Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 91

 

       Nie wiadomo, czy to górotwór był z lekka niestabilny, czy też dodatkowo założone przez Bomkego ładunki były zbyt mocne, ale efekt był porażający. Straszliwy huk wypełnił podziemia, wdzierając się do wszystkich pomieszczeń. Zatrzęsła się skała. Tu i ówdzie poodpadły ze ścian i sufitów płaty betonu. Nawet zaprawieni w bojach weterani, w pierwszej chwili byli zdezorientowani.

     - Góra się wali ? Wysadzili się ?

- Głupiś ! Sami siebie by wysadzili ? Tunele odstrzelili !

- Jak to ? Przecież tam nie było żadnych przewodów czy ładunków !

- Zamaskowali baranie ! Tak, jak technicy łączności sieć telefoniczną. A myśmy to wszystko przegapili.

- A wyjście ? To jak stąd wyjdziemy ?

- Nie wiem, kurwa ! Zresztą nie czepiaj się. Rób swoje, a później się zobaczy.

       Robili wiec swoje. W pięć minut, od opanowania wartowni „Wolf” do uruchomienia alarmu, zadźgali w łóżkach już sześciu ludzi. Teraz jednak zaczęły się schody. Opanowali co prawda połowę drugiego poziomu, ale w głównym korytarzu niespodziewanie natrafili na nagły, zaskakujący i skoncentrowany ogień kilku pistoletów maszynowych. I jak łan zboża kładzie się pod kosą sprawnego żniwiarza, tak w kilka sekund siedmiu z nich, z Rauchem na czele, leżało na betonie w kałużach szeroko rozlewającej się od ściany do ściany krwi.

       Masakra ! Przerażeni, w pośpiechu i nieładzie wycofali się za zakręt korytarza.

     - No, co jest kurwa ? – głos von Drebnitza przebił się przez rzężenie rannych i konających. - Mózgi wam wypaliło ? Rzucić tam ze dwa granaty i naprzód ! Wy czterej, zajść ich od tyłu ! Bocznymi korytarzami !

       Załapali. Rzeczywiście, przecież są tu jeszcze dwa boczne korytarze. Niemożliwe, aby we wszystkich trafili na taki opór.

 

       Henryk znów był w korytarzu. Biegiem, ledwo dotykając żelaznej poręczy i skacząc po trzy stopnie na raz, znalazł się na drugim poziomie. W przytłumionym świetle zobaczył sylwetki  kilku ludzi, rzucających się w boczny tunel i zaraz później eksplozje dwóch granatów omal nie pozbawiły go słuchu.

       Cholera jasna ! Są już tak blisko ? Przeładował swoje MP. Jeżeli rzucili granaty, to za dwie czy trzy sekundy ruszą do szturmu …

       Ruszyli. Zza załomu korytarza posłał długą serię w cztery nadbiegające sylwetki. Z tej odległości trudno było nie trafić. Nadbiegający runęli na posadzkę, a odłamki skały, betonu i rykoszety poleciały dalej, wywołując w głębi korytarza przekleństwa i okrzyki bólu.

     - To pan, obersturmbannführer ?

- A co ? Nie poznaje mnie pan, inżynierze ?

- Poznaję. Teraz poznaję. My też położyliśmy już kilku.

- A gdzie Bomke ? Widziałeś go ?

- Był tu z nami. Ale zabrał dwóch i poszedł obstawić dwa boczne korytarze. Bo przecież mogą i nimi przejść.

 

     - Biegiem ! – Bomke nie dał im odetchnąć. Każdy dostaje jeden korytarz. Jest nas kurewsko mało, ale to nic. Strzelać zza węgła i krótkimi seriami. Ale najpierw zestrzelić najbliższe żarówki. Wy macie być w ciemnościach. Oni oświetleni.

 

       Von Drebnitza powoli ogarniała wściekłość. Niech to szlag trafi ! Stracił już ponad dziesięciu ludzi, a tam wciąż było ich ponad trzydziestu. Fakt, że według jego rozeznania mieli już co najwyżej dziesięć sztuk broni. To rozpaczliwie mało. Policzył szybko. Na każdej wartowni broń osobistą miał tylko jeden. Drugi był przypisany do kaemu. Dwóch zadźgali na wartowni od "Wolfsberga", dwóch nadbiegających korytarzem od strony "Ramenberga" położyli w dwie sekundy. Fakt, że ten uzbrojony zdążył wystrzelić serię, która skosiła jednego z nich, ale to akurat go nie obchodziło. Stracili więc dwie sztuki broni. W pokojach zmian warty znaleźli jeszcze cztery. To razem sześć. Czyli liczył dobrze. Jeszcze z dziesięciu uzbrojonych. A on ? On wciąż ma z piętnastu zabójców, uzbrojonych po zęby, żądnych mordu i łupu. I jeszcze jedną, dotychczas nie wykorzystaną możliwość. Powinno się udać …

 

       - Powinno się udać – pomyślał Henryk, słysząc serie w dwóch bocznych korytarzach. Skoro jest tam Bomke, to już nikt nie przejdzie. Przecież w tych dwóch zapasowych, a więc ciasnych korytarzach, nie sposób nie trafić.

 

     - Dobrze ! Tak trzymać – głos Bomkego umocnił dwóch inżynierów w ich nowym, krwawym rzemiośle. Ja teraz skoczę do głównego korytarza. Zobaczę co się tam dzieje.

       Nie działo się dobrze. Dobiegł właśnie do Henryka, gdy z góry, z trzeciego poziomu, doleciał ich huk wystrzeliwanych serii.

- Wiedział ! Kurwa, wiedział !

       Nie trzeba było nic więcej wyjaśniać. Słyszeli to już wcześniej, od Wenzlaua. Widać nie na darmo von Drebnitz jeszcze w marcu dokładnie studiował plany podziemi. Niby pod katem zapewnienia bezpieczeństwa. Nie zapomniał więc o tajnym przejściu ewakuacyjnym z poziomu pierwszego od razu na poziom trzeci. Przy szybie windowym.

- Nie szkodzi, Johann. Wyznaczyłeś tam przecież dwóch pewnych strzelców. Sam mówiłeś, że tamtędy nie przejdą.

- Nie powinni. To najłatwiejsze miejsce do obrony i … 

       Wsłuchali się w nagły huk kilku następnych serii. Chwila ciszy. A potem wybuchła dzika strzelanina, połączona z okropnym krzykiem przerażonych ludzi. Przeszli ?

 

       Przeszli ! Dzięki ciekawości i humanitaryzmowi dwóch, zdawało by się myślących ludzi. W kąt poszły wskazówki i napomnienia Bomkego. Mieli bronić wejścia na trzeci poziom. Mieli strzelać na każdy szmer, rozlegający się na prowadzących do góry schodach. Mieli się nie wychylać. Wysunąć broń zza rogu, posłać serię w dół z jednej czy drugiej strony wyjścia i chować się. Chować !

       Niby wszystko szło dobrze. Ostrożnie wyglądali zza załamania ściany i kiedy usłyszeli wbiegającą grupę, wychylili się oddając dwie długie serie.

       Poszło im lepiej, niż się spodziewali. Krzyki i łomot spadających w dół schodów ciał oraz broni, odgłos toczących się i obijających o stopnie stalowych hełmów, wyzwolił w obu uczucie tryumfu. Zobaczyć to ! Nasycić oko widokiem dobrze wykonanej roboty. I Wolfram Krauze, esesman od Wenzlaua nie wytrzymał. Wbrew surowym instrukcjom wysunął głowę zza rogu.

       Wystrzelona z dołu seria przypominała okrzyk rozpaczy. Oddana na oślep, miała zmusić obrońców do ukrycia się za rogiem. Chociażby na chwilę. Może wówczas następnej trójce udało by się pokonać schody.

       Dziesięć wystrzelonych pocisków bezpośrednio nie osiągnęło celu, ale efekt był porażający. Połowa z nich trafiła w ścianę korytarza, odłupując spore grudki betonu, które niczym pięść uderzyły prosto w szeroko otwarte oczy Krauzego. Z krzykiem bólu i przerażenia opadł na kolana, upuszczając broń, która poleciała w dół schodów. Był już stracony. Klęczał z rękami przy oczach nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Tylko jedno jeszcze słowo wydobyło się z jego ust.

 - Ratuj !

       Doktor chemii Zygfryd Pohl wiedział, że nie powinien tego robić. Każda próba odciągnięcia Krauzego narażała go na ostrzał z dołu. Ale to przecież moment … Najwyżej dwie sekundy. Trzeba ratować towarzysza broni. Rzucił  się więc naprzód, chwytając rannego pod ramiona. Jeszcze maleńka chwila …

       O sekundę za długa. Następna seria omiotła obu obrońców, zamieniając twarz jednego, a pierś drugiego w krwawą miazgę. Chwilę później trójka zabójców była już na górze, strzelając w plecy przerażonych i uciekających w popłochu ludzi.

       Nie byli sami. Zaraz po nich, z czeluści schodów wyłoniła się jeszcze jedna postać. Blada, z nabiegłą krwią blizną na policzku. Z pistoletem w ręku postać przeszła korytarzem, prawie potykając się o leżące wkoło ciała. Brawo ! Właśnie o to chodziło ! Nagle stanęła. O ! Mała fuszerka, którą trzeba naprawić. Nie może być tak, że jakiś leżący w kałuży krwi zdrajca, podnosi jeszcze głowę, usiłując odczołgać się na bok. Nie będzie tu uskuteczniał żadnych wygibasów. Postać podeszła bliżej i lufę pistoletu skierowała w dół. Ze złym uśmieszkiem wąskich ust zacisnęła wskazujący palec na języku spustowym, w ułamku sekundy zamieniając głowę rannego w martwy, dziurawy czerep.

 

      - Masz ! - Bomke rzucił swój MP najbliższemu technikowi. - Jeszcze magazynki. Musicie się tu utrzymać. Choćby nie wiem co !

       Teraz wyciągnął zza pasa dwa Browningi HP. Przeładował. Dwadzieścia sześć naboi, to nie byle co.

     - Pójdzie pan ze mną, herr doktor ?

- Jasne Johann.

- To za mną ! Ja prowadzę !

       Przebiegli schodami na górę, na następny poziom. Źle. Już na ostatnich stopniach Bomke poślizgnął się w strudze krwi spływającej na dół. Dalej było jeszcze gorzej. Przecież tu schroniła się nie mająca broni większość. A ci, co mieli ich bronić ? Szkoda gadać. Leżeli jeden na drugim jak dziurawe worki.

       Usłyszeli krzyk w środku korytarza. Przyspieszyli. Idąc szybkim krokiem i strzelając z obu pistoletów naraz, Bomke położył trupem jednego z wrogów, prującego właśnie długą serię w stronę zamkniętych drzwi. Otworzyli je po chwili, ale tylko po to, aby zobaczyć za nimi dwa martwe ciała na podłodze.

       Głuchy huk eksplodujących granatów poderwał ich znowu do akcji. Później będzie czas na oszacowanie żniwa śmierci. Na razie zaś eksplozje dobiegały zarówno z drugiego poziomu, jak i z głębi korytarza. Krwawa jatka. Tylko czy w końcu ktoś z niej ocaleje ?

       Nie było czasu na takie rozważania. Przebiegli jeszcze kilkadziesiąt metrów. To tam, przy stacji łączności. Obite stalową blachą drzwi oparły się wcześniejszej serii z automatu, ale nie oparły się eksplozji granatu uwieszonego u klamki. Chwilę później, pociskom jednocześnie wystrzelonym przez Henryka i Bomkego, nie oparł się też zabójca, po wykonaniu swojej rzeźnickiej roboty wychodzący z tego pomieszczenia. Tylko po jaką cholerę jedną z serii rozwalił centralę łączności ?

       Ruch, jaki kątem oka w pokoju obok zarejestrował Henryk, znów poderwał ich do działania. W świetle żarówki pod sufitem, przez uchylone drzwi, zobaczyli klęczącą na podłodze barczystą postać w hełmie. Ten też już wykonał swoją krwawą robotę i teraz przetrząsał kieszenie leżących przed nim trzech trupów. Pochłonięty plądrowaniem, ani ich nie zobaczył, ani nie usłyszał. Dwie sekundy później,  jego głowa odcięta od tułowia długą, oddaną prawie z przyłożenia serią, potoczyła się pod nogi stojącego w progu z dymiącym automatem Henryka.

    - Spokojnie, herr doktor ! Wystarczyła by jedna kulka na tego wszarza - głos Bomkego przywrócił go do rzeczywistości. - Jest pan ranny ?

- Nie, tylko tak jakoś …

- Słabo się pan poczuł ? Wyjdźmy na korytarz. To nie widoki dla pana. Nie tak łatwo się przyzwyczaić.

       Stojąc w progu, Bomke szybkim spojrzeniem objął oba końce korytarza. Cisza. Nikogo. Już miał wychodzić, gdy zarejestrował jakiś ruch z prawej strony i w ciągu sekundy oba Browningi wypluły z siebie po dwa pociski. Wyskoczył i przebiegł kilkanaście metrów. Nikogo. - Musiało mi się wydawać – pomyślał.

       Dobiegający z dołu głuchy huk eksplozji następnego granatu przerwał tę myśl.

     - Herr doktor ! Jeszcze trochę. Tu już chyba czysto. Musimy pomóc na dole.

        Pobiegli z powrotem. Długa seria z automatu, zanim jeszcze się zakończyła, wywołała gorzką refleksję w głowie Bomkego. Tyle się mówiło ! Krótkimi serami ! A tam ktoś w panice zacisnął palec na spuście i nie odpuścił, póki w magazynku nie skończyła się amunicja. Naukowcy, cholera ! Potrafią zbudować bombę atomową, a nie można ich nauczyć najprostszych rzeczy. Chociaż … Przecież i doktor Reschke parę chwil temu dał się ponieść emocjom. Trudno ! Widać tak być musi.

       Byli już na schodach. Dzika strzelanina, która jeszcze pół minuty temu trwała w najlepsze, ucichła. Amunicja im się skończyła, czy co ?

       Mało nie nadeptując na porozrzucane w korytarzu i bocznych tunelach ciała, przeszli prawie cały poziom. Co do cholery ? Nikt tu nie przeżył ?

       Przeżyli. Żył jeszcze jeden z zabójców i dwóch naukowców w bocznym korytarzu. Obejrzawszy ich, Bomke tylko przecząco pokręcił głową. Może, gdyby tu mieli salę operacyjną i wykwalifikowany zespół chirurgów ? Może wtedy coś by się jeszcze dało zrobić. W tych warunkach nic już jednak nie można było wymyślić, a ich życie liczyło się tylko na sekundy. Jakby nieco lepiej prezentował się postrzelony w brzuch esesman od von Drebnitza, lecz po bliższych oględzinach Bomke też już wiedział. Prawdopodobnie uszkodzona wątroba i wewnętrzny krwotok. Nie ma szans.

       Była za to szansa na coś innego i teraz Bomke postanowił to wykorzystać.

- Bardzo boli ?

       Ruch głowy rannego potwierdził to, co i tak obaj wiedzieli.

- Tu obok jest ambulatorium. Dam ci morfinę. Ale musisz odpowiedzieć na kilka pytań. Powiesz ?

        Ponowne skiniecie głowa potwierdziło wolę współpracy.

- Ilu was było ?

- Dwudziestu czterech – ranny ciężko odetchnął. - Plus dowódca i jego zastępca.

- Von Drebnitz ! Był z wami ?

- Tak. On dowodził.

- A wy ? Skąd jesteście ?

- Z „Wolfsberga”.

- Drebnitz wam mówił o co chodzi ?

- Tak. Powiedział, że tu są sami zdrajcy. Nie chcą wydać jakiejś broni. Podobno cudownej. Boli … Daj morfinę. Obiecałeś – ranny krzywił się coraz bardziej.

- Zasłużyłeś i dostaniesz – Bomke podniósł się z kolan. - Niech pan uważa, herr doktor. Nie wiadomo, czy ktoś tu jeszcze nie został.

      W kilka sekund znalazł się w ambulatorium. Szafka ze szklanymi drzwiczkami. Kluczyk w zamku. I jeszcze jeden trup, leżącego w kącie sanitariusza. Niech to jasny szlag trafi. Bydlaki !

       Wziął fiolkę i ułamał kruche szkło. Teraz strzykawka. Że niesterylna ? A jakie to ma znaczenie ? Ranny i tak nie zdąży umrzeć na zakażenie. A skoro ma obiecane, że umrze bezboleśnie …

        Znów znalazł się przy leżącym. Wbił strzykawkę w żyłę i nacisnął tłok.

- Będziesz miał błogą śmierć, koleś. Bezbolesną.

       Obaj patrzyli jak ranny powoli odchodził. Nie skręcał się już z bólu. Leżał spokojnie i tylko oddech miał coraz płytszy. Jeszcze kilka minut i koniec. Bomke fachowym ruchem sprawdził puls na szyi.

     - Martwy, herr doktor. A my mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Tu i teraz.

- Jakich ?

- Sprawdzamy broń. Ładujemy magazynki. A potem przejdziemy cały obiekt. Od dołu do samej góry. Korytarz po korytarzu, pomieszczenie po pomieszczeniu. Policzymy trupy napastników. Muszą się odliczyć. Zwłaszcza von Drebnitz. I cichutko, na paluszkach. Bo jeżeli któryś z nich jeszcze żyje …

       Nie musiał kończyć. Wiadomo czym może grozić nagłe natkniecie się na przyczajonego w mroku, zdeterminowanego i zdesperowanego napastnika.

      - Ale to zajmie ze dwie godziny !

- A mamy inne wyjście, herr doktor ?

- No, raczej nie.

- Czyli musimy to zrobić. To teraz na dół. Ja prowadzę.

 

Komentarze