Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 56

 

       Noc sylwestrowa 1944/1945 – Berlin, restauracja „U Weterana”.

 

       Nie pierwszy już raz balowali w tej knajpie. Gdy zamawiali lokal dla siebie, przebywała w nim tylko nieliczna i dyskretna obsługa oraz właściciel, stary kuternoga, poruszający się o kulach już od czasów walk pod Verdun, w 1917 roku. Spokojnie więc można było nawet się upić, chociaż w przeciwieństwie do reszty kompanii, Henryk kontroli nad sobą nie tracił.

       Niby wszystko było jak zawsze, ale nie do końca. To spadło jak grom z jasnego nieba i nie wszyscy od razu pojęli odmienność tego, co właśnie się stało.

       Pierwszy raz upijali się na smutno ! Nie było wesołych okrzyków czy radosnych życzeń, jak jeszcze kilka lat temu. Jak jeszcze rok temu ! Siedzieli z ponurymi minami, czasem pogadując, czasem zapadając w milczenie. Nastroju nie zmieniły nawet składane o północy życzenia. Szczęśliwego Nowego Roku 1945 ! Zabrzmiało to jak ironia i nie przyczyniło się do zmiany nastroju. Upijali się więc, jakby w przeczuciu ostateczności tego ich noworocznego spotkania. Nawet pełne zapału słowa obersturmführera Klotza, o niezłomnej wierze w führera i ostateczne zwycięstwo, skwitowali wzruszeniem ramion.

- Głupi gnojek. Debil. Jeszcze nie wie, jak nas tu wszystkich wydymają.

- Co pan mówi, oberführer ?

- Nie słyszałeś ? Śniegu ci do uszu nawiało, czy co ?

- Nie, ale nie rozumiem co pan powiedział.

- Nie rozumiem … To bardzo wygodne nie rozumieć. I czasami szalenie bezpieczne – Moder pociągnął kolejny duży łyk prosto ze stojącej przed nim butelki wódki. Pił ostro od samego początku tego spotkania i już ledwo siedział na krześle. Popatrzył mętnym wzrokiem na Henryka. Złapawszy go za krawat, przyciągnął do siebie. Zionął ciężkim, przesyconym alkoholem oddechem.

- Zaprowadź mnie do łazienki. Szybko !

       Przezorne usuniecie się w bok i chwycenie Modera z tyłu pod ramiona zajęło Henrykowi dosłownie dwie sekundy. Przeprowadził lecącego z nóg oberführera za kotarę prowadzącą do toalet. W ostatniej chwili dociągnął go we właściwe miejsce i gdy tylko otworzył drzwi kabiny, Moder niespodziewanie opadł na kolana. Zabulgotało mu w gardle i po chwili strumień wymiocin wypełnił muszlę klozetową, mocząc i brudząc zwisający do wnętrza czarny krawat, z wpiętą weń złotą odznaką NSDAP. Smród wypełzł na zewnątrz i tylko szybkie spuszczenie wody sprawiło, że Henryk opanował odruchy wymiotne.

       Rozejrzał się. W toalecie byli sami. Nikt tego nie widział, ale i nikt nie był w stanie mu pomóc. Cholera ! Nie może go przecież tak zostawić, z zapitą mordą w sedesie ! Jeszcze jedno spojrzenie wokół. W kącie pomieszczenia stało wiadro, obok leżała szmata do podłogi. To był to ! Wyciągnął więc Modera i posadził pod ścianą, na posadzce. Zmoczył szmatę w umywalce i krzywiąc się z obrzydzenia, z grubsza obmył kompana. Rzucił szmatę w kąt, umył ręce i nagle osłabły usiadł obok niego.

        Impreza, kurwa mać ! Poszedłby już do domu, przewietrzył się i do końca wytrzeźwiał, ale zdusił w sobie tę myśl. Tyle ważnego i nieoczekiwanego mogło się jeszcze wydarzyć … I kto wie, ile mimochodem można się było dowiedzieć !

        Potężne beknięcie kompana sprawiło, że przyjrzał mu się uważniej. Zobaczył przytomniejące, wpatrzone w niego oczy i aż zadrżał. Dziwne to było spojrzenie.

- To …, to ty Henryku ?

- Oczywiście, że ja.

- Co ja tu robię ?

- Prosił pan, aby go wyprowadzić. Chyba wypiliśmy za dużo wódki.

- Rzygałem ?

- Raz. Ale teraz będzie już tylko lepiej.

- Dziękuję. Ty jesteś jak nasz reichsführer. „Wierny Henryk”. A wiesz, że tak go nazywają ?

- Kogo ? Reichsführera ?

- No. On jest wierny wobec führera, a ty wobec mnie. Powiedz, czy jest tak ?

- Oczywiście, że tak jest.

- To powiem ci coś w zaufaniu, ale ciii … Jakby co, to morda w kubeł !

- Oberführer ! Potrafię dotrzymywać tajemnicy.

- To mi się podoba. Więc słuchaj. Wiesz, że wczoraj był u nas sam Himmler ?

- To wiedzą wszyscy. Złożył życzenia noworoczne.

- Nie do końca. Spotkał się też z Kammlerem i Müllerem.

- Tym Müllerem ? Szefem gestapo ?

- Tym samym. A wiesz może, gdzie odbyło się to spotkanie ?

- Skąd mam wiedzieć ?

- U mnie w gabinecie ! I na godzinę wygonili mnie z niego jak psa ! Mnie ! Szefa biura i starego członka partii !

- Jak to ?

- Tak to ! Ale zapomnieli o jednym. Zapomnieli, że stary Moder nie od dzisiaj pracuje w tej branży. I już dwa lata temu sprawił, że w gabinecie zainstalowano podsłuch. Rozumiesz ? Podsłuch, ale włączany tylko przeze mnie. Czasami trzeba się zabezpieczyć.

- Ale przed reichsführerem ?

- Może nawet głównie przed nim. A pamiętasz może, co jest obok mojego gabinetu ?

- Pokoik. Z kanapą. Czasem pan tam śpi, gdy pracuje do późnej nocy.

- Z kanapą mówisz ? Ale i ze słuchawkami. Wszystko słyszałem. Takich jak ja, chcą zostawić sowietom na pożarcie.

- Jak pan, oberführer ?

- A co myślałeś ? Że my niby jesteśmy tacy ważni ? Chcą ratować führera i to jest oczywiste. Ale i Bormanna oraz samych siebie. Wraz z dokumentami dotyczącymi nowych broni i wynalazków. Rozumiesz ? Wszystko na mikrofilmach. Całe nasze badania nad atomem zmieszczą się w czterech skrzynkach. I jeszcze kilkanaście innych skrzyń. Do tego waluty i złoto. I co ? Można się ustawić ?

- Ale to nie takie proste. Tyle skrzyń ? A złoto jest ciężkie.

- A od czego mamy naszą Ubootwaffe ? W Norwegii Sporrenberg już szykuje załogi. Wybiera samych kawalerów. Popłyną stamtąd co najmniej dwa okręty. Typ IX w najnowszej wersji, z chrapami. Olbrzymi zasięg. Bez problemów można dopłynąć do Argentyny. A tych okrętów nie ma w wykazie.

- Jakim wykazie ?

- Urzędowym. Nie nadano im żadnych numerów. Albo już jakiś czas temu oficjalnie uznano je za zaginione w akcji. Po wojnie nikt więc nie będzie ich szukał. A jeszcze szykują dwa nowej konstrukcji. Typ XXI. Rewelacja. Ich załogi szkolą się właśnie na wodach Zatoki Gdańskiej.

- No to będzie można zabrać trochę ludzi.

- Nie łudź się. Popłyną tylko najważniejsi bonzowie oraz ich przydupasy. Sam Kammler, do Argentyny ma odlecieć samolotem.

- Eee …, to chyba niemożliwe.

- A jednak ! Mamy już dwa egzemplarze takiej maszyny. Budowana jest też trzecia. Junkers 390. Sześciosilnikowy. Prototyp co prawda aktualnie jeszcze rzadko lata trapiony różnymi usterkami, ale drugi samolot jest już dopracowany. Lata normalnie. Z zamontowanymi wewnątrz dodatkowymi zbiornikami, może zabrać do piętnastu pasażerów z podręcznym bagażem. Na lot do Argentyny akurat wystarczy.

- A reszta ?

- My jesteśmy tą resztą, skazaną na pożarcie. Chociaż w twoim przypadku, może być jeszcze różnie.

- Jak to ?

- Normalnie. Jest plan, aby zabrać tylko dwudziestu do trzydziestu najbardziej zaufanych, niezbędnych i najbardziej oddanych führerowi naukowców. Swoje prace mają kontynuować na obczyźnie. Pozostaje jednak problem, co zrobić z pozostałymi. Nie można bowiem pozwolić, aby najważniejsi, a jednocześnie w jakiś sposób niepewni, wpadli w ręce wroga. Natychmiast wszystko by zdradzili.

- A więc …

- A więc będą pracowali do ostatniej chwili, do samego końca. W nieświadomości i pod nadzorem. Bo może się uda … Do chwili, kiedy jeszcze będzie nadzieja. Kiedy jeszcze będą potrzebni. A jak już nie będą i wszystko zacznie się walić, zrobi się selekcję. Niepewni, zbyt gadatliwi, albo pracujący przy programach, których ujawnienie mogłoby kompromitować Rzeszę, dostaną kulkę w łeb !

- Jednym słowem, my …

       Wyrażający niepewność gest dłoni Modera i skrzywienie ust w wielki znak zapytania, zakończyły tę dziwną rozmowę.

 

       01 styczeń 1945 – Berlin, mieszkanie Trudy.


       Na początku nie wiedział, czy mu tak dzwoni w głowie, czy to tylko telefon i dopiero po dobrej chwili zorientował się, że dzwoni to drugie. Zwlókł się więc z łóżka, podniósł słuchawkę i rzucił rutynowe „halo”.

       To była Truda. Schodziła właśnie z nocnego dyżuru i z telefonu na izbie przyjęć zadzwoniła do niego.

     - To jak ? Przyjdziesz dziś do mnie ?

- Oczywiście, że przyjdę. Pozwól mi jednak trochę dojść do siebie. Wiesz jak to jest. Noc sylwestrowa i koledzy z dużą ilością wódki.

- Ale sądząc po głosie, ty chyba jesteś w formie ?

- Jeżeli masz na myśli alkohol, to tak. Jestem tylko niewyspany.

- To dośpij jeszcze ze dwie godziny i przyjedź na południe. Ja przez ten czas upiekę ciasto. A na deser wyciągnę dwie torebki suszonych śliwek.

       Otrzeźwiał momentalnie. Dwie torebki suszonych śliwek ! To był ich szyfr ! Hasło ! Truda ma więc dwa dokumenty tożsamości. Osób  pasujących wiekiem i wyglądem do niego …

       Nie mógł już zasnąć. Mimo, iż wrócił o czwartej nad ranem. Mimo, iż zasnął dopiero dwie godziny później, analizując w myślach całą rozmowę z Moderem. Prowokacja ? A może w alkoholowym upojeniu miał chwilę szczerości ? Nie potrafił tego rozstrzygnąć. Przypomniał sobie starą, powtarzaną wielokroć przez babcię sentencję – „jak nie wiesz, co masz mówić, mów prawdę” ! Uśmiechnął się w duchu, sam do siebie. Gdybyś babciu wiedziała, dokąd by mnie taka prawda zaprowadziła ! Ale i może jest w tym jakaś myśl. Jak nie wiesz, co masz robić, nie rób nic. Czekaj, a zobaczysz co z tego wyjdzie. Pokrzepiony tą myślą i postanawiając w żaden sposób nie nawiązywać do nocnej rozmowy z Moderem, zapadł w sen. Aż do momentu, gdy po ósmej obudził go telefon od Trudy. 

 

       - Jesteś wreszcie. Tak czekałam …

- Ja też nie mogłem się doczekać. I gdyby nie ten twój sylwestrowy dyżur, na tę noc puścił bym kantem nawet samego szefa.

- Wiesz, że inaczej nie można było. U nas wolne dawali tylko tym pielęgniarkom i sanitariuszkom, które mają rodziny. Ja zaś jestem samotna.

- Nie jesteś. Masz mnie. A ja ciebie. Nie jesteśmy więc samotni.

       Przywarli do siebie gorącym pocałunkiem. Potem poprowadziła go do pokoju. Wszystko było jak należy. Było ciasto i dwie niewielkie torebki suszonych śliwek. Musiało tak być. Bo gdyby telefon był na podsłuchu i ktoś to nagle chciał sprawdzić …

       Zrobiła herbatę, lecz widząc zaciekawienie w jego oczach, sięgnęła za obudowę zlewu. Pierwszy dokument przedstawiał księgowego. Dwa lata młodszego. Co do wyglądu ? No, cóż … Musiałby zapuścić niewielki wąsik, grzywkę i zaczesać ją na lewo. Jak u Adolfa. Nie pasowało by to do niego. Zawsze gładko ogolony, z krótkimi włosami na jeża. I teraz aż tak się zmieniać ? Ale jak będzie trzeba …

- A ten drugi ?

       Zawahała się. Wsadziła rękę w kieszeń fartuszka , ale jej nie wyjęła.

- Ten jest sprzed trzech dni. Ale nie wiem, czy powinnam ci go pokazywać. W ogóle nie wiem, czy dobrze zrobiłam.

- Ale co ? Coś z nim jest nie tak ?

- No właśnie nie wiem. Bo ten dokument nie należy do Niemca.

        Wyciągnęła dłoń z kieszeni i po chwili wszystko stało się jasne. Robotnik przymusowy ! Polak ! Z Poznania. Rok starszy, ale jaki podobny. - Nie miałem chyba brata bliźniaka - pomyślał i czytał dalej. Grzegorz Bereś. Ślusarz. Cholera, to by pasowało. Znał tę robotę od małego. Kuźnia, fabryka i warsztat były jego żywiołem. Wszystko chciał wiedzieć, wszystkiego dotknąć i wszystkiego się nauczyć.

- No, i ?

       Popatrzył na nią z uśmiechem.

- Dobrze. Nawet bardzo dobrze.

- Ale to przecież Polak. A jego nazwisko ? Beresch ? Imienia nawet nie umiem wymówić.

- Nie szkodzi. Ja umiem. Grzegorz Bereś.

- Znasz polski ?

- Trochę. Wiesz przecież, że urodziłem się i wychowałem na Śląsku. Tam było wiele rodzin mówiących po polsku. I chłopaków z sąsiedztwa też. Trochę się od nich nauczyłem.

- Ale jak ktoś zobaczy te dokumenty i pomyśli, że naprawdę jesteś Polakiem ?

- Truda ! Kiedy już przegramy tę wojnę, papiery Polaka, a jednocześnie robotnika przymusowego, będą znacznie lepsze niż jakiekolwiek papiery niemieckie. Niezależnie od tego, czy trzeba je będzie podsuwać pod nos Anglikom, Amerykanom czy Ruskim. A poza tym, ja zupełnie nie nadaję się na księgowego !

       Roześmieli się oboje. Napięcie prysło.

     - A tak, swoją drogą, jeżeli już ci tak dobrze idzie, spróbuj zdobyć jeszcze jakieś dokumenty. Tylko żebym nie musiał zapuszczać wąsów i czesać się na lewą stronę. I żeby wpisany był w nie jakiś techniczny zawód.

 

       Późnym popołudniem, już po wyjściu z łóżka, poruszyła jeszcze jedną sprawę. Zgodnie z zaleceniami Henryka, nie próbowała zerwać współpracy, do jakiej kiedyś ją przymuszono. To byłoby zbyt niebezpieczne. Pisała tylko coraz mniej konkretnie. Jakieś ogólniki. Żadnych szczegółów czy nazwisk. Nie widziała, nie słyszała, nie wie. Zresztą, od lata, kiedy to Sowieci zaprzestali ofensywy, do szpitala trafiali przeważnie cywile. Ofiary alianckich bombardowań. Rotacja też była duża. A im większa, tym mniej do pisania.

       Tak więc „Mewa 15”, będąca kiedyś obfitym źródłem informacji, zmieniła się w pojedynczo kapiące krople.

- I tak trzymać – poradził jej Henryk. - Demonstruj dobrą wolę, ale pisz mało i ogólnie. Może się zniechęcą. Zresztą, to już chyba długo nie potrwa. Dasz radę ?

- Dla ciebie tak.

- Więc dalej rób, jak ci poradziłem. Musimy to jakoś przetrzymać. A papiery schowaj pod progiem. Kto wie, co jeszcze na koniec wydarzyć się może.

 

Komentarze