Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 59

 

       12 styczeń 1945, godzina 14.00 – Berlin, siedziba SD, gabinet Modera.

 

       - No, widzę, że jak cię pogonić, to potrafisz się sprężyć !

- Oberführer ! Nie pojechałem tam przecież próżnować. Trzeba było sprawdzić i ocenić mnóstwo rzeczy.

- I jak to wszystko wygląda ?

- Optymistycznie. Do mojego przyjazdu, Dormann odwalił kawał znakomitej roboty. Jesteśmy na dobrej drodze.

- Henryku ! Ty mi tu nie opowiadaj o jakiejś drodze. Widzisz, co się dzieje. Wszystko co robimy, powinno być na wczoraj. A my mamy coraz mniej czasu.

- Oczywiście, oberführer. Mówiąc najkrócej, do końca marca obiekt powinien być kompletny i przygotowany do montażu nowej broni.

- Broni, której jeszcze nie mamy …

- Ale może będziemy mieli. Schumann na Rugii zrobił ostatnio spore postępy w zakresie zapewnienia redukcji jej masy i wymiarów. Diebner pracuje razem z Klemmem. Mają eksperymentalną koncepcję, aby odpalanie konstruowanych przez nich bomb odbywało się z wykorzystaniem metody Mario Zippermayra – tu już Henryk nie dodał, iż jest to prawdopodobnie ślepa uliczka, ale po co o tym wspominać ? Jeżeli poniosą fiasko, to przecież o to właśnie mu chodzi. W dodatku spadnie to na ich głowy, a nie na jego. On ma tylko nadzorować całość prac i alarmować, gdyby coś ulegało nieuzasadnionym opóźnieniom. - Pierwsze próby - kontynuował po chwili - mają przeprowadzić w Ohrdruf już za dwa miesiące.

- Mówisz, za dwa miesiące. A my nawet nie wiemy, ile czasu nam jeszcze zostało.

- Na pewno nie zgniotą nas jednym uderzeniem. Jesteśmy jeszcze za silni.

- Jeszcze … Ale jak długo ?

       Umilkli. Obaj już przeczuwali. A właściwie wiedzieli. Za chwilę trzeba będzie ratować własną dupę.

       Ciszę przerwał brzęk kieliszków, które po chwili Moder wyciągnął z szuflady biurka. I po raz pierwszy Henryk zobaczył, jak nalewająca trunek ręka drży.

- Napijmy się. Być może już tylko to nam zostało. A teraz powiedz … Dałbyś radę samodzielnie zbudować taką bombę ? Niezależnie od Rugii i Ohrdruf ?

- Myślę, że na chwilę obecną tak, chociaż niezbyt szybko. Podstawy teoretyczne mamy już opanowane. Gdybym rzucił wszystko i wziął na biurko całość naszych dotychczasowych osiągnięć, to jej konstruowanie potrwało by co najmniej dwa miesiące. Minimum miesiąc trwało by też sporządzanie rysunków technicznych i rozesłanie ich do fabryk, z tym, że musiałbym mieć do dyspozycji całe, wysokiej klasy biuro kreślarskie i to 24 godziny na dobę. Z miesiąc albo i dwa, trwała by produkcja i zwiezienie wszystkiego w jedno miejsce, o ile nie zakłóciłyby tego  alianckie bombardowania lub postępy ich wojsk. I jeszcze minimum miesiąc na złożenie wszystkiego w jedną, nadającą się do bojowego użycia całość. Jak bym nie liczył, w idealnych warunkach, o  które w tej chwili już trudno, jestem w stanie zbudować pierwszy egzemplarz może na lipiec. Oczywiście zakładam, że nie chodzi tu o jedną sztukę, więc fabryki musiały by wyprodukować każdy element w co najmniej kilku, a może nawet w kilkunastu egzemplarzach. Dopiero mając do dyspozycji tyle gotowych do użycia ładunków, można by w dwa tygodnie wygrać tę wojnę. Ale to już byłby sierpień, albo nawet i wrzesień. A pozostają jeszcze środki ich przenoszenia.

- O to możesz się nie martwić. Stacjonujące na Rugii i kilku innych lotniskach eskadry KG 200, mają zdobyczne samoloty zdolne zaatakować cele w całej Europie. A jeszcze można zastosować fugasy. Padł ostatnio taki pomysł. Rzucił go reichsleiter Bormann.

- Fugasy ? Tylko zdrajca mógł podsunąć taki pomysł !

- Uważaj sturmbannführer ! Mówisz o samym reichsleiterze !

- A co mi tam reichsleiter ! Pomysł jest kretyński z samego założenia. Wyobraźmy sobie, że zostawimy gdzieś taką atomową minę – pułapkę, z zapalnikiem czasowym, lub też odpalaną przez człowieka. Jaką mamy pewność, że akurat w pobliżu takiego fugasa znajdzie się  większa masa wojska, nie mówiąc już o ważnym sztabie ? Jaką mamy pewność, że człowiek nie zdradzi, nie zginie, nie przestraszy się? Jaką mamy pewność, że zapalnik nie zawiedzie ?  A jakby dostało się to w ręce Sowietów ? Kto wtedy stanie pod murem za taki pomysł ?

- Dobrze już, dobrze. Przekonałeś mnie. Ja też nie byłem entuzjastą tego pomysłu. Zwłaszcza z uwagi na osobę pomysłodawcy.

- Ale sam pan mówił, oberführer, że …

- Owszem, mówiłem. Ale ta sprawa śmierdzi. I powiem ci coś, czego nikomu innemu bym nie powiedział. Istnieje przeciek z samej góry. Z najbliższego otoczenia führera. Gestapo sprawdza każdy trop. Śledzili nawet żonę szefa osobistej ochrony führera, sturmbannführera Heinza Lingego ! Nic z tego nie wyszło, więc szukają dalej. Doszło do tego, że gruppenführer Müller, szef gestapo, w największej tajemnicy ostatnio kazał sprawdzić samego Bormanna. Niby nic konkretnego nie mamy, ale podejrzewa, że to on może okazać się sowieckim szpiegiem !

- Co ? Szpieg na tym szczeblu ? Przy samym führerze ? – Henryk aż podniósł głos.

- Ciszej ! Nie mówię, że tak jest. Ale przeciek istnieje. I kto wie, co z tego jeszcze może wyniknąć. Należy się więc spieszyć. Ale powiedz teraz inaczej … Jeżeli testy na poligonie Ohrdruf okażą się owocne, obiekt Centrum będzie gotowy najpóźniej  do pierwszego kwietnia, a w międzyczasie wykonana zostanie odpowiednia dokumentacja i dostarczone części, to na kiedy zbudujesz bombę ?

- Jeżeli Diebner i Klemm dadzą radę wykonać odpowiednie rysunki konstrukcyjne, ich kierunek jest słuszny, a przemysł mimo bombardowań zdoła ekspresowo wyprodukować części, to może na początek maja. Ale trzeba też zobaczyć, do jakich wyników dojdzie i co zademonstruje nam Schumann. Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. To niestety wciąż słabo zbadane obszary nauki.

- A więc najszybszy wariant to taki, że w którym oni myślą i konstruują, a ty dajesz efekt końcowy ?

- No to wychodzi oberführer. Inaczej nie będzie.

- No, dobrze. Przynajmniej wiem, na czym stoimy. A ty nie myśl, że będziesz tu teraz wypoczywał. Na jutro chcę mieć szczegółowy raport z Centrum. Stan zaawansowania, potrzebne jeszcze siły i środki. Sprawność zarządzania, stan bezpieczeństwa. Zaopatrzenie w przyrządy naukowe, maszyny i urządzenia. Stan zapasów paliwa, żywności, środków potrzebnych do życia i prowadzenia prac.

- Jawohl, oberführer ! Będzie wszystko na godzinę dziesiątą.

- A dlaczego nie na ósmą ?

- Oberführer ! Żeby napisać taki raport, i tak będę musiał siedzieć nad nim przez całą noc.

- Wyśpisz się później. A teraz jeszcze jedno. Jak sprawuje się tymczasowy dowódca ochrony ?

- Untersturmführer Wenzlau ? Robi wszystko to, co trzeba. I dobrze sobie radzi. W tej sytuacji nie wiem …

- Czy dobrze zrobiono mianując Drebnitza ? Trudno, to nie nasza decyzja.

- A propos, oberführer … Czy on już w końcu wyjeżdża do Centrum ?

- A co ? Stęskniłeś się za nim ? Nie, do tej pory jest tutaj. I będzie siedział jeszcze przez trzy, cztery dni, przeglądając teczki, które napływają z całej Rzeszy. Nie chce tego przerywać, bo później już może tu nie wrócić.

- Tak mu na nich zależy ?

- Na teczkach ? Nie. Raczej na ludziach, których one dotyczą. Ale ja nie będę się w to wtrącał. Żeby ktoś, kiedyś, nie powiedział, że utrudniłem mu wykonywanie powierzonych zadań. Albo nie napisał takiego raportu. Mam już zbyt wiele do stracenia. A na razie, nie ma sposobu, aby się go pozbyć. Chociażby jak Krupińskiego …

 

       16 styczeń 1945 – Berlin, siedziba SD, pokój von Drebnitza.


       Niech to szlag trafi ! Nie tak wyobrażał sobie początki nowej funkcji. Przegląd ponad dwustu teczek naukowców, techników i funkcjonariuszy ochrony, zaowocował pokaźnym segregatorem danych do sprawdzenia. Kto to wszystko zrobi ? Oraz kiedy ? A jeżeli wśród tych ludzi są defetyści, zdrajcy lub szpiedzy ? Przecież nie można nikomu do końca ufać. Zwłaszcza tym, co do których sama intuicja mu podpowiadała, że może być z nimi coś nie tak. Tylko co ?

       Po raz setny chyba otworzył segregator. Nic nie chciało się w nim zmienić. Dokumentów i pytań przybywało, a na samym wierzchu jakiś wewnętrzny głos wciąż kazał mu trzymać dossier dotyczące tego jednego. Tego tak sprawdzonego i zaufanego. Odznaczanego i nagradzanego. Przyjmującego zaszczyty z rąk samego führera, osobiście znającego ministra propagandy Josepha Goebbelsa, gruppenführera Kammlera i całą plejadę prominentnych osób, zajmujących się najtajniejszym programem III Rzeszy. Co ciekawe, według dokumentów nigdy osobiście nie zetknął się ze swoim imiennikiem, z reichsführerem Heinrichem Himmlerem. Nie jest z nim kojarzony. Przypadek ? A ta cała jego kariera ? Przecież w 1939 – tym został powołany tylko jako konsultant naukowy. Stopień untersturmführera praktycznie dostał honorowo, bo inaczej nie wypadało. A później ? Może nie zrobił oszałamiającej kariery, ale nie było wątpliwości, że dzisiaj jest ważniejszy od niejednego gruppenführera !

       Kurwa mać ! To nie może tak być, że ktoś sobie przychodzi i ot tak, staje się oczkiem w głowie. A on ? Przecież już w roku1921 walczył o niemiecki Śląsk. Walczył i zabijał. No, z tym zabijaniem, to może nie w liczbie mnogiej. Zabił jednego, bezczelnego polskiego wyrostka, który za parę lat, jakby mógł, wsadził by mu bagnet w bebechy. A później ? Przecież służył w SD znacznie dłużej niż ten cały Reschke … I to właśnie przez tego Reschkego trafił na pół roku w samo centrum piekła frontu wschodniego. Do tego w zimie. A, że go podobno uratował podczas bombardowania ? Do dzisiaj von Drebnitz czuł w kościach, że coś tu jest nie tak. Gdyby posypały się na niego cegły, miałby chyba nieco inne obrażenia. Może rozleglejsze, ale bardziej powierzchowne i głównie w obrębie głowy.

        Nie, coś zdecydowanie jest tu nie tak. I ja się dowiem co, herr sturmbannführer Reschke ! A wtedy, może się wreszcie okaże, dlaczego ja cię tak bardzo, podskórnie, intuicyjnie i pozornie irracjonalnie, nienawidzę !!!

 

       17 styczeń 1945 – okolice Lublińca.


       Dowódca kompanii Smiersz-u, major Walery Rogozin, po raz kolejny odsunął lupę na skraj stołu. Job twoju mat ! Co jest nie tak ? Po raz chyba setny popatrzył na leżącą przed nim fotografię. Dane widniejącego na niej mężczyzny znał już na pamięć. Heinrich Reschke, urodzony w Colonnowskiej. Imiona ojca, matki, nazwisko matki z domu, data urodzenia. Adres berliński z przełomu lat 20 – tych i 30 –tych. To wiemy. To było na pierwszej stronie dokumentów z uczelni. Stronie, którą ich agentowi udało się sfotografować. Reszta ? Cholera ją wie ! Oczywiste jest, że w myśl otrzymanych zaleceń, najlepiej jest zacząć od adresów. Do Berlina jeszcze daleko. Ale miejsce urodzenia ? No właśnie … Najłatwiej jest postawić zadanie. Tak, jak zrobił to jego przełożony, który wezwał go dzień przed rozpoczęciem ofensywy i wręczył zdjęcie.

       - Wybrałem was, bo ze wszystkich trzech kompanii do zadań specjalnych będących pod moimi rozkazami, wy jesteście najlepsi i najbardziej operatywni. Zacznijcie od miejsca urodzenia. Może tam jeszcze żyją jego rodzice, rodzeństwo lub jakaś dalsza rodzina. W ostateczności sąsiedzi, znajomi, miejscowi urzędnicy, lekarze, listonosze, księża. Tacy wiedzą wszystko. Jak ich odpowiednio przyciśniesz lub postawisz pod ścianą, powiedzą, co tylko chcesz wiedzieć. Ustalicie więc, gdzie ta miejscowość się znajduje i bierzcie się do roboty. Oczekuję zdecydowanych działań i wyników …

       Łatwo powiedzieć. Rogozin już pół godziny po otrzymaniu zadania studiował mapę i takiej miejscowości nie znalazł. Fakt, że posiadane przez niego mapy zawierały jedynie nieco więcej, niż szerokość wyznaczonego ich frontowi pasa natarcia, ale sięgały do samej Nissy. I na tych mapach Colonnowskiej nie znalazł. Czyżby nasi kartografowie zawalili sprawę ? Niemożliwe. Przecież były to doskonałe mapy z 1940 –tego. Robiono je specjalnie pod kątem planowanego na lato 1941- go roku zaskakującego uderzenia na Hitlera - gada. Rogozin do dzisiaj pamiętał rozmówki rosyjsko – niemieckie, jakie wręczano im na początku czerwca tamtego, pamiętnego roku. Więc co ? Widać inni, walczący w składzie innych frontów mają więcej szczęścia i to któryś z nich zbierze laury. Szkoda ! Chwilowo odpuścił więc sobie całą sprawę, ale gdy wczoraj, dwadzieścia kilometrów na zachód od Częstochowy przekroczyli rzeczkę Lisswarthe, a wraz z nią formalną granicę III Rzeszy, wrodzone poczucie obowiązku kazało mu wrócić do sprawy. Tym bardziej, że przy rozbitym sztabie niemieckiej dywizji znaleziono komplety niemieckich map. Genialne ! W skali 1 : 25 000 ! Zaznaczono na nich każdą, najmniejszą nawet miejscowość. Nawet pojedyncze zabudowania ! Major raz tylko widział podobne mapy. Równie dobre, a może nawet i lepsze. To było po 17 września 1939 roku, kiedy to wkroczyli na wschodnie ziemie polskie. Zdobyte na Polakach mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego poleciały nawet do Moskwy, jako wzór dla ich kartografów. Burżuje, ale mapy to robić umieli !

       Nie czas jednak na wspomnienia. Trzeba żyć bieżącą chwilą. Raz jeszcze spojrzał na mapy i zniechęcony machnął ręką. Nic z tego. Nawet i przez lupę, na zdobycznych niemieckich mapach obejmujących przecież obszar całej rejencji opolskiej, też nie było żadnej Colonnowskiej. Niech więc szukają inni. Chociaż … Popatrzył jeszcze raz na fotografię. Dobrze by było złapać takiego ptaszka. Awans byłby murowany !

 

     18 styczeń 1945 – poranek, okolice Poznania, majątek von Drebnitza.


       Z Berlina wyruszył jeszcze wczoraj, późnym wieczorem, aby nad ranem być u siebie. U siebie ? Jak długo jeszcze ? Czy to znów miało się zawalić, jak po poprzedniej wojnie ? Aż się spocił. Nie, nie można poddawać się złym myślom. Nie prowadzi to do niczego dobrego. Chociaż … Zabezpieczyć się trzeba. Parząc sobie usta, popijał drobnymi łykami gorącą kawę, zaparzoną mu przez rządcę.

       Tak … Wszystko powoli ale nieubłaganie obraca się w gówno. Sama jazda, która powinna trwać niespełna cztery godziny, zajęła mu ponad siedem. Mimo czarnego munduru z oznaczeniem SD, liczne patrole żandarmerii szczegółowo sprawdzały dokumenty, zarówno jego, jak i kierowcy. Dwa razy musiał też przepuszczać transporty wojska, kierowane na wschód. A teraz jeszcze i to … Znów uciekło kilku robotników przymusowych. Owszem, uciekali i w poprzednich latach, ale były to ucieczki pojedyncze. Odosobnione. A tym razem, za jednym zamachem aż pięciu ! Podnoszą głowy. Niedobrze. A nie ma czasu, aby z powrotem uświadomić im, gdzie jest ich miejsce.

       Dopił kawę i przeszedł po pokojach. Psia krew ! Wiele zabrać się nie da. Nie upchnie przecież dywanów, obrazów, a tym bardziej wielkich, stojących zegarów, do bagażnika. Dobrze, że już wcześniej pomyślał o przyszłości i z posiadanych funduszy zakupił u berlińskich jubilerów kilkanaście markowych, złotych zegarków. W banku pozostało puste konto, ale zegarki wraz z osobistymi dokumentami znajdowały się teraz w wiezionej przez niego teczce. Nie chciał zostawiać ich w Berlinie. Nie wiadomo, czy by tam nie przepadły w jakimś bombardowaniu. Albo, czy ktoś by ich nie ukradł. A tak, są tu i pod jego osobistym nadzorem.

       Usiadł w swoim pokoju i otworzył biurko. No tak … Parę rzeczy trzeba jeszcze zabrać. Akt notarialny własności majątku, fotografie rodziców i krewnych, odznaczenia po ojcu. Niewiele tego. Jeszcze tych parę sreber z kuchni i salonu. Akurat tyle, aby zapełnić drugą teczkę. Wyjrzał jeszcze przez okno. Pod stodołą stało kilku tych nierobów, gapiąc się na jego samochód. Gdybyż tylko miał więcej czasu … Już on by ich nauczył ! A tak, rozkradną wszystko i uciekną, jak tylko dojdą tu Sowieci. A może i nie dojdą ?

    - Herr hauptsturmführer !

       Von Drebnitz obejrzał się. To zarządca podążał ku niemu z koszykiem, przykrytym białą serwetką.

- Na drogę – dodał wyjaśniającym tonem. - Prowiant.

- Dziękuję, Joachim. Miej tu oko na wszystko. Tak, jak dotychczas. Bo jeżeli przyjadę i stwierdzę jakieś nieporządki, to …

- Wszystko będzie w porządku, herr haupsturmführer. Będę pilnował.

- No …

       Nie było czasu na inne rozmowy. Tak naprawdę, to z jego strony była to samowola. Z Berlina miał przecież jechać prosto do Waldenburga i tam dopiero, ze specjalnym przewodnikiem, do obiektu Centrum. Trudno. Czasami tak trzeba. Przecież Moder nie dał by mu zezwolenia na załatwianie prywatnych spraw. A gdyby jeszcze powiedział, że chce ratować rodzinne pamiątki ? Czysty defetyzm ! Odwrócił się raz jeszcze, obejmując wzrokiem rodzinny majątek. Gówno ! Tyle zachodu i wszystko na nic.

       Ponurym wzrokiem popatrzył na drogę przed ruszającym samochodem i pogrążył się w rozmyślaniach.

 

Komentarze