Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 55

 

       03 grudzień 1944 – Oppeln.


       Udało mu się wyrwać na ten jeden dzień, przynaglony telefonem Fischera. Raporty już złożył, obliczenia i plany wykonał. Chyba tylko dlatego Moder, acz niechętnie, wydał mu zezwolenie. „Räder müssen rollen für den Sieg”! , a nie dla załatwiania prywatnych spraw. Plakaty z tą sentencją wisiały na wszystkich dworcach kolejowych, ale życie miało swoje prawa i czasem trzeba było to zmienić.

       Jeszcze więc w nocy, wraz z nieodłącznym Bomke, Henryk wsiadł do pociągu i z przesiadką w Breslau, rankiem dotarł na miejsce.

 

    - To co, decydujemy się ?

- Przecież już zdecydowaliśmy. Jeszcze w październiku.

- Ale ten drań jakby wyczuł sytuację. Chce nam dać za fabrykę najwyżej 70 % jej wartości. To rozbój w biały dzień ! – Fischer nie krył swojego oburzenia.

- Panie Oskarze. Ale obaj też wiemy, że chytry dwa razy traci. A to jest jedyny kupiec. I być może jest to ostatnia chwila. Kto wie … Może już wkrótce fabryka będzie bezwartościowa. A tak miedzy nami – tu Henryk zniżył głos do szeptu – jaką mamy pewność, że za dwa czy trzy miesiące, w tym kantorku, na tym krześle, z brudnymi butami na stole nie będzie siedział sowiecki politruk ?

       Na to pytanie nie doczekał się już odpowiedzi. Posiedzieli jeszcze chwilę. Popatrzyli po sobie. Wreszcie Fischer wyciągnął rękę do telefonu i wykręcił znany sobie numer.

     - Herr Gurke ? …

 

       16 grudzień 1944 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.


       - Słyszał pan, sturmbannführer, co się dzieje od rana ?

        Zatrzymał się i skłonił głowę w powitalnym geście. Sekretarka Modera, cała podekscytowana, aż rosła, aby przekazać komuś najnowsze wiadomości.

- Mówi pani o naszej nowej ofensywie w Ardenach ? Słyszałem.

- To chyba odbijemy Francję. W 1940 – tym führer też postawił na atak przez Ardeny.

- Oby tak było, frau Katherine. Oby tak było. Ale do rzeczy. Jest szef ?

- Jest. Proszę wchodzić.

       Zapukał do drzwi i na krótkie „wejść” nacisnął klamkę.

- A, to ty Henryku. Siadaj. Mamy ważne sprawy do omówienia.

- Wiem. Ruszyła ofensywa. Znów zebraliśmy siły.

- Eee … Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. Dociśniemy nieco Amerykanów i Anglików. Ale klęski im nie zadamy.

- To po co ta ofensywa ?

- Führer ją wymyślił. Założył, że zdobędziemy port w Rotterdamie. To by przecięło łańcuch dostaw i osłabiło ich siły. Rozumiesz ? Tylko osłabiło !  Bo główny wróg jest na wschodzie. A tam dopiero odtwarzamy linie obrony w Generalnym Gubernatorstwie i w ogóle całą Armię Środek.

- A więc ?

- Zyskujemy tylko czas. A nawet go przyspieszamy.

- Jak to przyspieszamy ?

- W przenośni. Tak naprawdę, przyspieszamy nasze prace. Gruppenführer Kammler podjął już decyzję. Prace konstrukcyjne nad nową bombą i głowicą do rakiety V – 2 zabieramy Schumannowi. Nie możemy czekać aż pół roku, zanim skonstruuje i zbuduje coś, co jest potrzebne najpóźniej za trzy miesiące. A najlepiej już dzisiaj.

- To kto to teraz będzie robił ?

- Cały jego dorobek, plany, pomiary, wyniki i co tam jeszcze, przejmuje zespół doktora Kurta Diebnera. Zabiera je do Stadtilm. To niedaleko od poligonu w Ohrdruf. Byłeś tam już. Właśnie tam prowadzone będą dalsze prace. I na tamtejszym poligonie zdetonujemy próbne głowice.

- A Schumann ? Położył przecież takie zasługi.

- Nikt mu ich nie odbiera. Zostawiamy mu ośrodek na Rugii. Wraz z kopiami dotychczasowych prac i wyników. Niech pracuje dalej. Ale to już nie będzie absolutny priorytet.

- A nie lepiej było zostawić wszystko na Rugii ? I tam skierować zespół Diebnera ?

- Gruppenführer Kammler rozważał i taką możliwość. Ale to zbyt ryzykowne. Pamiętasz zaskakujące i niespodziewane bombardowanie Peenemünde ?

- Oczywiście. To dlatego produkcję V – 2 przeniesiono do Nordhausen.

- Właśnie. Nie chcemy, aby w podobny sposób zbombardowano nam ośrodek na Rugii. A Ohrdruf i w ogóle cała Dolina Jonastal nadaje się idealnie. Mamy tam już poligon, podziemną fabrykę V – 2, laboratoria, kadry i wszystko co trzeba. Nawet kończymy podziemny silos startowy dla A – 10 „Amerika Rakete”.

- To wiem. A sama rakieta ?

- Rozpoczynamy tam montaż pierwszego, traktowanego jako w pełni bojowy, egzemplarza. W samym Peenemünde od pewnego czasu budujemy też trzy prototypy. Wystrzelimy je próbnie. A jeżeli uda się jeszcze skonstruować dla nich odpowiednie ładunki …

- Ale przecież wiemy, że te tereny zagrożone są bombardowaniem !

- No tak, ale niestety musimy tam skończyć to, co zaczęliśmy. Zresztą, przeniesienie stamtąd A – 10 byłoby niewykonalne. A, że jest niestety ryzyko ? Masz rację, jest. Tamtych dwóch próbnych wybuchów na Rugii, nie dało się ukryć. Ludzie zawsze gadają. Coraz częściej widzimy tam angielskie samoloty rozpoznawcze. Mamy też namierzone wrogie transmisje radiowe. Działa tam jakaś siatka szpiegowska. Właśnie pracujemy nad tym, aby ją rozbić.

-Więc zagrożenie może zniknąć ?

- Nie sądzę. Zlikwidujemy jednych, przyjdą drudzy. A propos, wiesz, że miałeś dobrego nosa ?

- Jakiego nosa ? Do czego ?

- Raczej do kogo. Do niejakiego pana Krupińskiego. Tego o polskim nazwisku.

- Co z tego, że polskim ? Takie samo nosi nasz słynny as myśliwski, Walter Krupiński.

- Ale Walter jest prawdziwym mężczyzną i aryjczykiem. A ten nasz … Przyjrzeliśmy mu się dokładnie. Wiesz, co wyszło ?

- Skąd mam wiedzieć ?

- Słusznie. Ale nosa miałeś. Nakryliśmy go z kochankiem. Na gorącym uczynku. Jednym słowem, nasz wścibski i ciekawski Hermann był homoseksualistą.

- Był ?

- Był ! Ale już nie jest. Zastosowaliśmy lekarstwo z ołowiu i biedak  nie przeżył tej kuracji. Zmarł na wylew krwi do mózgu. A wylew miał całe 9 milimetrów średnicy.

- A ten jego kochaś ?

- Tak samo. Nie możemy się cackać z takimi świniami. A jaki byłby to pretekst do ewentualnego szantażu ? Wyśpiewał by wszystko, co wie.

- To kto teraz dba o bezpieczeństwo Centrum ? Przecież to nie może być ktoś niesprawdzony lub przypadkowy !

- Spokojnie. Na razie pełni tę funkcję zastępca Krupińskiego. Untersturmführer Arthur Wenzlau. A dalej … Zobaczymy.

 

       24 grudzień 1944 – Berlin, mieszkanie Trudy.


       Już dawno się tak nie czuł. Sam już nie wiedział, kiedy ostatni raz. W ciszy, spokoju, w świetle palących się na stole świec. Przy niewielkiej choince, z kilkunastoma kolorowymi bombkami. Nie takimi, jakie ostatnio ciągle spadały z góry. I jeszcze ze śpiewem, dochodzącym z mieszkania obok. „Stille nacht, heilige nacht” …

       W takiej atmosferze znów można było poczuć się jak dziecko. To nic, że za oknem brudny śnieg i widok na rozerwaną wybuchem, dwupiętrową kamienicę. Liczy się tylko tu i teraz. Cicho, miło, z Trudą, która o 16.00 zeszła ze szpitalnego dyżuru. Siedzieli teraz przy stole, delektując się gorącą herbatą i upieczonym przez Trudę ciastem.

       Henryk wypił kolejny łyk i popatrzył jej w oczy. Nie … Nie zostawi tej dziewczyny, ot tak. Zasługuje na dobre życie. I ona, i on. Zdecydował się wreszcie.

- Wiesz Truda, chcę ci coś powiedzieć.

- Co, kochany ? – popatrzyła na niego z oddaniem.

- Gdyby coś się stało, wiesz, gdybyś musiała stąd wyjechać …

- Chciałeś powiedzieć uciekać …

- Tak. To właśnie chciałem powiedzieć. Więc, gdybyś musiała, to dam ci pewien adres. Tam zawsze znajdziesz schronienie.

- Gdzie, dlaczego ?

- Za dużo nie pytaj. Posłuchaj chwilę. Wiesz, że miałem fabrykę na Śląsku ?

- No tak, mówiłeś mi już o tym. Że masz ją z jakimś wspólnikiem.

- Sprzedaliśmy ją trzy tygodnie temu. A tydzień temu mój wspólnik zadzwonił do mnie z Koblenz. Kupił tam w okolicy dwa spore gospodarstwa. Jedno dla mnie, drugie dla siebie. Dopóki nie wrócę, ma upoważnienie, aby gospodarować i na moim. Oba szczęśliwie leżą obok siebie i tam zawsze znajdziesz schronienie. Tu masz adresy – wyciągnął kartkę z kieszeni. Naucz się na pamięć i zniszcz. A jakby co, to i w samym Koblenz znajdziesz wsparcie. U zegarmistrza, na Kaiserstrasse 73. Już wiedzą o tobie. To rodzina mojego wspólnika.

- Henryku …

- Ciii … Już zdecydowałem. Z tym, że to nie wszystko. Daj mi swoje papiery tożsamości.

- Po co ci ? Co chcesz zrobić ?

- Spiszę tylko twoje pełne dane. Wiesz, łącznie z numerem dokumentów i kto je wydał.

- Ale po co ?

Znów popatrzył jej w oczy. Zobaczył miłość i ostatecznie się zdecydował.

- Zaraz po świętach idę do notariusza. Spiszę testament. Cokolwiek by po mnie zostało, będzie twoje.

- Jak to ? Grozi ci coś ? Ukryję cię . A twoja rodzina ?

- Nie mam żadnej rodziny. Dziadkowie i rodzice nie żyją, brat zmarł dawno temu. Nie mam nikogo oprócz ciebie. Jakby co, chcę, żebyś coś po mnie miała. Abyś była zabezpieczona.

- Więc jednak coś ci grozi ? Powiedz !

- Nic szczególnego. Nie jestem bardziej narażony niż ty, czy ktokolwiek inny. Ale jest wojna. Jeden przypadkowy pocisk wystrzelony z działa będącego dziesięć kilometrów dalej, czy jedna przypadkowa bomba zrzucona z samolotu lecącego dziesięć kilometrów nad głową, którego lotu nawet nie usłyszysz, i koniec. To może spotkać każdego. Również i mnie.

- Ale ty będziesz na siebie zawsze uważał, prawda ? I nie będziesz się narażał ? Obiecaj mi !

- Obiecuję. Ale wiesz, jak to jest. Ufaj jednak, że ten testament nigdy nie będzie ci potrzebny. A po wojnie, razem ułożymy sobie życie.

- Po wojnie ? Kiedy to będzie ?

- Nie wiem. Nikt nie wie. Może już latem.

- Tak myślisz ?

- Pewności nigdy nie ma. Ale wiele na to wskazuje. Więc gdyby pod Berlin podeszły wojska rosyjskie, uciekaj. Nie czekaj ani chwili. Zostaw wszystko i ratuj życie. Bo tu, może być różnie.

- Wiem. Nemmersdorf … Widziałam kronikę.

- Właśnie. Jakby co, ja też będę się kierował do Koblenz. Do ciebie.

- A gdyby … - urwała i łzy stanęły jej w oczach. - Gdyby …

- Nie kończ. Wiem. Gdybym nie dotarł przed tobą, czekaj. Nawet i trzy lata. Ale ja dam znać. Nawet gdybym był nie wiadomo gdzie, albo musiał się ukrywać. Będzie przecież jakaś poczta czy Czerwony Krzyż. Napiszę do ciebie. Podpiszę się Peter. Tak, jak miał na imię mój brat.

- Peter ? Ale dlaczego ?

- Mówiłem ci. Jestem naukowcem. Prowadzę ważne badania. Prawdopodobnie będą mnie szukać. Ci ze wschodu i ci z zachodu. Mogą chcieć mojej wiedzy. Tak więc nie wiem, chociaż to nie będzie proste, czy nie będę musiał nawet zmienić tożsamości.

- Zmienić ? To proste.

- Jak proste ? Trzeba by mieć nowe papiery. Najlepiej autentyczne. A przy naszej biurokracji i wszechobecnym gestapo …

- Załatwię ci.

- Ty ? Jakim cudem ?

- Duże dziecko – pokiwała głową i przytuliła go do siebie. - Wiesz przecież gdzie pracuję.

- Oczywiście. W szpitalu. A co, zmieniło się coś ?

- Nic się nie zmieniło i to jest najlepsze. Wiesz ilu ludzi przywożą do nas po każdym bombardowaniu ?

- Dużo ?

- Czasem więcej niż dużo. Zwożą też zwłoki i ciężko rannych, którzy często umierają.

- A ty chcesz … - zrozumiał i wykonał dłonią gest kieszonkowca.

- No, nareszcie się domyśliłeś. Jestem sanitariuszką i miedzy innymi zajmuję się takimi przypadkami. To żaden problem wyjąć dokumenty z kieszeni nieboszczyka. Robię to na co dzień i w ciągu miesiąca mogę mieć dwa czy trzy takie dokumenty, mężczyzn podobnych do ciebie wiekiem i wyglądem.

- A jak cię ktoś nakryje ?

- Nie ma takiej możliwości. Właśnie do mnie należy oznaczyć zwłoki, zebrać dokumenty i odnieść do biura. Tak więc najwyżej kilku zmarłych pochowanych będzie nie pod swoim nazwiskiem, tylko jako „NN”. A ty będziesz bezpieczny.

- A nie będzie cię to zbytnio narażało ? Gdzie schowasz dokumenty ?

- Mam tu taką jedną skrytkę, jeszcze po ojcu. Pokazał mi ją przed śmiercią. Za jego życia gestapo przeprowadziło tu trzy rewizje i skoro jej nie znaleźli, to i teraz nikt nie znajdzie. Chodź ze mną, to ci pokażę.

       Wstali. Poprowadziła go do wyjścia i uchyliła drzwi na ciemne podwórko.

- Widzisz ten próg ? Jest na zewnątrz. Przed drzwiami. Wszystkie rewizje odbywały się w ten sam sposób. Wchodzili do mieszkania, zamykali za sobą drzwi i dopiero wtedy szukali. Nikt nie wpadł na pomysł, że trzeba szukać w progu, przed wejściem. Jak naciśniesz w nim ten duży gwóźdź, zwalnia się zapadka. Teraz tylko podważyć nożem od spodu i gotowe. Jest wydrążony od wewnątrz. Wejdą tam ze cztery komplety dokumentów. A jeszcze dodatkowo …

- Co dodatkowo ?

- Myślę, że w razie potrzeby można by zrobić dodatkową skrytkę. Widzisz tę kamienicę ? Tę zbombardowaną ?

- No widzę. Tam chcesz to zrobić ?

- Tak. Tam już nikogo nie ma. W każdej chwili grozi zawaleniem. Ale za nią jest jeszcze ogródek. Papiery można by zawinąć w ceratę i zakopać w rogu, po prawej stronie.

       Pokręcił głową. Zadziwiała go. Wiedział, że zakochane kobiety zdolne są do poświęceń i niesamowicie sprytne, ale żeby aż tak ?

 

       Tej nocy nie zmrużyli już oka. Leżeli w łóżku objęci ramionami, wchłaniając nawzajem każdy swój oddech. I tylko jeszcze nad ranem Truda wyrzuciła z siebie ostatnią zgryzotę.

- A tego von Drebnitza już zapomnij. Nie chcę, abyś przeze mnie narażał się dla takiej kanalii. Obiecujesz ?

        Obiecał. Lecz w duchu dodał – przez ciebie już nie. Ale przez wzgląd na pamięć brata i moją przysięgę, nie zapomnę ! Nigdy !

 

Komentarze