Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 52

 

       28 październik 1944 – Kompleks Riese, obiekt Centrum.


       Śniegu jeszcze nie było i ciemny Mercedes prowadzony pewną ręką Bomkego szybko pokonywał kolejne zakręty górskiej drogi. To była sprzyjająca okoliczność. Tu, w górach, nieraz już w połowie października spadały pierwsze płatki śniegu i mogło się zdarzyć, że wszędzie będzie biało. Tego roku jesień jednak była łagodna i oko nadal cieszyły ciemne zielenie iglaków oraz czerwienie i żółcie drzew liściastych.

       Chwila relaksu. Ale tylko chwila. Przecież Centrum leżało o przysłowiowy rzut beretem od Ludwigsdorfu. Naturalnie, krętymi drogami było to parę kilometrów, ale ile czasu można pokonywać taki dystans ? W dodatku drogę wskazywał przydzielony im przez Sporrenberga miejscowy esesman, z komanda nadzorującego pracę więźniów Gross – Rosen.

       Nie było więc mowy o błądzeniu. Minęli niewielki nasyp z ułożonymi na nim szynami kolejki wąskotorowej i po chwili znów zagłębili się w gesty las. Tu trzeba było zwolnić. Droga nie była utwardzona i tylko na kilku zakrętach prowizorycznie wysypano trochę skalnego urobku, aby pojazdy w ogóle mogły przejechać.

     - Czemu tej drogi nie utwardzono jak należy ? Wleczemy się jak za pogrzebem.

       Siedzący obok Bomkego i wskazujący drogę esesman, odwrócił się do Henryka.

     - Melduję sturmbannführer, że to celowe. Na wszelki wypadek. Szyny kolejki wąskotorowej można szybko zdemontować i to od razu z podkładami, tutaj kładzionymi rzadziej, niż na normalnej kolei. Wąskotorówki są znacznie lżejsze – dodał tonem wyjaśnienia. Wtedy szybko to wszystko zarośnie trawą i krzakami. Naturalne maskowanie. A utwardzona droga ? Widać ją będzie przez całe lata.

       Chciał jeszcze coś dodać, ale już dojeżdżali. Znów znaleźli się blisko torów. Tym razem, na specjalnych, wąskotorowych platformach, widać było normalne wagony kolejowe. Stały blisko stalowej bramy, otwartej na oścież w stromym zboczu. Jej rozmiar umożliwiał tym zestawom wjazd w głąb góry. Esesman dał znak i Bomke zatrzymał samochód na niewielkim, prowizorycznym podjeździe.

       Już na nich czekano. A właściwie na niego, bo Bomke z esesmanem mieli zostać przy samochodzie. Tylko jego więc witał krępy hauptsturmführer, w towarzystwie ubranego w niebieski garnitur, starszego wiekiem inżyniera.

     - Sturmbannführer, melduje się dowódca ochrony obiektu, hauptsturmführer Krupiński. A to – skręcił głowę w kierunku cywila – inżynier Dormann. Kieruje wszystkimi pracami budowlanymi i wyposażeniowymi.

- Dziękuję. A co to za nazwisko, hauptsturmführer ? Jakieś takie dziwne, jakby polskie …

- Przepraszam sturmbannführer, ale to stare nazwisko moich przodków. Niemieckie. Mam udokumentowany rodowód od 1750 roku.

- No, nie chciałem pana urazić. Oczywiste jest, że wszyscy musimy mieć udokumentowane aryjskie pochodzenie. A jak pan ma na imię ?

- Hermann.

- O, i to jest prawdziwe niemieckie imię. A pan, inżynierze ?

- Ja ? Jak mam na imię ? Klaus.

- Dziękuję. To co panowie ? Skoro się już znamy, bo wiecie kim jestem, to ruszajmy w głąb. Pokażecie mi, czego dokonaliście.

- Sturmbannführer, prace trwają cały czas i jeszcze daleko do ich zakończenia.

- Wiem i dlatego osobiście chcę zobaczyć na czym stoimy. Sprawozdania sprawozdaniami, ale reichsführer Himmler i gruppenführer Kammler chcą mieć niezależny raport. I po to tu jestem. A wiem, że są opóźnienia.

       Henrykowi nie umknęło zmieszanie na twarzach obu rozmówców. Nie podejrzewał ich o oszustwa, ale były już przypadki, kiedy to kierownictwa różnych przedsięwzięć, pod presją z góry wykazywały dużo wyższe dane, niż były one w rzeczywistości. Nie dało się tego procederu stosować przy produkcji, gdzie każdy element można było policzyć, ale już przy obiektach budowlanych, zwłaszcza podziemnych, swobodnie można było zawyżyć kubaturę wydrążonej przestrzeni czy wylanego betonu.

        Zagłębili się w czeluści góry. Wielkie, stalowe wrota, dla ochrony przed korozją grubo pomalowane czerwoną minią, a na zewnątrz jeszcze dodatkowo w zielono – brązowe plamy kamuflażu, pozostawały otwarte. Wtaczano tam właśnie kolejny wagon z ładunkiem cementu. Henryk zatrzymał się przy podziemnym peronie, gdzie około pięćdziesięciu więźniów w brudnych pasiakach, pilnowanych przez kilku esesmanów z pistoletami maszynowymi w dłoniach, rzuciło się do wynoszenia worków. Składali je na drewnianym podeście pod ścianą, skąd zabierać je miały wózki, już turkoczące kołami w głębi słabo oświetlonego, bocznego tunelu.

- Ilu więźniów tu pracuje ?

- Prawie trzystu – pospieszył z odpowiedzią Dormann.

- Nie za mało ?

- Tylu, ilu naprawdę potrzeba. Więcej by sobie już wzajemnie przeszkadzało.

- A ilu strażników to nadzoruje ? – Henryk odwrócił się do Krupińskiego.

- Czterdziestu pięciu. Mniej nie można. Trzeba na wszystko mieć oko. Nie możemy dopuścić tu do jakiegokolwiek oporu czy ucieczki.

- A co tu tak śmierdzi ? Nie ma wentylacji, czy co ?

- Wentylacja jest. Działa już na wszystkich poziomach. Ale smród idzie z sypialni.

- Z jakiej znowu sypialni ?

- Tam, gdzie oni śpią. Nie wypuszczamy ich na zewnątrz. To zbyt ryzykowne. Mają tu taką podziemną komorę, gdzie są prycze do spania i stoły do jedzenia. Są tam też toalety. A, że śmierdzą ? Nie przewidzieliśmy dla nich łaźni. Tak czy inaczej, mają tu zdechnąć. A na ich miejsce przyślą nowych, z nowymi siłami.

- Ale opóźnienia są !

- Nie ma w tym naszej winy. Nie nadchodzą na czas dostawy stali, cementu, młotów pneumatycznych i świdrów. Bez nich zaś trudno …

- Ja ocenię, czyja to jest wina.

       Poszli dalej. Surowe, nieobetonowane jeszcze ściany budziły dreszcz grozy. Nawet przy windzie, którą zjechali cztery poziomy w dół, wszystko było jeszcze na wpół surowe. Wszędzie też panował dotkliwy chłód, potęgowany znaczną wilgotnością powietrza.

- I my mamy w takich warunkach pracować ? – Henryk zwrócił się do inżyniera.

- Herr sturmbannführer, to przejściowe. Już doprowadzono linie wysokiego napięcia z dwóch niezależnych od siebie źródeł. Wkrótce mają przysłać elektryczne grzejniki i awaryjne generatory prądu, na wypadek awarii czy odcięcia energii z zewnątrz. Jak to podłączymy, od razu będzie inaczej.

- A w tej chwili ile tu mamy stopni ?

- Około 9 stopni Celsjusza.

- A wilgotność ?

- Na poziomie 90 %.

- No to w tych warunkach wykluczony jest nawet wstępny montaż urządzeń laboratoryjnych. Po dwóch tygodniach byłyby na złom. Żadne styki by tego nie wytrzymały … Wszystkie zardzewieją, albo zaśniedzieją. To kiedy w końcu będzie to ogrzewanie ?

- Liczymy, że do końca grudnia.

- Co ? Sabotuje pan najważniejszy projekt Rzeszy ?

- Ależ, herr sturmbannführer ! Gdzież bym śmiał ! Zamówienia złożono jeszcze w lipcu. Zgodnie z harmonogramem. Ale fabryka była bombardowana. Później zaś wyszło, że kierownictwo zakładu mogło mieć jakieś powiazania z zamachem na führera. Zanim się to wyjaśniło …

- Dość. A może pan się tu nie nadaje inżynierze ? Może chce pan posmakować, jak smakuje brukiew dawana tym w pasiakach ?

- Ja … Ja wszystko robię, aby prace szły jak najszybciej. Nawet w pewnych obszarach wyprzedzamy harmonogram. Na przykład przy tunelu ewakuacyjnym.

- Jakim ?

- Ewakuacyjnym. Inżynierowi Bergerowi, który projektował kompleks, nie powiedziano, do czego ma służyć. Ale plany przejrzał standartenführer Klemm z Akademii Technicznej SS. I to on kazał zaprojektować oraz wykonać tajny tunel ewakuacyjny z najniższego poziomu. Tam, gdzie ma się odbywać montaż, pan wie czego. Bo gdyby coś tam nie poszło …

- Wystarczy. Gdzie jest ten tunel ?

- Tu za rogiem, przy pomieszczeniach toalet. Prawa boczna ściana składziku na środki czystości jest ruchoma. Przesuwana w lewo. Wiedzieć o tym może tylko pan, ja i dowódca ochrony.

- A tunel … Gdzie prowadzi ?

- Schodami w górę i do zamaskowanego wyjścia u podnóża jednego ze zboczy. Drzwi są na siłownikach hydraulicznych. Z zewnątrz to kawał skały wrośniętej w otoczenie. Ale to wiemy w tej chwili tylko my trzej.

- Trzej ? A więźniowie, którzy to budowali ?

- Oni już nic nie powiedzą.

- Jak to mówią, umarli nie mają głosu – wtrącił milczący dotąd Krupiński.

       Zapadła cisza. Popatrzyli po sobie. W milczeniu przeszli jeszcze pozostałe, wykute w skale pomieszczenia. Zrobiono już ogrom roboty. Henryk nie spodziewał się, że aż tak wiele. Ale skoro były opóźnienia, to jak wariackie tempo założono ? Niewiarygodne ! Ale jeżeli ogrzewanie będzie działało dopiero pod koniec roku, to zanim będzie tu optymalna temperatura dla laboratorium, potrzeba będzie jeszcze sporo czasu. Powietrze ogrzeje się szybko. Ale skały i betonowe ściany ? Musi być przecież co najmniej dwadzieścia stopni i minimalna wilgotność. A przywóz i montaż maszyn, przyrządów pomiarowych, środków łączności i innych ? Kto i kiedy to zrobi ? A pozostałe wyposażenie ? Począwszy od wydrążenia studni głębinowej, przy której prac jeszcze nie rozpoczęto, a skończywszy na systemie przeciwpożarowym.

       Raz jeszcze popatrzył na swoich towarzyszy. Wyprężyli się z wypisanym na twarzach oczekiwaniu. W końcu to od niego zależał teraz ich los. Od tego, co napisze w swoim sprawozdaniu.

       - Jedźmy już na górę. Pan – zwrócił się do Krupińskiego – uda się do swoich obowiązków. A pan – spojrzał na Dormanna – zaprowadzi mnie do swojego biura. Muszę przejrzeć jeszcze dokumentację obiektu. Co zaplanowano, co zrobiono i jakie są opóźnienia. Później ustalę, kto jest za to odpowiedzialny.

 

       29 październik 1944 – Bad Salzbrunn.


       - Zatankowany do pełna ? – gestem dłoni wskazał na stojący przed budynkiem sanatorium samochód.

- Jawohl, sturmbannführer. Zatankowałem też dwa kanistry, które mieliśmy w bagażniku. Teraz dojedziemy już bez problemu. I do Oppeln, i do Berlina.

- Do Berlina ? Nie tak szybko. Najpierw Oppeln. A później jeszcze w jedno miejsce.

       Już wczoraj Bomke studiował w atlasie drogowym z 1937, trasę ich dalszej podróży. To było ostatnie wydanie atlasu przed wojną. Później ich już nie wydawano. Wymięty, z kilkoma wypadającymi kartkami, wciąż był aktualny. Przecież przez ostatnie lata nowych dróg praktycznie nie budowano.

       Henryk zapadł w skórzane siedzenie i samochód ruszył. Mieli przed sobą około dwóch godzin jazdy i wreszcie można było pomyśleć. Uporządkować w głowie to, co nagromadziło się przez ostatnie dni.

       Przyzwyczajony do logicznego i usystematyzowanego myślenia zaczął od kopalni Wenzeslaus. Akceleratora szybko nie uruchomią. Von Ardenne jest wprawdzie geniuszem, ale zaprojektował urządzenie pod kątem efektywności. Bezpieczeństwo pozostawił na boku. To dobrze. Nawet bardzo dobrze. Zanim się z tym uporają, będzie wiosna. No, powiedzmy przedwiośnie. Kto wie, gdzie wtedy będą czołówki alianckich wojsk. Ponadto, trzeba się zabezpieczyć. Myślał o tym coraz częściej, w miarę kształtowania się wewnętrznego przekonania o rychłym końcu wojny. Kim zastanie go koniec ? Niemcem ? To cholernie ryzykowne, zwłaszcza, gdyby wpadł w łapy sowietów. A gdyby jeszcze odkryli, kim jest teraz ? Lepiej o tym nawet nie myśleć. Polakiem ? Nie byłoby to łatwe. Nadal swobodnie mówił po polsku, lecz już z niemieckim akcentem i niemieckimi naleciałościami. No, chyba żeby miał mocne papiery Polaka mieszkającego w Rzeszy. Na przykład w takim „Warthegau”. Kraj Warty – pomyślał po polsku. To by się mogło udać. Praktycznie odrzucił wariant ujawnienia się jako polski agent. Teoretycznie mógłby to zrobić, ale tylko przed zachodnimi aliantami. Tylko kto by mu uwierzył, jeżeli od 1939 nie miał z wywiadem żadnego kontaktu. A ci co o nim wiedzieli … Czy w ogóle jeszcze żyją ? Nie, to też zbyt ryzykowne.

       Ale w takim razie co dalej ? Tego nikt przewidzieć nie mógł. A jakieś zabezpieczenie ? Ewentualna karta przetargowa ? Tu już realizował pewien plan. Załatwił przesłanie pocztą specjalną SD kopii dokumentacji akceleratora von Ardenne. Pretekstem były obliczenia dotyczące zabezpieczeń, które wstępnie zadeklarował się wykonać. Taka dokumentacja, to było już coś. A jeszcze człowiek, który się na tym wszystkim zna ? Raczej nikt by go wtedy po prostu nie zabił. Zwłaszcza Amerykanie. Ci potrafią docenić fachowców.

        No dobrze. Kopalnię i akcelerator mamy na razie z głowy. Teraz obiekt Centrum. Tu działy się dziwne rzeczy, na które chwilowo odpowiedzi nie było. Po co Klemm kazał wykonać tajne wyjście ewakuacyjne ? Czyżby też się zabezpieczał ? Ale kto go dopuścił do planów ? W jakim celu i w jakim charakterze ? Tego nie wiedział ani Krupiński, ani Dormann. Ale jakiś powód musiał być. Zwłaszcza jedno zdziwiło Henryka. Dormannowi kazano zaprojektować i wykonać wyjście otwierane również z zewnątrz ! Zrealizował to według własnego pomysłu, poprzez naciśnięcie kawałka skały nad głową ! Komu to się miało przydać ? I do czego ?

       Na razie jednak sprawdził, że przejścia tego nie było w planach obiektu. Inżynier nie zdążył go nanieść. A może kłamał ? Chociaż, czy odważyłby się okłamywać wysłannika samego reichsführera ? Nie, to niemożliwe. Zbyt był zastraszony wizją odpowiedzialności za opóźnienia i z entuzjazmem przyjął polecenie Henryka, aby w ramach rezerw czasowych, już oficjalnie i z umieszczeniem w planach, wykonać z najniższego poziomu wewnętrzne dodatkowe wyjście . Z wejściem osłoniętym drewnianymi panelami, prowadzące do szybu windy towarowej. A stamtąd na najwyższy poziom. Ale nie na zewnątrz !

       O reszcie miał zapomnieć. Bo gdyby nie, to … Henryk nie musiał kończyć. Inżynier doskonale wiedział, że wystarczy jedno słowo sturmbannführera i natychmiast zamienił by niebieski garnitur kierownika, na brudny pasiak więźnia. Nie, do tego nie mógł dopuścić. Miał przecież żonę i dzieci. Dorosłe, ale jednak. Nie protestował więc, gdy otrzymał polecenie dostarczenia planów obiektu do kwatery Henryka. Tam, gdzie ten miał nocować. Powód przecież był dobry. Wysłannik reichsführera miał je sprawdzić pod kątem przydatności do planowanych tam przedsięwzięć. Jakich ? Tego inżynierowi nie powiedziano. Ale co tam. Widocznie tak musi być. Bardzo by się jednak zdziwił, gdyby zobaczył, jak w nocy, do prawie trzeciej nad ranem, sturmbannführer pilnie studiuje każdy szczegół dostarczonych mu rysunków, zapisując w swojej pamięci wszelkie niuanse mrocznej całości. Mógłby je oczywiście sfotografować, ale kto mu zaręczy, że najbardziej nawet przemyślna skrytka takich filmów nie zostanie odkryta ? Wtedy byłby koniec. Bolesny, krwawy, ponury i bezsensowny. Więc na razie pamięć będzie bezpieczniejsza.  

       I wreszcie von Drebnitz. Blady, wychudzony i wycieńczony doznanymi podczas bombardowania obrażeniami oraz późniejszym pobytem w szpitalu, dochodził do siebie bardzo powoli. Powłóczył jeszcze nogami i lekarze postanowili pozostawić go na dodatkowy turnus rehabilitacyjny. A perspektywy powrotu do służby ? Pod koniec grudnia miał się stawić w kadrach i być może, od pierwszego stycznia dostać przydział. Jaki ? Tego nie wiedział nikt.

       Porozmawiali więc sobie pół godziny, ale bez szczególnej sympatii. No po prostu, von Drebnitz nie dawał się lubić i sztywną atmosferę tego spotkania nieco tylko ociepliła butelka francuskiego koniaku, jaką Henryk przywiózł rekonwalescentowi. Z wymuszonym uśmiechem przyjął nieszczere gratulacje z okazji awansu na sturmbannführera, jak również formalne podziękowania von Drebnitza za ratowanie mu życia podczas nalotu, chociaż ten dalej nie mógł sobie z niego nic przypomnieć. - Nie dziwota – pomyślał Henryk. - Gdybyś tylko chłopie wiedział, jak zdrowo cię wtedy rąbnąłem w ten twój wredny łeb ! Ale jeszcze „przyjdzie kryska na Matyska”.

       Pożegnali się i Henryk z ulgą opuścił sanatoryjny pokój. Nie mógł dłużej patrzyć na znienawidzoną gębę i udawać, że wszystko jest w porządku. Będzie tak dopiero wtedy, gdy dotrzyma swojej, wiele lat temu złożonej na grobie brata przysięgi.

       Nie widział tylko, bo i nie mógł zobaczyć, jak von Drebnitz po jego wyjściu siada na łóżku i z ponurym wyrazem twarzy długo o czymś rozmyśla … 

 

 

    Szanowni czytelnicy. Jeżeli za tydzień nie znajdziecie nowego odcinka, proszę się zbytnio nie niepokoić. Mam pewne problemy z internetem / zasięg ? router ? laptop ? / i może upłynąć jakiś czas, zanim się z tym uporam. Jakby co, proszę więc o cierpliwość oraz wyrozumiałość. 

 

Komentarze