Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 155

 

05.08.1945, wieczór - Anglia, Londyn, gabinet Pierwszego Lorda Admiralicji.  

 

            - Ma pan już ten raport, admirale?

- Tak jest, sir! Ukończyłem go piętnaście minut temu. Część pisałem już wcześniej, w samolocie.

- Dobrze, że chociaż jest pan gorliwy. Bo szczęścia jakoś brakuje. To w końcu, tak naprawdę jak nas załatwili? I ilu ludzi straciliśmy?

- Z osiemdziesięciu pięciu ludzi załogi korwety zginęło siedemnastu, w tym cała będąca na dole obsada maszynowni. Dalszych dwudziestu dziewięciu jest rannych. A szkopy najprawdopodobniej użyli „gnata”.

- Co proszę? - Pierwszy Lord aż pochylił się nad biurkiem. - Pan sobie robi ze mnie żarty?

- Nigdy bym sobie nie pozwolił, sir. A GNAT jest popularnym skrótem używanym przez marynarzy na morzu. W rozwinięciu to German Naval Acoustic Torpedo.

- Szlag by to trafił! - admirałowi pierwszy raz zdarzyło się słyszeć takie słowa w ustach znanego z opanowania przełożonego. - I co teraz?

- Oba będące w pobliżu niszczyciele i druga korweta próbowały go jeszcze dopędzić i zatopić, ale już go nie odnalazły. Przerwał się i wyszedł na głębokie wody. Tam praktycznie jest nie do namierzenia. Zastanawiam się tylko, co powiemy ludziom. Rodzinom tych, którzy tam zginęli.

- Myślałem o tym. Może mi pan nie uwierzy, ale już od chwili, kiedy rozpoczęliśmy te działania. No, cóż… Royal Navy nigdy do tej porażki się nie przyzna. Zbyt kompromitująca.

- A Norwegowie? Co powiemy, gdy zaczną pytać?

- Nic niezwykłego. Po prostu trzeba będzie powiedzieć, że ich informacja nie została potwierdzona.

- A może by powiadomić Amerykanów? Mają jeszcze znaczne siły na Wschodnim Wybrzeżu. Więc gdyby…

- Absolutnie nie! Czy pan oszalał? Nie rozumie pan, że chłopcom z Teksasu w głowach by się poprzewracało? Dopiero by mieli powód do śmiechu. A gdyby jeszcze naprawdę udało im się przechwycić ten przeklęty okręt? Anglia nie może sobie pozwolić na tak prestiżową porażkę. Ani ze względów militarnych, ani tym bardziej ze względów politycznych!

- Jasne. Ale przecież straciliśmy okręt i ludzi. Nie da się tego zatuszować.

- Jak się dobrze pomyśli, to się da. Wszystkim ocalałym z załogi korwety trzeba nadać odznaczenia. Nie za wysokie, ale wystarczające, aby poczuli się usatysfakcjonowani. Dać im też nagrody pieniężne. Rannych skierować do najlepszych szpitali i sanatoriów. Jeżeli nie będą w stanie wrócić do służby, bez żadnej zbędnej biurokracji przyznać im wojskowe renty inwalidzkie i wysokie odszkodowania. Takie same odszkodowania należy dać rodzinom poległych, których też należy pośmiertnie odznaczyć. I wszyscy buzie na kłódkę. Rozumie pan? Ścisła tajemnica wojskowa, pod rygorem najsurowszych sankcji karnych. Jak to mówią, „Ultra Secret”!

- A okręt?

- Co okręt? To najprostsze. Skreślić z ewidencji. Oficjalny powód, to zatoniecie po niespodziewanym wejściu na zerwaną z łańcucha kotwicznego dryfującą minę, zresztą niewiadomego pochodzenia. Takich, niestety nieszczęśliwych zdarzeń, nie da się przewidzieć. Zobaczy pan, że jeszcze przez parę najbliższych lat będzie sporo podobnych przypadków.

- Wiec sprawę ostatecznie zamykamy?

- Formalnie tak. Bo jedyne co ewentualnie nam pozostało, to odpowiednio zadaniować naszą agenturę w Afryce i Ameryce Południowej. Może ten okręt jeszcze gdzieś się pojawi. Tak, jak i U - 530…

 

05.08.1945, późny wieczór - Niemcy, Berlin, siedziba SMIERSZ - u. 


- Za wybitne zaangażowanie w służbie, wykazaną inicjatywę oraz wyniki osiągnięte podczas zabezpieczenia wizyty w Poczdamie Sekretarza Generalnego naszej partii towarzysza Józefa Wissarionowicza Stalina, w jego imieniu i z jego rozkazu awansuję was do stopnia podpułkownika SMIERSZ - u. Oto akt nominacji. Gratuluję! - słowom tym towarzyszył mocny uścisk dłoni oraz już mniej formalny i niespodziewany pocałunek w oba policzki.

- Służę Związkowi Sowieckiemu! - nabrzmiały dumą głos Rogozina zagrzmiał jak dzwon.

 

            Akt nominacji otrzymał na uroczystej akademii już trzy godziny temu, ale nawet i w chwili obecnej prężył się przed generałem, który osobiście zaszczycił go swoją obecnością, najpierw przy stoliku i podczas oficjalnej uroczystej kolacji, a potem jeszcze niespodziewanie wprosił się na prywatną, wieczorną wizytę w jego poczdamskiej, służbowej kwaterze.

- No, to teraz trzeba to będzie uczciwie oblać. Myślę, że jesteście odpowiednio przygotowani, pułkowniku?

- Oczywiście, towarzyszu generale. Czysta, czy gruziński koniak?

- Lepiej dajcie czystą. Po koniaku łeb mnie boli i gorzej się myśli.

- Dzisiaj już myśleć nie musimy. Konferencja w Poczdamie zakończona, towarzysz Stalin odjechał zadowolony, dostaliśmy awanse i ordery. Co najmniej do jutra mamy wolne.

- Do jutra tak. Ale jutro znów trzeba będzie wrócić do obowiązków. Ja do starych, a wy pułkowniku do nowych.

- Dostaję jakiś inny przydział? Jakieś nowe zadania?

- Powiem wam zaraz, prywatnie i w zaufaniu, choć oficjalnie dowiecie się dopiero jutro. A tak przy okazji… Podobno znacie język hiszpański?

- Tyle o ile. W prostych sprawach jakoś bym się jeszcze porozumiał.

- No, nie udawajcie takiego skromnego. Byliście przecież dwa lata w Hiszpanii, jeszcze podczas wojny domowej. I to bezpośrednio pod rozkazami samego Aleksandra Orłowa!

- Byłem tam tylko młodszym funkcjonariuszem. Skierowano mnie odgórnie i nie wybierałem sobie przełożonych.

- Jesteście ostrożni, pułkowniku. Rozumiem… Boicie się skojarzenia z tym gadem, który nie tylko po prostu i bezczelnie nam uciekł, ale też zabrał ze sobą całe hiszpańskie archiwum NKWD i 68 tysięcy dolarów z kasy naszej hiszpańskiej ekspozytury. Tak… Wiemy oczywiście, że przecież nie mieliście nic wspólnego z jego zdradą i ucieczką do zgniłych kapitalistów. A do Hiszpanii skierowano was głównie ze względu na duże zdolności w przyswajaniu języków obcych.

- Tego akurat nigdy mi nie powiedziano.

- To teraz już wiecie. Sprawdziliście się tam i nigdy nie ulegliście wrogiej propagandzie. A z posiadanych świadectw wiemy, że pod koniec pobytu, hiszpańskim posługiwaliście się już swobodnie.

- Ale to było siedem lat temu!

- Nie szkodzi. Szybko nadrobicie.

- Język?

- Tak. Jutro w kancelarii odbierzecie stosowne rozkazy, w dwa dni rozliczycie się z wszelkiej dokumentacji, a za tydzień zameldujecie się w Moskwie.

- A co ja tam będę robił?

- Wracacie do szkoły, Rogozin. Ale nie takiej zwykłej. W pół roku będziecie musieli opanować język jak prawdziwy Hiszpan.

- Ale to chyba niemożliwe…

- Zapamiętajcie pułkowniku. U nas nic nie jest niemożliwe, zwłaszcza, gdy takie zadanie postawi przed wami partia! Zresztą, nie musicie się martwić. Są u nas hiszpańscy komuniści, którzy opuścili kraj po zwycięstwie tego faszystowskiego bydlaka, generała Franco. Z kilkoma z nich przebywać będziecie przez pół roku i 24 godziny na dobę. Pisać i rozmawiać będziecie wyłącznie po hiszpańsku. Nawet myśleć powinniście zacząć po hiszpańsku. W tym też języku zorganizujemy wam kursy hiszpańskiej historii, geografii, literatury, sztuki i czego tam jeszcze trzeba. Bo być może, że za jakiś czas będziecie musieli zostać Hiszpanem. Albo przynajmniej kimś, kto doskonale włada tym językiem.

- Czyli znów mam jechać na Półwysep Iberyjski?

- Na Półwysep Iberyjski? Raczej nie. Jest przecież sporo innych krajów, gdzie też mówi się po hiszpańsku. Chociażby w Ameryce Południowej. To spuścizna epoki kolonializmu. No, co tak otworzyliście usta? Ojczyzna daje wam nowe zadanie i to w krajach, których normalny nasz obywatel nigdy nie zobaczy. Ja zresztą pewnie też…

- Ale ja nie wiem, czy będę się nadawał. A to przecież zależy od rodzaju postawionych zadań.

- O problemach na razie zapomnijcie. A pobyt w szkole językowej na Krymie da wam podstawy do wykonywania wszelkich zadań. Będziecie musieli tylko zapuścić hiszpański wąsik.

- Nigdy nie nosiłem wąsów.

- To zmienicie swój gust. Zresztą, wszystko już postanowione. Znacie hiszpański i jeszcze go doszlifujecie. Z wyglądem też nie będzie problemów. Macie ciemne włosy, zapuścicie wąsik, a słońce nad Morzem Czarnym szybko sprawi, że będziecie mieli oliwkową cerę.

- Rozumiem. Ale, jeżeli to ma być Ameryka Południowa, to co ja tam będę robił?

- Dokładnie jeszcze nie zdecydowano. Ale z rozkazu towarzysza Stalina musimy tam wzmocnić nasze kadry i rozbudować agenturę. W zaufaniu wam powiem, że oprócz hiszpańskiego, będziecie musieli też doszlifować niemiecki.

- Ale tam po niemiecku to chyba trudno się porozumieć?

- Niekoniecznie. A dobra znajomość tego języka prawdopodobnie będzie wam bardzo przydatna. Mamy już sygnały, że duża liczba Niemców, w tym z jednej strony esesmanów i wszelkich zbrodniarzy wojennych, a z drugiej strony ważnych naukowców, udaje się właśnie tam. Do Argentyny, Brazylii, Paragwaju czy Urugwaju. Są tam bardzo liczne skupiska niemieckie, jeszcze z czasów przedwojennych. Zamierzają przy ich pomocy wtopić się w tło, zniknąć w tłumie.

- To nie będzie takie proste. Trzeba mieć pieniądze, paszporty czy inne odpowiednie dokumenty.

- Pieniędzy, złota i różnych kosztowności wystarczająco nagrabili w całej Europie. Na naszym czasowo zajętym terytorium, również. A co do papierów, to mamy sprawdzone informacje, że w SD działała tajna komórka legalizacyjna, wytwarzająca znakomicie podrobione dokumenty.

- To tak jak i u nas!

- Ale u nas w słusznej sprawie! - przez dłuższą chwilę generał zastanawiał się, czy świeżo upieczony pułkownik jest aż tak cyniczny, czy też go bezczelnie prowokuje. - A wracając do rzeczy… Szlaki przerzutowe dla Niemców i służącej pod ich rozkazami wszelkiego rodzaju cudzoziemskiej faszystowskiej swołoczy już są zorganizowane i zaczynają działać. Na chwilę obecną najbardziej efektywnie przez Włochy i właśnie Hiszpanię. Mamy sygnały, że przy współpracy i poparciu zarówno pewnych hierarchów kościoła katolickiego, jak i niektórych urzędników Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.

- Skorumpowane, sprzedajne świnie!

- Zgadzam się. Powinno się ich wygnieść, jednego po drugim. Na razie jednak nie mamy sił, aby ich sięgnąć. Chociaż niby papież nie ma żadnych dywizji, ale… Nie wszystko da się zrobić za jednym zamachem. Poczekamy, zobaczymy jak rozwinie się sytuacja i dalej będziemy działali, w zależności od okoliczności. A na razie, to doczekam się wreszcie tej wódki?

 

06.08.1945 - Północny Atlantyk, U - Boot As Pik.


            - Panie doktorze! Proszę na chwilę do mojej kabiny - głos Bormanna choć przyciszony, był bardzo stanowczy.

- Coś się stało? - przekraczając próg, Henryk z ciekawością spojrzał na rozmówcę.

- Proszę zamknąć drzwi i rozmawiać przyciszonym głosem.

- Pan się czegoś obawia, reichsleiter?

- Nie do końca, ale należy być ostrożnym. Zwłaszcza w tej sytuacji.

- W tej? To znaczy w jakiej?

- Mówię o tym, co nas spotkało w ciągu kilku ostatnich dni. Najpierw cztery niszczyciele po wschodniej stronie Islandii, a później ta korweta i co najmniej dwa niszczyciele po zachodniej.

- Myśli pan, że to nie był przypadek?

- Niestety. Wszystko na to wskazuje. Rozmawiałem o tym z führerem i skłaniam się ku jego słowom. To musi być zdrada!

- Zdrada? Tutaj? W jaki sposób?

- Ciszej! To rozmowa w cztery oczy, a jej treść nie ma prawa wyjść na zewnątrz.

- Przepraszam, reichsleiter, ale nie mieści mi się to w głowie.

- Mnie też się nie mieści, ale fakty mówią same za siebie. Groty, gdzie czekał nasz U- Boot, nie odkryto. Bo gdyby co, to nikt by po nas nie przypłynął, a nawet jakby jakimś cudem udało się nam tam dotrzeć, zastalibyśmy pewnie same zgliszcza. W rejs wyszliśmy w środku nocy. Płyniemy cały czas w zanurzeniu. Pozornie więc, wszystko jest w porządku. Skąd więc nagle takie polowanie? Coś musi w tym być!

- Ale co?

- Nie wiem. Führer też nie wie. Więc może pan ruszy głową.

- Ja przecież jestem naukowcem. A od spraw bezpieczeństwa, wziął pan ze sobą Dietricha.

- No właśnie. Nie wydaje się panu podejrzany?

- Jak to podejrzany? Przecież to pański zaufany człowiek!

- Był zaufany. Ale teraz zacząłem kojarzyć pewne fakty. Począwszy od pańskiej bomby.

- Nie rozumem…

- To proste. Pana i Modera wykluczam, bo do ostatniej chwili nikt wam nie powiedział, gdzie ona ma być. Wiedział to Dietrich i reszta, kiedy to na ostatnim postoju pod Poczdamem musiałem dać im wskazówki, gdzie dokładnie mamy jechać.

- Myśli pan, że już wtedy…

- Na razie głośno rozważam. Powiedziałem to niby w ostatniej chwili, ale jakiś sygnał, czy kawałek notatki z paroma słowami pozostawiony tam na postoju, mógłby naprowadzić ruskich na ślad.

- Nie wiemy, czy tak było.

- Ale mogło tak być. Musiał być jakiś przeciek, skoro ruscy zaatakowali. Skąd wiedzieli gdzie?

- Może sypnął ten łącznik, którego Dietrich zlikwidował?

- Może i łącznik. Ale przecież razem z Moderem  zakwestionowaliście ten trop. Bo niby dlaczego nie wydał i was?

- Tego nie wiem.

- Ja niestety też. Ale przypominam sobie, że to Dietrich naprowadził mnie na tę myśl. Że to niby łącznik jest zdrajcą. Zresztą, sam też go zabił.

- Na pewno?

- Świadkiem był Schaube, więc ten fakt nie ulega wątpliwości. Ale teraz tak sobie myślę… Czy Dietrich nie rzucił podejrzenia na łącznika, aby samemu wydać się czystym?

- No, ale przecież go o to nie zapytamy…

- Jasne, że nie. Ale jest to poważna przesłanka, aby przyjrzeć mu się bliżej.

- Niby jak? Bo ja nie mam żadnego pomysłu. Wątpię też w jego zdradę. Bo o ile, teoretycznie, miałby możliwość pozostawienia jakichś śladów prowadzących do bomby, to jak mógłby zdradzić misję naszego U - Boota? Jakim cudem?

- Führer mówi, że mógłby działać w porozumieniu z jakimś marynarzem. Z tego parowca, który nas przywiózł w pobliże fiordu.

- I ktoś by się domyślił, o co tu chodzi?

- Owszem. W pewnym sensie tak. Pamięta pan nasz pobyt na brzegu?

- Tam, gdzie była radiostacja?

- Właśnie. Chociaż z nas trzech tylko ja wiedziałem o U - Boocie, rozmawialiśmy tak, że wiele się było można domyślić. A co zrobiliśmy po nadaniu sygnału i otrzymaniu odpowiedzi?

- Czekaliśmy.

- Nie całkiem. Bo oprócz radiostacji, było tam jeszcze żarcie, manierki z wodą i butelka koniaku. Radiostację i całą tę resztę zabraliśmy ze sobą, do motorówki. Koniak wypiliśmy. A co się stało z butelką?

- Prawdę mówiąc, nie zwróciłem na to uwagi, ale… -  tu Henrykowi, jak błyskawica przyszła nagle pewna myśl. Przecież niepokoił go ten Dietrich, jego zimne, fanatyczne spojrzenie oraz podejrzliwy, ponury wyraz dziwnie często i natarczywie wpatrujących się w niego oczu. Więc może jednak spróbować go wyeliminować?

 

Komentarze