Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 90

 

       03 maj 1945, godzina 01.00 – „Riese”, obiekt „Wolfsberg”. 


       Jeszcze raz przeszedł przed szeregiem zabójców. Jeszcze raz obejrzał wszystko dokładnie. Broń gotowa. Każdy ma po osiem magazynków amunicji. Wystarczy, żeby wystrzelać nawet batalion wojska. Hełmy na głowach. On sam też w hełmie, chociaż nigdy nie lubił tego nakrycia głowy. Ale trudno. Nie można przecież dopuścić, aby się ktoś pomylił …

       Długo rozważał wyposażenie w granaty. Są zabójcze w pomieszczeniach, ale … No właśnie ! Zabójcze dla wszystkich. Zarówno dla obrońców, jak i atakujących. Po dyskusji z Rauchem poszedł wreszcie na kompromis. Po trzy granaty zabrało tylko dziesięciu najbardziej doświadczonych weteranów frontu wschodniego, co to z niejednego pieca chleb jedli. Zarówno on sam, jak i Rauch, też wzięli po trzy granaty. Nie wypadało przecież wyglądać na żółtodziobów.

       Odpuścił sobie tylko MP – 40. Dźwigać jeszcze pistolet maszynowy ? Przecież nie będzie szedł w pierwszym szeregu ! Krwawą robotę mają wykonać ci przed nim. A on ma przyjść na gotowe.

       Stanął wreszcie przed frontem plutonu.

     - Meldunek !

- Hauptsturmführer ! Obersturmführer Rauch melduje pluton gotowy do akcji. Stan pełny, uzbrojenie i wyposażenie zgodne z rozkazem. Bez uwag.

- A te szmaty ? Nie pospadają im z nóg ?

- Nie mają prawa, hauptsturmführer. Wycięliśmy je z koców, które leżały w magazynie. Tam były już niepotrzebne, a dla nas okazały się w sam raz. Według starego żołnierskiego patentu z frontu wschodniego. Sto procent skuteczności.

- No ! Mam nadzieję – oblicze von Drebnitza po raz pierwszy tej nocy straciło ponury wyraz. - A wy wszyscy – zwrócił się do plutonu – pamiętajcie ! Najpierw likwidacja zdrajców. Co do jednego ! Dopiero potem można przeszukać ich pokoje i kieszenie. Przeszukiwać po dwóch, aby każdy każdemu patrzył na ręce. Wszystko co znajdziecie, przyniesiecie na główną halę. Tam dokonam podziału. Ja sam – zawiesił głos, aby spotęgować ich uwagę i wprowadzić dla siebie dodatkowy bezpiecznik – pulę, która by mnie przypadła, oddaję wam. Wszystko jasne ?

- Jawohl, hauptsturmführer ! - szereg aż zachłystnął się entuzjazmem.

- No to ruszamy. Według ustalonego planu i porządku. Jest teraz – spojrzał na zegarek – 01.17. Przy ich wartowni powinniśmy być około drugiej. Wiecie, co i jak macie robić. Naprzód !

 

       03 maj 1945, po godzinie 01.45 – „Riese”, obiekt „Centrum”.


       Henryk śnił. Nie był to dobry sen. Las, w którym się znalazł przerażał ciemnością, z której co chwila dochodziły dziwne szmery i jęki. Od czasu do czasu, w świetle ogniska przy którym siedział, ukazywały się jakieś zębate paszcze. Wilków, czy może krokodyli ? Sam już nie wiedział. Chciał złapać kija, by je odgonić, lecz kij okazał się taki dziwnie gorący …

       Zbudził się nagle, zlany zimnym potem. Zanim w pełni oprzytomniał, chwilę oddychał głęboko. Co za koszmar ! A ten kij … Nagle sobie uświadomił. Musiał dotknąć ręką elektrycznego grzejnika, pod który już dwa tygodnie temu przestawił swoje łóżko. W obiekcie niby nie było zimno, ale na noc trzeba się było dobrze przykryć i to dwoma kocami. Leżał przez chwilę uspokajając oddech. Cisza i spokój. Powoli z powrotem zapadał w sen. Tym razem spokojny.

 

       Doktor fizyki Egon Loske nie lubił kawy. Miał też kłopoty z nadciśnieniem i to był następny powód, dla którego jej nie tykał, w przeciwieństwie do drugiego wartownika, który ochoczo dorwał się do termosu z gorącą, aromatyczną zawartością. Spokojnie siedział, gdy nagle ostry, donośny dźwięk telefonu poderwał go na baczność. Spojrzał na zegarek. Już 02.00. Wyciągnął rękę w kierunku aparatu.

- Wartownia „Wolf”, słucham.

- Tu wartownia „Ram”. U nas wszystko w porządku.

- U nas też. Do usłyszenia.

      Nie bardzo wierzył w skuteczność tej metody. Na przemian dzwonić z wartowni do wartowni co 15 minut ? Skoro jednak tak nakazał Wenzlau z Bomkem … Niby miało to zapewnić dodatkową czujność. I gdyby komuś opadła głowa, obudzi go telefon. Ale przecież jest ich dwóch. Obaj przecież nie zasną. Zwłaszcza na tych niewygodnych krzesłach. Chyba celowo dano im takie.

       Rozejrzał się wokół. Nic przytulności. Betonowe ściany, grzejnik, stół i dwa krzesła. Telefon i czerwony przycisk alarmowy. Otwór strzelniczy i wymierzony w czeluść tunelu karabin maszynowy MG – 42 z założoną taśmą. Tak zwana „Piła Hitlera”. Przy szybkostrzelności 1200 strzałów na minutę, przecinała człowieka na pół ! Wystarczyło tylko odciągnąć zamek i nacisnąć spust … I jeszcze reflektor. Założony na zewnątrz wartowni, oświetlał tunel na jakieś trzydzieści czy trzydzieści pięć metrów. Niby niewiele, ale dobre i to.

       Przeciągnął się i poprawił na krześle. Piętnaście minut spokoju. Do następnego telefonu. Tym razem od nich do wartowni „Ram”.

 

       Tego nie przewidzieli. Najbardziej sprawna i doświadczona czwórka, już bez butów, w samych skarpetach szykowała się właśnie do skoku, gdy do ich uszu dotarł dźwięk telefonu. Kurwa mać ! Umarłego by obudziło ! Trzeba odczekać kilka minut. Niech głowy znowu opadną.

 

     - Czuwaj Egon. Idę się odlać. Po tej kawie, pędzi mnie jak cholera. Pewnie jeszcze zrobię klocka. A ty, przysuń się bliżej kaemu !

- Tylko się nie zasraj. I wracaj szybko. Bo w razie czego, wiesz …

       Tu Loske sam sobie się zdziwił. Jeszcze pół roku temu, na uniwersytecie w Tybindze wyrażał się językiem wytwornym i dystyngowanym. A później … Później szybko przesiąkł tym twardym, bezceremonialnym słownictwem żołdaka. Nawet nie wiedział, jak i kiedy się to stało. Trudno. Przyszło raz zmienić słownictwo, to  przyjdzie i drugi raz. Po tej przeklętej wojnie. Przymknął powieki. Na chwilę … Oderwać wzrok od otaczającego go betonu i zobaczyć rodzinny dom. Ganek, ogród i słońce. Żonę w oknie i biegające dzieci. Syna i dwie córki. Cudownie …

 

       Tunele mają dziwne właściwości akustyczne. Czasem nie słyszysz, co się dzieje kilkanaście metrów od ciebie. Czasem zaś, szept przyleci nawet z daleka, nie wiadomo jakim sposobem rozchodząc się wśród skał. Ten tunel też miał taką właściwość. Dokładnie usłyszeli rozmowę. To była szansa. Druga taka może się już nie powtórzyć. Ale jeszcze nie teraz. Przecież tego klocka nie zrobi się w trzy minuty. Nie zdąży wrócić. Toaleta oddalona jest o dobre pięćdziesiąt metrów. To musi potrwać. A ten drugi, tymczasem straci czujność.

       Rauch na palcach pokazał czterem zabijakom. Pięć minut. A później, jeżeli znowu się coś nie wydarzy, skok !

 

       Loske uniósł powieki. Jeszcze dziesięć minut i on będzie musiał dzwonić do wartowni „Ram”. Dziesięć minut spokoju. Zaraz też wróci ten drugi. Co prawda wartownikowi zabrania się schodzić z posterunku i celem uzyskania podmiany winni to zgłosić zmianie czuwającej, ale przecież nic szczególnego się nie dzieje. A co ? Tutaj miał się zesrać ? Regulaminy regulaminami, ale życie życiem.

 

       Ruszyli jak wilki. Z bagnetami w rękach i pistoletami w odpiętych kaburach. Niby nie przysługiwała im taka, bądź co bądź oficerska broń, ale przecież grupa szturmowa swoje prawa ma. Nawet jak jest ich tylko czterech. Kiedy wykonają swoje zadanie, ich MP – 40 doniosą koledzy. 

 

       Loskemu znów opadły powieki. Znów na chwilę. Przeklęta godzina. Wczoraj nie spał przez całą noc. Chyba w całym obiekcie nikt nie spał. Nieustannie i do znudzenia, w większych i mniejszych grupach, omawiali możliwe scenariusze najbliższych dni, ciesząc się tylko z jednego. Hitlera już nie ma ! A więc koniec wojny bliski.

       W dzień Loske też nie odespał. Nie to, aby komendant Reschke był zły i nie dał im pospać. Nie to. Do południa kazał sprowadzić na stanowiska montażowe następne trzy korpusy głowic. Zadanie numer 4, 5 i 6, jak to określił. Na okoliczność mało już możliwego, ale nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń. Gdyby co, to nikt tutaj nie leży brzuchem do góry, sabotując wojenny wysiłek Rzeszy. Z tym, że to już tylko chyba tak, na pokaz. Bo przecież po południu kazał im odpoczywać. Ale co to za odpoczynek, gdy się ma zaburzony rytm biologiczny, a w pobliżu czają się mordercy ?

 

       Pierwszy z czwórki szturmowej był już przy wartowni. Stanął poza strumieniem światła padającym z reflektora , zdjął na chwilę hełm i przez sekundę spojrzał w strzelnicę. W porządku. Jeden. W dodatku obrócony bokiem do drzwi. - Głupio zrobiona jest ta wartownia – pomyślał. - Drzwi powinny być raczej z tyłu. A z przodu powinna być porządna szczelina obserwacyjna, w dodatku z pancernym szkłem. Chyba nikt nie przewidział takiej sytuacji, jaka jest teraz. Ale to już nie mój  problem. Sprężył się i chwilę później, kilkoma susami znalazł się przy drzemiącym wartowniku.

 

       Niestety, Loske był tylko zwykłym, nieszczęsnym cywilem, nawet nie ze swojej winy zaplątanym w krwawą machinę tej wojny. Może gdyby przeszedł twarde, rekruckie szkolenie, nie stracił by czujności. Może, gdyby esesman, który wyszedł do toalety był wojennym weteranem, a nie zwykłym, tępym strażnikiem, wszystko potoczyło by się inaczej. Teraz jednak nie miało to już znaczenia. Twarde łapsko, które nagle spadło na usta Egona odebrało mu głos, a ostrze bagnetu podrzynające gardło odebrało świadomość. Popadając w nicość, zdążył w myśli wyartykułować jeszcze dwa słowa. Wieczny odpoczynek … 

 

       Wracający z toalety niczego nie usłyszał, ani nie zobaczył. Wchodząc w drzwi, nawet nie zdążył się zdziwić, że pozostawiony na straży kompan siedzi z nienaturalnie opuszczoną głową. Cios w skroń zadany kolbą pistoletu natychmiast pozbawił go przytomności, a dwa ciosy bagnetem w okolice serca dokonały reszty.

       W porządku ! Droga wolna ! W kilkanaście sekund cały pluton był już na miejscu. Zaczekali minutę, aż czołowa czwórka założy buty i odbierze swoje pistolety maszynowe.

     - No ! To teraz już z górki – przyciszony głos von Drebnitza zabrzmiał tryumfem. - Tu jest wejście na górne poziomy. Wy czterej – skinął na najbliższych – blokujecie ten korytarzyk z prawej. Jeżeli się nic nie zmieniło, to tam w dwóch pomieszczeniach jest zmiana czuwająca i odpoczywająca. Najwyżej ośmiu ludzi i kilka jednostek broni. Gdyby zaczął się raban, albo przyszła pora zmiany warty, skosicie ich z peemów. Tak samo, gdyby pojawił się ktoś od strony „Ramenberga”. Pamiętajcie. Dopóki się da, zachowujemy ciszę. Wszystkich likwidujemy bagnetami. Broń palna w ostateczności. Naprzód !

 

       Siedzący przy telefonie Zimmer, znacząco popukał palcem w przegub dłoni.

     - Jak myślisz ? Zegarki im się nagle popsuły, czy może zasnęli ?

- Oby nie snem wiecznym - ponury żart drugiego z wartowników „Ram – u” przebiegł Zimmerowi dreszczem po plecach.

- Ale jest już druga szesnaście. Powinni dzwonić minutę temu.

- Dajmy im jeszcze ze dwie minuty. Może  zabawiają się ze sobą i nie patrzą na zegarki ?

- Świnia !

- Co świnia ? A pamiętasz Krupińskiego ? Myślisz, że tylko on był taki ? Nigdy nie wiadomo, co w kim tak naprawdę siedzi. Jak ktoś nie ma baby, to mu się zaraz we łbie pierdoli. A po takim kimś, wszystkiego można się spodziewać. Zwłaszcza najgorszego.

- Uważaj co mówisz. Führer też nie miał kobiety.

- Nie miał, albo i miał. Kto go tam wie. Ale teraz już nie żyje i nie ma co nad nim rozpaczać. Która godzina ?

- Druga siedemnaście.

- Mam złe przeczucia. Dzwoń do „Wolfa” !

       Długi, powtarzający się sygnał, na który po drugiej stronie linii nikt nie zareagował, postawił im włosy na głowie.

     - Kurwa mać ! Wciskam alarm !

 

       Dobrze im szło. Zgodnie z planem. To był już drugi pokój, do którego Rauch, wraz z dwoma podobnymi sobie zbirami, wszedł po cichu. Tak, jak i w poprzednim, były trzy łóżka, w których kamiennym snem spali ludzie. Ich cele do cichego zlikwidowania.

       Jedno krótkie spojrzenie po sobie. Ostrożnie ! Stanąć z boku łóżka. Nie potracić lampki czy szklanki na nocnym stoliku. Kciuk w górę, szybkie spojrzenie wokół. Gotowi ? Potrząśnięcia głów twierdząco odpowiedziały na jego pytający gest. Kciuk w dół ! Jak na rzymskiej arenie. Zabić ! Jednocześnie dwie twarde dłonie spadły na usta śpiących, jednocześnie trzy ostrza bagnetów pogrążyły się w ich ciałach.

        Dwa od razu znalazły serca śpiących na wznak. Trzeciemu, śpiącemu na lewym boku i zwróconemu do ściany, bagnet pogrążył się  w szyi, zaś twarda dłoń przekręciła głowę twarzą do poduszki. Przytrzymała ją jeszcze ćwierć minuty, do czasu, kiedy ustały drgawki. Fertig ! Jeszcze wytrzeć bagnety o koce. Nie będą się przecież paprać kapiącą z ostrzy krwią tych zdrajców. Nasłuchiwali kilka sekund. W porządku. Idziemy do następnego pokoju. Na paluszkach.

       Wychodzili na korytarz, gdy ostry, przenikający wszystko i wszystkich dźwięk dzwonków alarmowych uświadomił im fiasko pierwszej fazy operacji. Trudno. Teraz w dłoń MP – 40. I do roboty !

 

       Przeraźliwy dźwięk dzwonków poderwał Henryka w niespełna sekundę. Jeszcze parę dni temu upierał się, aby je trochę przyciszyć i Bomke obiecał to zrobić. Nie zrobił i chwała mu za to. Nie było bowiem w obiekcie człowieka, który by ich nie usłyszał.

       Nie musiał też zapalać światła. Nocna lampka, choć przytłumiona, dawała go na tyle, że w kilka chwil wskoczył  w spodnie i buty, stojące tuż przy łóżku. Jeszcze kurtka mundurowa. Nie można jej zostawić. Są tam jego dokumenty, zarówno te autentyczne, jak i załatwione przez Modera. Są też papiery tak bardzo go przypominającego, nieżyjącego już Polaka, Grzegorza Beresia. A w kieszeni spodni Walther kalibru 6.35 milimetra. Tylko Bomke o nim wie …

       Porwał pas z ładownicami oraz pistolet maszynowy. Jeszcze Browning HP za pas i wybiegł na korytarz. Z dołu, tam gdzie były hale montażowe i wartownie, już rozlegały się serie wystrzałów. Zaczęło się. Wóz albo przewóz. Biegiem pokonał przestrzeń korytarza, schody na górę i wpadł  do centralki łączności.

     - Który przycisk ? Który ?

- Według lampek kontrolnych, z wartowni „Ram”.

- Tam weszli ?

-  Nie wiadomo, obersturmbannführer !

- Gdzie Bomke ?

- Nie wiem !

- Siedź tu. I zamknij drzwi. Otwierasz tylko mnie, albo Bomkemu.

       Znów znalazł się w korytarzu. Jeżeli nawet się wdarli, to Bomke zgodnie z planem powinien być już na drugim poziomie i tam kierować obroną. Mam nadzieję – pomyślał - że ci, którzy mają stanąć przy nim, wykonają zadanie. Bo inaczej …

       Nie było już czasu na nic innego. Skoro tu weszli, to wyjść już nie mogą. Nie mogą też otrzymać żadnego wsparcia. Znów więc biegł korytarzem do swojego pokoju. Teraz, albo nigdy ! Dopadł rękojeści zapalarki. Przez sekundę jeszcze jakby się zastanawiał. Wreszcie wziął głęboki oddech i przekręcił włącznik.

 

Komentarze