Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 58

 

       11 styczeń 1945 – Obiekt Centrum.


       Tym razem Henryk nawet nie próbował ukryć zaskoczenia. W dwa miesiące odwalono niewiarygodny kawał roboty. To rzeczywiście był najwyższy priorytet. Zastał już wybetonowane ściany, wydrążoną  i sprawną studnię głębinową, zainstalowane i działające grzejniki, wentylację, filtry powietrza, agregaty i zbiorniki z paliwem.

Ustawiono pierwsze stoły laboratoryjne i montażowe, instalowano inne urządzenia. Uruchomiono centralę elektryczną, telefoniczną i centrum łączności dalekopisowej. Na dole, przy instalacjach pracowała też już dobra setka niemieckiego, pomocniczego personelu technicznego, wyselekcjonowanego i skierowanego tutaj przez służby gruppenführera Kammlera.

       Jednym słowem, postęp. Jeszcze trochę ponad dwa miesiące i obiekt będzie kompletny. Zamaskowany, z własnym, awaryjnym zasilaniem, ujęciem wody oraz zamówionym już zapasem żywności na sześć miesięcy dla całej załogi, będzie mógł działać autonomicznie i skrycie, niezależnie od sytuacji na zewnątrz i w razie potrzeby, praktycznie bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Istna arka Noego ! Tyle, że budowana dla zagłady …

       Idąc niespiesznie, Henryk wyczuwał niepokój podążających za nim inżyniera i untersturmführera. To w końcu od niego zależeć mogła ich przyszłość i obaj dobrze o tym wiedzieli.

- Więc jak, inżynierze Dormann ? Mówiłem, że można było przyspieszyć ?

- Oczywiście, herr sturmbannführer. Oczywiście. Jak tylko dostaliśmy narzędzia, materiały i odpowiednie części, robota zaraz poszła naprzód. Untersturmführer Wenzlau też bardzo się stara.

       Henryk obejrzał się na kroczącego z tyłu esesmana. Tak samo jak Dormann, wyglądał upiornie z tą swoją wyblakłą twarzą. Widać było, że obaj od miesięcy praktycznie nie mieli kontaktu ze słońcem, ze światłem dziennym. - Jak jakieś szczury – pomyślał.

- Ale widzę tu jakoś tak mniej więźniów. Gdzie reszta ? Co robią ?

- Melduję sturmbannführer, że zostali już tylko ci, którzy są jeszcze potrzebni przy robotach wykończeniowych. Resztę prac wykonuje już nasz, niemiecki, sprawdzony i przydzielony tu czasowo personel – pospieszył z odpowiedzią Wenzlau.

- A ci niepotrzebni ?

- Zostali, że tak powiem, wybrakowani.

- Wybrakowani ? Jak mam to rozumieć ?

- No, umarli. Jak wszyscy. Żaden tu zresztą nie wytrzymał dłużej niż trzy miesiące, a od początku grudnia nie przyjmowaliśmy już nowych. Byli niepotrzebni. Ci, co tu jeszcze są, pracują od końca listopada i niedługo sami wymrą. A jak nie, to im w tym pomożemy.

- A ciała ? Co robicie z ciałami ?

- Kilka kilometrów stąd jest taki stary szyb. Ze sto czy dwieście lat temu, była tam niewielka kopalnia srebra. Sprawdzali ją niedawno nasi specjaliści. Jest wyeksploatowana i pozawalana. Jak więc zbierzemy z siedem czy dziesięć zwłok, wozimy je tam ciężarówką i wrzucamy do wewnątrz. Pewne i skuteczne. Nikt przecież nie będzie kopał w zamarzniętej ziemi.

- A jeżeli który tak naprawdę nie umarł ? I jakimś cudem wylezie na zewnątrz ?

- Nie ma obawy, sturmbannführer. Każdy przed wrzuceniem do szybu dostaje kulkę w łeb. Trup, nie trup, ale kulkę dostać musi. Jak to mówią – „Sicher ist sicher”.

       Ruszyli dalej w milczeniu. Kurwa mać ! Ilu ludzi już tak załatwili, bydlaki ! Nie miał nawet cienia możliwości aby to powstrzymać i beznamiętny ton Wenzlaua wstrząsnął Henrykiem do głębi. A jak jeszcze dołączy tu Drebnitz ? Coś z tym trzeba będzie zrobić. Ale co ? Oczami wyobraźni, przez chwilę widział siebie, lecącego z przestrzeloną głową w czarną czeluść szybu. Aż wzdrygnął się od tej myśli.

- Zimno panu, sturmbannführer? Grzejniki pracują dopiero od nowego roku. Jest tu jeszcze tylko czternaście stopni. Normalnie będzie dopiero na połowę lutego.

- Wiem, inżynierze. Teraz jednak proszę mi jeszcze pokazać wyjście ewakuacyjne. To, obok szybu windowego i schodów, które zleciłem do wykonania.

       Pokonali jeszcze dwa korytarze i osobową windą pojechali w dół. Obok ział głębią szyb wielkiej windy towarowej, okolony schodami zabiegowymi. Przeszli obok pracujących w niebieskich kombinezonach niemieckich robotników i Henryk zadał to jedno, krótkie pytanie.

- Gdzie ?

- Za tą boazerią, herr sturmbannführer. Jest przesuwana w lewo. Tak samo, jak boazeria na górnym poziomie szybu towarowego.

- Dobrze, inżynierze. Na razie chodźmy stąd.

       Znów wsiedli do windy i pojechali w górę. Jeszcze wewnątrz kabiny widać było, że Wenzlaua drąży jakaś myśl, którą wyraził chwilę później.

- Mogę zapytać sturmbannführer o pewną sprawę ?

- Proszę. Przed panem nie ma tajemnic.

- Po co wykonano wyjście ewakuacyjne ? I dlaczego jest zamaskowane ?

- Widzisz, untersturmführer, jest kilka powodów. Jeden powód już widziałeś na dole.

- Ale jaki ? Przecież tam byli sami Niemcy …

- Owszem. Ale tajemnicę utrzymać trzeba. Część z nich, po wykonaniu swoich prac zostanie skierowana do innych przedsięwzięć. Nie mamy pewności, czy wszyscy i zawsze będą umieli trzymać język za zębami. Po co mają gdzieś opowiadać o zamaskowanych wyjściach ? Niby niczym to nie grozi, bo przywieziono ich tu nocą, z zawiązanymi oczami i pod eskortą. Nie wiedzą co tu będzie robione, gdzie są, a po ich wywiezieniu nie będą wiedzieli, gdzie byli. Ale po co mają gadać ?

- No, tak. A te inne powody ?

- Będą tu robione różne rzeczy. Być może zagrażające życiu tych, którzy tam na dole będą obecni. Być może trzeba ich będzie natychmiast ewakuować. Ale nie wcześniej, niż ja to zarządzę. Bo mogłoby się zdarzyć, że w panice, samowolnie wykorzystali by to wyjście, porzucając wszystko. A na to Rzesza nie może sobie pozwolić.

- Rozumiem. Będę więc wiedział o tym tylko ja, inżynier i pan, sturmbannführer ?

- Nie do końca. Bo w swojej teczce przywiozłem i smutny dla pana rozkaz. Dalej będzie pan zastępcą dowódcy, bowiem gruppenführer Kammler, na miejsce poprzedniego, mianował dowódcą hauptsturmführera von Drebnitza. Jest on jeszcze w Berlinie, ale ma się tu zjawić najdalej w ciągu tygodnia. Wtedy go pan pozna.

       Błysku zawodu w oczach Wenzlaua nie dało się ukryć. To bardzo dobrze. Przecież zastępca z dowódcą nie muszą się lubić. A nawet korzystne będzie, jak Wenzlau spróbuje kopać dołki pod von Drebnitzem. Kto wie, do czego jeszcze może się to przydać ? Na razie jednak w planach Henryka była jeszcze jedna rozmowa. Na osobności.

 

       Przeprowadził ją wieczorem, już po kolacji, zachodząc do biura inżyniera. Ten siedział tam jeszcze, nie wiadomo, czy z prawdziwej potrzeby, czy też z chęci zademonstrowania gorliwości w oczach wizytującego.

- Jeszcze pan tu siedzi, inżynierze ?

- Muszę dopracować plan robót na jutro. Nie da się tego zrobić w ciągu dnia. A trzeba wykorzystać każdą godzinę.

- Świetnie pan to ujął. Wzorowo przykłada się pan do pracy.

- Staram się , herr sturmbannführer.

- To dobrze. Rzeszy potrzebni są tacy pracownicy. Zwłaszcza teraz, w tych decydujących czasach.

- Dziękuję, herr sturmbannführer. To miłe, gdy ktoś człowieka docenia, a nie tylko grozi i popędza.

- Tak … Pali pan ?

- Jak mam co. Ale i z papierosami jest już ciężko.

- To zapraszam na papierosa. Ale na zewnątrz. Chcę się trochę przewietrzyć.

       W milczeniu patrzył, jak inżynier zakłada czapkę i ciepłą kurtkę. Sam zresztą też ubrał się w długi, skórzany płaszcz i czapkę. Nie było żartów. Z nadejściem nocy temperatura spadała do minus dwudziestu stopni.

       Wyszli wreszcie z biura i udali się w kierunku stalowych wrót. Jeden z dwóch uzbrojonych w pistolety maszynowe wartowników otworzył we wrotach niewielkie drzwi i znaleźli się na zewnątrz.

       Cicho. Biało i zimno. Przypomniało to Henrykowi zimy z dzieciństwa, ale nie po to tu przecież przyszli, aby podziwiać piękno zimowej aury. Po prostu, tu nie mogło być podsłuchu.

- Więc jak, inżynierze Dormann ? Jak tam nasza mała, wspólna tajemnica ? Trzyma pan buzię na kłódkę ?

- Herr sturmbannführer ! Milczę, jak grób !

- To bardzo mądrze. Bo wie pan, co się stało z Krupińskim ?

- Podobno skierowano go gdzieś indziej. Ale chodziły też plotki, że nie żyje.

- A tak. Nie żyje. Za dużo gadał i skończył z kulką w głowie.

       Nie było to całkowitą prawdą, ale trzeba było wstrząsnąć Dormannem. Musi milczeć i to za wszelką cenę. Sięgnął ręką do kieszeni i popatrzył na inżyniera. Nietrudno było się domyślić, co ten poczuł, gdy aż rozszerzyły mu się źrenice. Nie było to jednak to, o czym Dormann przez chwilę pomyślał. Henryk wyciągnął z kieszeni papierośnicę i w milczeniu wyciągnął ją w kierunku rozmówcy. Po chwili też, trzask zapałki zrodził dwa małe ogniki.

       W zasadzie Henryk nie palił, ale czasem, przy jakiejś szczególnej okazji i w pewnych kręgach, zdarzało mu się. W końcu, nigdzie się tak dobrze nie rozmawia, jak podczas wspólnego palenia papierosów. Albo picia wódki …

- A więc, inżynierze Dormann ? Będzie pan dochowywał naszej małej, wspólnej tajemnicy ?

- Ależ, sturmbannführer …

- Bo gdyby komuś pan ją zdradził, to czeka pana śmierć. Zabiję osobiście. Będę wiedział, że to pan, bo tylko my dwaj wiemy o tajnym tunelu na zewnątrz. A swoją drogą, nie uważa pan, że jak o czymś wie dwóch, to znaczy, że o jednego za dużo ?

- Sturmbannführer ! Będę milczał. Mam swój honor. Jestem w końcu emerytowanym podoficerem z czasów Wielkiej Wojny. Odznaczonym Żelaznym Krzyżem I Klasy !

- Więc myślę, że się rozumiemy. Ale chcę panu uświadomić jeszcze kilka spraw. Gdyby pan zdradził, to ci, którym pan to powie, też pana zabiją. I to natychmiast.

- Jak to ?

- A tak to ! Zabiją, bo nie będą chcieli, abym ja się o tym dowiedział. Ani ktokolwiek. Zabiją, bo będzie pan już niepotrzebny. Zabiją, bo jak pan zdradzi mnie, to dojdą do wniosku, że równie dobrze może zdradzić i ich. Pan nie ma wyboru, panie Dormann. Musi pan milczeć, bo to jest jedyna gwarancja pańskiego życia. Nawet gdyby pytał o to sam reichsführer, albo nawet sam führer, pan nic o tym nie wie !

- Nawet führer ?

- A co pan myślał ? Dla niego jest pan nikim. Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. Ale tylko w dół. Do szybu, z przestrzelonym łbem.

- Ale …

- Nie ma żadnego „ale” ! Ten tunel jest jedyną pańską nadzieją na ocalenie. Być może i moją. Bo kiedy już przyjdzie po nas śmierć …

- Przecież nie wiemy, kiedy przyjdzie nam umierać.

- Czasem jednak wiemy. W naszym przypadku śmierć może mieć pijaną gębę żądnego gwałtu, mordu i rabunku sołdata, z czerwoną gwiazdą na czapce. A wtedy ten tunel może być dla nas jedyną szansą na przeżycie. Rozumie pan ?

- Tak, oczywiście. Ale, czy nasza rozmowa nie ociera się o zdradę ? Bo nie chciałbym …

- Zacznij pan myśleć, do cholery ! – Henryka powoli zaczęła denerwować ostrożność Dormanna. - Jakbym chciał pana zabić, to nie prowadziłbym tu żadnych rozmów. Kula w łeb i tyle ! Powiedział bym, że za sabotaż lub defetyzm. Jeszcze bym dostał pochwałę za czujność. Ale my tu rozmawiamy o czym innym. Jest pan inżynierem i powinien mieć pan ścisły umysł. Nie można wykluczyć tego, o czym mówiliśmy.

- Rozumiem. Już chyba wiem …

- Chyba ? Pan musi wiedzieć na pewno ! Jest pan dla Rzeszy zagrożeniem. Za dużo pan wie. Więc śmierć, może mieć jeszcze jedną twarz. Podobną do mojej. Może mieć twarz Wenzlaua lub tego nowego dowódcy ochrony, von Drebnitza.

- Ale przecież to pan, sturmbannführer, będzie dowódcą całego obiektu ?

- Na dzień dzisiejszy, tak. Zanim jednak przybędę tu na stałe, będzie swoista dwuwładza. Pan odpowiada za prace budowlane i wyposażeniowe, von Drebnitz za bezpieczeństwo. Nikt nikomu nie powinien się wtrącać do roboty. Ale w życiu bywa różnie. Więc gdyby coś panu groziło z jego strony, albo zaczął się wtrącać w pańskie sprawy, tu są dwa berlińskie numery telefonów. Bezpośrednie. Do mnie i do oberführera Modera. Proszę je schować – wyciągnął z kieszeni niewielką kartkę. Proszę też pamiętać, że nie mamy pewności, iż w dotychczasowych ustaleniach nic się nie zmieni. Że ktoś, jakimiś swoimi kanałami i za naszymi plecami, nie wyda jakiegoś dziwnego rozkazu, aby tę tajemnicę, tego co tu robimy i będziemy robić, pogrzebać razem z nami …

- Myśli pan ?

- Ja nie myślę ! Ja wiem ! I dlatego rozmawiam tu z panem. Musi pan mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Robić swoje i trzymać gębę na kłódkę. Również dlatego, że gdy będę już tutaj na stałe, codziennie będzie mi pan zdawał relację ze wszystkiego, co pan widział i słyszał w ciągu dnia. W ważnych przypadkach natychmiast. Dla naszego wspólnego dobra. Czy to jest jasne ?

 

       12 styczeń 1945 – Obiekt Centrum, pokój Henryka.


       Obudził go dźwięk telefonu. Przez chwilę jeszcze walczył ze snem, lecz dźwięk był natarczywy. Otworzył oczy i wyciągnął rękę po słuchawkę.

- Reschke, słucham.

- Tu Moder …

- Melduję się, oberführer.

- A ty co taki zaspany ? Wiesz, która jest godzina ?

       Krótkie spojrzenie na stojący obok nocnej lampki budzik zdziwiło Henryka. Było przecież jeszcze wcześnie.

- Oczywiście. Szósta !

- No właśnie. A Sowieci już trzy godziny temu, z przyczółka pod Sandomierzem i Baranowem rozpoczęli nową ofensywę. Masowo przekraczają Wisłę. Niech pan wstaje, Reschke. Nie ma czasu na wylegiwanie się. To będziemy robić po wojnie. Albo w grobie. Na razie jednak masz się zameldować u mnie. Do czternastej. Myślę, że Bomke dowiezie cię na tę godzinę. Czekam. Heil Hitler !

- Heil Hitler.

       A więc zaczęło się ! To, o czym mówił Fischer. Że zaczną jeszcze zimą. Mają te swoje waciaki, walonki, czapki uszanki. I wódkę … Zima im niestraszna. No i nie trzeba budować wielu mostów. Piechota z lekkim sprzętem rzeki czy jeziora pokona po lodzie. To bardzo praktyczne i wygodne. I można w ten sposób zajść cholernie daleko … Może nawet nad samą Odrę !

 

Komentarze