka szansa … Jedyna i być może niepowtarzalna ? Trzeba przecież hamować ! A najlepiej jak hamować będą inni !

      - No, nie wiem … Mam obowiązek sporządzić dla moich przełożonych szczegółowy raport.  Łącznie z zachowaniem się wszystkich tu obecnych.

- A więc odmawia pan ? – zimne błyski zamigotały w oczach obersta.

- Powiem tak. Muszę wykonywać swoje obowiązki wobec Rzeszy. A pan, herr oberst, chyba nie zdaje sobie sprawy, że wśród aparatury jest również ta, nagrywająca wszelkie odgłosy. Naszą rozmowę również. Pracuje ona dalej i zostanie zdalnie wyłączona dopiero w momencie zamknięcia przeze mnie drzwi. Stenogram ze wszystkiego oraz moje sprawozdanie, już jutro trafią na biurko gruppenführera.

      Kłamał ! Ale efekt został osiągnięty. Oberst zszarzał i jakby zgasł. Zmniejszył się. Z tym, że jego oczy miotały gromy i Henryk już wiedział. Geist zrobi wszystko, aby rzucać im pod nogi wszelkie możliwe kłody.

         Miał jeszcze jedną chwilę satysfakcji. Ścieżka od drzwi bunkra prowadziła do jego czoła i dopiero stamtąd skręcała w stronę usytuowanego obok wału ziemnego. Przechodzili więc obok wizjera, przy którym poprzednio stał Geist. Tyle, że wizjera widać nie było. Zamiast niego widniała krwawa plama z resztkami sierści, rogów i racic. Dopiero teraz Henryk ostatecznie uświadomił sobie, że to co widział zaraz po wybuchu, ta lecąca na nich bryła, to były krowie zwłoki. Odwrócił się w stronę Geista i zdążył jeszcze zauważyć, jak ten wymiotuje wewnątrz połączonego z kombinezonem, przezroczystego na twarzy hełmu.

 

Komentarze