Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 73

 

       12 marzec 1945, wieczór – wieża zamku Wachsenburg. 


       Nie mogli narzekać. Kolacja, jak na warunki wojenne, była wyśmienita. I nie było to tylko zasługą obfitej zamkowej spiżarni, zapobiegliwie zaopatrywanej w różnorakie przetwory, jeszcze z ubiegłego lata czy jesieni. Ważne było również przygotowanie i podanie smakołyków przez jasnowłosą Clare Werner.

       Naturalna czy tleniona blondynka ? Tej odpowiedzi Hans Rittermann nie potrafił sobie udzielić. Ale nie to dzisiaj było najważniejsze. Pierwsza próba była udana. Skoro tak, to i druga powinna się udać. Spokojnie więc można było przyprowadzić na wieżę grupkę współpracowników z Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu i Ministerstwa Poczty. Niech patrzą i podziwiają genialne osiągniecia aryjskiej nauki. Po cywilnemu, aby nie rzucać się w oczy, przyjechali dwoma samochodami na cywilnych numerach. Tylko znaczki NSDAP wpięte w krawaty i klapy marynarek wskazywały na ich społeczną pozycję.

       Teraz czekali. Aż tak, jak im zapowiedziano, o 21.30 ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Nie zeszli jednak do piwnic. Nie było takiej potrzeby. To okoliczna ludność miała się schronić. Już i tak szeptano w okolicy o jakimś potwornym wybuchu i dziwnych objawach u okolicznych mieszkańców. Jakieś krwotoki, bóle głowy … Zwłaszcza u dzieci. Lepiej więc, aby nikt za wiele nie widział. Po co mają gadać ? Wróg czuwa. I wszędzie nasyła swoich szpiegów …

       Podekscytowani, weszli na wieżę. Wyposażeni w lornetki, z niecierpliwością spoglądali na tarcze zegarków z dziwnie wolno posuwającymi się wskazówkami. Jeszcze kwadrans, jeszcze siedem minut …

       Błysnęło nagle i jakby niespodziewanie. Mimo odległości, jak przy świetle dziennym na zegarkach można było odczytać dokładną godzinę. 22. 15 !

       Tym razem jednak wybuch był słabszy. Nie było dziwnego efektu błyskawic, a huk i fala uderzeniowa, którą odczuli wkrótce potem, nikogo nie zdeprymowały. Stali jeszcze kilka minut, ale nic już się nie działo. Zeszli wiec powoli i udali się do samochodów. Tylko Rittermann podszedł jeszcze do gospodarzy.

     - Dziękuję za kolację i wspaniały punkt obserwacyjny. Ale o tym, co tu się działo, nikomu nie wolno wam nawet wspominać. Zrozumiano ?

 

       13 marzec 1945, popołudnie – Ohrdruf, poligon atomowy.    


       - No, jak tam wam idzie ? Zdążycie ?

       Oderwali się od montażu. I mimo, że byli w laboratoryjnych fartuchach, trzasnęli obcasami. Wyrzucili ręce w nazistowskim pozdrowieniu.

     - Obergruppenführer – Klemm wysunął się na czoło. - Już kończymy. Jutro rano głowicę będzie można przewieźć i zacząć montować w rakiecie. To zajmie tylko jeden dzień. Piętnastego rakietę będzie można postawić do pionu. Szesnastego od rana tankowanie paliwa i ostateczne sprawdzenie. Wieczorem będzie można ją odpalić.

- Świetnie ! To właśnie chciałem usłyszeć. Bo führer właśnie zaakceptował jej start. Z ładunkiem, który teraz montujecie. Czeka na pomyślne wieści. A propos … Proszę do mnie, sturmbannführer – Kammler skinął na Henryka. - Mamy coś do omówienia.

       Nie odchodzili daleko. Ledwo wyszli przed hangar, gdy Kammler obrócił się na pięcie i lodowatym wzrokiem spojrzał Henrykowi prosto w oczy.

- Chcę mieć pewność, sturmbannführer. Czy podczas ostatniej wizyty w Peenemünde von Braun nie wydał się panu jakiś dziwny ?

- Dziwny ? Nic takiego nie zauważyłem, obergruppenführer. Wydawał się być normalny. Pochłonięty pracą.

- No, tak, tak . Oczywiście. Ale w jego spojrzeniu, zachowaniu, rozmowie … Nie było nic dziwnego, nietypowego ?

- Nie potrafię tego ocenić, obergruppenführer. Nie jestem psychologiem, a znam go bardzo słabo. W każdym razie ja nic dziwnego nie zauważyłem. A stało się coś ? – odważył się na pytanie.

- Stało. Nie wiadomo dlaczego, ale trzecia próba była nieudana.

- Rakieta zawiodła ?

- I tak, i nie. Start był prawidłowy. Ale później utracono nad nią kontrolę. Nie poleciała na Grenlandię.

- A gdzie ?

- No właśnie nie wiadomo. Poszła pionowo w górę i nie zmieniła już kierunku. Specjalny radar mający ją śledzić widział ją jeszcze sto dziesięć kilometrów nad ziemią. Szła pionowo. A później zniknęła z ekranów.

- Nie rozumiem. Jak mogła zniknąć ?

- Normalnie. Mimo, że jest to aktualnie nasz najlepszy radar, dalej nie sięga. Rakieta już od osiemdziesiątego kilometra powinna powoli odchylać się do lotu balistycznego. A nic takiego nie nastąpiło.

- To może zawiódł żyroskop. Albo jakiś inny podzespół.

- Tego już nikt nie sprawdzi. Ale jeśli to celowa robota, to ktoś się do tego przyczynił. Zrobimy wszystko, aby go znaleźć.

- Oczywiście, obergruppenführer.

- Oczywiście, oczywiście – Kammler był wyraźnie poirytowany. - Tylko to umiecie mówić. A ja muszę myśleć o wszystkim. Bo nawet tu trzeba się mieć na baczności.

- Nie rozumiem …

- To proste. Wy tam sobie spokojne siedzicie przy tych urządzeniach i robicie swoje. A ja dziś rano dostaję informację, że osoba podejrzewana przez nas o szpiegostwo na rzecz Rosjan oglądała test naszej drugiej bomby.

- Niemożliwe. Przecież tutaj wszyscy są dokładnie sprawdzeni.

- Nie mówię, że tutaj. Znalazł się jednak dureń, który zaprosił podejrzanego na wieżę pobliskiego zamku. Stamtąd też oglądali naszą eksplozję. A nad ranem wyłapaliśmy transmisję radiową. Nasze służby pelengacyjne wykazały się sprawnością i namierzyliśmy miejsce, zanim transmisja ucichła.

- Więc trzeba podejrzanego zatrzymać !

- Już to zrobiliśmy. Pracują nad nim nasi najlepsi fachowcy.

- No to wszystko się wyjaśni.

- Nie wiadomo. Bo klient, podczas próby ucieczki dostał postrzał w kręgosłup. Na razie walczymy więc głównie o to, aby nie umarł. Oczywiście zbyt wcześnie … A wracając do von Brauna. Przyjechała tu ekipa inżynierów z Peenemünde. To oni będą odpalali naszą Amerika – Rakete. Gdyby w związku z nimi coś pan zauważył, usłyszał, miał jakiekolwiek podejrzenie …

- Rozumiem, obergruppenführer. Jakby co, zamelduję natychmiast !

- Tego właśnie oczekuję. Bo być może, ta rakieta i jej głowica, to jedna z naszych ostatnich szans.

- Ależ, obergruppenführer …

- Nie udawajcie durnia Reschke. Mam was za inteligentnego i nie chciałbym zmieniać zdania. Obaj wiemy, że sytuacja jest ciężka. Róbcie więc swoje. A jak się uda, przejdziemy do historii.

       Cholera jasna ! Czy podobne rozmowy zawsze muszą odwoływać się do historii ? Przecież takich argumentów użyłem w stosunku do von Brauna i to zaledwie półtora miesiąca temu. Ale cel celowi nierówny. I historia też. - Nie, oberstgruppenführer – pomyślał, patrząc w ślad za oddalającym się już Kammlerem. - Moja historia nie będzie twoją. A ja też sobie nie życzę, abyśmy występowali w niej po tej samej stronie – dodał jeszcze półgłosem sam do siebie.

 

       15 marzec 1945 – podziemia fabryki MUNA Rudisleben.  


       W fabryce siedzieli już drugą dobę. Od wczorajszego poranka obserwowali, jak z podziemi Polte II, gdzie właśnie ruszała produkcja seryjna, tunelem z ułożonymi torami kolejowymi, ostrożnie przetaczano pierwszy egzemplarz A 9/10. Ledwie mieściła się pod obetonowanym pułapem, ale wyliczenia inżynierów były precyzyjne. Zawsze pozostawało co najmniej trzydzieści centymetrów od statecznika do sufitu i już w południe rakieta znalazła się w ogromnej, podziemnej hali MUNA Rudisleben.

       Kolejowy dźwig, zdolny podnieść najcięższą lokomotywę czekał już na swoją robotę, ale na to było jeszcze za wcześnie. Teraz to oni mieli się wykazać. Głowica, jaką wcześniej zmontowali w hangarze już na nich czekała. Była praktycznie autonomicznym elementem, montowanym w komorze uzbrojenia A – 9, więc prace szły szybko. Mimo staranności i dokładności niezbędnej przy montażu, w oczywisty sposób wykluczającej wszelki pośpiech, o 20.00 było po wszystkim. Wtedy nadszedł czas na dźwig.

       Nie czekali na rozpoczęcie tych prac. Jeszcze raz sprawdzili mocowanie głowicy. Jeszcze raz obejrzeli pokrywy montażowe. Jeszcze raz sprawdzili plomby. Wszystko się zgadzało. Podpisali odpowiedni protokół, z wyszczególnionymi zakresami odpowiedzialności. Uwag nie było …

       Pozostał jeszcze jeden otwór montażowy. Pod pokrywą mieściły się pokrętła regulacyjne mechanizmu zegarowego i mechanizmy ustawiania ciśnienia atmosferycznego. Te operacje miały być dokonane przez nich obu, z rusztowania, przy stojącej już, zatankowanej i gotowej do startu rakiecie. I właściwie dopiero wtedy zaabsorbowany dotychczasowymi działaniami Henryk uświadomił sobie, że to jeszcze nie koniec. Muszą przecież mieć dodatkowe dane dotyczące ciśnienia atmosferycznego nad Londynem ! I to dane aktualne ! Jeżeli w założeniu, głowica ma wybuchnąć pięćset czy maksymalnie tysiąc metrów nad ziemią, trzeba je znać na bieżąco. A prognoz pogody już od początku wojny brytyjskie stacje radiowe nie podawały. Uznano je za informacje tajne. Bo i po co ułatwiać działanie nieprzyjacielowi ?

         - Ty, Alfred … A skąd jutro będziemy wiedzieli, jaką wartość ustawić na   nastawach ?

- Jaką znowu wartość ?

- No, jak jaką ? Ciśnienia atmosferycznego. Trzeba znać ciśnienie nad Londynem.

- O to się nie martw. Kammler przewidział to znacznie wcześniej.

- Jak ?

- Normalnie. Jutro po południu poleci tam nasz samolot rozpoznawczy. Najnowszej generacji, Junkers 388.

- A Angole go nie przechwycą ? Mają przecież radary i dobre myśliwce.

- Spokojna głowa. Wersja L – 1 osiąga pułap 13 400 metrów. Ma ciśnieniową kabinę oraz komfortowe warunki pracy dla pilotów. I jest cholernie szybka. Nawet na pułapie dwanaście i pół kilometra lata z prędkością 616 kilometrów na godzinę. Tam go nikt nie dogoni.

- Ale przecież ich myśliwce …

- Nie żartuj. Nie dorównują niemieckiej myśli technicznej. Nawet ich Supermarine Spitfire, MK IX, osiąga pułap 13 100 metrów i to tylko w wersji rozpoznawczej. Bez uzbrojenia. Kiedyś taki model lądował u nas przymusowo. Przetestowano go w ośrodku Rechlin. A amerykańskie Mustangi osiągają podobno tylko 12 800 metrów. Nikt więc nie dopadnie naszego Junkersa. A on … Zmierzy ciśnienie, przekaże dane i wróci. Albo i nie.

- Jak to nie ?

- Bo może jeszcze zostanie w pobliżu godzinę czy dwie. Aby zaobserwować i sfotografować wybuch, a później dokonane zniszczenia. Oraz zmierzyć promieniowanie.

- Będzie miał licznik Geigera ?

- Oczywiście. Jeśli mamy mieć rozpoznanie, to niech będzie ono pełne.

 

       16 marzec 1945, wieczór – MUNA Rudisleben, podziemny silos startowy, zamek Wachsenburg.


       Zatankowana i gotowa do startu stała w podziemnym silosie startowym. Już nie oplatały jej rusztowania. Jeszcze tylko z jednej strony, wysoko na podeście koło jej kadłuba znajdowało się trzech ludzi. Klemm, Henryk i zaufany obersturmführer Kammlera. Właśnie przyniósł napisane odręcznie, ale dużymi, drukowanymi literami, dane z krążącego nad Londynem Junkersa. A teraz patrzył im obu na ręce, gdy pokrętłami ustawiali odpowiednie wartości.

- Już ! Proszę sprawdzić, obersturmführer.

      Esesman pochylił się w stronę panelu nastaw. Jeszcze raz sprawdził cyferki, jeszcze raz porównał je z danymi zapisanymi na kartce.

- Fertig ! Można zamykać !

       Czujnie obserwował, jak Henryk wraz z Klemmem zamocowali pokrywę i przykręcili ją czterema wkrętami. Zeszli z podestu i już na dole wszyscy złożyli podpisy na protokole nastaw. Kartkę z danymi dostarczonymi przez Junkersa dołączono do protokołu. Jakby co, nikt nie będzie mógł się wykręcić od odpowiedzialności. A za błędy czy sabotaż, sąd wojenny !

       Nie mieli tu już nic do roboty. Wokół rakiety, pod czujnym okiem kilku najbardziej zaufanych ludzi Kammlera krzątało się jeszcze kilku inżynierów i techników z Peenemünde, ale Henryka to już nie obchodziło. Modlił się tylko w duchu, aby jego manipulacja przy mechanizmie ciśnieniowym spełniła zadanie. Bo jeżeli zawiedzie …

       Byli już na zewnątrz. Czekało tam na nich kilka samochodów, ale największą niespodzianką był Kammler. Podjechał swoim czarnym Mercedesem i wysiadł ubrany w szary garnitur. Nie w mundur, w jakim na co dzień go widywali i nie w czarny skórzany płaszcz.

     - I jak się panom podobam ?

- A to jakaś specjalna uroczystość obergruppenführer ? – ostrożnie spytał Klemm.

- Konieczność chwili, standartenführer. Wy, za chwilę w swoich kwaterach też przebierzecie się w cywilne ciuchy.

- Coś się stało ?

- A stało się. Zapraszam was do zamku. A wyjątkowo nie chciałbym, aby widziano tam zbyt dużo mundurów i to takiej rangi.

 

       Niespełna trzy kwadranse później, przebrani już w cywilne ubrania, zatrzymali się przed zamkiem.

     - Byliście tu już kiedyś ?

- Nie było okazji, obergruppenführer.

-No to właśnie dzisiaj jest taka okazja. Sturmbannführer Reschke …

- Melduję się.

- Wybrałem to miejsce, bo z wieży zamkowej wszystko będzie dobrze widać. Wystarczy patrzeć w stronę Ichtershausen.

- Są i inne dobre miejsca.

- Może i są. Ale tu jesteśmy odpowiednio oddaleni. Bo gdyby jednak coś poszło nie tak i rakieta, a potem głowica wybuchła by podczas startu …

- Powinno być dobrze, obergruppenführer.

- Ja też tak myślę. Ale ostrożność nie zawadzi. Poza tym chcę, aby na wieży było tak, jak poprzednio. Dureń, o którym już wcześniej mówiłem, paru jego znajomych, tym razem starannie wyselekcjonowanych i nas trzech.

- A mogę zapytać o jedną rzecz ?

- Pytać można zawsze. Czasem tylko nie uzyskuje się odpowiedzi. Albo uzyskuje się odpowiedź nie taką, jaką chciałoby się usłyszeć. Ale proszę mówić. O co chodzi tym razem ?

- Mówił pan, obergruppenführer, o jakimś sowieckim agencie. Mam nadzieję, że następnego z nami nie będzie ?

- Bez obawy. Oczywiście, że nie. Ale ty pewnie chciałeś też zapytać o co innego. Czy zaczął mówić …

- To akurat mnie nie interesuje. Ale skoro pan, obergruppenführer, sam o tym wspomniał …

- Powiem ci, ale zachowaj to tylko dla siebie. Powiedział, ale niewiele. Nasi nieco przesadzili ze skopolaminą. Doznał wstrząsu i stanęło mu serce. Może był uczulony, a może zbyt osłabiony.

- No cóż, i tak miał iść do piachu.

- Ale poszedł za wcześnie. Zdążył tylko powiedzieć, że naszymi pracami osobiście interesuje się Stalin. A za frontem, czekając na odpowiedni sygnał, czają się specjalne grupy dywersyjno – wywiadowcze. Chcą nas dopaść. Nas i cały nasz program !

- Mam nadzieję, że wybijemy im to z głowy.

- Ja też. Ale trzeba być czujnym. I mieć scenariusze na różne okoliczności. Ale teraz chodźmy już na wieżę. Niech nie czekają na nas zbyt długo.

 

       Stając za plecami Kammlera i oparty ramieniem o gruby mur, Henryk po raz kolejny analizował rozmowę sprzed kilkunastu minut. Trzeba się strzec. Gestapo i służby kontrwywiadowcze szaleją. Sprawdzą wszystkich i wszystko. Więc muszą sprawdzać i jego. Wiedział, że jako dopuszczony do największych tajemnic III Rzeszy musi być okresowo sprawdzany, ale dotychczas nie usiłował wychwycić nikogo, kto by mógł o nim coś mówić czy pisać. Przecież niewinny i nie mający niczego na sumieniu człowiek ma prawo zachowywać się beztrosko … Ale też trzeba będzie się strzec nie tylko tu. Również na Śląsku. Zbyt blisko jest tam front, aby wykluczyć pojawienie się jakiegoś specjalnego oddziału sowietów. Diabli wiedzą, jakie mogą mieć informacje i zadania. No i jeszcze jedna sprawa. Co właściwie Kammler miał na myśli mówiąc, że trzeba mieć scenariusze na różne okoliczności ?

       - Jeszcze pięć minut, panowie – głos Kammlera głucho rozszedł się wśród murów.

       Odruchowo spojrzeli na zegarki. 22.55. Minęło więc już dwadzieścia pięć minut, odkąd ogłoszono alarm przeciwlotniczy i ludność podążyła do schronów. Przecież nikt zbędny nie powinien zobaczyć tego, co za chwilę mieli obserwować.

       Nikt z obecnych nie sprawdzał już godziny, gdy nagle w ciemności dał się widzieć słup ognia wznoszący się w górę z coraz większą prędkością. Minęło jeszcze trochę i dotarł do nich powoli cichnący grzmot silników rakiety. Stali przez dłuższą chwilę, oszołomieni sukcesem.

     - Panowie ! Będą o tym pisać w każdym podręczniku historii – głos Kammlera brzmiał uroczyście. - A teraz zapraszam już na dół. Jedziemy do naszych kwater. Tam będziemy oczekiwali na wiadomości. Myślę, że mogą nadejść już za dwadzieścia minut.

- O ile nasz Junkers zachowa sprawną aparaturę radiową – przytomnie dorzucił Klemm. - Wiemy przecież już co nieco o konsekwencjach impulsu elektromagnetycznego.

- Niech pan nie będzie takim pesymistą, Klemm. Nawet jeżeli tak będzie, to samolot powinien wrócić najdalej za dwie godziny. A później otworzymy szampana.

 

Komentarze