Przejdź do głównej zawartości

ATOMOWY POKER 157

 

            - To co się teraz będzie działo? - Henryk półgłosem spytał stojącego obok Bauera. - Bo trzeba go będzie pochować w morzu. Wynurzymy się?

- Nie. Nie ma takiej potrzeby. Przeniesiemy go do przedziału torpedowego i wystrzelimy z pustej wyrzutni.

- Co? - Henryk przez chwilę myślał, że się przesłyszał. - Jak to wystrzelimy?

- Normalnie. W naszej sytuacji to praktycznie jedyne wyjście. W innych warunkach byśmy się wynurzyli, złożyli ciało na pokładzie i spod bandery zsunęli je do wody. Tutaj nie możemy tego zrobić. Wiec pozostaje tylko wyrzutnia.

- A jest to możliwe? Zmieści się do środka?

- Jak najbardziej. Oglądał pan kiedyś zdjęcia pancerników?

- Owszem. Widziałem zdjęcia i kroniki filmowe z wodowania „Bismarcka”, a następnie „Tirpitza”. 

- Nie wiem które zdjęcia pan widział, ale czasem można ujrzeć i inne, mniej oficjalne. Z codziennej służby na takich jednostkach albo z jakichś innych, wewnętrznych uroczystości. A wśród nich trafiają się i takie, że któryś z najbardziej szczupłych marynarzy wchodzi do wylotu lufy armatniej i tak pozuje do fotografii. Wystają mu tylko ręce, barki i głowa. Takie fotki były wykonywane już z armatami kalibru 380 milimetrów, nie mówiąc o kalibrze 406 milimetrów, a nasze torpedy mają średnicę aż 534,6 milimetra. Wyrzutnia, siłą rzeczy jest jeszcze większa, aby przy wystrzeliwaniu - nawet przypadkiem - torpeda się w niej nie zaklinowała. Nie ma więc obawy, że człowiek się tam nie zmieści.

- Nawet, jak ktoś jest gruby? To chyba niemożliwe.

- W pewnym sensie nie do końca. Niech się pan rozejrzy wokół. Widział pan wśród naszej załogi jakiegoś grubasa?

- Przyznam, że nie.

- No, właśnie. Wyrzutnia torpedowa, to jedna z awaryjnych dróg ucieczki, więc na pokłady okrętów podwodnych trafiają tylko szczupli. Tu nie trzeba osiłków do walki wręcz, jak to czasem bywa w okopach. Ten, którego zwłoki tu leżą, chociaż mocno zbudowany i wysportowany, wygląda raczej na lekkoatletę. Bez trudu zmieści się w wyrzutni.

- A ja bym się zmieścił?

- Pan ma chyba zbyt szerokie bary. Wiec raczej nie. Nie zmieścił by się też reichsleiter Bormann, a i wkrótce i żona führera. Za duży brzuch…

Już  nie kontynuowali rozmowy. Na rozkaz Hulenburga ściągnięto banderę z ciała. Na zielonym suknie ukazał się ludzki kształt, już obszyty w płótno żaglowe i kilkakrotnie obwiązany sznurem. Podeszło sześciu ludzi, schwycili za sukno i pod dowództwem drugiego oficera ostrożnie ponieśli ciało w kierunku wyrzutni torpedowych.

- Jak długo będzie to trwało?

- Słucham? - Bauer pochylił się ku Henrykowi.

- Pytam, jak długo będzie to trwało.

- Kilkanaście minut. Trzeba otworzyć wewnętrzną pokrywę torpedową, wsunąć tam ciało i dowiązać ciężar do stóp. Chodzi o to, aby na dno szło z głową do góry. Taka tradycja. Później zamkniemy wyrzutnię od wewnątrz i otworzymy pokrywę zewnętrzną. Do środka wpłynie woda. Wtedy, za pomocą sprężonego powietrza wypchniemy ciało na zewnątrz. Wcześniej trzeba jeszcze zatrzymać silniki.

- Silniki? A po co?

- Dla bezpieczeństwa. Gdyby okręt płynął naprzód, a ciało przypadkiem gdzieś się zaczepiło lub nie dość szybko zaczęło opadać, mogłoby przemieścić się do tyłu i wkręcić w obracającą się śrubę napędową czy zaklinować ster. Nie możemy do tego dopuścić. Więc dowódca na minutę czy dwie każe wyłączyć silniki, albo nawet dać małą wstecz.

            Rzeczywiście. Po niespełna kwadransie stanęły silniki, a od dziobu dał się słyszeć stłumiony syk sprężonego powietrza. Chwilę trwała tam jeszcze jakaś krzątanina, a po następnych dwóch minutach drugi oficer znów pojawił się w centrali.

- Rozkaz wykonany, herr Kaleu! Ciało wystrzelone, pokrywy zamknięte. Możemy kontynuować rejs.

- Dziękuję, drugi - Otto Hulenburg przyjął meldunek i spojrzał na marynarza siedzącego przy dźwigni telegrafu maszynowego. - Kurs, jak dotychczas. Silniki, mała naprzód!

 

            Wyciągnął się na koi i zatopił w myślach. Świństwo. Totalne świństwo. Wystawił Dietricha Bormannowi i „de facto” skazał go na śmierć. A przecież ten sam Dietrich w pewnym sensie dwukrotnie uratował mu życie. Wtedy, gdy w Poczdamie prowadził ich z mieszkania łącznika do Schaubego i po drodze zostali ostrzelani przez sowiecki patrol. W mgnieniu oka zapanował wówczas nad sytuacją, wydał odpowiednie komendy i podjął właściwe decyzje. Wtedy Henryk ocalał. A później jeszcze raz, kiedy ratował ich z sowieckich łap w Schwerinie. Ale czy ocalał by teraz, pod czujnym okiem Dietricha, który własnoręcznie i z zimną krwią zabijał przy najmniejszym podejrzeniu? Nie… Nie można mieć takich skrupułów. Jeżeli chce się z tego wyjść cało i chce się wrócić do ukochanej kobiety, trzeba być bezwzględnym i chytrym jak lis. Trzeba budować swoją pozycję usuwając z drogi tych, którzy by na niej stanęli. Tu nie ma miejsca na sentymenty, a tak zwaną moralność należy zostawić na lepsze czasy. Jeżeli w ogóle jeszcze nadejdą…

            - Można? - niespodziewany, bliski głos wyrwał Henryka z zamyślenia.

- Proszę - popatrzył, jak przez odsuwaną kotarę do kabiny wślizguje się doktor Vogel.

- Zetknęliśmy się bliżej dziś po południu, ale dotychczas nie byliśmy sobie przedstawieni. Myślę, że trzeba to nadrobić, zwłaszcza, że od tej nocy będę pańskim współlokatorem.

- Ma pan tu zastąpić Dietricha?

- Tak. Z polecenia reichsleitera Bormanna mam wraz z panem zamieszkać w tej kabinie. Muszę być bliżej führera i jego żony. Ale zanim przeniosę tu swoje rzeczy, oficjalnie się przedstawię. Jestem doktor Maksymilian Vogel. Aktualnie osobisty lekarz führera i jego małżonki.

- Richard Schwartz. Też doktor, ale nauk prawnych.

- Świetnie się składa. Miło mi będzie podróżować z kimś, z kim będę mógł sobie porozmawiać na odpowiednim poziomie.

- Odpowiednim? Przecież ja nie jestem lekarzem, a z medycyną też jakoś nie miałem wiele do czynienia.

- Nie o to chodzi. Myślę o pańskim poziomie umysłowym. Ci marynarze… - Vogel aż się skrzywił. - Rozmawiają albo o morzu, albo o dupach. Z führerem czy jego żoną rozmawiam praktycznie tylko o medycynie, więc coś nowego i to na odpowiednim poziomie, dobrze mi zrobi. Bo tu już wszyscy po trochu zaczynamy wariować.

- Nie zauważyłem…

- No to jeszcze pan zobaczy. A na razie idę po swoje rzeczy. Przyniosę tu też z ambulatorium moją walizkę z podręcznymi lekami. Jeszcze nieraz się pan zdziwi, ile razy führer będzie mnie z nimi wzywał.

 

08.08.1945 - Niemcy, Bremen, amerykańska enklawa w brytyjskiej strefie okupacyjnej, siedziba Wywiadu Armii USA.


            Postawny cywil w jasnym, letnim garniturze, który podszedł do dwóch żandarmów stojących przed wejściem, wyciągnął dokumenty i cierpliwie czekał, aż żołnierz przeczyta imię, nazwisko oraz porówna twarz ze zdjęciem wklejonym w podane mu papiery. Kontrolujący mieli widać jakieś wytyczne, gdyż po krótkim telefonie pojawił się w drzwiach młody porucznik i uprzejmie poprosił do wnętrza. Poprowadził go na pierwsze piętro i zapukał w pierwsze drzwi po lewej.

- Proszę wejść. Generał Brown czeka.

 

            Mężczyzna siedzący za biurkiem miał znajomą twarz i nie było w tym nic dziwnego. Przecież bezpośrednio współpracowali zaledwie trzy tygodnie temu.

- Witam pana, majorze - wstał zza biurka i mocno uścisnął mu dłoń. - Proszę usiąść. Kawy, herbaty? A może szklaneczkę czegoś mocniejszego? Mam tu znakomitą whisky z Kentucky.

- Jeżeli można, poproszę o kawę.

- Poruczniku - generał zwrócił się do stojącego jeszcze w drzwiach oficera. - Proszę w sekretariacie zadysponować kawę dla naszego gościa. Dla mnie również. No, panie majorze - kontynuował, gdy zamknęły się drzwi. - Jeżeli tu pana widzę, to znaczy, że się pan zdecydował i ostatecznie wszystko załatwił?

- Tak jest, panie generale. A swoją drogą, to nie wiedziałem, że nazywa się pan Brown. Współpracowaliśmy już w Poczdamie, ale tam się pan jakoś nikomu nie przedstawiał, a przynajmniej w mojej obecności. Pańskie nazwisko z niczyich ust też nie padło.

- Rozczaruję pana, majorze. Brown, to moje nazwisko operacyjne. Posługuję się nim tylko w służbie i niech tak zostanie. Wie pan, jak to jest przy takiej robocie i w takich firmach jak nasza. Ale wracając do tematu… Zakładam, że w waszych siłach zbrojnych jest już pan oficjalnie rozliczony?

- Tak. Oficjalnie i na własną prośbę zostałem zdemobilizowany i przeniesiony do cywila. Trudności mi nie robili. Odniosłem nawet wrażenie, że mój raport o odejście przyjęli jakby z ulgą.

- Rozumiem. Z tego, co już się zorientowaliśmy, cieszył się tam pan opinią niepokornego.

- Niewątpliwie tak. Ale wynikało to z tego, że zwykle mówiłem prawdę.

- Niedobrze jest mówić prawdę na pańskim dworze, nieprawdaż? - Brown aż się uśmiechnął. 

- Owszem. Ale jeżeli chodzi o dobro ojczyzny, milczeć nie można.

- Doceniam pańskie poczucie honoru. My Amerykanie, być może nieraz wydamy się panu zbyt obcesowi, ale proszę mi wierzyć. Wiemy, co to jest honor i potrafimy go uszanować.

- Jeżeli tylko życie to potwierdzi, to…

- Nawet niech pan nie kończy. Zgodnie z obietnicą - generał wstał zza biurka, podszedł do stojącego za plecami sejfu, otworzył go i wyciągnął tekturową teczkę - jest tu wszystko, o czym rozmawialiśmy już wcześniej. W trybie nadzwyczajnym i z uwagi na szczególną rekomendację ważności dla naszego bezpieczeństwa narodowego, nadane panu zostało obywatelstwo amerykańskie. Na dokumencie brak tylko daty. Jeżeli teraz pan oświadczy, że je przyjmuje, wstawiam datę i od tej chwili będzie naszym obywatelem.

- Przyjmuję. Ale to nie znaczy, że zrzekam się obywatelstwa polskiego.

- Oczywiście, majorze. I chociaż nasze prawo nie przewiduje możliwości podwójnego obywatelstwa, w nadzwyczajnych przypadkach i ze względu na bezpieczeństwo państwa, nieoficjalnie stosujemy takie rozwiązania.

- Skoro tak, to proszę wpisać tę datę. Chyba dzisiejszą, prawda?

- Oczywiście - generał wziął w dłoń leżące dotychczas na biurku wieczne pióro i w prawym, górnym rogu staranie wykaligrafował parę cyfr. - Majorze Stanisławie Orawa! Gratuluję! Od tej chwili jest pan obywatelem amerykańskim.

- Dziękuję. Ale już chyba nie majorze. Zostałem przecież zdemobilizowany.

- Ale tylko chwilowo i nie w naszej armii. Bo mam tu i drugi dokument, do którego też zaraz wpiszę datę. Jako obywatel amerykański zostaje pan właśnie powołany do służby wywiadowczej Armii Stanów Zjednoczonych. Utrzymujemy panu stopień majora i liczony do przyszłej emerytury staż służby w waszym wojsku. Oto pańska nowa legitymacja służbowa. Zadowolony?

- Tak jest, panie generale. Ale przyznam się, że w tym momencie mocno mnie pan zaskoczył. Nie spodziewałem się czegoś takiego i nigdy o takim przeniesieniu nie słyszałem. Z armii jednego kraju do cywila, a stamtąd do służb wywiadowczych armii innego kraju, i to jeszcze z zachowaniem stopnia?

- No, cóż. Są na tym świecie rzeczy, o których nawet filozofom się nie śniło. Co prawda, występując z tym wnioskiem do Szefa Wywiadu, poważnie brałem pod uwagę opcję odmowy. Osobiście bowiem, nie znam analogicznego przykładu. Ale okazało się, że istnieją precedensy, a nasze prawo właśnie na nich się opiera.

- Ciekaw jestem jakie.

- Powinien się pan domyślać. Służyli przecież w naszej armii, a nawet byli w niej generałami właśnie pańscy, i to wybitni rodacy. Chociażby Kazimierz Pułaski czy Tadeusz Kościuszko. Są też nie tylko waszymi, ale i naszymi bohaterami narodowymi.

- Nam chyba do nich daleko.

- Nie oczekuję, że pan czy ja również znajdziemy się na kartach historii. Bo nawet jeżeli osiągniemy sukces, pozostanie on raczej bezimienny i ukryty w najgłębszych zakamarkach archiwów.

- A jakiego właściwie sukcesu pan oczekuje?

- Nie tylko ja, ale i nasi przełożeni. W drodze absolutnego wyjątku zaakceptowali mój wniosek o pańskie obywatelstwo i stopień, widząc w tym, a właściwie w pańskiej osobie i pańskim kontakcie,  jedyną aktualnie szansę na przechwycenie dwóch, w chwili obecnej priorytetowych dla nas celów. Myślę tu o Bormannie i ewentualnie następnej niemieckiej bombie atomowej.

- Więc to tak ma się sprawa…

- Nie inaczej. Nie będę tu mówił o honorze, patriotyzmie, czy innych takich górnolotnych określeniach. To dobre dla skautów, czy jak to podobno u was mówią, harcerzyków. My preferujemy czysty pragmatyzm. A co do celów… O bombie zrzuconej na Hiroszimę już pan słyszał?

- Jak każdy. Piszą o tym wszystkie gazety, a i w radiu to dominujący temat.

- Więc doskonale pan już rozumie, dlaczego nie możemy dopuścić do budowy takiej bomby przez pogrobowców III Rzeszy. A gdyby jeszcze do tego dopaść Bormanna… Prawdopodobnie, przez niego dałoby się wtedy dotrzeć nawet do samego Hitlera, o ile ten oczywiście wciąż jeszcze żyje. Wyobraża pan sobie, jaki to byłby dla nas sukces?  

 

Komentarze