Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 64

 

       23 styczeń 1945, popołudnie – Rugia, atomowy ośrodek badawczy.


       - Witaj Heinrich ! Spodziewałem się ciebie wcześniej. To już chyba ponad trzy miesiące, co ?

- Witaj Erich. Chętnie do ciebie przyjeżdżam, ale ten nawał pracy … Wiesz, jak to jest.

- Nie musisz mi mówić. Sam siedzę tu od rana do nocy i tyram jak niewolnik. A i tak ciągle mnie poganiają.

- A ja właśnie w tej sprawie.

- Żartujesz ! Zaraz ci wszystko pokażę. Sam zobaczysz, że szybciej się już nie da.

- Wiesz co ? Chodźmy na obiad. Po podróży jestem głodny. A po obiedzie …

- Co, po obiedzie ?

- Pójdziemy na dłuższy spacer. Nad morze. Tam sobie porozmawiamy na poważnie. I po starej znajomości.

       Nie można powiedzieć. Obiad był dobry. Nawet wypili po kielichu czerwonego wina. Ale nad morze nie poszli. Mroźny, wschodni wiatr, nawet przez ciepłe płaszcze i czapki przenikał do szpiku kości. Skierowali się więc do lasu, miedzy pagórki niewielkich wydm, gdzie było znacznie ciszej. I co dla obu było ważne, żadnych ciekawskich uszu.

     - A więc ? O czym to chciałeś rozmawiać ? Sądząc po okolicznościach i twojej minie, to raczej poganiał mnie nie będziesz.

- I masz słuszność. Nie będę. Zaakceptuję nawet to, że od dzisiaj będziesz pracował znacznie wolniej.

- Tak ?

- A tak. Znasz przecież sytuacje na frontach. Jak myślisz ? Kiedy Rosjanie dotrą do Odry ? Za tydzień ? Góra półtora. A my dalej chcemy mieć tę bombę ?

- A nie ?

- Widzisz Erich, siedzisz tu w tym ośrodku na kompletnym zadupiu i nie znasz dobrze sytuacji ogólnej. Jest źle. Nawet bardzo źle.

- Więc bomba mogłaby przeważyć szalę zwycięstwa na naszą stronę !

- Jedna ? Przecież wiesz, że nie. Rozjuszyło by to tylko przeciwnika. A po wojnie ? Pogłaskali by cię za to, czy powiesili ?

- Ale przecież każdy ma prawo używać nowych broni. My jesteśmy tylko konstruktorami. Nie można nas za to winić !

- Prawo będzie stanowił ten, kto z tej wojny wyjdzie zwycięsko. I to oni sądzili będą nas, a nie my ich. Co ? Myślisz, że taki Stalin sam  siebie osądzi za napaść na Polskę we wrześniu 1939 i na Finlandię w listopadzie tego samego roku ? Za zagarniecie Litwy, Łotwy i Estonii ? Myślisz, że sam siebie osądzi za katyńską zbrodnię na polskich oficerach, albo za pakt Ribbentrop – Mołotow i prawie dwuletnią wierną współpracę z naszym Adolfem ? Człowieku … Do samego 22 czerwca 1941 roku nasi żołnierze jedli chleb w połowie wypieczony z ruskiej pszenicy. Nasze okręty płynące na podbój Norwegii czy nasze U-booty topiące angielskie statki na Atlantyku, w połowie pływały na ruskiej ropie. Nasze czołgi przewalające się w 1940 przez Francję, Belgię czy Holandię, a rok później przez Bałkany i Grecję, w połowie napędzała ruska benzyna. Tak samo było z naszymi samolotami w czasie „Bitwy o Anglię” ! Daję ci głowę, że na lata pójdzie to w zapomnienie. Będzie ukrywane i wyciszane, aby tylko nie drażnić sowieckiego niedźwiedzia. A te bomby, które usiłujemy zbudować ? Gdybyśmy mieli takich chociażby siedem czy osiem … W najgorszym wypadku pięć, ale za miesiąc czy półtora. Wygralibyśmy bezapelacyjnie, a ty byłbyś bohaterem narodowym. A teraz powiedz, ale tak z ręką na sercu … Dasz radę w ciągu maksimum dwóch miesięcy dostarczyć tyle ładunków ?

- Wiesz przecież, że nie. To by się mogło udać, ale najwcześniej na koniec lata. Do tego w optymalnych  warunkach.

- Więc odpowiedz sobie na pytanie. Mamy tyle czasu ?

- A ty wiesz, Heinrich, że ta nasza rozmowa pachnie stryczkiem ? Gestapo szaleje. Wszędzie tropią jakichś szpiegów, jakieś spiski czy sabotaże. Przesłuchują moich asystentów. Każą pisać donosy. Przeszkadzają w pracy.

- Tobie też każą pisać ?

- Mnie ? Nie. Ale wiem, że innym tak.

- I mówisz, że przeszkadzają ci w robocie ?

- Oczywiście. Na to jednak wpływu nie mam.

- Masz, kolego … Masz. Możesz napisać skargę lub dwie, ale dobrze umotywowaną, że przeszkadzają ci w pracy. To ich niewątpliwie trochę powstrzyma.

- Zgoda. Ale na jak długo ?

- Być może niezbyt. Ale będziesz miał podkładkę. Na piśmie !

- No, tak. To powiedz mi jeszcze jedno. Ta cała nasza rozmowa … To z twojej inicjatywy, czy ktoś za tym stoi ? Bo wiesz … Ryzykujemy głową.

- Rób tak, jak ci mówiłem, to ją ocalisz. A co do rozmowy … Rzeczywiście, stoi za mną ktoś inny. Ktoś, kto potrafi myśleć. Nie tylko o tym, co jest teraz, lub za miesiąc. Również o tym, co będzie po wojnie.

- Powiesz mi kto ?

- Na razie nie. Przepraszam, ale nie mogę. Jeszcze nie teraz. Ale to ktoś wysoko postawiony. Nie tak, jak Kammler i wielu innych. Ale wysoko. Umie logicznie myśleć i w oczywisty sposób chce ocalić swoją głowę. Ma też wnuki, więc i ma dla kogo żyć. A my … Spróbujemy nasze głowy ocalić razem z jego głową. Rozumiesz ?

- No pewnie. Oczywiście, że tak.

- To teraz chodźmy do laboratorium. Pokażesz mi szczegółowo, co i jak. A ja to przemyślę i za trzy dni , na następnym spacerze, powiem dokładnie co masz robić.

- Za trzy dni ? Czemu tak długo ?

- Jutro rano jadę do Peenemünde. Na Uznam. Zejdzie mi się tam dwa dni. Acha … Jeszcze jedno. Gdyby ktoś wypytywał cię o tę naszą rozmowę, to omawialiśmy wyniki próbnych eksplozji z października. I zastanawialiśmy się nad reakcjami jądra atomu, prowadzącymi do rozszczepienia. Jakby co, będziemy wówczas mieli spokój. Prawie nikt tego nie zrozumie.

 

        23 styczeń 1945, popołudnie - Colonnowska.

 

        - Dowódcy plutonów do majora – głos łącznika poderwał ich od stołu. Popatrzyli po sobie.

- No, bratcy ! Idziemy, skoro kamandir wzywa. Coś czuję, że nie będzie łatwo.

       Rozgrzani obiadem i kieliszkiem mocnej wódki założyli tylko czapki. Nie było przecież daleko. Przeszli na sąsiednie podwórko i już byli na miejscu.

- Meldujemy się według rozkazu, towarzyszu dowódco !

- Siadajcie. Wezwałem was, bo trzeba napisać raport. A co cztery głowy, to nie jedna.

- Ale głowa majora sama może wystarczyć za trzy !

- Wy mi tu Głazin w dupę nie właźcie. Macie myśleć niezależnie. Jesteście w Smierszu, a  nie jakiejś durnej piechocie.

- Ja tylko tak, towarzyszu …

- Cisza ! Przeanalizujemy sytuację. Otrzymaliśmy ogólne wytyczne dotyczące niemieckiego naukowca specjalnego znaczenia, Heinricha Reschke. Tak ?

- Tak, tow …

- Nie przerywać ! Mówiłem do siebie. Takie same wytyczne dostały również i inne armie nacierające na Niemcy. Traf chciał, że znane było miejsce urodzenia tego Reschke. Colonnowska. To cholernie mało, ale czasem i bardzo dużo. Mieliśmy sporo szczęścia, że wbrew mapom, ustaliliśmy gdzie to jest. Ale spieprzyliśmy sprawę.

- Jak to ? Przecież odwaliliśmy kupę roboty ?

- Ale niepotrzebnej, jak się okazało. Albo może inaczej. Potrzebnej o tyle, aby ochronić własne dupy. Moja ocena jest tu jednoznaczna. Spieprzyliśmy sprawę i to kilkakrotnie. Po pierwsze, zabiliśmy miejscowego Niemca, który mógłby nam dużo powiedzieć. Po drugie, dopuściliśmy do samobójstwa tej Niemki na strychu. Ona również mogła sporo wiedzieć. A nawet ta jej uduszona córka. Dzieciak za jakąś czekoladę czy parę cukierków też może być czasem bardzo użyteczny. Po trzecie, wbrew moim rozkazom, bez zaistnienia stanu bezpośredniego zagrożenia, użyta została broń palna. Sądząc po okolicznościach i wyglądzie cmentarza, strzały zaalarmowały tych, którzy tam przebywali. Po czwarte, esesman przy bramie cmentarza, został zabity zbyt wcześnie. Trzeba było strzelać po nogach, aby później móc go przesłuchać. Kulę w łeb dostałby dopiero wtedy, gdy już wyśpiewał by wszystko, cokolwiek wie. Jasne ? I to wy, jako dowódcy plutonów, jesteście za to odpowiedzialni !

- Może nie tak, towarzyszu dowódco. Przecież strzelał tylko jeden. Fiodorow. Od niego się to wszystko zaczęło. Gdyby spokojnie podszedł i zagadał … Przecież Mitrochin zeznał, że Niemiec krzyczał coś po rosyjsku. Słyszał nawet słowo „druzja”. Wtedy i Niemka by się nie powiesiła. A i ci na cmentarzu nie wiedzieli by o naszej obecności. Była by realna szansa wziąć ich żywcem. A wtedy wyśpiewali by wszystko.

- Sołowiew ma rację, towarzyszu dowódco. Wszystko przez Fiodorowa. A co do tych na cmentarzu, to wcale nie wiemy, czy ma to jakikolwiek związek z tym Reschke. Może to całkiem inna sprawa. A może nawet niczego tam nie szukali, a dopiero próbowali ukryć ? W jakimś konkretnym grobowcu ?

- Ty mi tu Jegorow nie mieszaj. Sam chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Ale nawet, jeżeli ci z cmentarza nie byli w jakimkolwiek związku z tym Reschke, to czego szukali ? Bo, że szukali, to chyba nie ulega wątpliwości ?

       Milczeli ciężko. Rogozin miał rację. Czego szukali ? I co najciekawsze, gdzie ? Bo przecież w grobach niczego nie znaleziono !

- Milczycie ? No pewnie, że milczycie. Bo pozwoliliście jeszcze uciec reszcie szkopów. A my już pewno nigdy się nie dowiemy, o co w tym wszystkim chodziło. A, że było to ważne, to chyba nikt nie ma wątpliwości, co ?

       Zapadła dłuższa cisza. No bo o czym tu było rozmawiać ? Zataić tego nie dało by rady. Żaden z nich nie miał wątpliwości, że w kompanii musiało być co najmniej kilku takich, którzy po cichu spowiadali się gdzieś wyżej. Dopiero by to było, gdyby oficjalny raport nie zgadzał się z relacjami donosicieli !

     - Dobrze, towarzysze. Widzę, że nie ma innej rady. Skoro nie macie pomysłów, trzeba będzie poświęcić Fiodorowa. On zostanie kozłem ofiarnym. Bo to on niepotrzebnie zastrzelił starego Niemca, co skutkowało samobójstwem Niemki. Jego strzały ostrzegły i zaalarmowały Niemców. Sprawę esesmana z cmentarza, można pominąć. Trzeba było odpowiedzieć ogniem, a w biegu i na śliskim podłożu trudno trafić tam, gdzie się chce. Pościg za samochodem osobowym też nie był możliwy, bo nasze ciężarówki stały kilometr dalej. Osobówki by zresztą nie dogoniły. Jakieś inne pomysły ?

       Nie było. Gdyby chociaż znaleźli coś na cmentarzu. Jakieś dokumenty. Jakieś kosztowności. Cokolwiek, co by rzucało promyk światła na tę tajemniczą sprawę. Ale w tej sytuacji …

- A wiec postanowione. Sprawcą wszystkich niepowodzeń jest Fiodorow. Aresztować go i zamknąć w jakiejś izbie. Pilnować ma co najmniej dwóch. Głową odpowiadają, aby nie uciekł lub nie popełnił samobójstwa. Jutro rano odstawimy go do sztabu, wraz z moim raportem. I niech się z nim dzieje co chce. Nawet jak go rozstrzelają, my będziemy czyści.

- Może się jednak jakoś wywinie, towarzyszu dowódco. To weteran. Ma zasługi i medale. Może tylko trafi do kompanii karnej.

- Nawet jeżeli tam trafi, to albo dostanie kulkę, gdy bez przygotowania artyleryjskiego pognają go do czołowego ataku na gniazda karabinów maszynowych, albo zaliczy jakieś pole minowe, które będzie rozminowywał własnymi nogami. Tak czy inaczej, ech …

       Ucichli, zamyślili się, aż wreszcie zrezygnowane machnięcie ręką przez Rogozina ostatecznie zakończyło tę dziwną naradę.

 

Komentarze