Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 145

 

28/29.07.1945, noc - fiord, na południe od Bergen.

 

            Stali na szczycie kiosku, za zezwoleniem kapitana oczekując w tym miejscu i na tę chwilę.

- Która? - widząc, że Henryk spogląda na zegarek, Bormann zadał krótkie pytanie.

- Dwudziesta druga pięćdziesiąt osiem. Czyli już za chwilę.

            Istotnie. Jakąś minutę później cicho zajęczały silniki elektryczne i okręt powoli ruszył do tyłu. Dobił jeszcze raz czy dwa do opon zawieszonych na linach przy nabrzeżu i przez otwarte wrota zaczął wysuwać się z groty.

- Nie można było wpłynąć tyłem? - Bormann chciał wiedzieć więcej i zaczepił drugiego oficera. - Teraz od razu płynęlibyśmy do przodu.

- Gdzie? Do groty? To byłoby bardzo ryzykowne. Grota jest wąska. Już lepiej wyjść z niej tyłem. Mniejsze ryzyko uszkodzeń.

- Ale przecież dalej fiord też jest wąski. Nie wykręcimy.

- Nie szkodzi. Małą wstecz przejdziemy tylko milę. Tam już będzie na tyle miejsca, aby wykonać pełny zwrot i popłynąć dziobem naprzód.

- A dlaczego nie płyniemy na dieslach?

- Hałas, herr reichsleiter. Diesle w nocy słychać by było dość daleko. Nie wiemy, czy już nie pojawili się tu w pobliżu jacyś ludzie. A silniki elektryczne są prawie bezgłośne. Ale teraz proszę już nie przeszkadzać.

            Umilkli. W ciszy lipcowej nocy słychać było tylko cichy szum wody wokół powoli wycofującego się okrętu. Jeszcze tylko z opuszczonej już groty wypłynęła motorówka z dwoma ludźmi. Rzucili linkę towarzyszom stojącym na dziobie Uboota. Jeden przeskoczył na pokład, drugi stalowym hakiem wyszarpnął  zwinięty ciasno brezent z otworu w dnie łodzi.

- Fertig! Przeskakuję - marynarz spojrzał jeszcze raz na zamykające się wrota i wskoczył na stalowy pokład.

- Linę rzuć - zabrzmiała cicha komenda i dwaj inni ludzie puścili trzymany dotąd jej koniec. Motorówka szybko nabierała wody i zanim oddalili się od niej na jakieś sto metrów, już zniknęła w głębinach. Silniki elektryczne pracowały okrętu dalej i teraz już tylko patrzyli na powoli przesuwające się wokół okrętu skalne ściany.

            Wreszcie, po czasie jakiego ani Henryk ani Bormann nie zdołali by określić, fiord nagle się rozszerzył.

- Silniki stop. Ster lewo na burt. Mała naprzód - padały krótkie komendy kapitana.

- Będziemy się już zanurzać? - Bormann nie mógł wytrzymać i znów zagadnął drugiego oficera.

- Jeszcze nie. Najpierw musimy wykręcić i wyjść z fiordu. Tu co prawda jest już czterdzieści metrów głębokości, ale mamy związane z przypływem silne prądy morskie. Zaraz byśmy przypieprzyli w jakąś skałę. Musimy więc iść na powierzchni.

            Okręt zawracał. Dziób, wcześniej mierzący w głąb fiordu odchodził teraz w lewo i po minucie zaczął wskazywać wyjście w morze. 

- Ster zero. Tak trzymać. Pół naprzód!

Wzmógł się wizg silnika i okręt powoli zaczął przyspieszać kierując się miedzy dwie najbliższe wysepki.

 

            Wyciągnął sieć, wybrał ryby, wrzucił je do skrzynki i miał już wracać do domu, gdy spotkała go przykra niespodzianka. Silnik nie dawał się uruchomić i Olaf Jacobsen nie pierwszy raz nad nim zaklął. - Stary grat - pomyślał. - Tak samo jak i ja. Ale skoro ja dalej jestem na chodzie, to i on musi jeszcze trochę popracować.

            Przesunął skrzynkę z rybami, zrobił sobie więcej miejsca i obejrzał motor. Pewno znów ta świeca żarowa. A miał ją wymienić już z miesiąc temu. Trudno. Trzeba będzie postawić żagiel i na nim spróbować doczołgać się do przystani. Tyle, że to już tak późno… Co prawda lipcowe słońce dopiero niedawno zniknęło za horyzontem, ale i tak czasu było zbyt mało. Przy dobrym wietrze może by się udało przed trzecią czy czwartą rano, ale wiatr był słaby, a prąd morski płynący wśród szkierowych wysepek spychał go w bok. Wreszcie, po godzinie bezowocnych wysiłków Jacobsen ostatecznie zrezygnował. Trzeba wylądować na którejś z wysepek i tam spędzić noc. Rano prąd morski jest jakby słabszy, a i wiatr powinien być pomyślny. Stary rybak co do tego nie miał wątpliwości. Łowił na tych wodach już czterdzieści parę lat i prawie nigdy się jeszcze nie pomylił.

            Szkoda tylko tych ryb. Jutro już nie będą świeże i trzeba je będzie wyrzucić. Wybierze więc kilka większych na spóźnioną kolację, a reszta do morza. Zjedzą je drapieżniki.

            W zapadającej nocy odnalazł skalistą wysepkę, na której już kiedyś lądował. Przymocował łódź, dbając, aby niewielka fala nie poobijała ją o przybrzeżne kamienie. Wyrzucił zbędne ryby, wzmocnił się paroma łykami rumu i poszedł poszukać gałęzi na ognisko. Lipiec lipcem, ale norweskie noce nie są zbyt ciepłe.

W niespełna piętnaście minut przeszedł wysepkę wzdłuż i wszerz. Z kilkunastu rosnących tam rachitycznych drzewek nałamał gałęzi i przyniósł w pobliże łodzi. Rozpali ognisko, upiecze ryby, zagryzie chlebem. Prześpi noc i wróci do domu.

Poszukał jeszcze suchego mchu na podpałkę i po chwili niewielki ogieniek wesoło zamigotał w ciemnościach nocy. Wypatroszył ryby, nadział na kilka patyków i umieścił nad ogniskiem. Cudownie… Cisza, spokój, rum, świeże ryby oraz ciepło bijące od niewielkiego płomienia pod skalną ścianką. I czegóż tu chcieć więcej…

 

- Dwadzieścia stopni w prawo. Kurs dwa sześć pięć - kapitan z matematyczną dokładnością prowadził okręt ku otwartemu morzu. - Popłyniemy tak około dwudziestu pięciu minut. Później jeszcze jeden zwrot i pożegnamy fiord - wyjaśniającym tonem zwrócił się do Bormanna.

- Nie mogę się już doczekać. Czuję się tu jak w klatce. Te ponure, skalne ściany… Nie sądzi pan, że to trochę przygnębiające?

- Być może. Ale moim zadaniem nie jest poddawanie się takim nastrojom. Ja muszę doprowadzić ten okręt ku jego przeznaczeniu. Do Argentyny.

- Słusznie. I to jest pana najważniejsze zadanie. A gdy już odbudujemy Rzeszę, to nie zapomnimy o panu. Będzie pan w elicie narodu. Będzie mógł liczyć na największe ordery i zaszczyty. Nie zapomnimy też o odpowiednio dużym majątku, aby mógł pan naprawdę w pełni korzystać z życia.

- Dziękuję, herr reichsleiter , ale jeszcze…

- Jakaś lekka poświata z lewej. Tam, gdzie ta mała wysepka - głos stojącego z boku marynarza wachtowego przerwał im rozmowę.

- Gdzie? - zarówno kapitan jak i drugi oficer natychmiast zwrócili lornetki we wskazanym kierunku.

- O co chodzi z tą poświatą? - Bormann nie wytrzymał.

- Cisza! Mogą tam być jacyś ludzie - kapitan nie bawił się już w żadne uprzejmości. - A jeżeli tak, to wodujemy pontony i wysyłamy grupę likwidacyjną.

- Jaką?

- No, co się pan dziwi? Jakby co, to nie możemy przecież zostawić za sobą żadnych świadków.

 

            Właśnie sięgnął po butelkę by złapać następny łyk rumu, gdy do jego uszu dotarł dziwny odgłos. Jakiś nieznany. Tak, jakby szum wody rozcinanej dziobem płynącego statku, ale nic poza tym. Żaglowiec? Po nocy i wśród szkierów? Kompletnie niemożliwe. Jacobsen odwrócił głowę i zaczął pilniej nasłuchiwać. Odgłos przybliżał się z jakimś innym, dziwnym i ledwo słyszalnym dźwiękiem, przypominającym pracę silnika elektrycznego. Poderwał się więc od ogniska, przeszedł kilkanaście kroków i ze sterówki łodzi wyciągnął lornetkę. Jeszcze raz stanął i posłuchał. Szum wody był coraz wyraźniejszy. Jakby po drugiej stronie wysepki. Miał już tam iść, gdy jakiś instynkt zapalił mu w mózgu światełko ostrzegawcze. Niby cała ta wojna skończyła się już prawie trzy miesiące wcześniej, ale… Rzucił się do ogniska, zdusił je starym kocem, na którym wcześniej leżał. Położył się na ziemi i podczołgał kilka metrów. Ostrożnie wyjrzał zza osłaniającej go dotąd niewielkiej skałki, a następnie sięgnął po lornetkę.

 

            - No, i… Co z tą poświatą? - Bormann wpatrywał się w mrok, nie widząc tam nic nadzwyczajnego.

- Chyba jakiś omam. To się zdarza w nocy i przy takim napięciu nerwowym jak w tej chwili. Może to jakiś rozbłysk gwiazdy czy meteor. Czasami widać takie na niebie. Przy bezchmurnej pogodzie można zobaczyć, jak lecą przecinając pół horyzontu.  

- Ale może lepiej to sprawdzić…

- Nie ma takiej potrzeby. Ani ja, ani drugi nie widzieliśmy tam nic nadzwyczajnego. Zresztą, zaraz przepłyniemy obok. Nie dalej niż dwieście metrów. Wszystko będzie widać i jakby przypadkiem ktoś tam jednak był, to wiemy co wtedy trzeba zrobić.

 

            Przyłożył lornetkę do oczu i sekundę później nie mógł uwierzyć samemu sobie. W słabym świetle kilku ledwo widocznych gwiazd zobaczył niski, ciemny, sunący po wodzie dwieście metrów od niego kształt. Okręt podwodny! Widział już kilka razy takie jednostki, gdy przez rok był w załodze kabotażowca pływającego do Bergen. Ale ten był zupełnie inny. Opływowy, bez dziobowej armaty, z dużym, wydłużonym kioskiem, zdawał się przypominać rekina, bardziej przystosowanego do pływania pod wodą, niż na powierzchni. Lekko bieliły się odkosy fal, rozcinanych przez smukły kadłub. Na kiosku stało kilku ludzi. Ilu? Z tej odległości i w tych ciemnościach trudno było policzyć. Złowieszczy kształt defilował przed jego oczami i Jacobsem myślał gorączkowo. Co to za okręt? Czyj? Nasz, norweski? Nie miał pojęcia, czy jego ojczyzna posiada takie jednostki. To może obcy. Ale jaki? Jedyne, co przyszło mu do głowy to fakt, że na tych wodach operowali przecież Anglicy. Ale to było dawno, jeszcze na wiosnę 1940 - tego roku, kiedy usiłowali opanować Narwik. A później byli już tylko Niemcy. Więc niemiecki? Skupił uwagę na smukłym kiosku. Jest jakiś numer, oznaczenie? Popatrzył jeszcze chwilę. Nic. Albo prawie nic, bo nagle coś zobaczył. Z boku, u góry kiosku widniał znak. Dziwny. Karta do gry? Wytężył wzrok aż do bólu i wreszcie zobaczył wyraźniej.  Nie mylił się. Na boku kiosku wymalowany był as pik. Najwyższa wartość w całej talii. Ale co to oznacza? Omiótł wzrokiem jeszcze raz cały, oddalający się już okręt. Żadnej bandery. Więc?

            Patrzył jeszcze dobrą minutę, aż ciemny kształt zupełnie wtopił się w mrok nocy. I już wiedział. Dzieje się coś niecodziennego i groźnego. Coś, o czym rano musi zameldować w bosmanacie swojej przystani. Natychmiast, jak tylko przybije do nabrzeża! Tylko, czy mu uwierzą?

 

            Spoglądali jeszcze w ciemne, rozświetlone tylko kilkoma gwiazdami niebo, rozglądali się po odpływających w tył stromych, skalnych ścianach, gdy znów zabrzmiał głos kapitana.

- Panowie! Za trzy minuty schodzimy do wnętrza. Będziemy się zanurzać. Pan i pan - wskazał na Bormanna i Henryka - schodzicie jako pierwsi.

- A nie możemy wykorzystać ciemności i po cichu oddalić się od brzegu na powierzchni? Nie byłoby szybciej? - Bormann miał irytujący sposób wtrącania się do wszystkiego.

- Herr reichsleiter! - głos Hulenburga nagle i nieoczekiwanie stał się bardzo oficjalny. - Szanuję pańskie stanowisko, ale na pokładzie statku, czy to powietrznego czy wodnego, pierwszym po Bogu jest kapitan. I nikt inny. Tu nawet führer nie ma prawa mówić, co i jak mam robić. Jego rola, to określenie miejsca do którego chce dopłynąć. W jaki sposób to zrobimy i w zależności od warunków czy w ogóle to zrobimy, decyduję tylko ja. Każde odstępstwo od tej reguły, to zalążek nieszczęścia i katastrofy. A na to przecież nie możemy sobie pozwolić.

- Rozumiem - Bormann wydawał się być skruszony i speszony tą swoistą reprymendą, ale nie przeprosił. - To jeszcze tylko jedno wyjaśnienie. Jak teraz będziemy płynąć?

- Zanurzymy się na pięćdziesiąt metrów i pójdziemy na cichym napędzie. Przez jakąś godzinę. Hydroakustyk będzie nasłuchiwał, czy nic nam nie zagraża. W tym też czasie moi oficerowie ostatecznie sprawdzą okręt i ludzi. W końcu, nie zanurzaliśmy się już od ponad dwóch i pół miesiąca. Jeżeli wszystko będzie dobrze, podejdziemy na peryskopową i do świtu popłyniemy na dieslach. Pod chrapami. W ten sposób ostatecznie naładujemy akumulatory. Ale teraz zapraszam już pod pokład.

            Zeszli, o nic już nie pytając. Popatrzyli na marynarzy obsługujących nieznanego im przeznaczenia korby, pokrętła czy dźwignie. Potem zobaczyli schodzącego w dół drugiego oficera i wreszcie kapitana. Zatrzaśnięto i zakręcono właz. Padły dalsze komendy, ale Henryk, zafascynowany nową i nieznaną sobie techniką, jakby ich nie słyszał. Dotarło do niego tylko kilka ostatnich słów. „Zanurzenie pięćdziesiąt metrów. Mała naprzód. Kurs trzy jeden pięć. Punkt docelowy - Argentyna”.

 

Oprócz kilku skrzeczących nad falami mew, nikt już nie zobaczył, jak długi, ciemny, stalowy potwór, obierając kurs północno - zachodni i puszczając niewielkie bąbelki powietrza, powoli pogrąża się w głębinach Morza Północnego.

 

 

                               Koniec części drugiej.

 

 

Wykaz obecnie polskich miejsc i miejscowości, występujących w tekście w brzmieniu niemieckim - w porządku alfabetycznym.

Bad Flinsberg - Świeradów Zdrój

Breslau - Wrocław

Colonnowska - Kolonowskie

Dorfbach - Rzeczka

Falkenberg - Sokolec /góra/

Friedland - Mieroszów

Fürstenstein - Książ /zamek/

Gotenhafen - Gdynia

Gross-Rosen - Rogoźnica

Grottkau - Grodków

Hain - Przesieka

Hirschberg - Jelenia Góra

Jauering Oberdorf - Jugowice Górne

Kleinschönau - Sieniawka

Ludwigsdorf - Ludwikowice Kłodzkie

Oppeln - Opole

Posen - Poznań

Säuferhöhen - Osówka /góra/

Schweidnitz - Świdnica

Waldenburg - od 28.05.1945 Borowieck, od 07.05.1946 Wałbrzych

Warschau - Warszawa

Wolfsberg - Włodarz /góra/

Wüstewaltersdorf - Walim

                            

Wykaz użytych zwrotów niemieckich, których znaczenia w tekście nie omówiono, lub też znaczenie może być niejasne - w wolnym tłumaczeniu i w porządku alfabetycznym.

Bund Deutscher Mädel - Związek Niemieckich Dziewcząt

Die Deutsche Wochenschau - Niemiecki Przegląd Tygodnia /propagandowa, niemiecka cotygodniowa kronika filmowa w czasie II wojny światowej/

Ende - koniec

Fertig - gotowe

Führer - wódz, przywódca - określenie przysługujące Hitlerowi

Gauleiter - kierownik okręgu NSDAP

Hände hoch - ręce do góry

Heil Hitler - chwała /cześć/ Hitlerowi

Herr - pan, panie

Jawohl - tak jest /zwrot używany w wojsku/

Kolibri - Koliber

Kraft durch Freude - Siła przez Radość

Kreisleiter - powiatowy kierownik NSDAP

Mein führer - mój wodzu

Mein Kampf - Moja walka /książka autorstwa Adolfa Hitlera/

Niederschlesien - Dolny Śląsk

Nemmersdorf - wioska w Prusach Wschodnich, miejsce zbrodni sowieckiej

Ordnung - porządek

Panzerfaust - niemiecka pancerzownica z głowicą kumulacyjną

Parteigenosse - towarzysz partyjny

Reichsleiter - kierownik Rzeszy - dot. funkcji w kancelarii Hitlera

Riese - olbrzym

SA - Sturmabteilung - oddziały szturmowe /bojówki NSDAP/

Scheiße - gówno

Sicher ist sicher - pewność to pewność /przysłowie niemieckie/

Storch - bocian /nazwa samolotu występującego w tekście/

Sudetenland - Kraj Sudetów

Werwof – wilkołak, organizacja niemieckiej partyzantki

Wunderwaffe - cudowna broń

Volkssturm - Ludowy Szturm /niemieckie oddziały ostatniej szansy, pod koniec wojny formowane z mężczyzn od 16 do 60 lat, z jakichkolwiek powodów pozostających poza służbą w regularnych oddziałach wojskowych/.

 

Wykaz użytych w tekście stopni SS oraz ich odpowiedniki w Wojsku Polskim.

 

                    SS                                                     Wojsko Polskie

 

SS - Obersturmführer                                               Porucznik

SS - Hauptsturmführer                                             Kapitan

SS - Sturmbannführer                                               Major

SS - Obersturmbannführer                                      Podpułkownik

SS - Standartenführer                                               Pułkownik

SS - Brigadeführer                                                     Generał brygady

SS - Gruppenführer                                                   Generał dywizji

SS - Obergruppenführer                                           Generał broni

Reichsführer SS                                                          brak odpowiednika  

 

                                                    Spis treści.

 

1. Nowy początek                  - str. 2

2. Na zachód                           - str. 91

3. Krwawa droga                    - str. 124

4. Spotkanie z diabłem          - str. 172

5. Zobaczyć ducha                  - str. 203

6. Eksplozja                              - str. 235

7. Wbrew wszelkim planom - str. 316

8. Wykaz miejscowości          - str. 362

9. Wykaz zwrotów                  - str. 363

10.Wykaz stopni                      - str. 365

11. Spis treści                           - str. 366

 

 

                Szanowni czytelnicy. Niniejszym kończymy część drugą naszej trylogii. Mając nadzieję, iż wzbudziła ona Wasze zainteresowanie, zapraszam na część trzecią, której pierwszy odcinek powinniście znaleźć już za tydzień. Miłej lektury!

Komentarze