Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 110

 

Nie posłuchali. Wolfgang, jak granatem cisnął puszką w kierunku dwóch żołnierzy i jak na komendę, rzucili się do ucieczki.

Prysnęli w głąb ulicy, rozbiegając się na boki i przez chwilę wydawało się, że ta taktyka zda egzamin. Jednak długa seria z pepeszy, oddana dwie sekundy później i z odległości raptem może czterdziestu metrów zrobiła swoje. W pełnym biegu Wolfgang zdążył jeszcze zobaczyć, jak jego towarzysz bezwładnie pada na bruk ulicy. Sekundę później, potykając się o wysoki krawężnik, sam rąbnął jak długi zdzierając do krwi łokcie i kolana. Zanim zdołał się pozbierać, już go dopadli. Kopali go teraz ciężkimi buciorami, tłukli kolbami po plecach i ramionach. Skulił się więc w sobie, chroniąc ramionami głowę. Zaliczył jednak jeszcze kilkanaście uderzeń i kopniaków, zanim przestali. Związali sznurkiem ręce z tyłu, przeszukali kieszenie. Po chwili pozostał z jednym, stojącym nad nim z automatem gotowym do strzału. Drugi z żołnierzy gdzieś pobiegł i za kilka minut nadjechała niewielka półciężarówka. Podnieśli go za ręce, wrzucili na skrzynię razem ze zwłokami drugiego uczestnika akcji. Po kilkunastu minutach jazdy samochód stanął i Wolfgang zorientował się, że znajdują się przed siedzibą miejscowej komendy miasta. Nie wprowadzono go jednak frontowymi drzwiami. Otworzyły się drzwi przy ogrodzeniu i poprowadzono go długim korytarzem prowadzącym do bocznego skrzydła. Tam został wrzucony do jakiegoś pokoju, gdzie stało tylko biurko i krzesło. A na ścianie wisiał wielki portret Józefa Stalina.

 

            Siedzący za biurkiem mężczyzna w mundurze, koło trzydziestki, wydawał się znudzony całą sytuacją.

- Ma jakieś dokumenty?

- Tak jest, towarzyszu dowódco - jeden z dwóch osiłków, którzy prowadzili go od wejścia do gmachu, położył je na stole. - Drugi nic przy sobie nie miał. Tylko tych kilka ulotek. Resztę patrole już zdzierają z murów.

            - Dokumenty! - zmroziło Austa. Jako Niemiec musiał je przecież mieć przy sobie. Kto by ich nie miał, natychmiast lądował w więzieniu, z którego prosta droga prowadziła na Syberię, gdzie przez kilka lat mógłby wpierdalać tylko uchę przy wyrębie drzew w tajdze, czy też przy węglu w jakiejś kopalni pod Omskiem lub Władywostokiem. W nocy, podczas obowiązywania godziny policyjnej powinien przebywać w miejscu zameldowania. Przyzwyczajony do „ordnungu” zapomniał jednak o kardynalnej zasadzie. Dokumenty przed akcją zostawia się w domu. Chociażby po to, by chronić rodzinę. Ale wtedy przecież, jako złapanego na gorącym uczynku i tak pewno by go zatłukli. Więc i tak źle, i tak niedobrze.

- A więc mieszkasz na Tirpitzstrasse 17? Sam czy z jakąś rodziną?

- Z rodziną - Aust nie widział powodów, żeby kłamać. Przecież i tak zaraz tam pojadą.

- A konkretnie?

- Z rodzicami. I z siostrą.

- No widzisz, jak ładnie idzie nam rozmowa. Sądząc po treści tych ulotek nie zaprzeczysz, że działasz w Werwolfie, co?

- Tak…

- Co tak? Pełnym zdaniem!

- Tak. Jestem z Werwolfu.

- O! To już lepiej. Więc teraz posłuchaj, co ci powiem. Za chwilę pojadę pod twój adres. A ty się módl, aby był prawdziwy.

 

            Lejtienant bezpieczeństwa państwowego Witalij Pawłowicz Aleksiejew miał plan. Narodził się w jego głowie już minutę po otrzymaniu telefonu. Jeżeli tylko ten schwytany „werwolfowiec” ma rodzinę… Wtedy sprawa z reguły jest prosta. Nie trzeba go nawet bić. Sam wszystko powie, gdy tylko zobaczy, co może się stać z jego rodzicami czy rodzeństwem. A jeżeli jeszcze któreś z nich zatrzyma się jako zakładnika… Będzie się czym wykazać przed przełożonymi. Źródło informacji w „Werwolfie” pozwoli kontrolować, a następnie rozbijać organizację od wewnątrz. I to na jego terenie. Z tego, co się orientował, nikt jeszcze nie osiągnął takiego sukcesu. Więc on pewnie będzie pierwszy. Teraz tylko nie spieprzyć tej szansy. A wtedy awans murowany. Już po pierwszym kontakcie z zatrzymanym wiedział, że sukces jest blisko. Teraz tylko zatrzymać kogoś z rodziny. Kogoś, na kim zatrzymanemu najbardziej może zależeć…

- Uwaga! - tym jednym słowem postawił pluton na baczność. - Ja z wyznaczonymi ludźmi przeprowadzam działania w jednym z domów. Tajne. Nie musicie wiedzieć jakie i dlaczego. Dowódcy drużyn prowadzą swoich ludzi na cztery sąsiednie posesje po prawej. Wszędzie totalna rewizja, ale nikogo nie zatrzymywać. Mówić tylko, że szukacie broni. Nikt nie może się zorientować, co jest naszym prawdziwym celem. Jasne?

 

            Kwadrans później na Tirpitzstrasse rozpętało się piekło. W ciemnościach nocy zajechały trzy ciężarówki i żołnierze rozbiegli się po domach. Trzymano ludzi pod bronią, przetrząsano kąty, przewracano szafy, zrzucano obrazy ze ścian, rozpruwano pierzyny. W zamieszaniu nikt nie zauważył, jak z pozornie pozostającej poza działaniami posesji numer 17, boczną furtką, po cichu wyprowadzono młodą dziewczynę i ukryto ją pod plandeką ciężarówki.

- Tylko ją zabieramy? - młody żołnierz był zdziwiony.

- Ona nam wystarczy. A wy… -  tu Aleksiejew zwrócił się do drżących o córkę rodziców. - Wy będziecie siedzieć cicho. Bo inaczej nigdy już jej nie zobaczycie. Macie mówić, że uciekła. Wyjechała do strefy amerykańskiej. Jeżeli będziecie milczeć, może na razie zwrócimy wam syna.

- Syna? Jak to? - matka z przerażenia mało nie osunęła się na podłogę.

- A tak to. Jest w naszym więzieniu. Puścicie parę z gęby, to skażecie oboje na śmierć. Więc pamiętajcie. Morda w kubeł!

 

            - No, Wolfgang! Tylko mi się tu nie rozpłacz. Poznajesz?

- Elfrieda!

- A tak. Mamy twoją siostrę. Wyprowadzić! - Aleksiejew gestem odprawił żołnierza, który na chwilę przyprowadził dziewczynę i kontynuował. - Teraz widzisz, że nie masz wyjścia. Nie będę cię bił. Ale jak nie zaczniesz mówić, zaczniemy tłuc ją. W twojej obecności i na twoich oczach. A później… Jest tu taki oddział konny do pościgów w górach. Złożony z Kałmuków. Wiesz co będzie, jak im ją oddam?

- Tak…

- No! Inteligentny chłopak. Więc słuchaj dalej. Możesz ją ocalić. Siebie przy okazji też. Włos jej z głowy nie spadnie. Ale do rana napiszesz mi wszystko, co tylko wiesz o Werwolfie. Struktura, broń, środki łączności, powiązania z innymi grupami. Hasła, szyfry, kryjówki, dowódcy, łącznicy, członkowie. Plany i zmierzenia. Nazwiska i adresy. A później podyktuję ci zobowiązanie do współpracy. Z nami. To będzie cena za życie twojej siostry. I twoje.

- Więc ją puścicie?

- Na razie nie. Puścimy tylko ciebie. Musisz się wykazać, więc popracujesz dla nas. Ona zostanie naszym zakładnikiem. Na wypadek, gdyby nagle coś głupiego przyszło ci do głowy.

 

            Pięć godzin później Aleksiejew miał już w ręku wszystko. Albo prawie wszystko, bo pewne punkty wciąż były niejasne.

- Więc szykujecie też szlaki przerzutowe na zachód? Do strefy amerykańskiej i brytyjskiej?

- Tak. Przez „Sudetenland”. Przepraszam, to teraz podobno jest znów Czechosłowacja.

- Nieważne. Skąd to wiesz? Dopuszczają cię do takich tajemnic?

- Jeszcze nie. Ale przez przypadek słyszałem rozmowę dowódcy z jakimś cywilem, który dotarł do kryjówki z radiostacją. Mają przeprowadzać kogoś bardzo ważnego. O, tą drogą - Aust wskazał fragment swojej pisaniny. - A tego cywila opisałem dalej.

- Widzę. To jeszcze jedno. Ty też masz mówić, że siostra wyjechała. Tak, jak będą twierdzili twoi rodzice. Co do reszty, to gęba na kłódkę. Bo inaczej… Niezależnie od siostry… Wiesz co będzie, jak po cichu puścimy informację, że pracujesz dla nas? Wiesz, co wtedy zrobią z tobą twoi rodacy?

- Rozumiem.

- I bardzo dobrze. To teraz jeszcze kilka spraw. Jakby co, to w nocy udało ci się zwiać. Seria z pepeszy dosięgła tylko twojego kolegę. Ty pobiegłeś za róg i zgubiłeś pościg. Nocowałeś w lesie pod miastem. Do miasta odważyłeś się wrócić rano. Dopiero wtedy dowiedziałeś się, że w nocy w okolicznych domach szukano broni. Dla zmyłki takie działania powtórzyliśmy nie tylko w tej dzielnicy, więc nikogo nie powinno to dziwić. Ty oczywiście nic o tym nie wiesz. A teraz umówimy miejsce i termin naszego następnego spotkania. Gdybym sam nie mógł przyjść, przyjdzie ktoś inny i poda hasło. Możesz z nim rozmawiać, tak, jak ze mną. W razie nagłej potrzeby tu masz numer do siedziby NKWD. Dodzwonisz się z każdego telefonu w mieście. Z dworca, poczty, restauracji czy prywatnego mieszkania. Meldunki będziesz podpisywał pseudonimem „Kałmuk”. Tak, jak się podpisałeś w zobowiązaniu do współpracy. Żebyś zawsze pamiętał, co może się stać z twoją siostrą…

 

27.05.1945, rano - Hirschberg.

 

- I jak tam nasze sprawy, Klaus?

- Na dobrej drodze, reichsführer. Nawiązałem kontakt z komendantem Werwolfu na powiat Hirschberg. Na razie są przyczajeni. Ale prowadzą akcję propagandową. Rozlepiają ulotki.

- Postaraj się im wytłumaczyć, żeby sobie odpuścili.

- Nie wiem czy posłuchają. Planują akcje zbrojne.

- Mnie nie posłuchają?

- To nie tak, reichsführer. Przecież nie mogłem im powiedzieć, że to pan będzie pierwszą osobą przeprowadzaną na zachód. Nie dałoby się tego utrzymać w tajemnicy.

- Zmieniłem tożsamość i chyba już nigdy żaden Karl Hanke się nie pojawi. A oni muszą chwilowo zaprzestać. Nawet propagandy.

- Ale dlaczego?

- Dlaczego, dlaczego? - w głosie Hankego zabrzmiał prawdziwy sarkazm. - Powinieneś sam na to wpaść. Działalnością na zewnątrz potwierdzają swoje istnienie i stwarzają zagrożenie. Co wtedy robi wróg? Organizuje struktury do walki z tym zjawiskiem, wzmacnia ludźmi i sprzętem już istniejące, intensyfikuje działania, w tym pozyskiwanie osobowych źródeł informacji. Naciskają różnego szczebla przełożeni, nagradzając sukcesy i sypiąc kary za brak efektów. Wcześniej czy później uchwycą jakiś trop. Ale jeżeli nie ma żadnej działalności? Wtedy struktury nie są wzmacniane ani dopingowane. Analizy stanu bezpieczeństwa nie wykazują zagrożenia. W tej sytuacji nikt się nie interesuje rzeczywistym stanem rzeczy. Struktury śpią, popadają w marazm i samozadowolenie. Robota operacyjna leży. Nikt z góry nie naciska za brak efektów. Bo skoro nie ma zagrożenia… Teraz rozumiesz?

- Oczywiście. Reichsführer tak to jasno potrafi wyłożyć…

- No! To teraz wejdź w stały kontakt z komendantem powiatu i mu to skutecznie wytłumacz. Mają organizować kanały przerzutowe. Ludzi, broni, materiałów propagandowych. I to jest teraz ich priorytet. Ale po cichu. Żadnych akcji. Trzeba uśpić przeciwnika. Na działania ofensywne przyjdzie jeszcze czas.

- Ale kiedy?

- Kiedy nas już tu nie będzie. Wiesz, jakie założenia legły u podstaw założenia organizacji „Werwolf”? Studia nad strukturą i organizacją polskiego oraz francuskiego ruchu oporu. Chociaż tak naprawdę głównie polskiej „Armii Krajowej”. Wiesz, jaki oni popełnili podstawowy błąd? Zaczęli zbyt wcześnie. Stworzyli jakieś „Szare Szeregi”, których członkowie na „dzień dobry” zrywali nasze flagi, pisali hasła na murach, gazowali kina, aby ich rodacy do nich nie chodzili. Czy ponieśliśmy przez to jakieś szkody materialne? Czy osłabiło to naszą siłę militarną? Oczywiście, że nie. Pobudziło to natomiast do wzmocnienia, głównie w Generalnym Gubernatorstwie, a szczególnie w Warszawie, sił i środków policji, Gestapo, SD i Abwehry. Dzięki temu ponieśli ciężkie straty i to już na samym początku. Później, w czerwcu 1943 rozpracowaliśmy nawet i dokonaliśmy aresztowania Komendanta Głównego tej ich „Armii Krajowej”, generała Stefana „Grota” Roweckiego. Strach pomyśleć, co by to było, gdyby tak na początku się przyczaili, pozostawiając nas w nieświadomości.

- Ale jednak później w Warszawie wybuchło powstanie…

- Owszem, ale gdyby nie ich przedwczesne, a później nasze zdecydowane działania, i to od samego początku istnienia Generalnego Gubernatorstwa, mogłoby mieć podwójną, a nawet potrójną siłę. Jedyne, co tak naprawdę ich ograniczało, to kwestia broni. Tak zwanej „powrześniowej” mieli mało i to głównie karabiny. Dobre w lesie lub w polu, ale mniej przydatne w mieście. Broń musieli więc zdobywać na nas, rozbrajając naszych żołnierzy i funkcjonariuszy, lub też nielegalnie kupując nieewidencjonowaną broń od nielicznych zdemoralizowanych osobników z naszych szeregów.

- Nie można było temu przeciwdziałać?

- Przeciwdziałaliśmy. Bezwzględnie przestrzegano godziny policyjnej dla Polaków, wprowadzono zakaz poruszania się pojedynczo dla naszych ludzi i ich skuteczność osłabła. W dodatku ich przełożeni po jakimś czasie odgórnie wprowadzili zakaz kupowania broni. Obawiali się prowokacji, a poza tym nie chcieli, aby rozbrajały nas jakieś szumowiny i kryminaliści. Chyba wiesz, że popyt kreuje podaż. A przecież mogli sami produkować broń. Anglicy już na początku 1941 roku opracowali prostego do granic możliwości Stena. W pewnym stopniu Polacy w GG skopiowali go pod nazwą „Błyskawica”. Do produkcji wystarczyło typowe oprzyrządowanie zwykłego warsztatu ślusarskiego lub hydraulicznego. Gdyby weszli w to od początku i jeszcze się przyczaili…

- Nie od końca, reichsführer. Warsztat, warsztatem, ale lufy czy zamka już nie da się tak łatwo wyprodukować. Musi być specjalna stal, odpowiednie narzędzia i umiejętności. A gwintowanie, hartowanie, wykonanie komory nabojowej? To nie takie proste. Do tego potrzeba porządnej fabryki.

- Może i tak. Z tym, że zrzuty takich elementów łatwo mogli sobie załatwić.       Z Anglii. Dla ułatwienia, dodatkowo sprężyny do zamków, magazynków i amunicję. Resztę zaś wykonali by sami. Ale to już przeszłość. My musimy myśleć o tym co tu i teraz.

- No właśnie. To proszę posłuchać, co jeszcze ustaliłem i wymyśliłem…

 

Komentarze