Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 132

 

Dwójka mężczyzn która  stanęła w progu wyglądała jeszcze gorzej niż Dietrich. Mimo to, ku najwyższemu zdziwieniu wszystkich obecnych, w jednej chwili Schaube rzucił się w ramiona wyższego z przybyszów.

- Heinrich!

- Fritz!

Uściskali się serdecznie, poklepali po plecach.

- Tyle lat… Przybyło ci siwych włosów.

- A tobie jeszcze bardziej tej niedźwiedziej krzepy - Schaube pomacał mu biceps. - Pamiętasz, jak przymierzałeś swoją pierwszą opaskę ze swastyką? W roku 1922 - im?

- No! Pewnie, że pamiętam. Dostałem wtedy od ciebie kastet. Później, wiele razy mi się przydał.

- To wy się znacie? - Bormann ze zdziwieniem popatrzył na nich.

- Oczywiście - Schaube postanowił zabłysnąć. - To właśnie ja, osobiście wprowadzałem go do SA i NSDAP. Jeszcze w 1922 - im. Zaraz potem obaj byliśmy z führerem w Coburgu, a później jeszcze w Monachium. To stary towarzysz partyjny. Numer legitymacji podobnie jak mój. Poniżej dziesięciu tysięcy.

- To dlaczego ja pana doktora od tej strony dotychczas nie znałem? - Bormann nie mógł wyjść z podziwu. - Z takim numerem od dawna powinien pan być w ścisłym kierownictwie partii. A co najmniej zostać kreisleiterem.

- Od początku poświęcałem się głównie nauce. Niemieckiej nauce. I o mały włos, a rozstrzygnęła by ona o losach świata.

- Ale jakoś tak się nie stało!

- A wie pan, reichsleiter, na którym miejscu priorytetów znajdował się nasz program na początku lat czterdziestych? Dokładnie już nie pamiętam, ale na szesnastym lub siedemnastym! Gdyby chociaż w pierwszej piątce. Tak, aby były pieniądze i środki. I to jest główna przyczyna. Ktoś nas wyraźnie nie doceniał albo nawet i sabotował. Gdyby nie to, zapanowalibyśmy nad światem już rok temu!

- Tak… Ale co się stało, to się nie odstanie. Znają panowie sytuację?

- Nie - Moder był bardzo zasadniczy. - Z hauptsturmführerem Dietrichem nie było rozmowy. Łącznik mówił nam tylko, że jakaś fabryka jest obstawiona przez ruskich i że nie można się tam dostać. Był tym faktem bardzo zdenerwowany. Domyśliliśmy się wtedy, że właśnie tam może być ładunek i wasza ekipa. Ale łącznik nie mówił, co to za fabryka i gdzie się znajduje. Poprzedniej nocy słyszeliśmy jakiś głośny wybuch, a wieczorem przyszedł po nas ktoś obcy. Chociaż, w drzwi zapukał w umówiony sposób i znał hasło. Dopiero później przedstawił się jako hauptsturmführer Dietrich.

- W porządku, chociaż właściwie nie wszystko. W porządku jest to, że jesteście cali i zdrowi oraz poza wszelkim podejrzeniem. Nie w porządku jest to, że niestety straciliśmy bombę. Nic nie wyszło z naszych planów i musieliśmy wysadzić ją w powietrze.

- A co to znaczy „poza wszelkim podejrzeniem”? - Henryk aż nachylił się ku Bormannowi.

- To znaczy, że wśród nas był zdrajca. Wykryliśmy go. To on musiał Rosjanom „dać cynk”. Ale nic więcej już im nie powie.

- Jasne. A kto to był?

- Wasz łącznik. Tylko on mógł zdradzić miejsce, gdzie chcieliśmy odpalić bombę.

- Niby logiczne. Ale dlaczego w takim razie nie zdradził nas? A przy okazji tego rezerwowego miejsca kontaktu? Bo przecież chyba właśnie tu w razie czego miał nas przyprowadzić?

            Zapadła cisza. Bo nagle na te proste pytania nikt odpowiedzieć nie potrafił.

- Pospieszyliście się panowie - Moder mentorskim tonem starego berlińskiego policjanta wydał krótką opinię. - I jak znam życie, niepotrzebnie. Kto był tym geniuszem, który na to wpadł?

            Wzajemne spojrzenia Bormanna i Dietricha wyjaśniały wszystko.

- No, tak. Wiedziałem! Trudno. A przesłuchaliście go chociaż?

- Nie było potrzeby. Sytuacja była jasna.

- Jasna? To jak odpowiecie na pytania, które przed chwilą zadał herr doktor? Błąd panowie, cholerny błąd. Bo jeżeli była jakaś zdrada, to ten, który się jej dopuścił, żyje i działa nadal. A my dalej nie wiemy kto to jest i być może już nigdy się tego nie dowiemy. W ten sposób zagroziliście nie tylko całej operacji, ale i życiu wszystkich tu obecnych. Teraźniejszości i przyszłości. Więc na drugi raz, panowie raczą się bardziej zastanowić. Bo w ten sposób zajdziemy tylko na manowce i…

- Wystarczy! - wyraźnie poirytowany Bormann przerwał w końcu Moderowi. - Pewnych rzeczy już nie odkręcimy. Pan już spełnił swoje zadanie, jako rękojmia lojalności naszego doktora, o którym, jak się okazuje, wiedziałem tak mało. Gdyby nie to, w całej tej akcji byłby pan po prostu zbędny. Napiszę też zaraz krótki list. Odda go pan ludziom… Wie pan którym. Znów będzie się pan cieszył spokojnym życiem rodzinnym. Ale nikogo z nas nie zwalnia to z dalszej gotowości do działania. Przysięgał pan führerowi, którego ja tu reprezentuję. Więc na każde moje hasło ma pan stanąć znów w szeregu, gotów wykonać każde zadanie. Czy to jest jasne, brigadeführer Moder?

- Jawohl, reichsleiter!

- Tak właśnie myślałem. Po teraz przejdźmy do następnych spraw. „Parteigenosse” Schaube zostaje tutaj. Zwarty i gotowy na każde wezwanie. Na razie jednak, jutro zorganizuje transport dla trzech ludzi. Dla mnie, dla doktora Reschke i hauptsturmführera Dietricha. Pan, hauptsturmführer, wie oczywiście, gdzie w razie potrzeby szukać swoich ludzi? 

- Jawohl, reichsleiter! Mam w głowie wszystkie ich dane i adresy. Gdyby jednak z jakichkolwiek powodów któryś musiał by je zmienić, napisze pozornie zwykły list handlowy do firmy herr Schaube, rutynowo podając na odwrocie koperty nowe dane nadawcy. Z wzorem powyższego pisma moi ludzie zostali już zapoznani. Znakiem rozpoznawczym takiej informacji będzie naderwany lewy dolny róg przylepionego na kopercie znaczka pocztowego, a Fritz po prostu przechowa te listy wśród wielu innych.

- A nie będzie to zbyt podejrzane, a nawet niebezpieczne? Normalny człowiek nie przechowuje listów. A już to podawanie adresów…

- Przepraszam, reichsleiter. Padną tu pewne szczegóły, które przeznaczone są tylko dla pańskich uszu, więc proszę zarządzić opuszczenie pokoju. Dosłownie na trzy minuty.

 

            Gest dłoni Bormanna sprawił, że po kilku sekundach zostali sami. 

- A kto mówił, że podadzą prawdziwe dane? - Dietrich kontynuował, jakby nie było tej przerwy. 

- Zaraz… To skąd Schaube będzie wiedział, gdzie naprawdę się zamelinowali?

- Schaube nic nie będzie wiedział. Jego jedynym zadaniem, będzie przechować taki list do mojego powrotu. Mojego lub pana, herr reichsleiter. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo urzędy podatkowe wymagają przechowywania wszelkich takich kwitów nawet do pięciu lat!

- Dietrich… - Bormann był już całkiem zdezorientowany. - Co ty mi tu pieprzysz? Jak nie będzie prawdziwych adresów, to skąd będziemy wiedzieli gdzie zamieszkali?

- Bardzo prosto. Tak się składa, że każdy z moich ludzi ma inne imię, które nigdy nie będzie zmieniane. Tak więc, wystarczy tylko spojrzeć na dane nadawcy  i już wiemy kto zmieniał adres czy tożsamość. Nazwisko co prawda będzie inne, ale imię natychmiast nam powie, z kim mamy do czynienia. A co do adresów…

- No właśnie! To jak ich znajdziemy w razie potrzeby?

- Bezproblemowo. Nazwa miejscowości i ulica będzie właściwa. Natomiast do podanego numeru posesji dodajemy liczbę pięć, a do podanego numeru mieszkania liczbę osiem. Ale to wiedzą tylko oni, ja, a teraz i pan.

- A dlaczego akurat pięć i osiem? I dlaczego dodajemy, a nie - na przykład - odejmujemy?

- Reichsleiter… - Dietrich wpadł w taki ton, w jakim nauczyciel czasem przemawia do nierozgarniętego ucznia. - Liczby są przypadkowe i z niczym nie związane. Po prostu takie przyszły mi do głowy. A co do dodawania tych liczb, zapewnia nam to większe bezpieczeństwo. Przypuśćmy, że nasz człowiek zmienił adres. Jeżeli na przykład zamieszka w domu o numerze 73, to na kopercie będzie 78. Analogicznie jest z mieszkaniami. Jeżeli zajmuje mieszkanie numer - na przykład - 9, to na kopercie będzie 17. Odejmować nie ma sensu, bo jakby zamieszkał w domu numer 1 czy lokalu numer 7, to jak byśmy to zapisali?

- No tak, rzeczywiście - Bormann już zrozumiał i ochłonął. - A te listy do Schaubego nie stwarzają zagrożenia?

- Myślę, że nie. Już zdążyłem się zorientować, że herr Schaube prowadzi dość ożywioną korespondencję biznesową, a na ten adres przychodzi  miesięcznie od piętnastu do dwudziestu listów. Moi ludzie mają przy tym naprawdę dobre i pewne meliny, więc zmiana adresu jest mało prawdopodobna. Jakiś ewentualnie pojedynczy przypadek i informujący o tym w zakamuflowany sposób list, z pewnością utonie w morzu innych.

- Widzę, że wszystko pan przemyślał, haupsturmführer!

- Taka jest moja rola, herr reichsleiter. A teraz, kiedy już pan wszystko wie, możemy zawołać resztę.

 

- No i co, panowie? Można? Można! - Bormann tryskał energią i entuzjazmem na ponowny widok Modera, Schaubego i Henryka. - Wszystko tu zostało już właściwie zorganizowane i wreszcie możecie trochę odpocząć. Dotyczy to zwłaszcza pana, doktorze. Jeżeli ktoś sobie życzy, to Schaube ma tu doskonały, francuski koniak. Jeszcze z 1940 - tego. Załatwię teraz bieżące sprawy i za pół godziny jeszcze trochę porozmawiamy.

 

            Zapowiedziane pół godziny zamieniły się w okres prawie dwukrotnie dłuższy, ale nie miało to przecież większego znaczenia. Ważna była przyszłość enigmatycznie wspomniana przez Bormanna, a o której Henryk nie miał na razie żadnego pojęcia. I niejasno czuł, że raczej nie będzie to nic miłego.

- Z tego co wiem, to nie jest pan żonaty?

- Nie.

- Dzieci jakichś też pan nie ma?

- Skupiony byłem tylko na nauce i pracy.

- A co to przeszkadza? Ja też skupiony byłem na pracy, a mam aż dziewięcioro. Przynajmniej tych, o których wiem - Bormann wyraźnie promieniał dumą.

- Nie wiedziałem. Gratuluję.

- No widzi pan, jak mało o sobie wiemy? Ale teraz to się zmieni. Bo skoro nic tu pana nie trzyma, to również nic się nie stanie jak pojedzie pan ze mną.

- Można wiedzieć gdzie?

- Jeszcze nie teraz, chociaż na razie niezbyt niedaleko. Jutro, transportem Schaubego pojedziemy do Schwerina. To jeszcze w sowieckiej strefie, ale już niedaleko morza. Tam przekroczymy linię demarkacyjną do strefy angielskiej. Nie będziemy ryzykować przechodzenia przez jakiś punkt kontrolny i przez zieloną granicę przeprowadzi nas miejscowy przewodnik. Przez te parę miesięcy kilkakrotnie sprawdzony, doświadczony i pewny. A tam, w angielskiej strefie…

- Tak?

- Udamy się do pewnego niewielkiego portu. Zabiorę pana na morską wycieczkę. Cieszy się pan, doktorze?

 

18.07.1945, rano - Poczdam.


            Obudziły go podniesione głosy. Wyczulony na wszelkie niebezpieczeństwa zerwał się z polowego łóżka, wciągając spodnie i wskakując w postawione obok buty. W przelocie spojrzał też na stojący przy oknie budzik. Co jest do cholery ? Przecież dopiero parę minut po dziewiątej i w końcu trzeba się porządnie wyspać. Jechać mają dopiero jutro …

            Wsłuchał się w dobiegające go odgłosy i po chwili odetchnął głębiej. Poznał bowiem głos Bormanna i nie było w nim żadnego niepokoju. Była za to wściekłość na kogoś, kogo po chwili zidentyfikował jako Fritza Schaube.

         - Przecież sam pan mówił, że transport mam przygotować na jutro - głos Schaubego był uniżony, ale i w nim nagle zadrgała jakaś ukryta nutka złości.

- No i właśnie dzisiaj od rana jest już to jutro! Nie zauważył pan?

- Ale przecież pan to mówił o 3.00 nad ranem. Myślałem więc, że jutro oznacza 19 lipca i…

- Dość! - głos Bormanna brutalnie przerwał wywody Schaubego. - Nie mamy czasu na takie tłumaczenia. Na którą jest pan w stanie przygotować nam jakiś sprawny wóz ?

- Myślę, że będzie to około godziny 11.00. Ciężarówka Opel Blitz, 1,5 tony. Najlepsza, jaką mam.

- Co? Mamy się tłuc takim gównem? Przecież do punktu docelowego i to tylko w ruskiej strefie, będzie ze 180 kilometrów.

- Pan wybaczy, reichsleiter, ale nie mam nic lepszego. Wiadomo, wojna.

- No, już dobrze. A dlaczego dopiero za dwie godziny ?

- Trzeba rozpalić kocioł i nawrzucać sporo drewna na pakę. Wie pan… Korzystamy jeszcze z gazu drzewnego.

- To nie macie choć trochę benzyny?

- Kupiliśmy ostatnio i na lewo nieco od ruskich, ale ta ich benzyna to jakiś koszmarny szajs. Mam tu jej jeszcze prawie półtora  kanistra, ale to wystarczy tylko na jakieś 130 czy 140 kilometrów. A przecież mój człowiek musi jeszcze wrócić.

- A kto ci powiedział, że pojedzie z nami jakiś twój człowiek? Za duże ryzyko. Dietrich poprowadzi ciężarówkę.

- Aaa… - Schaubemu na chwilę odebrało mowę. - To jak ta ciężarówka do nas wróci?

- Nie martw się. Zostawimy ja w pewnym zaprzyjaźnionym gospodarstwie.

- A gdzie?

- Nie musisz wiedzieć. Jak już ją tam zostawimy, zatelefonuję do ciebie i podam adres. Tam twój człowiek ją odbierze. Wszystko jasne?

- Jawohl!

- No to bierz się do roboty. I do 11.00 wszystko ma być gotowe.

 

Komentarze